sobota, 8 grudnia 2012

Wigilijne wspomnienie z Australii





   Słuchamy teraz często międzynarodowych kolęd. Mamy z nimi dużo różnych skojarzeń. Zbliża się czas świąt i przypominają nam się nasze australijskie wigilie.

   Na dworze w tym czasie był zazwyczaj upał, bo grudzień to w Australii pełnia lata. A Ty człowieku zasiadaj do kolacji o piątej czy szóstej po południu, gdy tymczasem na zewnątrz słońce wciąż świeci jak szalone, ludzie funkcjonują jak gdyby nigdy nic, bo dla nich święta rozpoczynają się dopiero 25 grudnia. A teraz wieszają pranie. Jadą na zakupy. Wydzierają się na dzieciaki, by wreszcie zlazły z trzepaka. Myją samochody. Oglądają mecz rugby. Kłócą się. Lecą w eter niecenzuralne wyrazy, które chociaż w obcym języku, to nadal mają swój jednoznaczny wydźwięk.

   Inny świat za oknem a tymczasem w domu trwają ostatnie przygotowania do wigilii. Wszystko to jest trochę abstrakcyjne i tragikomiczne. Stół zastawiony odświętnie i jest na nim prawie wszystko, co być powinno a czego nie ma, zastępuje się czymś pośrednim. Choinka stoi pięknie ustrojona, z płyt sączą się polskie kolędy a za oknem papugi wydzierają się na całe gardła. Lekki powiew wiatru odsłania lekko firankę. Bucha na nas oliwkowa zieleń eukaliptusów. Dociera muzyka puszczana przez sąsiadkę zza płotu. Już od dawna wiemy, że jest fanką rockowego zespołu AC DC. Ale może w tej chwili wolelibyśmy raczej się w to nie wsłuchiwać. Okna zamknąć się nie da. Gorąco jak …w Australii!


   Mam na sobie bluzeczkę z krótkim rękawem i letnią spódniczkę a i tak czuję się zgrzana. Cezary ubrał się elegancko w garnitur, ale z krawata już rezygnuje. To ponad jego siły w ten upał.

   Podaję barszczyk i grzybową. Pyszne! Grzybowa ugotowana na własnoręcznie zbieranych w Australii maślakach i rydzach. Był niesamowity wysyp. A Australijczycy nie stanowili dla nas żadnej konkurencji w zbieraniu, bo po prostu nie interesują ich dzikie, leśne grzyby. Według nich to jakieś podejrzane paskudztwo. Liczą się pieczarki i tyle! Podczas grzybobrań witaliśmy się się natomiast często z braćmi Słowianami. Miło było iść łeb w łeb w tych grzybowych potyczkach z Rosjanami, Bułgarami, Ukraińcami i Czechami. I miło było pogadać po naszemu, bo w końcu jakież te słowiańskie języki do siebie podobne!

Ale wracajmy do wigilii. Po zupach jesteśmy w zasadzie najedzeni. I po co ja narobiłam tyle pierogów, po co nasmażyłam ryb, ugotowałam zdobytej z wielkim poświęceniem kapusty kiszonej (nie polskiej, bo była nie do dostania – niemieckiej!)? I tylko zimny kompot z suszonych śliwek dobrze nam wchodzi.  I woda mineralna.



   Wreszcie koniec kolacji. Ociężale podnosimy się z krzeseł. Nikomu nie chce się sprzątać, zmywać naczyń. Nawet kolędy nie bardzo nam jakoś wychodzą…
   Za oknem w dalszym ciągu drą się papugi. Dołączają do nich kłótliwe, śmieszne ptaszyska  - kukubary. Sąsiadka  słucha teraz jeszcze cięższego rocka. Powietrze jest parne, gorące i oblepiające całe ciało jak ubranie zrobione z folii plastikowej…

   Patrzymy na siebie porozumiewawczo. A potem bez słów wdziewamy wygodne klapki. Biegniemy na parking. Startujemy z piskiem opon i jedziemy na ulubione molo w Mornington. 


   Jest siódma wieczór. Mnóstwo par spaceruje po drewnianym, pachnącym solą morską pomoście. Mewy latają nam nad głową. Wędkarze trwają jak wmurowani na swoich miejscach i jak zahipnotyzowani wpatrują się w spokojną taflę oceanu. W wiadrach trzepoczą im złowione wcześniej ryby. Cezary wie, jak się te rybska nazywają. Ja wciąż zapominam. Jacyś nurkowie wyłaniają się tuż przy brzegu i śmieją się, wymieniając uwagi o ciekawych znaleziskach, jakich dokonali na płyciznach.


Spacerujemy, wsłuchani w te wszystkie dźwięki, w cichy szum fal, w międzynarodowe głosy ludzi, którzy tak jak my zapragnęli spędzić ten wieczór właśnie tutaj.

   I wciąż czegoś nam brakuje. Idziemy prawie na sam koniec mola. Przed nami już tylko otwarty ocean. Jakiś wielki frachtowiec przepływa tam na horyzoncie. Jakieś dziecko z tyłu krzyczy, że chce loda…

   A nagle dobiega do nas z daleka muzyka…Nasłuchujemy ciekawie. Skąd to idzie? Co to jest? I po chwili już wiadomo. Widzimy rybacką knajpę na brzegu. Rozjaśniła się właśnie światłami wielu świec. Dostrzegamy sylwetki ludzi, trwające blisko siebie, w omalże przytuleniu. Cichnie ocean. Nie ma już krzyków mew. Wszyscy patrzą w tę samą stronę i słuchają tego samego. A z rybackiej knajpki płynie prosta, śpiewana wieloma głosami anglosaska kolęda…”Deck the halls”.

Deck the halls with boughs of holly,
Fa la la la la, la la la la.
Tis the season to be jolly,
Fa la la la la, la la la la

  
   Rybacy na molo bezdźwięcznie poruszają ustami. Mama, której dziecku właśnie odechciało się loda śpiewa pełnym, czystym głosem świąteczną pieśń. Dziecię wpatruje się z ciekawością w jej twarz. Staruszka w słomkowym kapeluszu obok nas ociera oczy….

  Słuchamy tej magicznej melodii. Przytuleni. Zasłuchani. Wzruszeni. Tak bardzo teraz wzruszeni, bo nagle udało nam się znaleźć ten klimat, tę nutę, tę wspólną z wszystkimi melodię…
I chociaż nie znamy słów, śpiewamy i my.
Wokół granatowa głębia oceanu. Nad nami słońce zmienia kolor na ciepły oranż. Pachnie wodorostami i ciepłym piaskiem…
W dal płynie christmas carol -  prosta, świąteczna pieśń, która otwiera serca….

38 komentarzy:

  1. Olgo, "wskoczyłam" na Twój blog od Tupajki i już mi się podoba! Będę tu do Was zaglądać :)

    Rzucana na przestrzeni życia tu i tam - znam "ból" tropikalnych świąt... Nie idzie się przyzwyczaić... Teraz mieszkam w okolicach Malagi i klimaty też są mało świąteczne - dziś było 18 stopni, palmy wesoło powiewały na wietrze, wiele odmian kwiatów kwitnie jak gdyby nigdy nic, dojrzewają pomarańcze...
    Niby sklepy zarzucone świątecznymi dekoracjami, niby ja sama powoli dekoruję dom - ale jednak coś jest nie tak... Nie ma tej atmosfery...

    Pozdrowienia serdeczne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj u nas serdecznie Mar Canelo!
      Widzę, że rozumiesz dobrze te uczucia wygnańców z własnej woli, te wewnętrzne szarpaniny z samym sobą i ten wieczny brak czegoś, chociaż niby wokół jest wszystko.
      W okresie świątecznym czuje się to wszystko najwyraźniej, prawda?
      A na codzień zazwyczaj spokój, pogodzenie a nawet zadowolenie z ciekawej odmiany losu.

      Ale nie tylko na obczyźnie bywa trudno w te tak polskie w nastroju święta. Niektórzy będąc w ojczyźnie bywają samotni jak na wygnaniu. Dookoła kolędy, łamania opłatkiem, serdeczne życzenia a oni na wewnętrznej obczyźnie...

      Mar Canelo - nie będę smęcić teraz dłużej, bo to wszystko temat na dłuższe dyskusje...Ale mam nadzieję, ze zajrzysz do mnie jeszcze i porozmawiamy od serca.
      Postaram się też oczywiście zajrzeć na Twojego bloga i zorientować sie troszkę w świecie Twoich myśli i uczuć.

      Pozdrawiam Cię ciepło z ośnieżonego Podkarpacia!:-))

      Usuń
    2. Bo to chyba jest tak, że tego spokoju trzeba szukać w sobie i stamtąd przenosić go na świat. Wtedy i święta wszędzie będą piękne. Ale z tym wewnętrznym spokojem to czasami wcale łatwo nie jest, niestety...

      Generalnie zawsze odczuwam jakąś ulgę, gdy jest już po świętach...


      Olgo, dziękuję za odwiedziny w moim poetyckim świecie :)

      Usuń
    3. Hmmm...Właściwie, to po świętach mam w sobie istną mieszankę uczuć - żal, że już po i rozczarowanie, że nie przyniosły tego czegoś nieokreslonego, na co sie zawsze czeka, a czego nie potrafi się nawet ująć w słowa...

      Mar Canelo! Wciąż wczytuję się w Twojego bloga. Teraz chodzę niedrogami Onnej, jej kota i Baby Jagi...Jestem juz troszkę zaczarowana mglistymi ścieżkami księżyca i dziwnie mi wracać pod to tutejsze, snieżne niebo...

      Usuń
    4. Niedrogi zwykle prowadzą donikąd... Ale możesz iść spokojnie, przejdziesz przez jesień i nagle znajdziesz się w gorącej Nocy Świętojańskiej... Śnieżne niebo oddali się i stanie się całkiem nierealne... choć to nadal będzie to samo niebo ;)

      Usuń
    5. Mar Canelo! Dobrze, że jesteś tu jeszcze, bo próbowałam teraz kilkakrotnie napisać na Twoją pocztę, ale wciaż mnie odrzuca, bo albo wpisuję za dużą ilość znaków, albo nie potrafię przepisać kodów i tych powykręcanych literek.
      I nie wiem już co mam robić.

      Napiszę wobec tego tutaj, że cieszę się, że weszłaś na naszego bloga, bo dzięki temu ja mogłam odkryć drogę do Twojego świata. A jest on magiczny, ciekawy zarówno w prozie jak i w poezji, subtelny i bardzo bliski mojej bujającej w obłokach duszy.
      I nieba nasze są podobne...a może to wciąż to samo niebo...?:-))

      Usuń
    6. Dzięki Olgo za ciepłe słowa.

      (Nawet nie wiedziałam, że przy pisaniu na pocztę jakieś kody wyskakują...heh)

      Może nie tylko nasze nieba są podobne, ale i nasze dusze? Bo i ja u Ciebie poczułam się od razu jak u siebie w domu... bo i uczłowieczona Zuzia, i cztery tygryski (ja mam pięć :))) i te różne krajobrazy bliskie mojemu odczuwaniu... i to, jak piszesz i co piszesz... też bardzo się cieszę, że udało mi się tu zagościć :)

      Usuń
    7. Mar Canelo!
      Na Twoim blogu nie ma opcji komentowania postów. Jest tylko odsyłacz do poczty.A wysłanie listu (maksimum do 300 znaków!)obwarowane jest wpisaniem kodu literowego i jakichś niewyraźnych literek. Pewnie nigdy nie pisałaś sama do siebie, więc nie wiesz, jakie tam cuda wyskakują. Może spróbuj coś tam pozmieniać w ustawieniach u siebie, żeby dać ludziom jakąkolwiek możliwość wypowiedzenia się? Przepraszam, za te nazbyt śmiałe rady, ale po prostu myślę, że skoro ja mam z tym problem, to i inni chyba też. No chyba, ze to ja jestem taka ślepota i komputerowa noga od stołu!:-))

      Ale tak czy siak, usmiecham sie teraz do Ciebie i bez jakichkolwiek kodów czy zakrętasów ściskam gorąco i zapraszam w moje progi oraz wpraszam się bezczelnie w Twoje!:-))

      Usuń
    8. Zaraz posprawdzam i pozmieniam te ustawienia. Dzięki za info.

      Podaję Ci swojego maila, jakbyśmy kiedy chciały sobie "cichcem" pogadać: canela8@wp.pl


      Ściskam Cię mocno i zasnę dziś bogatsza o spotkanie z jeszcze jedną piękną duszą :)

      Usuń
    9. Za Twój tajemny adres mailowy serdecznie dziękuję, a mój adres jest tu z boku - przy profilu. Obie chyba lubimy pisać...
      Ściskam serdecznie na dobranoc i ciepłe myśli zasyłam!:-))

      Usuń
  2. Interesujące :)Podobną opowieść o Wigilii w Australii wysłuchałam od syna mojego męża. Też tak to widział i też brak mu było tego klimatu. A teraz już normalnie będziecie świętować- w śniegu i mrozie przy dźwiękach kolęd. Obłędna jest Wasza Zuza :) Kochana mordeczka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To będzie już nasza trzecia wigilia w Polsce. A czy wszystko będzie jak być powinno? To się okaże. Nie zawsze śnieg i polskość za oknem gwarantują udane święta, nieprawdaż?
      A za ciepłe słowa o naszej Zuzieńce z całego serca Ci Jaskółko dziękuję! Zakochani w niej oboje jesteśmy i jest dla nas tutaj tym, co najpiękniejsze i najsłodsze...:-))

      Usuń
  3. Tak rozne krajobrazy, inne drzewa za oknem, spiew egzotycznych ptakow, a przede wszystkim kolosalna roznica temperatur. Tylko nastroj ten sam, wydzwiek koled, spiewanych w innym jezyku, podobnie chwytajacy za serce. Tradycja i jedzenie, w miare mozliwosci, to samo.
    A wszystko pod tym samym niebem...
    Czasem tylko ta tesknota rozdzierajaca dusze, tesknota za bliskimi, za sniegiem, za tymi wszystkimi niedostepnymi drobiazgami, za domem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy jak ptaki - miotane wiatrem, zmiennymi prądami powietrza. Rzuca nas to tu to tam a i niby kochamy ten lot a przecież wciąż pragnie się prawdziwego odpoczynku, spokoju, stałości, wtulenia się w bezpieczny, ciepły kąt, w którym nie bedzie już brakowało niczego.

      A tymczasem wieczny brak. Jak drzazga.
      Mdły niedosyt jak tępy, dręczący głód.Potrzeba chleba na zakwasie, gdy wokół tylko byle jakie tostowe pieczywo...
      Tyle jest uczuć i tyle tęsknot pod tym samym niebem...A my fruniemy przez siebie, szukajac pełni...Czy ona w ogóle istnieje...?
      Czemu te święta choć tak bliskie sercu, tak wiele w nim wywołują bólu...?

      Usuń
    2. Moze nie uwierzycie, ale od wyjazdu z Polski w 89 roku, nigdy wiecej nie spedzilam tam tych zimowych swiat. Wiele czynnikow sie na to skladalo, teraz to juz nie ma znaczenia.
      Moje swieta od blisko cwiercwiecza obchodzone sa pod niemiecka czescia naszego wspolnego nieba.

      Usuń
    3. "Niemieckie niebo" to to samo przecież niebo, a tylko uczucia nadają mu inny odcień.Bo przecież aura zimowa ta sama i tradycje podobne...
      Mogę sobie wyobrazić Twoje uczucia tam. Całą burzę uczuć.Stabilizacja i spokój a jednocześnie tęsknota za tutejszym swoistym niepokojem uczuć, za niepowtarzalnym tutejszym, swojskim kolorytem.
      A wiesz Panterko? Okazuje się najczęściej, że nie ma juz powrotu do tego, co wspominamy, za czym tęsknimy najbardziej, najintymniej...Okazuje się, ze wszystko sie zmienia, idzie do przodu, wyrasta, dojrzewa...bez nas. Może to i lepiej?

      Usuń
    4. Uzylam zwrotu "niemiecka czesc naszego wspolnego nieba", bo mamy przeciez jedno niebo nad glowami.
      Niby kultura podobna, niby blisko, zima taka jak u nas, ale to nie to samo.
      Jest... obco.

      Usuń
    5. Często mam tak, że wracam w te same miejsca po jakimś czasie, a one już zupełnie nie takie same... ale mam też jedno takie miejsce, które w ogóle się nie zmienia - na szczęście! bo jest tak zaczarowane i piękne, że chcę, aby trwało wiecznie :))

      Usuń
    6. Panterko! Rozumiem tę obcość. Ona chyba tkwi w innej mentalności, kulturze, tradycjach, odniesieniach społecznych, wspomnieniach. Ludzie sie tam uśmiechają a jednak i uśmiech jakis jest inny. Patrzą w oczy jak na swojaka, a nie wiedzą jakie niesmiertelne demony polskości w nas drzemią!

      Usuń
    7. Mar Canelo! I ja na szczęście mam takie miejsca. Niezmienne, bo zaczarowane moimi uczuciami i niepodległe, póki co, cywilizacyjnemu brudowi i hałasowi. To mój las i dolina z małymi stawami. Kraina bliska dzieciństwu. Czasowi niewinności i bezczasu. Wciąż jeszcze tam żaby po dawnemu kumkają.Może mnie pamiętają?

      Usuń
  4. Żaby mają świetną pamięć, szczególnie te, które są nieśmiertelne ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. U naw w Anglii jest bardzo podobnie, bo Swieta rozpoczynaja sie 25 grudnia a 26 juz trzeba wracac do pracy. O Wielkanocy juz wole nie wspominac. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie...Swięta w krajach anglosaskich wyglądają ciut inaczej,niż u nas.I ciężko odnaleźć właściwą atmosferę...Trzeba to mieć w sobie i w swoim domu - mimo tych różnic za oknem. W naszych zagranicznych domach jest wówczas kawałeczek Polski.Bo tęsknota w czasie świat zwielokrotniona, prawda?
      I ja pozdrawiam!:-)

      Usuń
  6. My rowniez staramy sie Wigilie spedzac tradycjnie. Poniewaz nie mamy tutaj rodziny wiec spotykamy sie ze znajomymi, ale to nie jest juz to. Kiedy syn byl maly, to nawet Mikolaj nas odwiedzal w dzien Wigilii, a nie w pierwszy dzien swiat, jak jest w USA.
    Niby swieta, ale jakos tak inaczej. Teskno za Polska prawdziwa Wigilia, za rodzina.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że emigrantka byłą emigrantkę zrozumie...:-)
      Wszyscy mamy zakodowane w świadomości te nasze polskie tradycje, kolory, zapachy, nawet naszą melancholię i słowiańską skłonność do wzruszeń.
      A za granicą kolorowo, wesoło, jarmarkowo jakoś i ... dziwnie płasko, bez żadnej głębi w te pełne uczuć święta.
      Ściskam serdecznie i zasyłam dużo ciepłych mysli z mroźnej jak licho Polski!:-))

      Usuń
  7. Zobaczcie, co ladnego znalazlam:
    http://youtu.be/lF3XeeGo9MI

    OdpowiedzUsuń
  8. Hm, jak tak czytam o Świętach na emigracji, to przypominają mi się moje jedne Święta. Byliśmy już po ślubie, ale na Święta jeżdziliśmy do rodziców. Raz jednych raz drugich. Ale jak dziewczyny miały tak po 4-5 lat postanowiliśmy nigdzie nie jechać, tylko spędzić Święta w swoim domu. Ryczałam przy opłatku, czułam się wtedy makabrycznie. Następne Święta spędziliśmy z Rodziną :)))
    Ale tak przeżywam tylko Boże Narodzenie, bo Wielkanoc już nie tak. Czy też tak masz ?
    A teraz to jestem szczęśliwa jak nigdzie nie muszę jechać ... i sama czekam na gości :)))
    Pozdrawiam i dziękuję za przybliżenie tego Jednego Dnia z innej niż moja perspektywy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Mirko, i dla mnie święta Bożego Narodzenia miały i mają większe znaczenie niż Wielkanoc. Wynika to z ich rodzinnej atmosfery, z miłych wspomnień, które sie z nimi wiążą. A tych wspomnień i skojarzeń jest tyle, że aż sie łza w oku kręci...
      Też wolę robić święta u siebie a nigdzie nie jeździć.Czasem jednak trzeba, bo nie każdy może tu dojechać a raz na jakiś czas trzeba sie przecież z bliskimi zobaczyć.
      Bardzo dziękuję za Twoje świąteczne zwierzenie. To dla mnie najcenniejsze - dzielić się wzajemnie swoimi odczuciami i przemyśleniami.
      Ściskam serdecznie i pogodnie!:-))

      Usuń
  9. Kto wychował się w tej tradycji, zna nasze święta, białe, rodzinne, na pewno zatęskni na obczyźnie; mój syn tylko raz spędził święta bez nas i powiedział, że już nigdy więcej, przylatuje dzień przed Wigilią; pozdrowienia serdeczne ślę.
    Niewyobrażalne to dla mnie, po kolacji klapeczki, ciepło, plaża ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak okazuje się, że w każdych okolicznościach można odnaleźć siebie i właściwy nastrój oraz wspólnotę z otaczajacymi nas ludźmi. Bo właśnie owa wspólnota jest kluczem do wszystkiego. Ona przegania precz samotnosć i poczucie wyobcowania. I chociaż wokół słychac obce języki to przecież sercem czujemy wszyscy tak samo...

      I jeszcze jedno - święta spędzane w Polsce nie zawsze gwarantują ciepłą, rodzinną, bezkonfliktową atmosferę. Różnie to bywa przecież. Wszystko zależy od nastawienia i humorów otaczajacy nas w tym dniu ludzi. I o dziwo, czasami prawdziwa bliskosć jest łatwiejsza do odnalezienia wśród obcych, niż między członkami najbliższej rodziny...
      Dziwny jest ten świat, prawda?

      Usuń
  10. Olu, przepięknie opisane święta.
    Jestem oczarowana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa, Utygan!:-)
      Opisuję tylko nasze odczucia,wspomnienia, chwile...Cieszę się, że to oczym piszę, znajduje uznanie w Twoich oczach!
      Pozdrawiam ciepło!:-))

      Usuń
  11. Tak... Pierwsze słowo, jakie mi się nasunęło w trakcie czytania, to abstrakcja. Potem, że jesteście wariaci, żeby w taki upał te pierogi, ryby i kapusty, i to jeszcze pod akompaniament AC/DC. :) Aż wreszcie... wspólny mianownik na molo. Wspaniałe!

    JolkaM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - ten wspólny mianownik, to tak bliźniacze przecież uczucia ludzkie i tęsknoty. Wszyscy przeżywamy pewne rzeczy tak mocno. I nieważne czy jesteś Polakiem, czy Australijczykiem. Są chwile magiczne, które zbliżają ludzi do siebie i które pamięta się potem zawsze jak perełki...

      Usuń
  12. Odpowiedzi
    1. A ja chodze po Twoich sladach i podziwiam Twą wytrwałosć, Krysiu!:-))

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost