Wiersze z czasów upadku

 

Jestem, jaka jestem...

 

Jestem jaka jestem w pięćdziesiątą piątą 

Wędrówki odsłonę wchodzę niezbyt dziarsko

W niepewność się wspinam swoją dróżką wątłą

Choć czoło spocone, ale stopy marzną

Boli, co bolało – nawet bardziej jakby

Dawne znieczulenie już rzadko pomaga

Kiepska jestem nadal w życiowe warcaby

Wciąż się daję ograć, w ufności swej naga

Jestem jaka jestem, kolejne rozstaje

Wszystkich odmieniają, fale czasu płyną

Z trudem się poznaję, gdy przed lustrem staję

W siebie gdy spoglądam, którąś znowu zimą

Bo to ja i nie ja, zmęczona pielgrzymka

Trudniej jest optymizm wskrzesić byle iskrą

Jednak na dnie serca ta sama dziewczynka

Co wciąż wierzy w dobro, które gładzi wszystko

Miesza się ta wiara z doświadczeń bagażem

Miesza się naiwność z bólem rozczarowań

Jestem jaka jestem, mniej niż kiedyś marzę

I w kolejny rok swój wkraczam dziś od nowa…

 

 Śmiech przez łzy


Takie czasy teraz, że śmiech się ukrywa

W czarnoziemie serca, pod warstwą popiołu

A wieści hiobowe rosną jak pokrzywa

Z perzem bezsilności pleniąc się pospołu

 

Jednak gdy zbyt dużo jest  smutków i nieszczęść

Gdy się wciąż powtarza wszystko do znudzenia

Prosty śmiech przebija się wtem na powierzchnię

Niczym kwiat magiczny chwilę opromienia

 

I nie chce się zawstydzić, zagłuszyć na nowo

Choć syczą – nie wypada! Ucisz się czym prędzej!

Ale on nie daje się zniewolić słowom

Ale on chce żywić obolałe serce

 

Wbrew wszelkim zgryzotom i ponurym minom

Wbrew strasznym historiom, których jest na pęczki

Śmiech się rozprzestrzenia, po policzkach płyną

W strumieniach absurdu nurty łez serdecznych

 

Wczoraj się zdarzyło, że do łez się śmiałam

(A chciałam właśnie jabłko na kolację zjeść)

Gdy o pewnym Włochu tekścik przeczytałam

Który pomysłowo system pragnął zwieść

 

Jak komik Jim Carrey –  ktoś jego pokroju

Z silikonu na się kombinezon wdział

I do punktu szczepień podążył w tym stroju

Gdzie spełnić powinność tak jak inni chciał

 

Okryte w silikon tam nadstawił ramię

Licząc, że do skóry nie dojdzie igiełka

Już się wkłuła siostra – już prawie po sprawie

Lecz wtem zawołała – to jest sztuczna ręka!

 

Olaboga! Rety! Wszystko się wydało!

I na nic komedia wspaniała dell’arte!

Bo jednak cieplejsze jest prawdziwe ciało

A to było zimne i z gumy – jak martwe!

 

Już karabinierzy biorą nieszczęśnika

Zbroi z silikonu ubrali kajdanki

A Włoch niczym piskorz z łapsk im się wymyka

I próbuje uciec jak owad ze szklanki

 

I śmiech z jego gardła dobywa się szczery

Woła, że to kawał, żart się tu dokonał

Lecz oni – nie z nami są takie numery

Warczą doń i tyle – komedia skończona!

 

 ***

 

Od dawna wiadomo – poczucie humoru

To rzecz unikalna, w wiecznym deficycie

Ale choćby przez łzy śmiejmy się pospołu

Bo tragikomiczne przecie nasze życie…

 

 Przebić głową przestrzeń


Odwrócić na zewnątrz, w drugą stronę myśli

Wywlec na powierzchnię żeby nie raniły

Jakoś to rozsupłać , jakoś się oczyścić

Przebić głową przestrzeń, drętwicę bezsiły

 

Ujrzeć wreszcie lukę w gęstej pajęczynie

Odszukać nadzieję, uwolnić się z matni

Uwierzyć, że ta mglistość w końcu kiedyś minie

Żyć jakby dzień ten byłby dniem ostatnim

 

Przebić głową przestrzeń, zaklęte rewiry

I wyjść z karuzeli, w którą się wskoczyło

By dotrzeć do siebie, do ukrytej siły

Która jest na pewno…Na pewno już było!

 

Przebić głową przestrzeń? Może nie przebijać?

Co, jeśli poza nią czyha tylko piekło?

Pozostać w tym miejscu, w czasie co przemija

Doceniać to życie, póki nie uciekło…

 

Ale czy to życie czy jego atrapa?

Nie da się przekonać o tym bez ryzyka

I co jest w oddali? Czy kończy się mapa?

Czy coś się zaczyna, gdy znane zanika?

 

Niczym Truman Burbank poza show się przebić

(Chociaż może za nim rozgrywa się nowe)

Choć boli – próbować, choć straszą – wciąż wierzyć

Nie poddać się za nic, wystawić tam głowę…

 

Między ludźmi 


Ile między ludźmi zawodów, urazy

Przyzwoitość, wierność przestały być w cenie

Ciepło chwil przyjaznych – już się nie przydarzy

Teraz wrogość, obcość, gorzkie oddzielenie

 

Ile między ludźmi prawdy, ile udawania

Ile słów daremnych,  przemilczania, grania

Ile nieuwagi, przeczulenia, wstydu

Ran niezabliźnionych, w ukryciu skowytu

 

Ile strzałów, razów na oślep zadanych

Kolców złośliwości, okrutnej krytyki

Odwróć się człowieku, jużeś obgadany

Na nic czyny z serca, teraz  jesteś nikim

 

I na nic wspomnienia, zdają się wstydliwe

(Nawet krowa zmienia swoje przekonania)

Dziś liczy się dzisiaj – zda się rośniesz w siłę

Gdy w chórze innych głosisz cyniczne przesłania

 

Depczesz dawne dzieje i drażni cię inność

Lojalność i honor? Puste gadki - szmatki

Wyrzuty sumienia? Cóż to za naiwność

Dziś trzeba iść w stadzie – choćby i do jatki

 

     Ile uczuć, co w pustkę biegną, na mur stale

Nieufności trafiając, a mimo wszystko dalej

Nadzieją mizerną żywią się i trwają

Że znajdą zrozumienie, odzew znów spotkają

 

Ile prostej wiary, że dobro wygrywa

A potem cios w serce, potem bólu fala

 Że się w cudzych oczach tyle złości skrywa

I znowu jęk bezsilny, znów od siebie z dala

 

      Ile rymów dla rymów i białych wierszy w nicość

A wciąż tyle w krąg pustki, poraża bezsilność

Moja, Twoja, Onych, tych co byli, będą…

Byty oddzielone tamą niepojętą

 

Słowa wrzucone w przepaść, w której nic nie znaczą

Lecz szukają znaczenia z upartą rozpaczą

W miraże zmienione, w lęk przed odrzuceniem

W nieufność zawziętą, w kolejne złudzenie

 

Słowa w ciemność wsypane, w bezdenną osobność

W inność, której nie ma, rodzi ją samotność

Droga po omacku, chociaż w wielkim tłumie

Który stale blisko, lecz nic nie rozumie

 

Połatana łajba z trudem się kolebie

Burta w burtę płyną, lecz nie widzą siebie

Jeszcze lśni im z dala serdeczne wspomnienie

Lecz płyną jak w transie hen na zatracenie

 

   Ile między ludźmi chęci współistnienia

Ile dróg donikąd szukania, błądzenia

Ja tutaj, Ty tam, człowieku zza szyby

Daleko i blisko, naprawdę, na niby

 

Nieufność się czai, nuci piosnkę smutną

Kipią mroczne głębie, bezradność znów rośnie

A przecież My to Oni, tak dzisiaj, jak jutro

Plecami do siebie, lecz na jednym moście…

 

 Mini świat

 

Powiedz przyjacielu

Dokąd biegnie ten nasz świat?

W jakim celu

W ten tunel mknie od lat?

Dalej, jeszcze dalej

Trwa okrutna losu gra

Która stale

Ku zgubie wszystko pcha

 

Każdy z nas ma mini, mini świat

Mini, mini

I w każdym niczym w kropli deszczu lśni

Pragnienie trwania zwykłych, prostych dni

Gdy sny

Niedobre sny się znowu na jawie śni…

 

 

Powiedz przyjacielu

Jak odnaleźć jeszcze sens

Bo niewielu

Chce widzieć to, jak jest

Lepiej nic nie wiedzieć

Lepiej oczy zamykać

Uciec w siebie

Bo wtedy groza znika

 

Każdy z nas ma mini, mini świat

Mini, mini

A w każdym niczym w kropli deszczu lśni

Pragnienie trwania zwykłych, prostych dni

Gdy sny

Niedobre sny się znowu na jawie śni…

 

Powiedz przyjacielu

Czy się z światem stanie cud

I z tunelu

Uda się wyrwać mu

Dobro uratować

I odzyskać znów spokój

Lęk pokonać

Nie dać się władzy mroku

 

Każdy z nas ma mini, mini świat

Mini, mini

A w każdym niczym w kropli deszczu lśni

Pragnienie trwania zwykłych, prostych dni

Gdy sny

Niedobre sny się znowu na jawie śni…

 

Ciasteczka z niespodzianką


Czas nie próżnuje – wciąż wypieka

Swe z niespodzianką ciasteczka

Dlatego nie wie nikt, co go czeka

Jakiego tam znajdzie orzeszka

 

Czy będzie słodki, gorzki, nijaki

Czy stanie się zmian zwiastunem

Jakie czas daje rady i znaki

I które są ważne, które?

 

To ciastko nęci, tamto kusi

To zaś odpycha – spalone

Czas stale szepcze – wybrać musisz

A potem iść w swoją stronę

 

Czas nie ma czasu - robi swoje

Zagadki w ciasteczkach zamyka

Daje nadzieje, niepokoje

A potem nagle znika, znika…

 

Iluzje

 

W cudze okna spoglądamy

Żeby oddech tam pochwycić

Lecz widzimy fragment ściany

Kłębek tropów, dziwnych nici

 

Byle opić się tym miodem

(choćby i wywołał mdłości)

Lecz choć taką mieć osłodę

Swej goryczy niemożności

 

Byle wejść na tamtą ziemię

I odetchnąć obcą dolą

Byle uciec przed swym cierniem

W mocną barwę, w super odlot

 

Lecz to znowu są odpryski

Marne resztki i okruchy

Nie zajrzymy w dusze wszystkim

Ni pociechy, ni otuchy

 

Dla każdego podglądacza

Smutna płynie stąd konkluzja

Próżno oczy swe wypatrza

To, co widział to iluzja

 

Krzywych luster tafla mętna

Maska przylepiona stale

Dobra co dzień i od święta

W wiecznym życia karnawale

 

Skończył się kolejny spektakl

Pokazano to, co chciano

Prawda znowu gdzieś uciekła

W międzysłowiu ją schowano

 

W przemilczeniach albo w cieniach

W kolcu w sercu, w tiku w oku

A na zewnątrz tylko scena

A na pokaz sztuczny spokój

 

Znów dla "ego" przedstawienie

Świat szczerości nie odnajdzie

Bo najtrudniej ujrzeć siebie

I się zmierzyć z sobą w prawdzie…

  

Rozmyślania hobbita


Nie da się siłą świata zbawić

Skoro nie łaknie on zbawienia

Błędów milionów w mig naprawić

I wyrwać bliźnich z macek cienia

 

Cień się rozpełza jak mrok nocy

Zabija zdolność rozumienia

Nie wyrwie się spod jego mocy

Nikt, kto sam nie chce uwolnienia

 

Żadna drużyna się nie zjawi

Z magią pierścienia  wszechmocnego

Na nic czekanie, że ktoś zdławi

Siły Mordoru złowrogiego

 

Rozmyśla hobbit jedząc żurek:

 - Poważę się na tę wyprawę

To mnie wyśmieją, nazwą szurem

Albo przemilczą całą sprawę

 

Siedzi więc Frodo w swej ziemiance

I okopuje się przed zimą

Słoje powideł, smalcu garnce

To jego bronią jest jedyną

 

Może go Mordor nie dostrzeże

W jego pochodzie, w czarnej fali?

I schron ten da mu przeżyć  w wierze

Że można wolność swą ocalić?

 

Niech leży w szafie złoty krążek

Jak wiele innych dziwnych śmieci

Lepiej w Netflixa znowu spojrzeć

Film tam ciekawy jakiś leci…

 

 Z ptasim odlotem

Lecą żurawie – już jesień prawie

Lecz prawie czyni różnicę

Bo choć kumkanie ucichło w stawie

Otwarte wciąż okiennice

I chłoną lato, chciwie, do końca

Dom chce się barwą rozjarzyć

Napić się każdym promieniem słońca

Roztańczyć się jeszcze, rozmarzyć

 

Lecą już gęsi, lecą daleko

Choć chciałyby zostać dłużej

Gdzie łany mięty kwitną nad rzeką

Gdzie dziki bez trwa w purpurze

Wołają głośno, że jeszcze wrócą

Gdy przyjdą wiosenne świtania

Niech się ci w dole bardzo nie smucą

Na chwilę to pożegnania

 

Co przez tą chwilę zdarzyć się może?

Jakie sny dom nasz prześni?

Co los przyniesie w przyszłej porze?

Jakie tu zabrzmią pieśni?

 


Zadzieram głowę  - patrzę za nimi

Tyle jest pytań przed nami

Ludzkie uczucia fruną z ptasimi

Obawy wraz z nadziejami…

 

 Póki

Póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę

O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni

Póki nadal w sercu tony brzmią radosne

Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni

 

Póki wstajesz rano z nadzieją wciąż nową

Że ten dzień przyniesie rzeczy dobrych dużo

Póki masz dla bliskich uśmiech, dobre słowo

Póty się nie poddasz najgroźniejszym burzom

 

I chociaż pioruny błyskają za płotem

Choć bywa, truchlejesz, gdy grzmot huknie blisko

To wiesz, że to minie jak zawsze a potem

Będzie świecić słońce, co odmienia wszystko

 

Znowu tak jak lubisz schronisz się w milczeniu

Albo prosto z serca zanucisz do nieba

Pobiegniesz, zatańczysz w świetle albo w cieniu

Ze smakiem się wgryziesz w zwykłą kromkę chleba

 

Zapatrzysz się daleko hen, w balet obłoków

Zasłuchasz w znane trele świerszcza i słowika

Znów odnajdziesz w sobie zagubiony spokój

I będziesz strzec go pilnie, aby nie zanikał

 

Poświęcisz się pracy zwyczajnej, codziennej

Dasz zajęcie dłoniom, duszy cierpliwości

To sposób by nie ulec żadnej mocy ciemnej

Truciźnie coraz gorszych zewsząd wiadomości

 

Niechaj świat się kręci tak jak zawsze lubił

Niechaj bezrozumnie pożera swój ogon

Ale Ty gdzieś z boku trwaj, by nie zagubić

Tego co pozwala nadal zostać sobą

 

Bo póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę

O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni

Póki jeszcze w sercu tony brzmią radosne

Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni…

 

 Huzia na Józia


Znów huzia na Józia – mediom wszem na żer

Rzucono gawiedzi ochłap – niech się gryzą

Ty się nie dołączaj, trzymaj myśli ster

Ocal swój rozsądek i własny horyzont

 

Niechaj Cię nie wepchną na fałszywe tory

To pociąg donikąd, to jest cyrk dla mas

Oddal się czym prędzej, to nie Twoje spory

Wycisz swe emocje, szanuj własny czas

 

Niechaj gromkie racje znowu Cię nie zwiodą

Gromadnym jazgotem nie daj im się zwabić

Bo po wszystkim niesmak będzie Twą nagrodą

Uczucie, że w butelkę znów się dałeś nabić

 

Naiwny ludziku, w cudze gry włożony

W marne przedstawienie, w tę zasłonę dymną

Zrobiłeś, co chcieli, jak zawsze wkręcony

Oszukany zgrabnie sztuczką wielce sprytną

 

A za kulisami jady nowe wymyślono

W wielkim kotle warzą trucizny smrodliwe

Lecz tego nie czujesz, bo węch Ci stępiono

I w przeciwną stronę odwracasz swą głowę

 

Znów huzia na Józia  - zastępcze tematy

I grają melodię, co umysł zagłusza

Tańczysz jak zagrali, choćby do zatraty

A tłum podniecony w pląs obłędny rusza…

 

 Uczciwość

 

Jest taka cecha

Wstydliwa i rzadka

Miewają ją biedni

Wierni do ostatka

Donikąd nie doszli

Nikogo nie znają

Schowani pod korcem

Okruszki dostają

Lecz pomimo tego

W momentach wyborów

Nie widzą innej ścieżki

Tylko według wzoru:

Dwa i dwa to cztery

Dobro to nie zło

Nieważne ordery

Prezenty, blask, tło

Tylko to, co w środku

Busola wytrwała

Odwieczna i pewna

Uczciwość jak skała

 

***

A czasy nadeszły

Gdy prosta uczciwość

Znów mniejszą ma rangę

Niż hucpa i chciwość

Każdy po swojemu sobie dziś tłumaczy

Ku czemu świat zmierza

Co to wszystko znaczy

Jak tu żyć z godnością?

Myśl ta dręczy ziemię 

Co jest uczciwością

                                                                Co jej zaprzeczeniem...?

 

 Na wiosnę

Trzecia fala wzbiera, szósta, milionowa

Kręci się ta karuzela szalona, wszechwładna

I nadzieje z nią wirują, obietnice, słowa

Że już wkrótce rzeczywistość powróci normalna

 

Dzień za dniem przemija, wiosna nowa bieży

Tupie w przedpokoju, przynosi swe blaski

Lecz niełatwo ją powitać śmiało, jak należy

Kiedy w sercu cień zalega, trudno o oklaski

 

Bo tam smok z pieczary ogniem nadal pluje

Groźnie straszy, ryczy i pragnie ofiary

Więc jesteś bezradny i lęk tylko czujesz

Chcesz stwora przebłagać i składasz mu dary

 

Dałeś mu już spokój, otworzyłeś serce

Wolność mu w daninie złożyłeś z rozpaczy

Ale jemu mało, ciągle pragnie więcej

Co ci dotąd zabrał, nic dlań wszak nie znaczy

 

Redukujesz swe marzenia, ograniczasz cele

Albo pragniesz się czym prędzej z koszmaru obudzić

By uśmiechnąć się beztrosko w wiosenną niedzielę

I zwyczajnie pójść na spacer, między innych ludzi

 

Niech no tylko ten kolec, co w sercu uwiera

Choć na moment wyjdzie, odetchnąć pozwoli

Ucieszyć się słońcem, co z dala spoziera

Znaleźć w duszy iskrę i blask silnej woli

 

Coś robisz bez myśli, coś myślisz, ustajesz

Na tej samej stronie wciąż otwarta powieść

Gdzie to wszystko dąży? Co się z nami stanie?

Byle jakoś dotrwać, do mety się dowlec

 

Ale gdzie ta nasza meta? Ciągle odsuwana

Nadal we mgle niedosiężna niczym Atlantyda

Może gdzieś tam czeka w dali ziemia obiecana

Ale może jej tam nie ma? W końcu się to wyda?

 

Może świat za rogiem tak przygotowany

Że bajka, wyobraźnia będzie niepotrzebna

Ktoś wyznaczy sztywne role, ktoś określi ramy

A wszelka inwencja stanie się wręcz zbędna?

 

Nie o baśń tu idzie, lecz o czystą duszę

Która ciągle żyje, chociaż tak stłamszona

Trzeba ją dotlenić, dać światła okruszek

Potrząsnąć, jeśli trzeba, apatię pokonać

 

Odgruzować siebie, nie dać się nicości

Co pożera chciwie radość i fantazję

Pofrunąć daleko na skrzydłach wolności

Wykorzystać każdą ku temu okazję

 

Gdzie brakuje życia – jest tylko czekanie

Oraz zawieszenie w nieskończonej chwili

Noce, dni wypełnia chocholi ten taniec

I tylko gdzieś w sercu bez sensu coś kwili

 

A co, jeśli nie będzie lepszego już jutra?

A co, jeśli właśnie wszystkim jest teraz?

Ta obecna chwila – i piosnka twa smutna

Że w biernym czekaniu usychasz, zamierasz

 

Inni też tak samo głowy pochylili

Stoją, śpią, zastygli w upartym stuporze

A świat się niezmiennie ku przepaści chyli

A oni ci szepczą – nic zrobić nie możesz

 

Jak tylko doczekać cudu wybawienia

Od zła, co narasta jak wzburzony strumień

Czaru, co ludzi  w głazy pozamieniał

Które widzą i słyszą a nie chcą rozumieć

 

Bo gdy nic nie zmienisz, nie będzie odmiany

I nie zburzysz muru, gdy nie strącisz cegły

Gdy nie popchniesz mocniej, nie otworzysz bramy

I padniesz wśród wichrów, bezwolny, uległy

 

Jeśli się skowronek rankiem nie przebudzi

I pieśni nadziei nie wzniesie do nieba

Kruki będą krakać, wrony wrzaskiem łudzić

Że ci już skowrończej pieśni nie potrzeba

 

Że ci dreptanina codzienna wystarcza

I kawałek chleba albo ryżu miska

A mantra czekania to jedyna tarcza

Przeciw ogniom smoczym co zioną już z bliska

 

I nie będzie baśni, skoro jest milczenie

I nie będzie wierszy, gdy ich nie wykrzeszesz

A mrok wnet ogarnie tę nieszczęsną ziemię

Lecz ty, żuczku, mrówko, tego nie dostrzeżesz

 

Dalej będziesz nucić na tę samą nutę

Do świętego nigdy odkładać sny śmiałe

I nawet nie poczujesz, gdy ktoś twardym butem

Zdepcze cię bezmyślnie,  potem pójdzie dalej

 ***

 Teraz jest właśnie pora na baśnie

 Tym bardziej jest na nie pora

Gdy czarna magia nie gaśnie

Gdy słychać wciąż ryki potwora

Teraz jest czas na wiersze

Tym bardziej jest na nie czas

Gdy dni się zdają chmurniejsze

Gdy ciemny gęstnieje las

Teraz jest czas na śpiewanie

Co może ożywić ducha

Zagłuszyć smocze chrapanie

I swego serca znów słuchać

Teraz jest czas na budowanie

Swej siły i wiary w siebie

Nie pora na smutne trwanie

Gdy wiosna już gna po niebie

 

Trzeba się zebrać, wsiąść na rumaka

Wyruszyć dzielnie hen, do pieczary

Zamienić bestię choćby w kociaka

Ożywić przyjazne znów czary…

 

Teraz nie pora na baśnie 

 

Teraz nie pora jest na baśnie

Czy kiedyś będzie na nie pora?

No, może kiedy pożar zgaśnie

Ucichnie ryk korona stwora

Gdy się uwolnią ludzkie dusze

Od lęku, smutku, niepewności

I więcej będzie natchnień, wzruszeń

W krainie wszelkiej pomyślności

I wszyscy znajdą swoje miejsce

Na łódce, co gna hen, do celu

Którym jest zwykłe, proste szczęście

Co w końcu dane będzie wielu

Kiedyś, gdy przejdą burze, sztormy

Gdy znów horyzont się wyłoni

I gdy się zbudzi dzionek dobry

A tępy ból zaniknie w skroni

Baśnie z niebytu tłumnie wstaną

I załopoczą skrzydła weny

Lecz kiedy czasy te nastaną

I czy my do tego dożyjemy…?

 

 Gdzieś tam za mostem tęczy

Gdzieś tam za mostem tęczy
Inny świat
W barwnym splocie pajęczyn
Baśni zaklętych blask

Gdzieś tam drzemią marzenia
Wspomnień czar
W końcu wyrwą się z cienia
Jak ptaki lecąc w dal

Bo pojmiesz wreszcie wtedy to
Że możesz ruszyć drogą swą
Otworzyć drzwi

Odetchnąć znowu tak jak chcesz
Ożywić w sobie magię tęcz
Cudownych wschodów

Gdzieś tam za mostem tęczy
Inny świat
Gdzieś tam marzeń odwiecznych
Czeka wspaniały blask

Ośmielisz się uwierzyć w to
Że miną lęki, smutki, zło
Przed Tobą most

I zrobisz wreszcie pierwszy krok
Nie spadniesz i nie wygra mrok
Pobiegniesz w światło…

Gdzieś tam za mostem tęczy
 Inny świat
Gdzieś tam marzeń odwiecznych
Czeka wspaniały blask…
 
 

Strach

 

Straszą nas wszechwładni mistrzowie straszenia

Sadyści, co udają, że chcą chronić spokój

Roztaczają gęste zasłony złudzenia

Byśmy nie dojrzeli prawdy, co jest wokół

 

Jeden strach przemija, następny już kroczy

Knują, jątrzą, kłamią, bawią się ludzkością

Bo tylko strach karmi, cieszy ich złe oczy

Nasyca paniką, zgrozą i podłością

 

Zarazy i wojny wciąż na podorędziu

Co jedno przygaśnie, to drugie rozbłyska

Tka się ta materia w perwersyjnym szczęściu

Tych, dla których krzywda to świetne igrzyska

 

Tajemnicze byty, ci królowie szczucia

A my jak kukiełki, choć pełne frustracji

Mające swój rozum, emocje, uczucia

Wciąż się poddajemy kłamliwej narracji

 

Oni rządzą światem – choć zawsze w ukryciu

Okrutni drapieżcy w drogich garniturach

A my próbujemy, w naszym marnym życiu

Znaleźć chwilkę szczęścia w tych ciągłych torturach

 

Nie myśleć o mękach i odwracać głowę

(Bo może ich nie ma albo same miną?)

Tak się pocieszamy – chociaż stale nowe

Ciernie ranią serca i łzy znowu płyną

 

Bo lęki gdzieś w środku, nawet w zaprzeczeniu

Rosną niczym chwasty, są nie do wyrwania

Ktoś je wciąż zasila, podlewa w skupieniu

A dobrym roślinom istnienia zabrania

 

Ten strach to narkotyk – i dla nich i dla nas

To codziennej mantry motyw wszystkim znany

Co nas jeszcze czeka? Co się stanie zaraz?

Sen wariata, w którym chcąc czy nie chcąc gramy

 

Strach nam płynie w żyłach, przelewa się, spiętrza

Lecz tamtym wciąż mało, bo pragną Niagary

Chcą się wedrzeć głębiej, przejąć nasze wnętrza

Bo ich żądza władzy nie ma żadnej miary

 

Wreszcie jak owady sprytnie przyszpilone

Kończymy ten żywot w cichej, szarej masie

Lecz nadal z nadzieją patrzymy w tę stronę

Gdzie słońce znów wstaje w swej czerwonej krasie…

 

 Pytania bez odpowiedzi

W krąg wielkie tragedie i małe dramaty

Tutaj świeci słońce a tam giną światy

Tutaj ktoś samotnie z bólu wręcz umiera

A ktoś czuje szczęście – teraz, właśnie teraz

 

Tak w tym samym czasie różne trwają stany

I nikt nie ogarnia – swoje mocno czuje

A czy plan to w życie z góry wprowadzany?

Czy też los przypadkiem się ślepym kieruje?

 

Czas człowiekiem miota jak byle papierkiem

Za nic ma marzenia, jego troski wszelkie

Czemu jest dla jednych zawsze tak łaskawy?

A innym dlaczego plącze proste sprawy?

 

Brak wciąż odpowiedzi – pytasz ciszę, pustkę

I codziennie stajesz przed sumienia lustrem

Aby w sobie znaleźć sens każdego dnia

Co wraz z Tobą wstaje, naprzód, naprzód gna

 ***

Wszystkie te pytania brzmią śmiesznie, banalnie

Lecz pomimo tego lęgną się znów w głowie

Jak naiwne dziecko pytasz wciąż bezradnie

Ale temu dziecku też nikt nie odpowie…

 

 W kinie świata

 

Siedzimy dziś stłoczeni, w kinie co zwie się świat

Grają przydługi horror, chce się już z niego wyjść

Lecz wokół szczelne story, dźwięk zamykanych  krat

I nawet nie wiadomo, czy wciąż istnieją drzwi

 

Nikt już nie chrupie chipsów, brak przerwy na reklamy

I groza wciąż narasta, wciąga w kolejną scenę

Strwożone szepty zewsząd, zdają się walić ściany

A widzów ktoś przykleił do siedzeń butaprenem

 

Jedni na drugich krzyczą, oskarżeń huk nabrzmiewa

Szukanie winnych, wrogów ukrytych pośród nas

Kuksańce, łzy, histeria i modły gdzieś do nieba

A film zagłusza wszystko, przystaje w miejscu czas

 

Jak muszki uwięzione w plecionej gęsto sieci

Miotamy się bezradnie aż się dopełni los

Choć horror na ekranie w najlepsze dalej leci

Nie robią już wrażenia widoki ani głos

 

Bębny demonów wojny, mediów złowróżbny wrzask

Stop klatki – łzy, krzyk, rozpacz, pędzony w nicość tłum

Pandemia, strach przed głodem – migawki nowej trzask

Wszystko się zlewa w jedno, w dręczący zewsząd szum

 

Niech tylko nas uwolnią, niech to się szybko skończy

Opadli z sił czekamy na jakiś zbawczy pstryk

Bo jeszcze wciąż wierzymy, że światło ktoś nam włączy

I będzie znów normalnie, świat się odmieni w mig

 

Bo on istnieje nadal, ptaszęcym gra świergotem

Wiosennym odrodzeniem, co zjawia się co roku

Żurawi i bocianów zwyczajnym jest powrotem

Zapachem ciepłej ziemi i wiarą w prosty spokój

 

Wciąż o tym pamiętamy, choć horror chce to zgłuszyć

Widzimy w dali promień, niewinny nieba błękit

Lecz ktoś chce wydrzeć światło z każdej niewinnej duszy

Bawić się kosztem naszej wciąż podsycanej udręki… 

***

Po chwili odrętwienia dobiega nas  z góry wołanie:

- Znowu się nic nie dzieje! Jak flaki z olejem ten film!

Znudzony demiurg się rozsiadł na swojej otomanie

I popcorn je, film leci a my znów gramy w nim

                                                                                              Krótka forma

                                                                                             Krótka forma prozatorska

                                                                                      Lekka do czytania

                                                                                         Jeden łyk

                                                                                      Szybka przekąska

                                                                                   Zamiast głównego dania

                                                                                 Krótka forma porozumienia

                                                                                   Wiadomość obrazkowa

                                                                                    Kliknięcie sprintem

                                                                                        Bez myślenia

                                                                                     I zbędna już rozmowa

                                                                                      Tu krótka forma

                                                                                      Tam jeszcze krótsza

                                                                                     Wygoda rządzi światem

                                                                                        Byle biec dalej

                                                                                       Czas to wymusza

                                                                                       Narzuca tę zasadę

                                                                                         Zagłusza głód

                                                                                         Za staroświecką

                                                                                  Długą dyskusją do rana

                                                                             Podtyka czipsy znaków, gifów

                                                                                  Skróconą formę trwania...

 

Słowa

 

Lecą z drzew liście jako z nas słowa

Pełno ich wszędzie, powódź liściowa

Można w niej brodzić z rozkoszą wielką

Można utonąć i zgubić sedno

 

***

 

Są słowa dobre jak czysta woda

Dające życie, ulgę i spokój

I złe są słowa jak jadu lawa

Niszczące wszystko wokół

 

Są też jak kwiaty cudne, rzadkie

Lecz lepko-żarłoczne to słowa

Łatwo im ulec, wpaść w pułapkę

A poniewczasie żałować

 

A jeszcze inne nieświadomie

Nie wiedząc o swojej winie

Nie chcą nic złego, lecz jak ogień

Parzą i ranią dotkliwie

 

Często dobywa się trucizna

Z serca skutego cierpieniem

A z bezsilności wzrasta wścieklizna

Co dusi i mroczni ziemię

 

Zawiść, żal, gorycz, niezrozumienie

Też źródłem skażenia są słowa

Płyną i ranią czarnym strumieniem

Ufne istnienia dokoła

 

Jad trwa w zawziętym w krąg milczeniu

W próżnych domysłów lawinie

Działa jak gaz, który w stężeniu

Choć niewidzialny – wciąż płynie

 

Jakie masz słowa w swym plecaku?

Ważne w tej Twojej wędrówce

Jakich użyjesz, haseł, znaków

W codziennej łamigłówce?

 

Jesteś jak z ostrym żądłem owad?

Czy jak łagodny paź królowej?

Dzisiaj dzień nowy, piosnka nowa

Co zyskać chcesz dziś słowem?

 

Wiele jest liści, możliwości

Od Ciebie zależy jedynie

Czy pojmiesz źródło swoich złości

I kiedy ból serca minie….

 

***

Gdzieś na początku było Słowo

I wszystko się przez Nie stało

Dziś trzeba uczyć się na nowo

Dobra by znów się działo…

 

Tyle świąt

Tyle Świąt już było przecie

Czy zmieniło to coś w świecie?

Czyżby mniej zła na nim było

Odkąd Dziecię się zrodziło?

 

Znów nabrzmiewa w krąg niepokój

(Gorzej jakby jest co roku?)

A czy gwiazdka wszędzie dotrze?

Łzy zgnębionym ludziom otrze?

 

Czy na lepsze coś odmieni?

I daruje blask nadziei?

Czy na chwilę da wytchnienie

Gdy oświetli biedną ziemię…?

 

Tak powinno być nareszcie

By wróciło proste szczęście

I tak bywa, ale częściej

Jakiś smutek dręczy serce

 

Za czymś się wygląda stale

Co odpływa coraz dalej

Wyczekuje się daremnie

I znów boli – niepotrzebnie…

 

Nawet sprytniej, niż na co dzień

Wkrada się nadziei złodziej

Łka tęsknota – zmyślne licho

Które zwykle siedzi cicho

 

Z mroku w Święta wypełzają

I się pod choinką czają

Uczuć trudnych całe mrowie

Których wiersz ten nie wypowie

 

W tle się wciąż kolędy snują

Może nastrój wyczarują?

Stara bombka brokatowa

Zalśni jakby była nowa?

 

I się nowe coś pojawi

Świat uładzi i naprawi

Nam wzruszenia łut przyniesie

A cierpiącym ulgę ześle

 

Co się zdarzy, to się zdarzy

Jednak wolno sercu marzyć

Wolno wierzyć w cuda, baśnie

Nawet gdy już gwiazdka zgaśnie…

 

Pitu, pitu na tłusty czwartek

Sratu, tatu, pitu, pitu

Coraz więcej wkoło kitu

Kit zatyka uszy, oczy

Nagą prawdę wnet zamroczy

Niewidomi, głuchoniemi

Coraz bardziej pochyleni

Już nie chcemy wiedzieć więcej

Dość już grozy – krzyczy serce

Trudnych pytań i tematów

W wielkim domu nas - wariatów

Niechaj każdy swoje plecie

Byle przetrwać jakoś w świecie

A że świat ten w przepaść wpada?

Trudno! Czy jest na to rada?

Skoro nie ma, rób więc swoje

Oddalając niepokoje

Wcinaj pączki, póki czas

Może to ostatni raz?

 

Pitu, pitu, granie w banię

Co się ma stać, to się stanie

 

Pitu, pitu, sratu, tatu

Koło kręćże wciąż kieratu

Sratu, tatu, pitu, pitu

Pchaj i nie słysz wcale zgrzytu

Pitu, pitu, sratu, tatu

Nie myśl, kręć i ufaj światu

On chce dobrze wszak dla ciebie

Bądź posłuszny – będziesz w niebie

Bunt ci w głowie? – blisko piekło

Strzeż się by cię nie upiekło

Równaj kroku, naprzód patrz

Miej nijaką zawsze twarz

Upodobnij się do mas

Właśnie tego żąda czas

Przyjmuj wszystko co ci daje

Nie myśl o tym, kim się stajesz

Nie czuj wstydu, nie patrz w lustro

Byś się nie przeraził pustką

Co zagarnia twoje „ja”

I odbiera ci sens dnia

Wcinaj pączki, póki czas

Może to ostatni raz?

 

Pitu, pitu, granie w banię

Co się ma stać, to się stanie…

 

Pitu, pitu, sratu, tatu

Ratuj ziemię, klimat ratuj

Nie jedz mięsa, nie pij mleka

Mycia, prania też zaniechaj

Nie pal w piecu, w chłodzie tkwij

Jak pustelnik skromnie żyj

Nie jeźdź autem byle gdzie

Ślad węglowy zwiększa się

Ty go tworzysz póki żyjesz

Póki pierdzisz, jesz i tyjesz

I swobody nadto masz

Więc bez sensu naprzód gnasz

Trzeba wszystko to ukrócić

Precz nawyki złe wyrzucić

Słuchać mądrych – lepiej wiedzą

(Nawet, gdy się zdaje – bredzą…)

Ślad węglowy – wszystko wie

I nie umkniesz mu, o nie

Gdy pochwyci cię nareszcie

Zniknie wolność, dawne szczęście

Lecz ty tego nie poczujesz

Świat to sprytnie zaplanuje

Nazbyt będzie ci przyjemnie?

To zarządzą znów pandemię

Albo nową wojnę srogą

Władcy świata wszystko mogą

Odrzutowcem mknąć w oddale

Ograniczeń nie mieć wcale

Nadal się luksusach pławić

Mówiąc ci, że glob chcą zbawić

Niepoprawnym politycznie

Przyglądają się krytycznie

Prawo głosu odbierają

I w niebycie umieszczają

Masz im tylko przytakiwać

(I potulnie dać się kiwać)

Poddać wszelkiej się kontroli

I pozwolić się zniewolić

Masz brać udział w ich igrzyskach

A w nagrodę ryżu miska

Albo świerszczy pełnych białka

Taka będzie twoja bajka

Wcinaj pączki, póki czas

Może to ostatni raz?

 

Pitu, pitu, granie w banię

Co się ma stać, to się stanie…


Dzieci i starcy

Dzieci i starcy, starcy i dzieci

Ci, którym wolno wciąż być sobą

Mówić, co myślą, szczerością świecić

I prawdę głosić ze swobodą

 

Jedni niczego się jeszcze nie boją

Drudzy nie boją się już niczego

Przed drugim człekiem śmiało stoją

I prosto z serca mówią do niego

 

Krzyczą, że król jest nagi przecie

Dziwią się innym, że wciąż kłamią

Że świta króla bzdury plecie

Że ośmieszają władcę, mamią

 

Słowa dzieciaków jak grom z nieba

Zdają się wyczekanym cudem

Bo właśnie tego było trzeba

Prawdę wykrzyczeć bez ogródek

 

I mowa starców łzy wyciska

Rzeczy zwąc tylko po imieniu

Tak działa prawda, która z bliska

Nie do zniesienia jest dla wielu

 

W bój zaraz rusza wierna klika

(mnóstwo służalców wkoło było)

Ponownie w bagnie kłamstwa znika

To, co przez chwilę pięknie lśniło

 

Któż spokój króla śmiał zakłócać?

Kto się wyłamał z chwalców chóru?

Pewnie to ruska jest onuca

Foliarz lub jeden z głupich szurów

 

Młot propagandy sprawnie wali

Zgniata szyderstwem prawdy ziarno

Nie będą starcy zdziecinniali

I dzieci mówić co jest prawdą

 

***

 

Poszli nad rzekę starzec z dzieckiem

By czytać baśnie Andersena

I by zapomnieć, że współcześnie

Na słowa szczere miejsca nie ma…*

 

Straszenie…

Straszą nas suszą, straszą deszczem

Wszystkim nas straszą. Ile jeszcze?

 

Swobodę słowa chcą odbierać

Wolność myślenia? To nie teraz

Jakaś komisja będzie sądzić

Czy po manowcach możesz błądzić

Otwarcie mówić tak jak zawsze

Albo udawać jak w teatrze

Nowa cenzura sprawi wnet

Że hardy się pochyli łeb

I będzie milczał, bo w milczeniu

Resztka wolności przetrwa w cieniu

Lecz może siły zbierze w końcu

By dać świadectwo w pełnym słońcu

A póki co nadal nas straszą

Palą na stosie wolność naszą

I mamy wierzyć bardzo mocno

W ich bujdy, co jak chwasty rosną

I zagłuszają piękne kwiecie

Dobra, pokoju w całym świecie

 

Znów straszą suszą, mrozem, deszczem

Życiem nas straszą. Ile jeszcze…?

 

 Był świat

Były miasteczka, wsie,  ogródki

Gdzie róże kwitły pośród bylin

Ludzkie wzrastały radości, smutki

Światła i blaski codziennej chwili

 

Rolnicy, kupcy i stolarze

Chłopcy, dziewczyny, starcy, dzieci

Ich powtarzalność zwykłych zdarzeń

Ich świat niezmienny od stuleci

 

Żyli zwyczajnie w swej krainie

Ufali sobie, boskim siłom

Nie przypuszczali, że to zginie

Tak jakby nigdy nic nie było

 

Nie ma tam ruin i cmentarzy

Bezmiar pól dzikich, gdzie wiatr dmucha

Bo tylko wiatr wciąż trwa na straży

Lecz nie ma komu go posłuchać

 

Zapiekłą rdzą pokryte sierpy

I nie ma komu ścinać zboża

Lecz księżyc nadal lśni tam srebrny

Oświetla puste w krąg bezdroża

 

Gdzieś w dołach śmierci, w studniach, rowach

Tkwią jeszcze ślady dawnych pieśni

Lecz coraz bardziej się to chowa

Zanika w chaszczach niepamięci

 

Więcej wiadomo dziś o Troi

Którą po wiekach odkopano

Lecz to jest tylko polski Wołyń

A to już przecież nie to samo…*


Jak kulą w płot


Tyle słów ważnych wciąż dokoła

Lecz wiatr rozwiewa treści splot

Kto je dogoni, kto przywoła?

Znów zechce walić kulą w płot…?

 

Bywa, odezwiesz się do kogoś

Myśląc – zrozumie mnie na pewno

A w odpowiedzi minę srogą

Widzisz lub pustkę wręcz bezmierną

Więc w dobrej wierze z innej strony

Wyłuszczasz swoje ważne sedno

Lecz to też pomysł poroniony

Bliźniemu jakby wszystko jedno

W swym własnym kołowrotku pędzi

Spocząć na moment w nim nie może

(A ten tam po dawnemu ględzi

Myśląc, że ma od innych gorzej

Jak katarynka gra do ucha

Piosnkę już zgraną do znudzenia

I trzeba udać, że się słucha

Choć szkoda czasu do stracenia)

 

Słowa bezsilne, słowa puste

Zaszyfrowany, obcy kod

Bliźni nie zawsze błyszczy lustrem

Po co więc walić kulą w płot?

 

A kiedy indziej ktoś próbuje

Tobie swej prawdy łut przekazać

A ty niczego nie pojmujesz

I nawet nie chce ci się starać

Idziesz przed siebie nieświadomie

Lub się odwracasz wbrew sumieniu

(Mówi ci o tym drżenie powiek)

A człowiek został w zapomnieniu

Jesteście blisko a daleko

Mgłą otuleni, ślepi, niemi

Znaczenia płyną rwącą rzeką

Ale znikają gdzieś w przestrzeni

Jak gdyby nigdy nie wybrzmiały

Gdyż gorszy słuch mają współcześni

Muchy coś znowu wybzyczały?

Machnie się dłonią – koniec pieśni

 

Czasem wygodniej nie rozumieć

Udawać, że nie zabrzmiał grzmot

Rozejść się, minąć, zniknąć w tłumie

Więcej nie walić kulą w płot…

 

O pewnych sprawach mądrzej milczeć

Udawać, że cię nie dotyczą

Bo w krąg wszak rządzą prawa wilcze

Gdy się odsłonisz, to zagryzą

Albo wyśmieją w swojej masie

Szyderstwo świetnym jest orężem

Szczególnie w tym ponurym czasie

Gdy człowiek człowiekowi wężem

Lepiej dziś w niczym nie odstawać

Wszyscy ćwiczymy się w mimikrze

Bal manekinów, show, zabawa

Musimy w takim świecie istnieć..

 

***

 

Niekiedy widać blask w tunelu

(Na koniec optymizmu zwrot)

Na pozór słowo nie doszło celu

Jednak po czasie znalazło wlot…

 

Słuchaj dzieweczko

 

…Już wielu poetów mówiło z wierszami

Bo po ich lekturze w duszy coś kwiliło

No i rzeczywistość szarpała nerwami

Gdyż tyle w niej podobieństw z tą poezją było

 

Stale się to dzieje, dzieweczki bezradne

Krążą po miasteczkach w szaleństwa okowach

Na oko jak księżniczki - niemal idealne

Lecz serca ich złamane, chaos rządzi w głowach

 

Wpatrzone w smartfony –  wyrocznie ostatnie

Świat emotikonek gładzi smutki, grzechy

Lecz tam coś je wciąga w coraz gorszą matnię

W grę lajków, serduszek, parodię pociechy

 

A świat w opętańczym piekle albo niebie

W tle warkoty newsów, kakofonia reklam

Jak w tym szczęście znaleźć, nie zagubić siebie

Skoro prawda dawno już w niebyt uciekła?

 

Każdy dba o siebie – inni też niech dbają

Jeśli nie potrafią –  winni sami sobie

Dzieweczki współczesne niech nie zaburzają

Błogiej spokojności, życia w pustosłowie

 

Lecz ta obojętność, omijanie wzrokiem

Nie sprawia, że zło znika i pewnie nie kroczy

Ono wręcz pączkuje zasilane sokiem

Strachu przed spojrzeniem prawdzie prosto w oczy

 

Snują się dzieweczki z uśmiechem na twarzy

Który jest fałszywą beztroski namiastką

Byle nikt nie poznał, by nie zauważył

Jak są zagubione, zmęczone swą maską

 

Dziś wszelkie ideały to przebrzmiałe tony

Choć niektóre krzyczą, wokół cisza głucha

Świat niczym Titanic w toni pogrążony

Szalonych dzieweczek nie ma komu słuchać

 

Wracają więc do domu, pośród cztery ściany

Gdzie zmory prywatne wychodzą z ukrycia

Pustka i samotność znowu biorą w tany

Dzieweczki, co nie mogą znaleźć sensu życia…

  

2 komentarze:

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost