niedziela, 29 lipca 2018

Jaworowa manufaktura...




   Obfitujący w dobra wszelakie ogród pochłonął nas w ostatnich dniach bez reszty. Prawie wszystko dojrzało jednocześnie, prawie wszystko o wiele wcześniej nadaje się do zbiorów niż w latach ubiegłych.  Trwa nieustanna, radosna i wielobarwna symfonia letniego dojrzewania. A więc zbieramy i przetwarzamy ile się da i co się da.  A i tak wiele owoców się zmarnuje, bo nie damy rady zebrać i zagospodarować wszystkiego. Po prostu jest tego za dużo, jak na nasze możliwości i potrzeby. W spiżarni zalega jeszcze mnóstwo przetworów sprzed roku, dwóch a nawet i trzech lat. Co roku obiecuję sobie, że nie będę już tak szaleć ze słoikami. I sukcesywnie zmniejszam ilości przerabianych owoców i warzyw, lecz mimo to wciąż jest tego za dużo. Ale nie da się nic nie robić, gdy tyle wspaniałych owoców wisi na gałęziach, gdy tyle ich zalega na trawniku. Człowiek choćby mimochodem podniesie, do podołka z koszuli schowa, kolejny kosz napełni. Można by oczywiście na to machnąć ręką, ale jakoś tak przykro i głupio by marnowały się cenne dary boże…








   Mieszkamy na Pogórzu Dynowskim już osiem lat, ale nie mieliśmy jeszcze tutaj takiej ilości owoców. Rok temu nie było prawie wcale urodzaju. Poza czarnym bzem, który zawsze się udaje nie miałam wówczas właściwie czego zbierać i przerabiać. Obecny rok cechuje zachwycający i przerażający zarazem wysyp wszelkich owoców. To nie tylko my w Jaworowie mamy problem z ich nadmiarem. Gdziekolwiek się ruszymy dostrzegamy oblepione jabłkami jabłonie, obwieszone śliwkami śliwy, uginające się od ciężaru klapsów i ber grusze, obsypane orzechami i brzoskwiniami drzewa w sadach, pasące się na słodkich, fermentujących spadach osy, pszczoły, bąki i motyle. Już w czerwcu mimo panującej wówczas suszy mnóstwo było truskawek, wiśni, czereśni i trześni. Pełnia lata pokazuje cały wachlarz swych niezmierzonych możliwości. Nawet drzewa, które od lat nie owocowały w tym roku pokazały na co je stać. Widzimy jak po wsiach gospodarze grabiami zgarniają jabłka na wielkie stosy. Cześć z nich przyda się dla zwierząt, część skrzętne gospodynie przerobią na musy, kompoty i soki albo ususzą na zimę. Jednak przeważająca ilość jabłek wyląduje po rowach albo na oborniku, bo nie da się zagospodarować wszystkiego. Takoż i u nas się dzieje. I chyba nic nie można na to poradzić. Obserwując ten ogromny urodzaj zastanawiam się, czy przyroda nie przygotowuje się na wyjątkowo wczesną, ostrą i długą zimę.  A może to tylko kwestia postępujących stale zmian klimatycznych? 






   Na bieżąco objadamy się mizerią oraz leczo, do którego wykorzystuję swoje cukinie, fasolkę szparagową, cebule, papryki i pomidory. Opychamy się jabłkami i śliwkami. Ale to niewiele pomaga. W ogrodzie nadal wszystkiego masa a co dzień dojrzewa więcej i więcej. Ukisiłam ogórki. Nastawiłam kilka słojów pokrojonych jabłek na swojski ocet jabłkowy. Będzie gotowy za kilkanaście tygodni. Ubiegłoroczny popijam o poranku razem z wodą, co podobno nie dość, że dobre jest na obniżenie apetytu, to jeszcze dostarcza cennych witamin. Używam też go czasem do płukania włosów, bo zmiękcza je i nadaje im blask. Ocet wykorzystuję także do zakwaszania równych potraw (a przede wszystkim do ulubionej przez nas botwinki!)



   Całe szczęście, że kupiliśmy na wiosnę wolnoobrotową wyciskarkę do owoców. Dzięki niej spady jabłek przerabiamy na sok albo na cydr. Z bzu czarnego zwisającego wielkimi, czarnymi kiściami z krzewów przy pomocy parownika robimy esencjonalny sok. Ja się go nazbiera kilkanaście litrów będzie z czego nastawić wino w baniaku. Niestety, coraz większy upał, ogromna wilgotność powietrza  i gryzące owady sprawiają, że nie da się długo przebywać w ogrodzie. Człowiek z miejsca oblewa się potem i szybko męczy. Wobec tego zbiera się do koszy i wiader to, co pilnie wymaga zebrania i zmyka do domu, gdzie jest zdecydowanie chłodniej i przyjemniej. W kuchni działamy z Cezarym na cztery ręce. Ja myję i kroję jabłka, on wyciska je w wyciskarce a potem zlewa sok do baniaka, gdzie bulgocze cydr. Razem obrywamy baldachy czarnego bzu a potem je płuczemy. Czuwamy przy sokowniku i napełniamy  wielki gar czarno-bordowym, pachnącym sokiem bzowym. Cezary myje i czyści z nalepek butelki po soku pomidorowym (którym opijaliśmy się na wiosnę, bo był w promocji) a następnie pomaga mi je napełnić, dokręcić i wkładać do pasteryzacji. Lada chwila weźmiemy się za wyrób wina oraz konfitur z czarnego bzu, ulubionych przez nas przetworów. Z myślą o nich kupiliśmy mnóstwo nowych słoików, kilkadziesiąt kilogramów cukru i kilkanaście opakowań pektyny. Jaworowa kuchnia pachnie owocami, nasze ręce są fioletowo-brązowe od ich soku, pestki jabłek pryskają na wszystkie strony. Ledwo przerobi się jedną partię, czas na następną. Zbiera się zatem i wnosi się kolejne kosze jabłek, śliwek oraz bzu. Wynosi na obornik wiadra obierek i wytłoczyn po produkcji soku. Ta sama praca co dzień od nowa. Od rana do wieczora. Kręgosłupy mocno już to czują. A trawa rosnąca jak na drożdżach co parę dni o koszenie woła. A psy o spacer się dopominają. A w lesie właśnie pojawiły się borowiki, gąski oraz kozaki i też przyzywają do siebie. A kolejne dojrzewające i spadające z drzew owoce spokoju nie dają. Prawie codzienne deszcze i burze strącają ich coraz więcej na ziemię. Śliwki zalegają fioletowym kobiercem na trawnikach.  Jest ich taki ogrom, iż nie da się ich nie deptać. Duża ich część, niestety,  zgnije. Powoli zaczynają czerwienić się późne maliny. Dobrze, że przynajmniej nasze gruszki jeszcze nie nadają się do zbiorów. Ich pora przyjdzie pewnie we wrześniu i październiku. Chociaż kto wie? Skoro w tym roku wszystko jest wcześniej, to może i one przyspieszą dojrzewanie? 







   Tak ogromny urodzaj zdarza się raz na wiele lat. A więc i praca z nim związana jest i będzie w tym roku cięższa i dłuższa niż zazwyczaj. Pogórzański ogród darzy nas serdecznym ciepłem, żywymi kolorami, boskimi smakami i aromatami. Wdzięczni ogrodowi za to wszystko kursujemy między nim a domem i robimy co możemy by jak najmniej z tych skarbów się zmarnowało…



P.S.1
Ucieszymy się jeśli ktoś z Was chętny byłby na jaworowe przetwory. Podzielimy się nimi z radością! Wprawdzie mam już paru chętnych na soki i konfitury, ale to kropla w morzu potrzeb. W sprawie ewentualnych zamówień i cen prosimy kierować listy na naszego e-maila:  wanderers147@gmail.com
P.S.2
W związku z owocowym zapracowaniem nie mam teraz kiedy odwiedzać Waszych blogów ani pisać kolejnych odcinków „Karczmy na rozstaju dróg”. Kiedy pojawi mi się więcej wolnego czasu będę kontynuować tę opowieść. Osobnym wpisem poinformuję Was o tym na tym blogu.
 P.S.3
W piątek obserwowaliśmy zaćmienie księżyca. Zrobiliśmy też parę fotek temu niezwykłemu zjawisku...







   Pozdrawiamy Was serdecznie z letniego Jaworowa!:-))

środa, 18 lipca 2018

Panna Róża, panna Ktoś…

Okładka lub karta tytułowa


  
    Przeczytałam dziś wydane na początku ubiegłego wieku piękne opowiadanie Elizy Orzeszkowej pt. „Panna Róża”.  Dotarłam do niego za sprawą nieocenionej w podrzucaniu mi interesujących linków  p.Gosi, wieloletniej czytelniczki bloga „Pod tym samym niebem”. Droga Gosiu, miałaś świetny pomysł by podzielić się ze mną swoim odkryciem! Dziękuję Ci serdecznie!:-)

   Nie sądziłam, że trącąca już dzisiaj myszką, przepojona pozytywistycznym rozumieniem świata proza Orzeszkowej potrafi mnie dzisiaj czymś zaskoczyć, zauroczyć i wzruszyć. A jednak! W czasach licealnych zachwycałam się jej „Nad Niemnem”. Ale to było kiedyś i nie oczekiwałam, że znowu rozsmakuję się w charakterystycznym stylu tej pisarki, w słownictwie i sposobie prowadzenia narracji. Jednakże opowiadanie pt. „Panna Róża”  dotknęło jakiegoś czułego punktu w mej duszy. Dzisiaj umiem dostrzec więcej. Trzeba nieraz bowiem przejść swoje koleje losu i czegoś bolesnego w życiu doświadczyć aby umieć więcej zrozumieć, potrafić się głębiej wczuć w jakąś postać literacką, a w tym przypadku w położenie tytułowej panny Róży – przedwcześnie postarzałej, niedocenianej przez domowników pracowitej rezydentki XIX –wiecznego, wiejskiego dworku.

   Biedna panna Róża…Zanadto uczuciowa, romantyczna, przesadnie wierna i wrażliwa, niepasująca zupełnie do pełnego pragmatyzmu i chłodu otoczenia, do ludzi, dla których liczy się to co widać, a nie to, co w środku, do zakochanej w sobie pani domu, do siedzącego pod jej pantoflem gospodarza…
   Nieciekawa panna Róża… Zawsze w niemodnej, beżowo-burej sukience. Skromnie uczesana (a przecież posiadająca burzę wspaniałych włosów, których nikt nie dostrzega). Cicha, łagodna, nijaka, bardziej do cienia, niż do żywej istoty podobna. Zawsze nad jakąś pracą pochylona. O innych stale dbająca. Dla siebie zostawiająca tylko drogocenne wspomnienia, niewygasłe wciąż uczucie do byłego narzeczonego…
   Dziwaczna panna Róża…Nie udająca nikogo, nazbyt poważna, nie potrafiąca się nikomu odciąć, stale wycofana, nie próbująca nawet dostosować się choćby pozornie do otoczenia zakochanego w gierkach, zabawach czyimś kosztem, w papuzich barwach i wystawnym przepychu. Są tacy ludzie, którzy choćby nawet chcieli nie potrafią być inni niż są, nie umieją naginać się do oczekiwań innych. Prowadzi ich jakaś wewnętrzna siła, światło, które pozwala im wytrzymać obojętność czy niechęć otoczenia. Choć tak skromni i nierzucający się w oczy często cechami charakteru i wrażliwością wyrastają ponad otoczenie. Nie rozpychają się łokciami. Nie krzywdzą nikogo aby tylko osiągnąć swoje. Po prostu są czemuś wierni. Po prostu postępują uczciwie. Od początku opowiadania czujemy, że panna Róża jest właśnie kimś takim. Cicha bohaterka pośród pospolitego, lecz uważającego się za wytworne oraz godne podziwu, towarzystwa. Bursztyn wśród zwyczajnych szkiełek…

   Końcówka opowiadania przynosi wreszcie pewien rodzaj zadośćuczynienia za upokorzenia będące dotąd udziałem panny Róży. Jest nią wstyd i poczucie winy domowników, którzy dzięki opowieści zakochanego w Róży sąsiada, Seweryna Dorszy nareszcie zaczynają patrzeć na nią innym okiem i rozumieć a nawet podziwiać jej postępowanie. Jest nim także atak furii obsesyjnie zazdrosnej o Różę pani Izabeli Januarowej. Jest chęć uszanowania i złożenia hołdu pannie Róży przez dzieci pana Januarego, których serca poruszyła opowieść sąsiada, dzięki któremu zrozumiały jaki nierozpoznany dotąd skarb żył tuż pod ich bokiem. Brzydkie kaczątko nareszcie zmienia się w łabędzia…

   Osoba panny Róży kojarzy mi się z ciotką Justyny Orzelskiej, Martą z „Nad Niemnem”. Także skromną, pracowitą istotą, która krzątała się przez całe życie po gospodarstwie i dbała o wygodę innych, poświęcając swoje szczęście i zdrowie dla rodziny, która jej właściwie nie dostrzegała. W finale powieści  docenił ją w końcu rodzony  brat.  Podziękował za dotychczasowy trud i poprosił Martę o pozostanie z jego rodziną, z nim. Tym samym nareszcie przywrócił jej rację bytu. Sprawił, że w smutne oczy jego siostry wrócił dawny blask…
   Ubogie, pozbawione pozycji i majątku rezydentki były w dziewiętnastym wieku stałym elementem dworków szlachecko-ziemiańskich. W czasach, gdy jedyną możliwością zdobycia szczęścia dla kobiety mogło być wyjście za mąż i urodzenie dzieci te samotne, starzejące się istoty ośmielały się liczyć tylko na łaskawy chleb u krewniaków, na rolę przyzwoitek, guwernantek albo niedocenianych, przepracowujących się na śmierć gospodyń domowych.

   Czasy się zmieniły, lecz chyba każdy z nas poczuł się w życiu podobnie do Marty czy panny Róży. Samotny pośród ludzi, niezrozumiany, wyalienowany, pogardzany,  szykanowany a nawet zaszczuty, wyśmiewany i obmawiany, oskarżany o niepopełnione winy, będący solą w oku dla innych, zawadą dla ich egoistycznych pragnień i poczynań. Bywa tak w pracy, w rodzinie, w szkole, w jakimkolwiek środowisku, którego jest się częścią a od którego wciąż się odstaje. Jednak nie każdy z nas miałby w sobie tyle siły co panna Róża by nie załamać się, by umieć sobie zbudować jakiś klosz ochronny z głębokiego, wewnętrznego przekonania, że choć inni mają nas za nic, my mimo wszystko znamy swoją wartość, swoje przeznaczenie i robimy to, co do nas należy. A mimo poniżania, dokuczania, spychania w niebyt nadal to robić będziemy. Bo jesteśmy wolni wewnętrznie i nie damy sobie tej wolności odebrać. Bo jeśli uleglibyśmy otoczeniu i zmienili się na jego obraz i podobieństwo, stracilibyśmy siebie i ten rodzaj szczęścia oraz spełnienia, który wypływa z wierności samemu sobie. Pamiętacie „Pannę Nikt” Tomka Tryzny albo nakręcony na podstawie tej powieści film Wajdy pod tym samym tytułem? Główna bohaterka chcąc zyskać poklask i przyjaźń podziwianych przez siebie koleżanek tak bardzo je naśladuje, że aż gubi własne „ja” oraz więź ze swoim środowiskiem. Staje się marnym odbiciem lustrzanym zagubionych w świecie mamony i pozorów żałosnych istot, które niegdyś tak podziwiała. I okazuje się, że to co z oddali wyglądało na fascynujące, wspaniałe, dające wstęp do lepszego, ciekawszego świata z bliska okazuje się pustką, rozpaczą, nie wiodącym donikąd poszukiwaniem namiastki jakiegokolwiek szczęścia…

   Panna Róża nie staje się panną Nikt. W oczach rodziny i znajomych staje się nareszcie Panną Kimś, dzięki szczęśliwemu zakończeniu opowiadania. Sprawiedliwość tryumfuje.  Jednak w życiu nie zawsze tak bywa. Czasem nie doczekujemy się happy endu i mimo usilnych starań nie potrafimy odmienić biegu rzeczy. Sprawić by ktoś przejrzał na oczy i potrafił dostrzec naszą prawdziwą wartość.

 Jak pisze Orzeszkowa : „Czasem na nieznanem dnie czyjegoś serca leży w ukryciu taki brylant, że niech się przed nim i Książę-Rejent z angielskiej korony schowa! Tylko że samo jedno widzi go oko Boskie…”. A czytany przez pannę Różę fragment „Psałterza Dawidowego” w przekładzie  mistrza Jana Kochanowskiego zdaje się tę prawdę potwierdzać:

„W Tobie ja samym, Panie, człowiek smutny,
Nadzieję kładę; Ty racz o mnie radzić.
Nieprzyjaciel mój, jako lew okrutny,
Szuka mej duszy, aby ją mógł zgładzić...
Z jego paszczęki, jeśli, o mój Boże,
Ty sam nie wyrwiesz, nikt mnie nie wspomoże«.
...»Boże, przed którym tajne być nie mogą
Myśli człowiecze, w Twej stając obronie,
Przed żadną nigdy nie ucieknę trwogą,
Bo szczere serce w Twojej jest zasłonie
O, sprawiedliwy Sędzio, Ty każdego
Sprawnie obdzielasz, wedle zasług jego«... 

P.S.
Gosia wysłała mi linka do opowiadania  Orzeszkowej w wersji audiobooka, świetnie przeczytanego przez Danutę Stenkę:  https://www.youtube.com/watch?time_continue=1294&v=8_FEqch86Oc

Później przeczytałam także dostępne tutaj to samo opowiadanie:   

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost