niedziela, 27 sierpnia 2017

Jastrzębie…






…A może lepiej zostawić słowa, gdy czają się w nich jastrzębie?

Bo nie przewidzi serce, ni głowa jakie są w słowach głębie

Jakie są tony tnące, bolesne i kędy zechcą wypłynąć

I czego dotknąć, co podziobać, swym szponem nie ominąć

A może lepiej od słów toni uciec w bezpieczne milczenie?

Gdzieś, gdzie muzyka trwa łagodna i tulą najczulsze cienie

Gdzie można patrzeć, trwać i istnieć bez żadnych zbędnych znaczeń

Gdzie cisza mieszka, oddalenie, nie ma nawet marzeń…?



   Wczoraj po południu siedząc spokojnie pod wiatą i obskubując na konfitury baldachy czarnego bzu myślałam o słowach, które zostały napisane w ostatnich postach i komentarzach na blogu. Po raz kolejny zrozumiałam jak wielka jest odpowiedzialność za słowa, jak nigdy niczego nie można być pewnym. A najbardziej samego siebie, bo tam gdzie mieszka pewność siebie, tam ożywa nieuważność, tam pojawiają się znikąd wyrazy, które ranią i zostają w nas i w innych jako nowy cierń…
   Raptem moje zamyślenie przerwały straszne dźwięki dobiegające z kurzej części ogrodu. Kury gdakały i łopotały skrzydłami w okropnej panice. Pobiegłam tam, krzycząc ile sił w płucach i zobaczyłam wysoko na niebie sylwetkę jastrzębia. To on narobił tyle rejwachu. Nie, nie zdążył zabrać żadnej kury, ale śmiertelnie wystraszył te biedaczki. Niewielkie tworzą stadko. To już staruszki. Jedyne, które się ostały w Jaworowie po atakach jastrzębi, lisów, kun, po pomorze i po siedmiu latach egzystencji...Nie wyszły już wczoraj z kurnika a i dzisiaj są ostrożne i zalęknione…Spaceruję po ogrodzie, nawołuję, oglądam krzewy bzu i kaliny, nucę coś wesoło, żeby te zwyczajne, normalne dźwięki i czynności ośmieliły kury i sprawiły, by znowu zachowywały się normalnie. Ale nie…Wciąż pamiętają wczorajsze zdarzenie a ich serca nadal pełne są nieufności…Rozumiem je, tym bardziej, że jastrzębie od rana kołują w pobliżu i wydają swe ostre, niepokojące dźwięki…

… Jastrzębie krążą nad ogrodem

Gdzie kury się grzebią beztrosko

Dostrzegą wszystko i znajdą moment

By przeciąć strzałą nieboskłon

By przerwać spokój, zasiać grozę

Odmienić sielski krajobraz

A potem wzlecieć znów w przestworze

I innym celom się oddać

Cisza w ogrodzie, płyną godziny

Kury struchlałe w kurniku

Jastrząb ich serca pozbawił siły

Kurze nadzieje w zaniku…



Jastrzębie w końcu odleciały,  ogród ożywa wreszcie

Lecz czegoś nie ma, coś w nim zgasło, jastrzębie porwały szczęście…








czwartek, 24 sierpnia 2017

Na łące życia, na łące słów…





   Pod poprzednim postem pojawiło się dużo szczerych, pełnych refleksji komentarzy, za które jestem moim czytelnikom bardzo wdzięczna.  Szczególnie jednak obszerny, tętniący namysłem, serdeczny komentarz Maksiuputkowej dał mi do myślenia i sprawił, że odpowiedź na niego postanowiłam zawrzeć w ramach poniższego posta.Ta odpowiedź nie wyczerpuje oczywiście tematu...

A oto ów komentarz:

„Witaj, Oleńko! Kilka razy czytałam Twoje przemyślenia i coś mnie wstrzymywało od napisania komentarza. Mam nadzieję, że była to właśnie odpowiedzialność za słowa. Zastanawiałam się też nad powiedzeniem, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. I nad tym, że są piękne, ale puste słowa, za którymi nie zawsze idzie uczucie. I w końcu doszłam do wniosku, że tym właśnie tekstem pomogłaś mi uświadomić sobie, dlaczego ja się już do blogosfery nie nadaję. Zdarza mi się zajrzeć na jakiegoś bloga, czytam ze zrozumieniem, wczuwam się w czyjeś życie. Najczęściej wówczas w myślach coś do tej osoby mówię ze swojego punktu widzenia. Nie mam tendencji do krytykanctwa, ale po ponad trzydziestu latach pracy z ludźmi jako nauczycielka miewam tendencje do udzielania rad. A to bywa różnie odbierane. Na pewnym etapie życia "dobre rady" są uznawane za krytykę. Między innymi dlatego młodzież i rodzice są często po przeciwnych stronach, bo zagrożone jest ego obu stron.
Używając słów natrafia się na wewnętrzne konflikty. Idąc na zebrania z rodzicami zawsze miałam dylemat w stylu "mam być miła, czy szczera?". Czy mówić to, co ktoś chce usłyszeć, czy pewne sprawy lepiej przemilczeć, czy też zareagować, choćby to mogło popsuć komuś dobre samopoczucie, a mnie narazić na atak furii z czyjejś strony. Ludzie są różni jak powszechnie wiadomo, i dobrze, bo nawzajem od siebie się uczymy. Ale jak to z nauką bywa, popełniamy błędy i czasem dobrze jest, by ktoś je skorygował. Chyba, że ktoś chce tkwić w swoich błędach i cierpieć z powodu ich konsekwencji...
W realnym życiu za słowami idzie spojrzenie, ton głosu, można wyczuć intencję mówiącego. Słowo pisane już nie ma tego życia. Interesuje mnie, w jaki sposób ludzie prowadzący blogi odbierają skierowane do nich komentarze. Czy potrafią odróżnić szczerą pochwałę od pochlebstwa, konstruktywną krytykę od złośliwości? I czy tej rady nie odczują jako napaści na swoją osobę?
Nie wiem, jak inni, ale ja tak mam, że kiedy kogoś polubię (tak jak Ciebie na przykład:))to chciałabym ułatwić mu życie garścią dobrych rad i muszę się szczypać w rękę i gryźć dotkliwie w język, żeby tego nie robić. Przecież na końcu posta nie było napisane: "A teraz poproszę o rady", tylko o komentarze. A co to takiego jest komentarz, tego dokładnie nie wiem. Więc zamiast komentarza przesyłam serdeczne uczucia!”

   Czym dla mnie jest komentarz na blogu?  Sposobem na danie sobie znaku, że przekaz trafił do odbiorcy, że wzbudził u niego jakąś refleksję, emocje czy uczucia. To rodzaj nagrody za trud tworzenia. To swoiste porozumienie, które mając ciągłość w następnych i następnych postach wytwarza między piszącym a czytelnikiem jakąś bliskość oraz chęć jej podtrzymywania. Oczywiście, że w porównaniu z rozmową, gdzie ludzie mogą się widzieć, słyszeć, dotykać dialog blogowy wygląda na niedoskonałą, ograniczoną formę porozumienia. Ale ma on nieraz ten rodzaj przewagi nad rozmową, że daje obu stronom dużo czasu na namysł, na wyważenie słów, na napisanie czegoś, czego by się może nie powiedziało stojąc oko w oko. Często tak wszak jest, że w zwyczajnej rozmowie jesteśmy zbyt pośpieszni, nie umiejący się należycie skupić na cudzych sprawach, pobieżni i znudzeni, spragnieni by wreszcie sie wygadać a w związku z tym zanadto monologujący. Ciężko o prawdziwe, obustronne wysłuchanie. O należyte poświęcenie sobie czasu. Tymczasem w blogowaniu, czy korespondowaniu przeważnie więcej jest spokojnego namysłu i uważności niż w bezpośredniej rozmowie. Czy blogowanie odbiera jej spontaniczność i szczerość? Pewnie trochę tak, ale niekoniecznie. Poza tym dobór tematów poruszanych na blogach oraz tych w zwyczajnym życiu często jest zupełnie różny. Na blogu można dotknąć więcej tematyki związanej z duchem ludzkim. W życiu, w codziennym zabieganiu i w uwikłaniu w przetrwanie ciężko znaleźć rozmówców i ochotę na otwarcie przed kimś duszy, na poruszenie delikatnych, trudnych czasem do wysłowienia kwestii. A na blogu przeciwnie – jak duchy trochę wszyscy tu jesteśmy, bo niewidzialni dla siebie i dalecy i właśnie nasz duch, sprawy naszej duszy są tu na pierwszym miejscu. Możemy tu roztrząsać te kwestie, które na ogół pomijane są w codziennym życiu, które chowane są wewnątrz, pod skorupą zapracowania i rutyny, pod maską, którą prawie każdy z nas nosi na potrzeby świata…

   Komentarz ma wiele znaczeń dla prowadzących blogi. Poza tym co napisałam powyżej blogujący nie piszą sobie a muzom, ale dla ludzi i zdanie czytających ma dla nich znaczenie. Jest rodzajem lustra, w którym wiele rzeczy widać o wiele wyraźniej niż gdyby się w nie nie zaglądało.
   I nie chodzi tu o puste i powtarzające się pochlebstwa – choć z boku mogłoby to tak wyglądać. Chyba nikt myślący  nie pragnie pustych, słodkich słówek, które znaczą tyle co spadające, jesienne liście, jak piana na fali. W czasie, gdy zaczynałam blogowanie wręcz żenowało mnie to jakimi towarzystwami wzajemnej adoracji wydają się być blogi. Potem wszedłszy głębiej w to środowisko zaczęłam trochę inaczej na to patrzeć. Zaczęłam widzieć wyraźniej, co jest szczerością a co pustą konwencją czy zwykłą interesownością. Nie znaczy to jednak, że zawsze potrafię te zjawiska właściwie rozpoznać. Nadal zdarza mi się pomylić…Tak jest jednak i w zwyczajnym życiu i na blogach. Blogi są jak krople, w których odbijają się wszystkie prawidłowości świata i doznajemy tu podobnych uczuć, jak na co dzień…

   Cenię sobie szczerość, otwartość i nieszablonowość. Wciąż staram się wychodzić poza rutynę blogowych tekstów i komentarzy (bo przecież sama też jestem osobą komentującą), gdyż człowiek jest skomplikowaną, złaknioną wolności i prawdziwości istotą a wszelkie samoograniczenia albo męczące nawyki w końcu odbijają mu się czkawką. Jednak wieloletnie blogowanie choćby się nie wiem jak przed tym uciekało skutkuje wytworzeniem pewnej rutyny, znużenia a nawet zniechęcenia. Dlatego m.in. na wielu blogach posty pojawiają się coraz rzadziej a z czasem zupełnie ustają. Jeśli blog zaczyna przypominać stojącą w stawie wodę, gdzie pływać się już nie da, a jeśli nawet, to robi się to bez przyjemności, to naturalne jest, że szuka się innych strumieni, jezior i mórz, gdzie znowu będzie można pływać z entuzjazmem i ciekawością.

   Co z tą szczerością na blogu? Jest szczerość życzliwa, pragnąca otworzyć komuś oczy na coś po to, by mu pomóc, razem rozwiązać jakiś problem. Jest też szczerość złośliwa, żywiąca się przykrością odbiorcy. Ten pierwszy rodzaj szczerości cenię, gdyż dostrzegam, że płynie ona z dobrego serca, że jest wyrazem jakiejś bliskości między piszącymi. Czasem jednak, gdy temat jest zbyt trudny, aż dławiący potrzeba z drugiej strony właśnie tego milczenia, które jest złotem, albo tylko paru słów, dających mi znać, że nie jestem w podejściu do tego tematu odosobniona. Te parę słów jest dla mnie wówczas jak przytulenie, jak ciepłe spojrzenie, jak pełen wspierającego porozumienia uścisk dłoni.

   Oczywiście, że czasem czyjeś życzliwe słowa odbierane są jak dobre rady. I bywa, że w danym momencie człowiek wcale tych rad nie potrzebuje, bo uważa, że musi sam się z czymś zmierzyć, bo chce się czegoś nauczyć na własnych błędach, bo cudze rady zdają mu się irytującym mędrkowaniem albo pustosłowiem. A poza tym bezustannie kształtujące się ludzkie ego musi się czasem samo zmierzyć z jakimś wyzwaniem, musi znaleźć swoją drogę, nawet kosztem cierpienia i osamotnienia.  Są takie chwile, gdy trzeba odsunąć się od innych by zachować własne status quo, kiedy trzeba się wsłuchać w swój instynkt. Potem znowu przychodzi czas, gdy łaknie się cudzej bliskości, czyjegoś ciepła i wyrażanego nawet w dobrych radach zrozumienia. Wszystko to jest w człowieku płynne, zmienne niczym prądy w oceanie, nieprzewidywalne i dziwne. Trzeba mieć nie lada wrażliwość i rozum by to wszystko pojąć i nie wpadać wciąż na rafy…Jednak to wpadanie na rafy we wzajemnym zrozumieniu jest przypisane losowi ludzkiemu a więc mimo poobijania, mimo bólu ogarniamy się jakoś i płyniemy dalej. No chyba, że postanowi się raz na zawsze ukryć na jakiejś wyspie i nigdy więcej już nie wypływać z lęku przed bólem, z niewiary w sens dalszego pływania albo z chęci utrzymania spokoju ducha.

   Tu, na blogach nasza szczerość może być poczytywana za ekshibicjonizm a zwierzanie się ze swych namysłów i problemów za dziecięcą naiwność. Coraz więcej nas w Internecie a coraz mniej zwyczajnie, między ludźmi. Takie to czasy, takie obyczaje…Wciąż szukamy człowieka w człowieku. W tej anonimowej masie, w tej tajemniczej, wirtualnej mgle. Kiedyś spędzało się godziny siedząc przy kuchennym stole albo przy kominku, snując opowieści, razem wspominając, wzdychając, śmiejąc się i płacząc. Dziś takim wirtualnym miejscem serdecznych spotkań bywają coraz częściej blogi i fora internetowe…Może to  i smutne, ale niestety prawdziwe zjawisko…A propos, to bardzo lubię słuchać na YT  piosenek w wykonaniu Leszka Orkisza, zupełnego amatora w śpiewaniu, ale amatora czyniącego to z uczuciem i tym rodzajem ciepłego romantyzmu oraz nostalgii, które trafiają mi do serca. Z tego, co widzę ma on w necie sporą publiczność. Ludzie gromadzą się w cieple jego głosu, tak jak kiedyś gromadzili się przy ogniskach i nucili coś razem zapatrzeni w ogień... 



   A wracając do blogów. Czytelników na blogach jest wielu. Coś ich tu przyciąga. Większość ich jest i pozostanie na zawsze nieznana, milcząca. Takie ich prawo, choć każdy blogujący chciałby usłyszeć czasem ich głos, dowiedzieć się dlaczego wpadają w odwiedziny, czy i w jaki sposób jego słowa znajdują oddźwięk w duszy odbiorców, znaleźć nić bliskości, popatrzeć na sprawy z innego niż swoje punktu widzenia.

   Komentarze są niczym ptaki pojawiające się na naszym niebie wiosną. Przynoszą ze sobą swoje opowieści, swoją energię, swoją prawdę i sens. A gdy jesienią odlatują pozostawiają po sobie żal i tęsknotę, ale i nadzieję, że znowu powrócą i znowu ożywią nasze niebo…

   Otacza nas ogromna łąka słów. Codziennie  na nią wkraczamy. Kusi nas jej przestrzeń oraz piękno, zapach, różnorodność i tajemnica. Przyciąga naszego ducha, który doznaje w kontakcie z nią ukojenia, uczucia wolności i bliskości z całą naturą. Jednakże, jak napisałam w poprzednim poście – choćbyśmy byli nie wiem jak wrażliwi i uważni, to i tak depcząc po łące niszczymy jakieś mikroświaty a i sami nie raz doznajemy bólu, gdy potkniemy się, upadniemy albo ugryzie nas kleszcz czy giez, gdy oparzy pokrzywa czy Barszcz Sosnowskiego. Łąka to nie ożywiona baśń, choć czasem tego byśmy właśnie pragnęli. Zdając sobie z tego sprawę cierpimy a bywa, że i oddalamy się na jakiś czas od tych pełnych skomplikowanego życia miejsc. Ale czy powinniśmy zupełnie przestać odwiedzać łąki? Czy powinniśmy nie wybierać do lasu, w którym zamieszkały wilki i niedźwiedzie i istnieje pewne ryzyko ich napotkania? Przecież jesteśmy częścią tych łąk i lasów. Jakże tu więc żyć zupełnie z dala? Jakże rezygnować z siebie…?


Zajrzyjcie tutaj, proszę:  Jak zainstalować miłość?

niedziela, 20 sierpnia 2017

Słowa - klucze...




…Cieszę się, że na poprzedni mój post pt. „Kartki z kalendarza” otrzymałam z Waszej strony tak pozytywny odzew. Serdecznie za to dziękuję! Po raz kolejny przekonuję się, że warto być szczerą oraz że głęboki, wspólny namysł nad ważnymi sprawami ma sens. A ponieważ w moim kalendarzu jest jeszcze mnóstwo kartek z ciekawymi i godnymi przemyślenia sentencjami planuję jeszcze nie raz coś na ten temat napisać. Słowa potrafią dając do myślenia wić się długo i czepiać naszych serc niczym babie lato, jak pnące ogórki stojącego przy nich płotu. Niekiedy niełatwo o nich zapomnieć, pominąć, odczepić się nawet choćby się bardzo chciało. Coś bowiem poruszają zbyt głęboko, coś jątrzą. Słowa umieją otwierać serca, uwalniać i rozjaśniać skomplikowane uczucia, pomagają odnaleźć podobieństwa między ludźmi…Słowa potrafią też jednak te serca zamykać, boleśnie ranić, zniechęcać i odpychać. Często też to co jednych otwiera, drugich zamyka. I o tym właśnie będzie poniższy tekst.

  ... Nieraz pisząc zastanawiam się czy zupełnie przypadkiem, niechcący nie robię komuś krzywdy swoimi słowami. To, co napisane różnie przecież jest odbierane. Kogoś zranić może sam temat, bo z czymś mu się on boleśnie kojarzy. Kogoś przykro może dotknąć zbyt autorytarnie wyrażona opinia albo też komentarz pod tekstem. Kogoś może drażnić i budzić irytację nadmierna jego zdaniem szczerość, zwłaszcza gdy sam doznał w przeszłości przykrości z tego powodu i uważa, iż zwykłą głupotą jest obnażanie duszy albo gdy w tę szczerość po prostu nie wierzy.  Bywa też, że czegoś się w sobie wstydzimy, do czegoś nie chcemy się przyznać, nosimy w sobie jakiś wyrzut sumienia, które ktoś niechcący obudzi… Ileż ludzi z niewyjaśnionych głębiej powodów zniknęło raptem z naszego życia? Ileż blogów przestało istnieć? Ileż listów pozostało bez odpowiedzi…? Cóż, nawet zbyt mocno świecące promienie słońca zamiast przyciągać i ocieplać potrafią odpychać i budzić chęć ukrycia. A człowiek choćby się nie wiadomo jak starał i miał jak najlepsze intencje to i tak nieświadomie kogoś odpycha…

…Na przykład u mnie temat kóz od jakiegoś czasu jest nieomalże tematem tabu. Chociaż wydawałoby się, iż w zeszłym roku podjęłam świadomą i odpowiedzialną decyzje o rozstaniu z nimi, to wciąż za nimi tęsknię, bo co i rusz wszystko mi o nich przypomina. Łąka, na której nikt się nie pasie a trawa tam bujna i pachnąca. Robaczywe jabłka spadające na trawnik, których nie ma dla kogo zbierać i właściwie spożytkować. A wreszcie migawki wspomnień ze wspólnych z kozami gromadnych spacerów. A ponieważ tak ze mną jest, nie oglądam starych zdjęć, na których uwieczniałam moje zwierzęta, nie czytam swoich dawnych tekstów na ich temat, nie wchodzę też na blogi, gdzie pisze się o kozach. Może ta tęsknota po nich jest wciąż tak żywa, bo jest częścią jeszcze większej tęsknoty, jeszcze większej utraty, której w zeszłym roku doświadczyłam? Pewnie musi minąć jakiś czas by to przeszło, by ucichło...Wielu z nas ma takie tematy, które zbyt mocno czegoś w duszy dotykają. Uciekamy nieraz od takich dotyków w lekkość, humor i beztroskę zwykłego, blogowego pisania albo w spotkania z pozytywnie działającymi na nas ludźmi…Trzeba jakoś żyć...

   Słucham ostatnio piosenek  ś.p. Mirosława Breguły z zespołu Universe.  To proste i trafiające do serca utwory śpiewane chłopięcym, dźwięcznym głosem wykonawcy. Tyle w nich wybrzmiewało radości, pogody i ciepła, jak i w osobie samego Mirka Breguły. Ale Breguła był niepoprawnym nadwrażliwcem, który pod warstwą wesołości i beztroski chował głęboko swoje smutki i rany. Kochał muzykę, uwielbiał śpiewać i pisać teksty do swych piosenek. Przez wielu odbierany był entuzjastycznie i serdecznie. Dodawało mu to sił i wiary w siebie. Jednak była w jego życiu pewna ważna dla niego osoba, autorytet, który wyraziwszy się źle o jego śpiewaniu skutecznie oberwał mu lotki i sprawił, że rana po nich jątrzyła się do końca życia. Nie jest łatwo na tym świecie nadwrażliwcom. Nie potrafią wyhodować sobie mocnego pancerza. Nie umieją pogodzić się ze złośliwością, pogardą, niezrozumieniem i wynikającym z niej poczuciem alienacji i bezsensu. A przez cały czas próbują dopasować się, ukryć swoją inność, zdusić w sobie tę nadmierną podatność na zranienie. Czasem mają im w tym pomóc nałogi, czasem intensywna praca albo pomaganie innym. Wciąż jednak napotykają te same słowa – klucze, które znowu otwierają drzwi ciemności i beznadziei, wciąż jakieś ważne cegiełki wypadają z budowli ich istnienia.  Jedni dają radę jakoś przetrwać, wciąż na nowo się odbudowywać, dostrajać, rzeźbić i wreszcie zaakceptować siebie i nie przejmować się tak bardzo cudzymi opiniami albo własnymi porażkami. Inni się poddają. Mirkowi Bregule, nie udało się po raz kolejny odbudować, niestety. W 2007 roku popełnił samobójstwo. Miał wtedy tylko czterdzieści dwa lata…


   Ogromna jest nasza odpowiedzialność za czyny i słowa. Nieraz nie zdajemy sobie sprawy jak ogromna. Nadmierną pewnością siebie, lekceważącym stosunkiem do czyjegoś problemu, obojętną beztroską, twardością osądów, a nawet własnym dobrym humorem podczas, gdy inni pogrążeni są w smutkach oraz zmartwieniach i nie ma na ich rozwiązanie żadnych gotowych recept, wymyślonych na poczekaniu zbawiennych rad – oddalamy się od bliźnich a nawet ich krzywdzimy.  Nieraz drobna drzazga potrafi zamienić się ropiejącą ranę i uprzykrzać naszą codzienność. Nieraz byle uwaga może kogoś zepchnąć na skraj przepaści. Ileż takich przepaści pojawia się przed nami codziennie? O wielu z nich na szczęście zapominamy. Jakim koszmarem byłoby życie, gdyby wciąż sobie coś wypominać lub wciąż o coś czuć do kogoś niewyrażony żal. Wydźwigamy się z tych przepaści także dzięki temu, że czyjeś dobre słowa i czyny potrafią być dla nas najlepszą liną ratunkową. Wydźwigamy się bo wciąż dużo w nas wiary w dobro, pragnienia światła. Wszak zwyczajne promienie słońca po długim deszczowym dniu umieją zdziałać prawdziwe cuda… 

…Jednakże choćbyśmy byli jak najdelikatniejsi, jak najwrażliwsi oraz uważni i tak niechcący kogoś dotykamy, coś niszczymy. Przecież nawet stąpając po trawie nieświadomie miażdżymy jakieś żyjątka, jakiś mikroświat. Takie jest życie i póki nie staniemy się uskrzydlonymi aniołami, póty kroczyć będą za nami radości i smutki, zachwyty i cierpienia, bliskość i obcość…



Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost