niedziela, 11 grudnia 2016

Psia rodzina cz.1, „Początek”





   Mowa tu będzie o naszej psiej rodzinie, gdyż tę mam możność obserwowania na co dzień od pięciu miesięcy a obserwacja ta zajmuje mnie coraz bardziej. Posiadam ten wyjątkowy przywilej oraz coraz rzadszą współcześnie okazję by przebywać bezustannie w towarzystwie czterech, fascynujących psów – dwojga rodziców oraz ich dwóch córeczek -  i widzieć dokonujące się w nich przemiany, zauważać nowe zachowania oraz specyficzne relacje, jakie panują w owym psim stadzie. Z pomysłem na ten tekst nosiłam się już od jakiegoś czasu, ale wciąż brak mi było odpowiedniego nastroju oraz wystarczającej determinacji by się za to zabrać. Nastrój zależał w dużej mierze od trwającej w duszy żałoby, która ograniczała nieco moją percepcję, zaś determinacja od spodziewanej reakcji na dość niepopularne (niepoprawne politycznie) tezy, jakie mam zamiar w owym tekście zgłębić i wykazać. Jednak nie jest moim zamiarem szokowanie ani też narzucanie nikomu swojego zdania. Nie szukam poklasku i naśladowców. Będę pisała po prostu o tym, co dane jest mi zaobserwować. Chcę się tymi obserwacjami podzielić, nie robiąc tego ani nikomu na złość, ani wbrew czemuś. Uważam bowiem, iż każda wiedza wzbogaca. Nie wolno narzucać jej ram i cenzurować w imię najszlachetniejszych nawet, obowiązujących w danym czasie, idei.

   Mam cztery ukochane, wspaniałe psy. Nigdy nie żałowałam tego, że je mam. Wręcz przeciwnie – życie z nimi to dla mnie ogromne szczęście, ale i okazja do zgłębienia tego, co sądząc po literaturze dostępnej w Internecie, w niewielkim stopniu zostało do tej pory opisane.  Wszak niewielu hodowców decyduje się na pozostawienie u siebie aż dwóch, dodatkowych małych psów i na opisywanie ich dalszej, wspólnej z rodzicami egzystencji. Zazwyczaj szczeniaki po osiągnięciu odpowiedniego stopnia dojrzałości wędrują do nowych domów a matka i ojciec, wypełniwszy swe dzieło biorą udział w wystawach psów rasowych albo odpoczywają przed kolejnym sezonem prokreacji, która w hodowli jest głównym, narzuconym przez człowieka sensem ich życia oraz źródłem dochodu dla ich opiekunów. Tymczasem my z mężem, nie prowadząc żadnej hodowli ani tym bardziej, nie czerpiąc  dochodów z faktu rozmnożenia naszych psów, a po prostu zafascynowani zwierzęcą psychiką i zachowaniami chcielibyśmy kochając je i otaczając wszechstronną, bezinteresowną opieką opisać to nasze stadne życie i podzielić się swymi doświadczeniami oraz obserwacjami z dzielącymi nasze zainteresowania czytelnikami.


   Buszując po internetowej skarbnicy wiedzy i szukając wiadomości na temat relacji panujących w psim stadzie znajduje się sporo odniesień i porównań do wilczych gromad, to jest do dzikich grup, które ocalawszy przed zgubną ingerencją człowieka kierują się swoimi prawami oraz normami postępowania. Czy psy, udomowieni potomkowie wilków, są takie same? Jakie problemy pojawią się w tak nowej dla nas wszystkich sytuacji? Jakie zasady i zwyczaje będą panować w tej czteroosobowej psiej rodzinie? A jak one się będą miały do nas, ludzi? Czy nasza codzienna, zgodna ludzko-zwierzęca koegzystencja jest w ogóle możliwa? Jak zmieniać się będą charaktery psów, jak zmieniać będziemy się my, aby nasze współistnienie było coraz lepsze i pełniejsze?


   Nasze podkarpackie miejsce na ziemi nazywane na użytek tego bloga Jaworowem,  to kilkadziesiąt  arów ogrodzonego płotem ogrodu oraz przyległych do niego pól, łąk i położonych na wzgórzach i w dolinach lasów. Otwarte, bezludne przestrzenie rozciągają się tu w promieniu wielu kilometrów. Sąsiadów w pobliżu niewielu a ci, którzy są to zazwyczaj przyjaźnie nastawieni do nas ludzie zajęci ciężką pracą na roli oraz opieką nad swymi zwierzętami gospodarskimi. To wymarzone dla nas, byłych mieszczuchów miejsce do cichego, spokojnego życia. To idealna kraina do realizacji dalekich od miejskich mód i trendów marzeń dwojga zwariowanych nieco, bo zawsze kierujących się porywami serca wędrowców… 


   A wszystko zaczęło się od Zuzi, suczki – jedynaczki, która niepodzielnie królowała w naszym stadzie od pięciu lat. Zuzia – mieszaniec owczarka niemieckiego i pirenejskiego, inteligentna, czuła i przyjazna, telepatycznie odczytująca nasze intencje, czasami radosna niczym szczeniak a innym razem obrażalska i uparta jak osioł. Typowa samica alfa potrafiąca owinąć nas wokół łapy, egoistka, której wszystko się należało i wszystko uchodziło na sucho. Zazwyczaj okupująca nocą nasze łoże małżeńskie w takim stopniu, że dla mnie i Cezarego zostawało zaledwie tyle miejsca, by skulić się w embrionalnej pozie i tak trwać przez większość nocy bez wyprostowania nóg, byleby tylko ukochanej psinie było wygodnie… Jednak nie narzekaliśmy na to. Przeciwnie. Zuzia, nasza pieszczoszka i córeczka była zawsze źródłem czystej radości i czułości. Mądra i wrażliwa potrafiła nas pocieszyć, rozśmieszyć, zająć, pogodzić, ukoić. Jak dziecko, które stanowi centrum wszechświata i sobie ów wszechświat podporządkowuje. Myśleliśmy, że tak będzie zawsze, że to szczyt szczęścia i kres tego, o czym możemy marzyć. Od czasu do czasu roiło nam się wprawdzie, iż cudownie byłoby gdyby miała obok siebie jakiegoś psiego towarzysza i mogła bawić się z nim, ucząc się przy okazji bardziej altruistycznych zachowań. Dumaliśmy także, iż wspaniale byłoby móc mieć dziecko Zuzi, pieska czy też suczkę, które przejąwszy większość cech niezwykłej matki byłoby nam drugim towarzyszem teraz i potem, gdy już Zuzia odejdzie za tęczowy most. Jednakże brak było na miejscu odpowiednich dla naszej suczki kawalerów, którzy nie dość, iż sprostaliby prokreacyjnemu dziełu, to jeszcze ich wygląd oraz geny rokowałyby dobrze dla przyszłego, Zuzinego potomstwa. Po naszej wsi biegało wprawdzie wolno mnóstwo różnorakich piesków, ale zazwyczaj to maluchy, mieszańce, tak dziwne i często pokraczne, że gdzież im tam było do naszej dumnej, postawnej a przede wszystkim nadzwyczaj urodziwej księżniczki, Zuzi. Zatem czas płynął i płynął a Zuzia więdnąc w panieńskim stanie spełniała się jako uważny stróż naszego obejścia, pies pasterski, czujny opiekun kóz i obrońca kur, dobrotliwa zazwyczaj władczyni kotów a przede wszystkim jako nasza wierna przyjaciółka oraz najsłodsza i coraz bardziej nas zawłaszczająca dziecina…


   Aż tu nagle pojawił się na widnokręgu Jacuś – bezdomny, prześliczny, młody pies podobny do akity japońskiej czy też owczarka szwajcarskiego. Jacuś, znaleziony na lawendowym polu, spragniony miłości ludzkiej biały, porzucony przez jakiegoś nikczemnika psiak. Jacuś, w którego wcześniejszym życiu było zapewne wiele zła, bólu, lęku i niesprawiedliwości… Po krótkim namyśle, kierując się porywem serca oraz przeczuciem, że tak będzie dobrze dla naszego stada i dla owego pieska zdecydowaliśmy się go przygarnąć. Nie myśleliśmy wówczas o tym, że adoptowane psy mogą mieć spore problemy przystosowawcze, a traumatyczne przejścia i gorzkie wspomnienia z dotychczasowego życia potrafią naznaczyć delikatną, psią psychikę na bardzo długo…


   Przywieźliśmy Jacusia z daleka do naszego podkarpackiego Jaworowa, decydując się kochać tego psa na dobre i na złe, dać mu szansę na nowe, spokojne życie i możność zostania członkiem naszego stada, a przede wszystkim towarzyszem dla Zuzi… I choć gabarytami oraz wyglądem pasował do Zuzi w sam raz a zatem jak ulał nadawałby się na jej partnera seksualnego oraz przyszłego ojca ich wspólnego potomstwa, to myśl o tym musiała na jakiś czas zostać odłożona do szuflady z marzeniami przeistoczonymi w mrzonki. Jacuś bowiem, choć tak na początku przyjazny, mądry i radosny pokazał nam wkrótce swoje drugie oblicze -psa agresora, okrutnego łowcy kur oraz łakomego podgryzacza kozich wymion. Musieliśmy nad nim popracować, uspokoić, dać mu do zrozumienia, że nikt nie zrobi mu tu krzywdy, że znalazł się pośród ludzi, którzy potrafią mu wszystko wybaczyć i nauczyć, że ten świat wcale nie jest tak zły, jakim jawił mu się do tej pory, że nie musi polować ani się bać i własnym atakiem uprzedzać cudzy atak…




   Takie nauki zajęły nam prawie rok, stając się dla tego białego psa zaledwie wstępem, początkowym kursem do dalszego zgłębiania tajemnic życia w stadzie. Po drodze osiągnęliśmy kilka drobnych satysfakcji, ale i doznaliśmy kilku porażek. Jacuś, z jednej strony oswojony, przyjazny, rozumny i serdeczny, ni z tego ni z owego potrafił przestraszyć się wyciągniętej ku niemu dłoni i kulić się, warczeć, kąsać a potem uciekać w najdalszy kąt ogrodu i trwać tam przez wiele godzin, nie reagując na żadne wołania. Jego nieznana nam a zapewne bardzo smutna przeszłość nadal dawała znać o sobie i biedny psiak, mimo naszych starań, wciąż nie potrafił się od niej do końca uwolnić. Wiedzieliśmy, że najlepszym lekarzem będzie dla niego czas, ale czuliśmy także, że potrzeba mu jeszcze czegoś, jakiejś cegiełki, która zdoła zasklepić wyrwę w budowli jego wrażliwej psychiki i pozwolić mu rozwinąć charakter, pokazać jak wspaniałym, beztroskim i mądrym potrafi być psem. 




   Co dnia usiłowaliśmy dociec, co mogłoby być taką cegiełką. Ale nie było to łatwe zadanie. Na dodatek nie pomagała nam w tym Zuzia – prawdziwa samica alfa, która nagle musiała podzielić się naszą miłością z tym psim przybłędą… Ileż to razy przeganiała Jacusia, gryzła go, zabierała mu każdy smakołyk, odpędzała od nas a w końcu popadała w depresję, widząc, że „nowy” jest przez nas akceptowany i kochany. A przecież do tej pory to jej należało się wszystko!

- I po co to było zmieniać? – zdawały się mówić jej piękne, pełne wyrzutu psie oczy…


   Jednak powoli, powoli wszystko się jakoś normowało, uspokajało, dopasowywało do siebie… Aż przyszła wiosna i Zuzia poczuwszy zew natury o wiele łaskawszym okiem spojrzała na, zaledwie jako tako, tolerowanego do tej pory Jacusia. Widząc ich serdeczne umizgi i pełne wdzięku oraz żaru zaloty, niezwykłą zgodę między nimi a także euforyczną radość malującą się na psich pyskach zdecydowaliśmy, że nadeszła pora na kolejny etap rozwoju i rozbudowy naszego stada. Natura sama podpowiedziała nam, co będzie dla naszej jaworowej drużyny najlepsze.

   Nigdy dotąd nie widzieliśmy tak szczęśliwej Zuzi. Nigdy dotąd nie widzieliśmy tak szczęśliwego Jacusia. Szalejące hormony przemieniły tę dwójkę w Romea i Julię, w Tristana i Izoldę, w dwie połówki jabłka, którym dane było nareszcie się połączyć…



33 komentarze:

  1. Podziwiam te wszystkie dobre dusze i gorace serca ktore podejmuja sie adopcji, doswiadczonych przez zycie i poprzednich wlascicieli, pieskow i kotkow . Oby tych zlamanych serduszek bylo coraz mniej i coraz wiecej takich ktore od razu znajduja dobry dom i kochajacych opiekunow. Jako kocia mama mam znikome doswiadczenie z pieskami a jeszcze mniejsze ze stadami ale slyszalam, ze kiedy pieskow jest w gupie zbyt duzo (na przyklad 10 czy wiecej) to wyksztalcaja swojego rodzaju mentalnosc stadna. I moga stac sie agresywne. Znaczy beda walczyc miedzy soba o dominacje w stadzie a takze z czlowiekiem o terytorium.
    Czekam na ciag dalszy Twojej opowiesci Olgo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja podziwiam, tych, którzy nie boją się adopcji psów po przejsciach. A wiekszosc piesków bezdomnych, czy ze schroniska takimi właśnie istotami jest. Noszą w swych sercach rany, które leczyc trzeba będzie miesiacami, latami a nierzadko do końca życia.To ogromne wyzwanie dla opiekunów. Potrzeba tu duzo cierpliwosci, miłości, wyczucia i wiedzy o psychologii psa.
      Cztery psy w moim stadzie to na szczęście nie dziska sfora.To liczba osobników w sam raz by moc zaobserwować zmieniajace się stosunki i relacje miedzy nimi oraz role, które na siebie biorą.
      Pozdrawiam Cię serdecznie, Maju i dziekuje za obszerny komentarz!:-)

      Usuń
  2. Skad te skrupuly na poczatku posta, Olenko? Piszesz o swoich psach, o wlasnych obserwacjach, o uczuciach do nich i miedzy nimi. Kogoz moglabys tym chciec zdenerwowac czy zaszokowac? To wylacznie Twoje przemyslenia i obserwacje, na Twoim blogu, dotyczace Twoich psow, w Twoim obejsciu. Co komu do tego? Nie podoba sie, niech nie czyta i spada na drzewo. Przepraszam, ale mam wrazenie, ze przepraszasz za to, ze zyjesz, bo komus sie to moze nie spodobac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd? A stąd, że po poprzednich postach o moich psach otrzymałam kilka nieprzyjemnych komentarzy (z których większosc usunełam, nie chcąc sie wdawać w do nikąd nie wiodące dyskusje). Są ludzie, których nie przekonam i przekonywać nie mam zamiaru. Napisawszy taki właśnie, tłumaczący wstęp chcę uprzedzic ewentualne ataki. Piszę przede wszystkim dla siebie oraz dla tych, których interesuje moje pisanie.Mam potrzebę pisania o moich psach, gdyz to właściwie jedyny temat, który pochłania mnie do tego stopnia, iz zapominam o moim bólu...A moje psy zasługują na opisanie. Tyle ciekawych rzeczy sie pomiedzy nimi i nami dzieje, że nie mam zamiaru chować sie do mysiej dziury i cenzurować siebie tylko dlatego, ze komuś sie to o czym pisze, może nie podobać! Howgh!:-))

      Usuń
  3. Olu dla mnie możesz pisać o swoich psach na okrągło.Tak jak Pantera napisała:Twój blog i Twoje pisanie a jak się komuś nie podoba to niech tu nosa nie wtyka.Nie nauczyło Cię jeszcze życie,że często lepiej mieć do czynienia ze zwierzęciem niż z człowiekiem?
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy historii Waszej psiej rodziny.
    Serdeczności zostawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się Orko, że masz ochotę czytać moje opowieści o psach.Ja mam ochotę o nich pisać, a wiec bardzo dobrze to razem rokuje!:-) To prawda, że częstokroć znacznie lepiej miec do czynienia ze zwierzęciem niz człowiekiem. Napisano zresztą na ten temat tony literatury. Przebywanie z psami to obopólna terapia dla nas i dla psów. Natomiast ludzie bardzo często zadają rany na oslep, nie potrafiać i nie chcąc zrozumieć drugiego człowieka, zamykajać sie w swoim uporze i fanatyźmie.Obserwujemy przecież to, co dzieje sie teraz w Polsce. Dwie, nie mogące sieze sobą dogadać grupy, które przecież wywodzą sie ze wspólnego pnia a kąsają sie wzajemnie tak, jakby pochodziły z obcych planet a na naszej planecie nie było wystarczajaco miejsca dla wszystkich. Przykre to bardzo...A tymczasem psy, zwierzęta to zupełnie inny, pełen szczerosci i dobra świat. Jak dobrze, że można sie w nim schronic.Jak dobze, że można o nich pisać!
      I ja pozdrawiam Cie zyczliwie Orko, dziekując za twój komentarz! Do napisania!:-)*

      Usuń
  4. Olenko...
    Ludziom bardzo latwo przychodzi ocenianie i krytyka naszych decyzji, ktore podejmujemy...
    Przekraczaja wszelkie granice bez zadnych skrupulow.
    Nie nalezy sie tym przejmowac.
    Nawet nie wiesz ile radosci sprawia mi ogladanie zdjec Waszej psiej rodzinki, czytanie Twoich spostrzezen i poczucie, ze dzieki nim jestescie szczesliwi :)
    Bede z usmiechem czekala na ciag dalszy :)
    Sciskam Was mocno i glaski dla pieknych i szczesliwych futrzakow :***


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Orszulko! Ludzie uwielbiają krytykować i oceniać innych - tak, jakby sami posiedli jakąś idealna receptę na życie, nieomylni, nieustraszeni, brylantowi po prostu. Najgorzej jest, gdy nie mogą sie ze sobą dogadać naprawdę dobrzy ludzie, tyle, że dobro, oboje pojmują inaczej. Szkoda, bo zamiast sie jakos spokojnie wysłuchać wzajemnie i znaleźć punkty porozumienia by nadal spokojnie działać w imie dobra niszczą sie wzajemnie a w najlepszym przypadku ignorują...
      Bardzo się cieszę, kochana Orszulko, że oglądanie zdjęc naszych piesków sprawia Ci przyjemnosć, że lubisz o nich czytać. Dzięki temu lepiej będzie mi sie pisać ( i moze Cezaremu, bo namawiam go do uczestnictwa w pisaniu tego cyklu):-)
      Ściskamy Cię gorąco i radosne machnięcia ogonków od czterech wesołych psiaków zasyłamy!:-))***

      Usuń
  5. Przeczytałam z zapartym tchem, czekałam na kontrowersyjne wypowiedzi, a tu nic, sama piękna miłość do psów. Mają u Was jak w niebie! Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu! Na pewno w przyszłych psich opowieściach na pewno pojawią sie jakieś trudniejsze momenty, bo przecież życie to nie sielanka.Ale na błędach i porażkach człowiek sie uczy, A wiec wszystko jest po coś. Życie z psią rodzina jest fascynujące a wiec nie sposób o tym nie pisac, co niniejszym czynię!:-)
      Usmiech posyłam Ci serdeczny!:-)*

      Usuń
  6. Zuzia jest śliczna, a historię Jacusia śledzę od początku. Dobrze, że rodzinka się dogadała, a Wam obcowanie z nimi przynosi radość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I my uważamy, iz Zuzia jest wyjątkowo urodziwą suczką. Teraz mamy moznosć zauważać, iz jej córeczki odziedziczyły urodę po niej i równie przystojnym tatusiu - Jacusiu!:-)
      Tak, obcowanie z psami przynosi radosć, daje mnóstwo pozytywnych doznań i naprawdę pomaga w trudnych chwilach! Pozdrawiamy Cię serdecznie, Ewo!:-)

      Usuń
  7. Obcowanie ze zwierzętami nas przede wszystkim wzbogaca. Coś oglądałam niestety nie pamiętam już co i nagle dotarła do mnie informacja że zwierzęta uczą nas współczucia i jeśli przegrają, czują że się nie sprawdziły, że zawiodły. Dokładnie tak, zawiodły. Co dzień oglądam nasze dwa zwierzaczki i zawsze cieszę się co dzień od nowa że są, traktujemy je jak dzieci. Ich obecność uwzniośla nasze dusze a opiekowanie się nimi nie jest żadnym obowiązkiem, jest radością.
    Buziaki serdeczne - ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam siez Tobą Elu, że obcowanie ze zwierzętami nas wzbogaca, uczy nas czegos o sobie, pozwala być lepszymi ludźmi, sprawdzic sie w wielu sytuacjach, znaleźć niszę, gdzie człowiek sie wycisza, rozpromienia, wraca do natury i odczuwa to jako na nowo odnalezione poczucie bezpieczeństwa i dającej sens życia przynalezności do rodziny zwierząt. Tak, opiekowanie sie psami jest radością. Bycie z nimi to miłość i odpowiedzialność - te dwie rzeczy powinny zawsze isć ze sobą w parze.
      Buziaczkuję Ci o poranku, Elu!♥

      Usuń
  8. Zuzia czyta listy, bo już skończyła prasowanie:)))
    A ja muszę prasować i nie mogę czytać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, biedactwo! To chyba masz tam Iwonko niezły stos pracowania? Taki mały M.Everest!:-)))

      Usuń
  9. Ciekawa historia psiej rodziny, a ja ciesze sie, ze ona jest taka a nie inna, jakis w tym jest malusienki i moj i Arte udzial, do Jacusia mam slabosc przeogromna, i ciesze sie,ze tak pieknie sie ulozylo jego zycie, a ze byly rozne historie nie zawsze takie jak bysmy chcieli, no coz takie jest zycie, ktore jak widac jednak biegnie w dobrym kierunku..sciskam Cie serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie nigdy nie jest łatwo - miłośc niesie ze sobą dużo wyzwań, trudów do pokonania, nowych obowiązków i ogromnej odpowiedzialności. Adopcja psa to przyjęcie pod swój dach nowego członka rodziny. To sprawienie by poczuł sie w tej rodzinie dobrze i by był dla nas kimś tak drogim, jakby był z nami od zawsze. Taka miłosc wzbogaca. Pozwala odkryc w nas nowe pokłady cierpliwosci, wrażliwosci i zrozumienia. I to sie własnie stało i nadal dzieje z powodu Jacusia.Kochanego, wrażliwego psa po przejsciach, którego nie mielibyśmy gdyby nie Ty, Grażynko i Arte! Buziaki przesyłamy Ci serdeczne i pełne wdziecznosci za ten Jacusiowy dar!♥

      Usuń
    2. Niech Wam się dobrze darzy:)

      Usuń
    3. Dziękujemy serdecznie! i z wzajemnością, Arteńko!:-)*

      Usuń
  10. przysiadam i z radością czytam..
    tym razem niecierpliwie czekając na cdn... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Alis. Jak odtajam duchowo i cieleśnie to będę pisać ciąg dalszy! (u nas minus osiem a i w domu nie za ciepło o poranku!)

      Usuń
  11. Pisz Olu pisz i nie zwracaj uwagi na malkontentów,Twój blog i Twoja sprawa resztę pomiń milczeniem,szkoda strzępić języka.A ja czekam na resztę,na ciąg dalszy historii o prawdziwej psiej miłości.Jak zwykle pozdrawiam całą jaworową rodzinkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, Krysiu. Dzięki za Twoje słowa. I ja pozdrawiam w imieniu nas wszystkich.

      Usuń
  12. Odpowiedzi
    1. Odbieram pocztę (e-mail) a tylko wyłączyłam wczoraj opcje komentarzy przy poscie o śmierci. Wczoraj poczułam się jakbym skamieniała i nie miałam sił by móc na ten temat dyskutować...

      Usuń
  13. ja tam też z przyjemnością czytam o Waszych pieskach, i zdjęć dużo proszę :) pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie mialam czasu wczoraj na czytanie, wiec dzis dopiero nadrabiam zaleglosci. Pieknie piszesz o Waszej psiej rodzince i czekam na kolejne posty :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobało Ci się, Marylko? To sie dobrze składa, bo właśnie kończę pisanie następnej częsci!
      Ściskam mocno!:-)***

      Usuń
  15. W sumie ja ma również psiaka, ale nie wiem czy dałbym sobie radę z takim stadem pupili. Oczywiście wszystko pewnie jest do ogarnięcia, więc wymagałoby to trochę więcej czasu. U mnie przy tym jednym jeszcze dość sporo czasu staram się poświęcić na pielęgnację jego sierści. W ostatnim czasie w sklepie https://sklep.germapol.pl/ nawet kupiłem maszynkę do strzyżenia psów, więc teraz będzie zabawa w psiego fryzjera. Mam nadzieję, że obędzie się bez poprawek :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost