poniedziałek, 10 lutego 2020

Na próbę…




   Ano właśnie! Lampki na choince dawno zgasły, czas pędzi przed siebie bez opamiętania, na świecie wydarzenie goni wydarzenie a na tym blogu dziwnie wszystko zastygło, zamarło, a nawet jak gdyby zamarzło. A przecież prawdziwie mroźnej zimy nie ma (choć zdarzyło się u nas parę nocy z kilkoma kreskami na minusie i śniegu też troszkę popadało). 


   Już kilka razy w ciągu ośmiu lat blogowania miewałam różnej długości przestoje. Bo po pierwsze czuję, że czasem trzeba od blogowania odejść niczym od nałogu. Popatrzeć na nie z boku. A po drugie spróbować znaleźć dla siebie coś innego albo po prostu żyć tak jak żyje większość z nas, bez konieczności opisywania wybranych momentów swego życia połączonego z niemal ekshibicjonistycznym odkrywaniem duszy. Parę już razy byłam nieomal pewna, że potrzeba pisania, blogowania w ogóle na zawsze zgasła we mnie jak lampka na choince i nigdy już nie zapłonie. Bo napisałam już wszystko. Bo zbyt się powtarzam. Bo nie ma o czym pisać, gdy niewiele się dzieje, gdy niewielu ludzi się spotyka a dzień do dnia jest podobny. Bo blogowa rutyna, ta powtarzalność pisania, czytania, komentowania coraz częściej nuży, zniechęca, zdumiewa, zwłaszcza gdy spojrzy się na nią z dystansu. Bo chciałabym pisać inaczej a nie bardzo potrafię. Bo uwięzłam w tym blogowym zakręceniu niczym chomik na swej karuzeli. A choć próbuję zrobić coś więcej, wyjść poza ten kołowrót, to mimo ponawianych prób nie bardzo mi się to udaje…


   Owładnięta takimi myślami powoli odchodzę więc od pisania. Zanurzam się w zwyczajnym, codziennym bycie. Robię, co do mnie należy. Zrywam kolejne kartki z kalendarza. Przeglądam się w lustrze nowo poznanych książek i filmów. Wędruję w krainę wspomnień. Patrzę jak wydłużają się a potem skracają sople zwisające z daszku przybudówki. Ech! Raz mi dobrze, raz źle. Coś rozumiem mocniej a coś mniej. Co odgonię jedną zasłonę mgły, to pojawia się następna. Co sprostam jednemu wyzwaniu, to za zakrętem czeka nowe. Jak to w życiu…


    A co z blogiem? O dziwo, wciąż jest! Nie znika niczym złudzenie, mara. Zdaje się wytrwały, mocny niczym dom, który choć zostawiony sam sobie i mocno wychłodzony, nadal cierpliwie i ufnie czeka na rozniecenie ognia. I tyle w nim dobrych myśli, wspomnień, miłych sercu chwil, serdecznych uczuć płynących od czytelników, rzadkiego w realnym świecie ciepła i zrozumienia. Może więc taki wirtualny dom to wcale nie jest mało? Może warto wrócić doń kolejny raz i znowu umeblować go sobą? Próbuję wobec tego. Raz jeszcze…


   Zazwyczaj, w miarę rozkręcania się w pisaniu, ogienek znowu zaczyna się żarzyć, pełgać a w końcu płonąć silnym światłem. Karuzela wiruje pełną parą. I wreszcie odchodzą w dal wątpliwości, niepokoje oraz niemożności. I znowu jest się w środku jak gdyby nigdy nic. I znowu z lekkością czy rozpędem płyną słowa, słowa, słowa...Nie wiem jak będzie tym razem, czy znowu  da się rozdmuchać tę niewyraźnie tlącą się iskierkę. Dlatego piszę na próbę. Nieśmiało. Ot, żeby coś napisać. Żeby może w ten sposób przerwać tę blokadę. Przełamać obezwładniającą niemoc. Skruszyć lód milczenia. Nie wiem, czy mi się to uda. Niczego nie obiecuję, ale piszę bo widzę, że się martwicie, bo nie chcę zawieść siebie i Was  a także dlatego, że i mnie w końcu zrobiło się trochę pusto bez tego pisania. Bo jeśli nie zapiszę teraz tego, co jest, to po czasie zda mi się jakby wcale tego nie było. Blog pozwala wszak utrwalić co nieco i przypomnieć po latach to, co było jakąś istotną częścią opowieści.  A poza wszystkim wciąż mam nadzieję, że uda mi się przebić do schowanej pod warstwą lodu Oli. Tej kreatywnej, otwartej i spełnionej. Tej spragnionej ludzkiej bliskości. Tej wierzącej, iż pisanie ma moc oraz sens…


   Co się u nas działo przez ten czas milczenia? Przytaszczyliśmy do domu setki koszy z drewnem i wynieśliśmy dziesiątki wiader popiołu. Piece centralnego ogrzewania i kuchenny co dnia dopominały się o zapełnienie a potem opróżnienie przepastnych brzuchów. Jaka zima jest, taka jest, ale im jesteśmy starsi, tym mocniej zależy nam na cieple i komforcie w domu. Nadal trwały, trwają i będą trwały prace łazienkowe. Kilkanaście metrów kwadratowych ścian i podłóg zostało zalepionych kafelkami. Obecnie jesteśmy na etapie czekania na dowóz wanny a zatem już za parę dni będziemy mogli się wreszcie do woli wypluskać, porządnie wygrzać stare kości w pachnącej, bardzo ciepłej wodzie. Z naszym zdrowiem było i jest przeróżnie (np. ja dopiero co przeszłam grypę żołądkową). Strasznie wychodziły mi włosy, więc ścięłam je na króciutko (przynajmniej nowy prysznic i wanna nie będą się zapychać). Różnie jest też z nastrojem. Nieraz jeszcze bardziej nieobliczalnym i zmiennym niż pogoda. Ale liczy się przecież to, iż żyjemy i nasze cztery psy oraz dwa koty żyją z nami jak wprzódy. I ogród drzemie w oczekiwaniu na kolejne przebudzenie. I łąki falują suchymi trawami w rytm powiewów wiatru. A pobliski bukowo - świerkowy las upojnie pachnie lasem, choć znowu nieznani sprawcy dokonali w nim kilku oszpecających wycinek a myśliwi swym makabrycznym działaniem nie raz zakłócili spokój…


   Niedawno rozmawiałam telefonicznie z moją przyjaciółką ze Śląska, Bożenką. I zdziwiłam się, gdy powiedziała, że od początku zimy ani przez moment nie było u niej biało, a co z nieba spadło, to zaraz stopniało albo zamieniło się w niezbyt malowniczą, szarą breję. Także nasza obecna zima nie przypomina tych dawniejszych, a jednak trochę bieli tu było i mimo kolejnego ocieplenia nadal jest. Psy zdołały wybiegać się wśród bezkresu połaci pól, wytarzać i wybawić w śnieżnym pyle. Postanowiłam więc pokazać parę zimowych fotografii zrobionych przed kilkoma dniami. Cóż, w blogowaniu bardzo miłe jest to, że jest komu, jest gdzie pokazywać zdjęcia. Bo choćby nawet  podobne widniały tu po wielekroć, to i tak przecież każde kolejne jest odrobinę inne, malowane innym nastrojem, związane z innymi wspomnieniami.


   Strasznie wieje od paru dni za oknem. Nie chce się z domu wychodzić. Internet zawiesza się co i rusz. Wicher w kominie chichocze, wyje i śpiewa na głosy. Słońce to chowa się, to ukazuje spoza chmur. Deszcz siecze wściekle po szybach. Jacek – paskuda uparcie sika po kątach, podczas gdy Misia o byle co kłoci się z Hipą. Jedna ma widoczną szramę pod okiem a druga na szyi. A Zuzia, jak to Zuzia spogląda na to wszystko bezradnie i chcąc nas udobruchać patrzy tkliwie w oczy, trąca zimnym, mokrym nosem i namolnie podstawia grzbiet oraz mocno utyty zad do klepania.




   I to by chyba dzisiaj było na tyle…Acha, jeszcze jedno. Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję, że nadal tu zaglądacie. A do posłuchania zostawiam Wam piosenkę z drugiej części „Krainy lodu”. Piękne, moim zdaniem, i słowa i muzyka…


Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost