wtorek, 12 marca 2024

Ciemna strona…słońca

 


 

    To nieprawda, przecież słońce to nie księżyc i nie ma ciemnej strony. Jednak w moim tekście mowa będzie o Australii, krainie która powszechnie kojarzona jest ze słońcem, beztroską, wolnością i tęczowym snem na jawie. I cóż, także ta cudowna kraina ma niestety swoją ciemną stronę, choć wielu o niej nie wie a może nie chce wiedzieć, bo łatwiej i przyjemniej się żyje, jeśli postrzega się dalekie strony jako baśniowe ostoje spełnionych marzeń. Ale wszystko na tym świecie ma swój awers i rewers a to, co na pozór wygląda idealnie, bardzo często skrywa pod podszewką brud, cierpienie i zło. A nie mówienie, czy nie pisanie o tym niczego nie zmienia. Wręcz przeciwnie. Sprawia, że jeśli nie wyciągnie się odpowiedniej lekcji z pewnych kart swojej historii, to zło w takim czy innym wydaniu może się powtórzyć i w przyszłości zahaczać swym ostrym pazurem nie spodziewające się niczego istoty.   

   Dawno już nie pisałam o Australii a kiedyś zdarzało mi się to dość często. Jest tak z dwóch powodów. Po pierwsze moje wspomnienia stamtąd już coraz bardziej bledną, zacierają się a niektóre zupełnie znikają. A po drugie mocno rozczarowało mnie czy nawet zraniło wyjątkowo zamordystyczne podejście władz Australii do problemów covidowych w latach 2020 - 2022. Zamieszczałam tu na blogu teksty o ogromnych protestach Australijczyków przeciwko drastycznym obostrzeniom i przymusowi szczepień z tamtego okresu (a były to chyba najsroższe i najbardziej dotkliwe obostrzenia na całym świecie). Relacjonowałam policyjny terror panujący na ulicach Melbourne. Pobicia, aresztowania, odbieranie praw obywatelskich, zwolnienia z pracy. Smutno mi było, przykro i wstyd, że kraj który kiedyś pokochałam, który wspominałam jako oazę wolności i słonecznej sielanki stał się w tamtym czasie ponurym przedsionkiem piekła.

   Kilka lat temu pisałam na blogu o smutnej historii Aborygenów (https://wewanderers.blogspot.com/2019/02/aborygeni-lud-zamierzchy-lud-wspoczesny.html

   To wyjątkowo ciemna karta z dziejów Australii. Ale nie jedyna, niestety…Bo jest i następna, o której mam zamiar napisać właśnie dzisiaj. Otóż chcę Wam opowiedzieć o strasznym procederze, który przez wiele lat krzywdził dziesiątki tysięcy dzieci, przymusowo zwożonych z Wielkiej Brytanii do sierocińców i na farmy australijskie. Były tam wykorzystywane jako tania siła robocza, poddawano je przemocy seksualnej, głodzono, maltretowano, poniżano, separowano na zawsze od rodzin i okłamywano, że ich bliscy pomarli lub się ich wyrzekli. Aby oddać grozę położenia owych nieszczęśliwych, małych migrantów przytaczam poniżej zestaw kar jakie nakładano na dzieci w australijskich sierocińcach. Kar za jakiekolwiek nieposłuszeństwo czy tak błahe rzeczy jak np. moczenie nocne. Było to np. zamykanie w ciemnej piwnicy, w szafie lub w maleńkiej celi i stanie przez wiele godzin w jednej pozycji, polewanie zimnymi prysznicami, nakaz chodzenia nago pośród rówieśników,  czy całodzienne pozbawianie jedzenia i picia. Taki sam zimny chów obowiązywał zresztą także od dawna w angielskich  domach dziecka ( tu przypomina się np. okropny przytułek, do jakiego trafiła Jane Eyre, bohaterka powieści Ch.Bronte). Nikt nie zastanawiał się wówczas nad uczuciami i prawami małych podopiecznych. Były niczym więcej jak żywymi przedmiotami, z którymi wolno było robić wszystko, co tylko bezlitosnym wychowawcom przyszło do głowy.

   Taka przymusowa emigracja dzieci odbywała się nie tylko w stronę Antypodów. Królestwo Wielkiej Brytanii wysyłało bowiem dzieci do wszystkich swoich zamorskich terytoriów. Do Kanady, Nowej Zelandii, RPA i Zimbabwe. Wszędzie czekał je podobny los. Praca ponad siły, krzywda, izolacja, ból fizyczny i psychiczny. Trauma i wpływający na dorosłe już życie ciężki uraz psychiczny.



    Przyczynkiem do podjęcia tego tematu jest przeczytana przeze mnie jakiś czas temu książka pt. „Skazane na poniewierkę”.  Autorka, Diney Costeloe opisuje w swej powieści historię dwóch dziewczynek Rity i Rosie, które na jakiś czas były oddane do sierocińca przez matkę ( wdowę po lotniku) a wkrótce zostały bez jej wiedzy i zgody wysłane do Australii. Obiecywano im tam radosne, pełne swobody, wspaniałe życie wśród plaż, słońca i pomarańczy. Życie, które miało wyglądać jak niekończące się, cudowne wakacje a w rzeczywistości stawało się okrutną poniewierką i dojmującą samotnością, pozbawieniem prywatności i prawa do posiadania rzeczy osobistych a do tego zupełnym uzależnieniem od psychopatycznych wychowawców, dysfunkcyjnych rodzin zastępczych i nieludzkiego, biurokratycznego systemu opieki społecznej. W istocie te dzieci były ubezwłasnowolnionymi, młodymi istnieniami, które dały się plastycznie kształtować i wykorzystywać zgodnie z potrzebami władz danych państw. Białymi istotami mogącymi stanowić przeciwwagę dla zbyt dużej, zdaniem anglosaskich biurokratów, ilości tubylczych Aborygenów, czarnoskórych czy też Indian, sprawiających samozwańczym panom tychże ziem mnóstwo problemów i przysparzających pracy.

 


   Wróćmy jednak do początku powieści…Już sam fakt, że matka może oddać swoje dzieci do sierocińca czy przytułku – przeraża, budzi oburzenie, sprzeciw i gniew. Mimo wszystko czytelnik stara się zrozumieć postępowanie owej nieszczęsnej kobiety, wytłumaczyć je jej trudną sytuacją rodzinną, słabym charakterem, kompletną zależnością od ojczyma dziewczynek, tyrana, który zmusił kobietę do wyrzeczenia się własnych dzieci. Jednak wstrząsający los, który potem jest udziałem dwóch bezbronnych dziewczynek budzi tak wielkie współczucie, że nie udaje się znaleźć dla ich matki wystarczającego usprawiedliwienia jej postępku. I choć żal także owej biednej, bezwolnej i zastraszonej kobiety, zmuszonej do tak nieludzkiego zachowania, to jednak znacznie bardziej żal jej córeczek. Niczemu przecież niewinnych. Pragnących po prostu żyć bezpiecznie w domu rodzinnym, ufnym w miłość i opiekę swej rodzicielki a tak nagle i bezwzględnie z tego co znane i kochane wyrwanych.

    Akcja książki rozpoczyna się w Anglii, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, jednak proceder, o którym mowa trwał od lat dwudziestych do siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Oddano w tym okresie do sierocińców ok. 500 tys. maluchów a wywieziono z kraju ponad sto pięćdziesiąt tysięcy dzieci w wieku przeważnie od siedmiu do dziesięciu lat, odciążając w ten sposób niewydolny brytyjski system opieki społecznej i jednocześnie zasilając tanią siłą roboczą docelowe kraje zesłania. Twórcy i wykonawcy owego masowego odsyłania dzieci tłumaczyli go różnie. Np. chęcią pozbycia się z kraju hołoty i biedoty nie rokującej według nich szans na poprawę swej sytuacji. Innym razem znowu usprawiedliwiali się potrzebą zasilenia byłych kolonii brytyjskich dawką nowego, dobrego materiału genetycznego oraz chęcią dania swym podopiecznym dobrego zawodu na przyszłość (np. farmera).

   Większości obywateli wydawało się,  iż ówczesnemu systemowi opieki społecznej przyświecały szczytne ideały. Jego założeniem było wszak umieszczanie w sierocińcach tylko tych dzieciaków, których rodziny były rozbite (samotna matka), ubogie, nie rokujące szans na wyjście z zaklętego kręgu powielania życia w skrajnej biedzie i zależności od państwa. Dlatego też ów proceder zamykania dzieci w domach opieki oraz w odsyłaniu do innych krajów trwał tak długo. Wielu zdawało się, że nic złego się z owymi malcami nie dzieje. A wręcz przeciwnie, dużo zyskują, od kiedy państwo wzięło na siebie odpowiedzialność za ich życie. Wygodniej im było nie wiedzieć. I dopiero po wielu latach okazało się jak z tą państwową opieką było naprawdę. Jak wiele cierpień i niesprawiedliwości było udziałem owych młodych Anglików oraz ich rodzin.  

   Oczywiście książka, o której wspominam nie jest dla mnie jedynym źródłem informacji o losie wysyłanych do Australii dzieci. Będąc w kraju koali zetknęłam się już z tą tematyką. W 2009 roku  głośna była sprawa przeprosin wystosowanych przez ówczesnego premiera Australii, Kevina Rudda w stosunku do zesłanych kiedyś do jego kraju białych dzieci, nazywanych obecnie zapomnianym pokoleniem, zapomnianymi Australijczykami (forgotten generation) .  Przepraszam za tragedię utraconego dzieciństwa. Przepraszam, że jako dzieci zostaliście oderwani od swoich rodziców i umieszczeni w instytucjach, gdzie padaliście ofiarą nadużyć. Przepraszam za psychiczne cierpienia, emocjonalny głód i brak miłości, czułości oraz troski” – mówił wtedy premier a starsi już ludzie, do których trafiały te przeprosiny (dotąd ok. siedem tysięcy wywiezionych niegdyś do Australii osób mieszka żyje nadal w tym kraju) płakali jak dzieci przypominając sobie to wszystko, czego kiedyś doświadczyli, do czego przez lata byli zmuszani. Wszak tamte wydarzenia z dzieciństwa wywarły wpływ na resztę ich życia. Na skutek młodzieńczych traum, poczucia separacji i odtrącenia wielu z nich nie potrafiło nawiązać bliskich relacji z innymi ludźmi. Doświadczało depresji i stanów lękowych. Miało problemy tożsamościowe oraz zaburzenia osobowości.  Czy takie oficjalne przeprosiny mogły tu cokolwiek zmienić, naprawić? Może tylko tyle, że osoby owe nareszcie mogły zacząć mówić głośno o swoich problemach. Zacząć szukać pomocy u specjalistów. Spotykać się z innymi, doświadczającymi podobnych stanów ludźmi.

   W jakiś czas potem podobne przeprosiny w stosunku do tychże zapomnianych dzieci wystosował premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown.

 


   A wracając do książki Diney Costeloe „Skazane na poniewierkę”. Uważam, że jest dobrze, z dużą umiejętnością wczucia się w swych bohaterów napisana. Trzyma w napięciu. Wzrusza i przejmuje. Na długo pozostaje w pamięci. Sprawia, że człowiek zastanawia się jak by sam postąpił na miejscu owych dwóch dziewczynek. A wreszcie najważniejsze pytanie: jak potoczyły się losy Rity i Rosie? Czy mimo wszystko udało im się odnaleźć w życiu szczęście? Czy spotkały się w końcu z mamą albo ukochaną babcią? Jak zmieniły je te wszystkie traumatyczne doświadczenia?  W czytelniku budzą się też refleksje jak wiele z jego własnych przeżyć z dzieciństwa wywarło silny wpływ na zachowanie, psychikę, na dalsze koleje życia. Wielu z nas nosi wszak w sobie jakiś żal czy gniew, jakieś wspomnienie odległego cierpienia, które do dzisiaj sprawia, że jesteśmy tacy a nie inni. Wielu też dzięki dawnym traumatycznym przeżyciom potrafi lepiej zrozumieć przeżycia innych, słuchać ich, rozmawiać i pomagać im otworzyć się, uwolnić z siebie demony i zmory, które tkwią w duszy od dawna i sprawiają, że wciąż coś tam w środku boli i uwiera…I choć na zewnątrz widać kolorową i promienną, pachnącą eukaliptusem, pocztówkową Australię, to wewnątrz skrywa się i boi ujawnienia ciemna strona słońca…

 


„Skazane na poniewierkę” , Duney Costeloe, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015, 606 stron

Poniżej zamieszczam link do krótkiego filmu dokumentalnego na temat zapomnianych Australijczyków. M.in. posłuchać tam można kilku wypowiedzi osób, które na własnej skórze jako dzieci doświadczyły wielu tych wszystkich strasznych rzeczy, o których piszę powyżej.



Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost