czwartek, 29 grudnia 2016

Grudzień 2016...



   Grudzień ma się ku końcowi... Z telewizji, radia, gazet i z Internetu codzień płyną potoki przygnębiających informacji. Trudno przed tym uciec, trudno zachować obojętność. Poniżej dwie opowieści, które są swoistą, wierszowaną kroniką niektórych wydarzeń grudniowych, dwoma spojrzeniami na rzeczywistość. Pierwszy utwór pokazuje jedno z grudniowych obliczy - to smutnejsze, groźniejsze, zupełnie niebaśniowe. Na szczęście ten kończący sie właśnie miesiąc miał wiele wymiarów, przestrzeni i schowków, gdzie znaleźć można było wytchnienie, spokój i dobro. O tym traktuje druga wierszowana opowieść. I właśnie nią chciałabym zamknąć ten rok, bo mimo wszystko w sercach powinna królować nadzieja. Bez niej nie ma życia...


Smutny grudzień


Gdzieś w Aleppo jakieś dziecko nie ma szans na znieczulenie
Recytuje Koran żeby móc ubłagać Boga, ziemię
Żeby ból się wreszcie skończył, żeby siostra znów ożyła
Żeby kwiaty dawne kwitły, by rodzina przy nim była
A w Kwidzyniu mały Jasio leży w kącie niewidzialny
Tatkę znowu zdenerwował, trzeba było słuchać mamy
W nocy wstanie, weźmie piętkę, co w chlebaku się ostała
Pójdzie spać a potem w szkole powie, że mamusia dała
A w Chicago zdolny Anthon będzie tańczyć na ulicy
Tam uzbiera na lekarstwa dla babuni, która milczy
I nie wstaje od miesiąca, nie ma siły i nadziei
Anthon płacze, ale tańczy, bo ten taniec świat odmieni
Siostra Hansa napadnięta, brat jej opatruje rany
A rodzice trwają w szoku – Berlin ich staranowany
Hans nic nie chce już rozumieć, tylko wrócić czas sprzed roku
Kiedy na ulicach ludzie świętowali i był spokój
A staruszka w Katowicach z psem na spacer wyszła z rana
Park przy domu cichy, senny i choinka w lampkach cała
Nagle znikła ta sceneria, bo ktoś z nożem wyszedł z cienia
Pies na plamie krwi przysiada - gdzie jest pani? Pani nie ma... 
A w Meksyku Julia z lalką biegnie uliczkami w bezkres
Biały proszek zbudził smoka, zabrał bliskich, dom i serce
Może słońce jej podpowie jak ożywić znów dzieciństwo?
A Maryja, ta przydrożna szepnie, że wciąż gdzieś jest przyszłość…?

Tyle bólu, bezradności aż dziennikarz, co na wizji
Zaczął jąkać się i siąkać, pozbył całej się precyzji
I postradał pewność siebie, sztuczny uśmiech swój, formułki
Wysłał przekaz… a publika tylko śmieje się, że głupi
Bo uczucia nie przystoją, bo są nieprofesjonalne takie
Pewnie ktoś mu kazał szlochać by odwrócić znów uwagę
Świat manipulacją stoi, fałszem, słowem bez pokrycia
Trzeba trzymać się swojego, tu i teraz, czyli życia

Zatem czas na inny kanał! Daj no Hanka czipsy, piwo
Dzieci włączcie mi kolędy, albo zaśpiewajcie, żywo!
U sąsiadów drzewko większe niż w poprzednim roku
Ha! To nasza jodełeczka była dla nich solą w oku!

Bóg się rodzi, moc truchleje… U nas wszystko tak, jak trzeba
Nic do szczęścia nie brakuje, karp jest, kutia, koszyk chleba
Komuś orkan wszystko zniszczył? Nam się przecież nic nie stanie
Dziś świętujmy a po świętach?...Nowe życia zaklinanie…

A tymczasem chór rosyjski w górze pieśni gromkie śpiewał
Tak wysokie tony wznosił, że zawitał wprost do nieba
Tam ujrzawszy świata nędzę, pustkę, lęk i zagubienie
Tęskną dumką opłakuje matkę naszą - biedną ziemię! 

* * *

Zima szczodrze sypie, sypie swą posypką słodką
Grudniu, grudniu nie drżyj więcej i  zwróć wiarę w dobro... 




  Dobry grudzień

 

Serdeczne spotkania, gesty, słowa, cisze
Pieczenie pierniczków z łzą wzruszenia wierną
Fala ciepłych wspomnień, trzeba je usłyszeć
Doprawić codzienność tą nutką odświętną

Zapach pomarańczy, łupanie orzechów
Zapatrzenie w okno, w tę niewinność bieli
Spacer po chrzęszczącym, migotliwym śniegu
I kolędy słodkie dźwięczące w przestrzeni

Szczęście na psich pyskach, radosne gonitwy
Zbieganie w dolinę ku nitkom potoków
Ślizganie na lodzie i na śnieżki bitwy
I powrót do domu, w ciepły, czuły spokój

Listy i życzenia pełne życzliwości
W szczerym zrozumieniu nieśpieszne zwierzenia
Wino z bzu czarnego o smaku miłości
Dokładanie szczapek do mocy płomienia

Przejście przez labirynt ciągle wolną myślą
Codzienne staranie, lepienie nadziei
Która wciąż znajduje miejsce mimo wszystko
I przetrwa wbrew smutkom w grudniowej przestrzeni...


poniedziałek, 19 grudnia 2016

Migdałowe łzy...

   
   Powyżej cuda, które grudniowy mróz wymalował na oknie naszego ganku a poniżej w prezencie dla Was ode mnie poniższe opowiadanie świąteczne!:-)***




- Zamknij oczy i otwórz buzię!
   - Ale po co? Co dla mnie masz, tatusiu?
   -Musisz sama zgadnąć, Natalko!

   W ustach Natalki rozlała się cudowna, mleczno-słodka poezja przysmaku. Cynamon pachniał świątecznie. A migdał w środku, chrupki i wyrazisty był wspaniałym uwieńczeniem tej mini - uczty. Lecz choć smak był niebiański, to dziewczynce zrobiło się dziwnie smutno. Nie otwierała jeszcze oczu, bo nagle pod powiekami zebrały się nieoczekiwane łzy, których za żadne skarby świata nie chciała pokazać tatusiowi...

   Ten migdał w przepysznej, białej czekoladzie z cynamonem przypomniał jej święta, które kiedyś spędzała z obojgiem rodziców. Pamięta, jak po kolacji usiadła tatusiowi na kolanach a on odpakowywał dla niej ze złotych papierków migdałowe pyszności. Mama gładziła tatę po jego wspaniałej, czarnej brodzie i uśmiechała się tak ślicznie, jak to tylko ona potrafiła.
   Natalka miała wtedy siedem lat. Nie przypuszczała, że były to ich ostatnie wspólne święta. Wkrótce potem tatuś zniknął z ich życia. Nie było go nawet na urodzinach mamusi. I były to bardzo dziwne urodziny. Przyjechała babcia i tuląc raz po raz wnuczkę i córkę, nie rozstawała się z chusteczką do nosa. Nie było nawet komu zaśpiewać sto lat (zawsze tatuś śpiewał to swoim grubym, "mikołajowym" głosem).
   Po cichych urodzinach dni płynęły powoli i sennie, jakby otuliła je jakaś nieznośna, lepka mgła. Potem niby wszystko się wypogodziło. Natalka poszła do szkoły, mamusia do pracy a babunia gotowała im wspaniałe pierogi z serem...
   Tylko sny Natalki były wciąż męczące i natrętne. W tych snach tatuś pływał na maleńkiej łódeczce po ogromnym, wzburzonym morzu. Coś wołał, ale ryk sztormowych fal zagłuszał jego słowa...

   A dzisiaj nagle wrócił...Była połowa grudnia. Na dworze wspaniale śnieżyło a misterne wzory delikatnych liści i kwiatów ozdabiały od rana okna w pokoiku Natalki. Dziewczynka od kilku dni nie wychodziła z domu, bo była przeziębiona. Chyba przyczyniła się do tego zabawa w bańki wypuszczane wprost w chłodny, listopadowy poranek. Ale już czuła się dobrze. Tylko mamusia na wszelki wypadek wciąż zabraniała jej powrotu do szkoły, bojąc się, że katar rozwinie się w jakąś poważną infekcję i wówczas nie obejdzie się już bez antybiotyków.
Tata przyszedł przed południem wraz ze swoim serdecznym uśmiechem, z mikołajowym, niezapomnianym głosem i śmieszną brodą, w którą wplotły się nitki babiego lata. Natalce o mało serce nie wyskoczyło z piersi. Odruchowo chciała zawołać mamę, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież mamy nie ma. Wyszła pośpiesznie z domu tuż przed zapowiedzianą wizytą taty. A przecież nie spieszyła się do pracy, bo dzisiaj była wolna sobota.  Drzwi otworzyła mu babcia. Miała poważne, zaciśnięte usta. Nie odpowiedziała nawet na jego dzień dobry...

   I teraz te łzy migdałowe...Wzburzone morze zaszumiało w głowie dziewczynki. Cynamonowy, słodko-gorzki deszcz zalewał łódeczkę. A na tej łódeczce stała Natalka z zamkniętymi oczami, które wciąż bardzo bała się otworzyć. Tuliła się do tatusia i wąchała jego niepowtarzalny zapach. Te cudowną mieszaninę woni wiatru, deszczu i cukrowej waty.

- Tatusiu, tatusiu! Dlaczego tak długo cię nie było?! Czy znowu odjedziesz? Czy zostaniesz i pobawisz się ze mną? Proszę, zostań! – szeptała dziewczynka gryząc słodko – gorzki migdał. Przełykała uparte łzy i dygotała na całym ciele, uparcie ściągając kurtkę z tatki, który usiadł sztywno na krześle w jej pokoju, wyglądając jak gość, który przybył tu tylko na chwilę.

- Natalko! Nigdzie już nie zniknę. Obiecuję! Nie bój się, kochanie… - Tatuś pozwolił w końcu zdjąć z siebie wierzchnie ubranie i tulił teraz do siebie córeczkę tak mocno, że prawie tchu nie umiała złapać. Paczuszka migdałów w białej czekoladzie spadła mu na podłogę i łakocie rozsypały się teraz pod biurko, jak zapomniane, niepotrzebne nikomu klejnoty.
Długo trwali oboje w tym drżącym przytuleniu, nie wiedząc jak przerwać tę chwilę i chyba nawet nie chcąc jej kończyć, tak wiele w niej było uczuć, niewypowiedzianych słów i szalejących niczym śnieżna wichura emocji. Wreszcie mężczyzna posadził sobie córeczkę na kolanach, z ogromną czułością gładząc jasne włosy i raz po raz całując czoło i policzki dziewczynki huśtał ją jak za dawnych czasów, gdy była jeszcze bardzo mała i czasem miała problem z zaśnięciem.
Wkrótce zrobiło im się błogo, ciepło i spokojnie na duszy. Niebezpieczny sztorm ucichł. A tych dwoje, niczym para rozbitków na tratwie, cieszyło się kojącym trwaniem bezkresu oceanu, który otaczał ich ledwo wyczuwalnym falowaniem, przynosząc obietnice dobrej, słonecznej aury.
I rzeczywiście, pogoda zapowiadała się wspaniała. Schowane dotąd za kurtyną ciężkich, śniegowych chmur słońce rozbłysło wspaniale, siejąc szczodrze po białych, nie zadeptanych jeszcze przez nikogo połaciach, cudownie błyszczące diamenty, brylanty i perły.

- A może chciałabyś pójść ze mną na spacer? Zobacz, jakie wielkie śnieżynki lecą teraz z nieba !Jak pięknie błyszczy śnieg za oknem! – zaproponował tatuś, biorąc na ręce córeczkę i odsłaniając firankę, by lepiej mogła widzieć ten cudowny, biały spektakl rozgrywający się na dworze.

- Chciałabym, ale mamusia nie pozwala mi jeszcze wychodzić! Martwiłaby się o mnie, gdybym znowu się rozchorowała! – zawołała dziewczynka, patrząc poważnie w orzechowe, jeszcze wilgotne od fali niedawnych wzruszeń, oczy ojca.

-O to się nie martw, kochanie! – odrzekł tatuś – Wczoraj wieczorem rozmawiałem z twoją mamą przez telefon i powiedziała, że jeśli ubierzesz się ciepło, to na godzinkę możemy wyjść na spacer po parku.
  
Natalce momentalnie oczy zaświeciły się do tego pomysłu. Ucałowała serdecznie tatkę a potem zsuwając się na podłogę z jego ramion, pociągnęła go za sobą do przedpokoju, gdzie od kilku dni wisiał smętnie jej ciepły, zimowy płaszczyk i wprost nie mógł się już doczekać tej grudniowej, wspaniałej przechadzki.

- Pomogę ci się ubrać – zaproponował tata i jak kiedyś, gdy była mała dziewczynką zaczął nieporadnie naciągać na jej dłonie wełniane rękawiczki a szyję córeczki otulać zbyt ciasno ciepłym, kolorowym szalikiem.

- Oj, tatusiu! Ja jestem już duża! Chodzę do trzeciej klasy i umiem sama się ubierać! – zaśmiała się Natalka, ciesząc się tą dawno nie odczuwaną troską taty i naciągając na głowę różową czapeczkę. Tę samą, którą kiedyś dostała od niego w podarunku. Czapka była już mocno rozciągnięta i nie tak puszysta jak niegdyś, ale dziewczynka bardzo ją lubiła i wolała tę niż nowe czapki, dziergane wieczorami na drutach przez pracowitą babunię. A właśnie babcia przydreptała do przedpokoju. Popatrzyła surowo na tatkę. Postawiła kołnierz płaszczyka wnuczki, napominając ją by nie biegała i by uważała na siebie.

- O drugiej obiad! – powiedziała – Żebyście na pewno byli z powrotem w domu o tej porze!
- Słyszysz Jacku?! – zwróciła się po imieniu do ojca Natalki a potem zasznurowała usta w wąską nitkę i westchnęła, nie bardzo chyba wierząc, że można liczyć na odpowiedzialne zachowanie i punktualność zięcia.

-Wrócimy na czas! – odparł tata i spróbował uśmiechnąć się do babuni. Jednak ona zupełnie już nie zwracając na niego uwagi pochylała się nad wnuczką i całowała ją serdecznie na do widzenia.


I oto wyszli nareszcie na ten niepokalanie biały śnieg. W tę cudowną ciszę mroźnego przedpołudnia. W baśniowy świat delikatnej mgły, osiadłej na krzewach szadzi i cieniutkich sopli lodu, niczym srebrzyste bombki zwieszające się z dachów i okapów.

- A może zanim pójdziemy do parku zerkniemy na fontannę przy rynku? Pamiętasz córuniu, jak dawniej lubiliśmy tam razem chodzić? Wrzucać do niej pieniążki i wypowiadać życzenia? Albo jak zimą doszukiwaliśmy się w niezwykłych kształtach zamarzniętych strug fantastycznych postaci wiedźm i chochlików? Czy w ogóle lubisz jeszcze baśnie Natalko? A może wyrosłaś już z tego? – z dziwną niepewnością w głosie zapytał tatuś, zerkając na tę swoją nieoczekiwanie dużą córkę, która tak bardzo zmieniła się od ich ostatniego widzenia. Urosła, spoważniała i stała się jeszcze bardziej podobna do swojej mamy – Alicji.

- Pewnie, że lubię tatusiu! Tylko, że teraz, gdy sama potrafię już czytać znam ich o wiele więcej niż w dawnych czasach. Ale nadal moją ulubioną baśnią jest ta sama, co kiedyś…
- Pamiętasz tatusiu, jaka to baśń? – dziewczynka zatrzymała się, zadarła główkę wysoko do góry i wpatrzyła się z natężeniem w oczy ojca. Jego odpowiedź była dla niej bardzo ważna, bo to przecież on po raz pierwszy przeczytał jej kiedyś tę cudowną historię na dobranoc. Potem byli razem w kinie na filmie opartym na tej baśni. A gdy Natalka chodziła do pierwszej klasy brała udział w przedstawieniu szkolnym, gdzie grała swoją ukochaną postać. Postać odważnej, małej Gerdy z „Królowej Śniegu”. A na widowni siedział wówczas tatuś, mamusia a także babcia i z całej siły bili jej brawa. A najgłośniej klaskał właśnie tatuś i mówił potem, że jest bardzo, ale to bardzo ze swojej utalentowanej aktorsko córki dumny.
Tata potarł w zamyśleniu brodę. Zmarszczył czoło, szukając widocznie w pamięci tytułu baśni. Długo nic nie odpowiadał i tylko wpatrywał się w skupieniu w twarz bardzo przejętej tą przeciągającą się chwilą córki. Wreszcie Natalka zatupała niecierpliwie na śniegu. I mina jej zrzedła, bo pomyślała, że on jednak zapomniał. A może tak, jak Kaj był porwany przez Królową, która wytarła z jego pamięci wszystko, co najważniejsze…?Jednak wtem oczy taty rozjaśniły się, a usta rozciągnęły w łobuzerskim uśmiechu.

- Wiedziałem, że dasz się nabrać, moja śliczna, mała Gerdo! – zachichotał a potem szepnął już zupełnie poważnie.
- Pewnych rzeczy nie zapomina się nigdy. A przecież ta andersenowska opowieść o Królowej Śniegu była zawsze i moją ukochaną baśnią, córeczko. Fascynowała mnie postać samej Królowej. I bardzo żal mi było uwięzionego przez nią Kaja. Kiedyś nawet opowiadałem ci, że będąc chłopcem obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę, by do mojego oka wpadł kawałek zaczarowanego lustra. Takiego, od którego obojętnieje się na najważniejsze na tym świecie rzeczy, na najbliższe osoby i ich uczucia.  Nawet wrzuciłem do fontanny przy rynku złoty dukacik, żeby mi się to życzenie spełniło.

- Ale potem okazało się, że te kawałki lustra potrafią tak sprytnie wnikać w serca ludzkie, iż czasem nie wiadomo nawet kiedy i jak się to dzieje… – szepnął już jakby sam do siebie zasmucony tatuś i gdyby nie jego przetykana siwymi nitkami broda wyglądałby teraz zupełnie jak mały, bezradny chłopiec.

- Nie martw się tatusiu! Ja przecież jestem Twoją Gerdą i we wszystkim ci pomogę! – z pełnym przekonaniem oświadczyła dziewczynka, marszcząc przy tym czoło zupełnie tak samo, jak jej tata.
- Biegnijmy na rynek! Popatrz ile tam ptaków! – zawołała Natalka, która nie rozumiejąc skąd wzięło się to nagłe zasępienie ojca, ale czując, iż trzeba oderwać jego myśli od tajemniczych wspomnień uściskała go serdecznie i wziąwszy za rękę pociągnęła w stronę dawno nie widzianej fontanny
 A tam, w otoczeniu srebrzystych gołębi świergotliwych wróbli, pochylona nad lustrem wody stała jakaś otulona błękitnym szalem, nieznana, lecz przecież skądś dziwnie znajoma drobna staruszka, która gmerała długim patykiem w wodzie, najwidoczniej usiłując coś z niej wydobyć.

- Może mógłbym pani w czymś pomóc? – zapytał grzecznie tatuś Natalki, gdy już zbliżyli się do kamiennej obudowy fontanny a ptaszki rozpierzchły się spłoszone we wszystkie strony, wzburzając chmurę puszystego śniegu, który ma moment zamglił otoczenie.

Staruszka tymczasem parsknęła niecierpliwie mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem i wciąż tylko uparcie próbowała wyciągnąć coś, co tkwiło na dnie.

Natalka zerknęła z ciekawością w srebrzysto-turkusową głębinę, której powierzchnię muskały wielkie płatki śniegu, pozostawiając na niej delikatne, ledwo widoczne kręgi. Dziewczynka stanęła bardzo blisko staruszki, pragnąc dojrzeć, cóż to takiego kobiecie do wody wpadło? W pewnym momencie zdało jej się, że coś tam złociście błysnęło. Jakby papierek po czekoladce albo może pieniążek?

- Że też ludzie wciąż mylą studnię z fontanną! – z niezrozumiałą irytacją i wyrzutem mruknęła dziwna starowinka i głośno wysiąkała nos, bo najwidoczniej już zmarzła od tego stania na mrozie. Mocniej otuliła się szalem. Pochuchała przez chwile na swoje poczerwieniałe od zimna, pomarszczone dłonie a potem znowu kontynuowała gmeranie patykiem.
- A to są przecież tak proste rzeczy! Lecz pomyłka ciągnie się potem za nimi przez całe życie! – gderała kobieta, patrząc przy tym uważnie na tatusia Natalki, który pod wpływem tego intensywnego spojrzenia zmieszał się a nawet lekko zaczerwienił.

- Jak można pomylić tak całkiem różne rzeczy?! – zdumiała się Natalka, zaciągając się z lubością zapachem mięty i jaśminu płynącym ku niej od niezwykłej staruszki.

- Otóż można, moje dziecko! A najczęściej ludzie mylą się, co do swoich uczuć. Potem tak bardzo gubią drogi i ścieżki, że nie potrafią wrócić do miejsc, gdzie byli naprawdę szczęśliwi. Na szczęście ja czuwam! I proszę – oto jest! – zakrzyknęła tamta tryumfalnie, wyrzucając czubkiem swego kijka na brzeg kamiennej cembrowiny, mały złoty pieniądz. Potem otarła go w fałdach długiej do ziemi, wełnianej spódnicy i ni stąd ni zowąd podała ów przedmiot tatusiowi Natalki. A gdy ten wziął go w palce jakiś niezwykle jasny promień słoneczny przebił się spoza wciąż kłębiących się na niebie gęstych jak wata cukrowa chmur i wyraziście oświetlił powierzchnię dukata.

- Fontanna w naszym miasteczku ma moc budzenia marzeń i snów. Potrafi także przywracać porządek poplątanym myślom. Natomiast od spełniania życzeń jest studnia! Pamiętaj o tym, mój chłopcze! – wyrzekła stanowczo staruszka a potem pogłaskała serdecznie główkę Natalki i nie oglądając się za siebie odeszła szybko, znikając w głębi jednej z odchodzących od rynku uliczek.

Ojciec z córką długo patrzyli za tą gderliwą, lecz jednocześnie sympatyczną kobiecinką i próbowali sobie przypomnieć, skąd też mogą ją znać? Obojgu wydawało się, iż widzieli kiedyś jej postać na jakimś obrazku w książce z bajkami. Ale co to mogła być za książka? Jej tytuł zupełnie wyleciał im z pamięci.

- No to co? Pójdziemy teraz wrzucić dukata do studni a potem, tak jak planowaliśmy, wstąpimy do parku. Dobrze Natalko? – zaproponował tatko otrząsając się wreszcie z tego przydługiego, męczącego zamyślenia.

Jak postanowili, tak zrobili. Pieniążek chlupnął radośnie, wpadając w ciemnogranatową głębinę studni. A chmara gołębi przysiadła na jej cembrowinie, myśląc zapewne, że to jakiś smakołyk wpadł w tę ciemną czeluść i tych dwoje może mieć jeszcze w zanadrzu trochę drogocennych okruchów dla głodnego ptactwa.

- Następnym razem kupimy dla nich torebkę pszenicy! – westchnął tata, widząc jak rozczarowane są ptaki i zrywają się wszystkie na raz, dostrzegając jakiegoś nowego przechodnia na rynku i myśląc przy tym pewnie z nową nadzieją, iż tamten czymś ich wreszcie poczęstuje.

   Tymczasem ojciec z córką dotarli wreszcie do dawno nie odwiedzanego parku. Tam najpierw bawili się w chowanego. Potem lepili śnieżki i rzucali nimi w pnie drzew. Ślizgali się na zamarzniętych kałużach. Odciskali butami na śniegu wielkie okręgi i gwiazdy. Między nagimi gałęziami dębów wypatrywali rudych kitek wiewiórek.  Och, jak wspaniale im było razem! Jak radośnie i beztrosko! Ta cudowna godzina wspólnej zabawy mogłaby się nigdy nie kończyć.

Niestety, wreszcie przyszła pora umówionego powrotu do domu. Natalka mocno ściskała rękę ojca, bojąc się, że zaraz pożegna się z nią i znowu na długi czas zniknie. Szybko doszli do kamienicy, w której mieściło się mieszkanie Natalki. Przystanęli na klatce schodowej. Tatuś oczyścił ze śniegu płaszczyk córeczki a potem westchnął i sztucznie pogodnym głosem powiedział, iż wprawdzie teraz bardzo się spieszy, ale za tydzień znowu ją odwiedzi i zabierze na spacer. A może nawet wybiorą się wówczas do kawiarni przy rynku i zjedzą ulubione przez dziewczynkę ciastka z galaretką malinową?

- Czy naprawdę nie możesz teraz wejść ze mną do mieszkania choćby na chwilę?! – zasmuciła się dziewczynka i przylgnęła do ojca z całej siły, obejmując go przy tym w pasie i z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nic nie odpowiedział. Gładził tylko jej drżące od niepowstrzymanego szlochu plecy i czuł, iż jeszcze chwila a sam tez się rozpłacze.
Wówczas usłyszeli, że ktoś, mocno stukocząc obcasami wchodzi po schodach. I już za chwilę pojawiła się tuż przy nich mamusia Natalki – Alicja. Ogarnęła wzrokiem tę smutną scenę pożegnania. Chrząknęła kilkakrotnie, z trudem usiłując przełknąć jakąś kłującą kulkę, która osiadła w jej gardle. A potem, nieoczekiwanie dla siebie samej, zachrypniętym, drżącym głosem powiedziała:

- Jacku! Jeśli nie możesz zostać dzisiaj dłużej, to trudno. Ale jeśli chcesz, jeśli miałbyś czas i nie masz innych, ważniejszych planów, to przyjdź do nas na wigilię. Twoja córka na pewno bardzo by się z tego ucieszyła!

Po tych słowach Natalka aż zamarła z wrażenia i pełnej radosnego oczekiwania nadziei. Spojrzała z ogromną wdzięcznością na zarumienioną od mrozu mamę. Potem wpatrzyła się w oczy dziwnie zmieszanego ojca. Oddychał głęboko i ściskał mocno dłoń dziewczynki, nie wiedząc przez chwilę, co ma odpowiedzieć. Wreszcie potarł po swojemu czoło, zmierzwił siwo-czarną brodę i szepnął:

- Bardzo chętnie przyjdę…Dziękuję ci za to zaproszenie, Alu. Nie spodziewałem się. Naprawdę!

Mama Natalki głośno wysiąkała nos a potem, ściągnęła rękawiczkę i podając mężowi dłoń szepnęła:

- No to do zobaczenia dwudziestego czwartego grudnia! Tylko nie zawiedź nas i przyjdź!

Następnie biorąc za rękę córeczkę, pewniejszym już głosem rzekła:

- Chodź już Natalko! Babcia czeka na nas z obiadem.

Rzeczywiście, babunia właśnie stawiała na stole nakrycia i już spoglądała niecierpliwie na zegarek, nie mogąc się doczekać powrotu córki i wnuczki z zięciem. Słysząc, zgrzyt klucza w zamku westchnęła z ulgą i podreptała do przedpokoju.

- Och, jesteście obie? A Jacek co? Znowu gdzieś przepadł? Zresztą do niego to wszystko podobne! – narzekała po swojemu a Natalce zrobiło się od tego dziwnie nieprzyjemnie na duszy.
- Dzisiaj musiał już pójść, ale zaprosiłam go do nas na wigilię – oświadczyła mamusia, patrząc śmiało w oczy babuni i ściskając znacząco dłoń dziewczynki.
- Och! Nie ma co na niego liczyć! Pewnie jak zwykle nie dotrzyma słowa! – gderała babunia, pomagając wnuczce rozpiąć płaszczyk.
- Myjcie szybko ręce i chodźcie na obiad, bo zupa pomidorowa stygnie! – zawołała, znikając we wnętrzu ich maleńkiej kuchni.

- A wiesz, Natalko? Spotkałam dzisiaj na rynku niezwykłą staruszkę. Stała przy fontannie i karmiła gołębie. A one bez żadnego lęku obsiadły jej ręce i ramiona. A jeden siedział nawet na jej głowie i gruchał tam tak zadowolony, jakby to było jego ulubione do siedzenia miejsce!- opowiadała mama stojąc obok Natalki przy umywalce i z zadowoleniem zerkając w lustro na swoje rumiane oblicze i lśniące wesoło oczy.

- Myśmy z tatusiem też ją widzieli! – pisnęła radośnie dziewczynka.
- I ona mówiła do nas coś o studni, dukacie i pomyłkach, jakie ludzie robią w życiu. Ale ja nic z tego mamusiu nie zrozumiałam!

- Tak?! Naprawdę?! – zdziwiła się mamusia
- Do mnie powiedziała tylko, że trzeba wierzyć w szczęśliwe zakończenia baśni. A nawet im w tym pomagać.
- Też nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi, ale miło mi było w jej towarzystwie stać i wpatrywać się w strugi wody z fontanny…
- Stałam tak, wdychałam zapach jaśminów i mięty, uśmiechałam się sama do siebie i jakoś lekko mi było na duszy… - westchnęła kobieta a potem otrząsając się z tego na poły sennego, ciepłego wspomnienia wytarła ręce, ucałowała serdecznie ciemnoróżowe policzki córeczki i pełnym energii głosem zarządziła:

- Najwyższa pora na obiad! Strasznie już burczy mi w brzuchu!

   Po posiłku dziewczynka czym prędzej pobiegła do swojego pokoju, przypomniawszy sobie, że przecież musi posprzątać leżące pod biurkiem migdały w czekoladzie – tradycyjny już podarunek od tatusia. Błyszczały tam niczym magiczne, perłowe sopelki. Jak słodkie łzy radości i nadziei.

-Bo może jeszcze wszystko się ułoży…? Może jednak wolno mi wierzyć w dobre zakończenia baśni…? – rozmyślała Natalka uśmiechając się do siebie i zbierając z podłogi ulubione łakocie.

   A gdy wszystko było posprzątane stanęła przy oknie i zapatrzyła się na otulony pierzynką śnieżnobiałego puchu rynek w jej miasteczku. Właśnie zaczynał zapadać zmrok a latarnie uliczne, wydobywały z cienia kolorowe blaski i gwiaździste rozbłyski zamarzniętych śnieżynek i drobinek lodu. Zachwycając się tym zaczarowanym, zimowym spektaklem dziewczynka przypomniała sobie słowa pewnej pogodnej, świątecznej w nastroju piosenki o radości. Tej samej, której kilka tygodni temu uczyła się w szkole, na lekcji muzyki. Jednak dotąd wcale nie miała ochoty jej śpiewać, bo jakoś nie potrafiła się ucieszyć ani tymi nadchodzącymi świętami, ani tym białym grudniem. Ale teraz, właśnie teraz, zapragnęła ją zanucić. Zaśpiewać tak głośno, by usłyszała to mama i babcia i ta tajemnicza staruszka z rynku w miasteczku. A przede wszystkim tatuś! Tatuś, który nareszcie wrócił z krainy Królowej Śniegu…


Radość idzie po śniegu, śnieg skrzypi cudownie
Radość podśpiewuje, zdąża lekkim krokiem
Niesie klucz w kieszonce, cieszy się ogromnie
Zaraz nam cichutko zapuka do okien

Doda oczom blasku, znajdzie furtkę w sercu
Kluczykiem otworzy - niezwykłym wzruszeniem
I tam się rozgości, jak przy ciepłym piecu
Nigdzie się nie śpiesząc, tutaj jej schronienie

Zapatrzy się w świece, w migotki lampeczek
Będzie nucić cicho w spokój otulona
A łzy diamentowe swym serdecznym deszczem
Ozdobią życzenia- najpiękniejsze słowa...*

* Powyższe opowiadanie zapisałam kilka lat temu na konkurs opowiadań świątecznych organizowany przez Magdalenę Kordel 


Drodzy czytelnicy tego bloga! Święta to nie zawsze i nie dla każdego tak piękny, spełniający najskrytsze marzenia czas jak dla Natalki z powyższej baśni. Wiele osób będzie je spędzać pośrod bólu, samotności, chorób, wzajemnych pretensji i kłótni oraz pełnych żalu wspomnień. Także i dla nas nie będą to radosne chwile. Pusty talerz na stole będzie miał w tym roku o wiele silniejszą wymowę...

Jednakże wiemy, mamy nadzieję, iż wciąż dużo jest dobra i prostej radości na świecie, dużo magicznych iskier, które potrafią nagle rozbłysnąć i ogrzać najbardziej nawet przemarznięte serca. Dlatego na nadchodzące święta życzymy sobie i Wam właśnie takich niespodzianych iskier, które osuszą migdałowe łzy i ześlą gwiazdkowy uśmiech!***

Olga i Cezary Jaworowie 

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost