wtorek, 25 maja 2021

Przewaga trosk…

 



 

   Niestety, po kilku dniach poprawy stanu zdrowia naszej ukochanej psinki Zuzi znowu jej się diametralnie pogorszyło. Od tygodnia jeździmy z nią nieomal co dzień do weterynarza. A właściwie do różnych weterynarzy bo żaden nie wie dokładnie co jej jest i żaden nie umie znaleźć skutecznej terapii. Zrobiono jej badania krwi i wyeliminowano jakąkolwiek chorobę wirusową, czy odkleszczową. Po USG wyszło jej, że ma nieco powiększoną wątrobę i trzustkę oraz stan zapalny jelit, ale żadna z tych dolegliwości nie może być źródłem ogromnego bólu, którego Zuzieńka doznaje ilekroć przestają działać zastrzyki z pyralginą. Podałam jej przez ten czas 10 kroplówek z solą fizjologiczną, bo mimo tego, iż bardzo dużo pije wet orzekł, iż jest odwodniona. Nadal daję jej zastrzyki z antybiotykiem, środkiem przeciwbólowym oraz ze sterydem. Po sterydzie, przez jakiś czas biedaczka czuje się lepiej, wraca jej apetyt oraz żywsze spojrzenie. Jednak gdy tylko steryd i środek przeciwbólowy przestają działać, wówczas znów władzę na nią przejmuje przygnębienie, apatia, cierpienie oraz słabość. 

 



   Obawiam się, że USG prawdopodobnie nie wykryło jakiegoś guza, który może być źródłem jej złego samopoczucia i cierpienia. Sama już nie wiem, co mam o tym myśleć…Serce pęka, gdy się patrzy na jej bezradność, przygnębienie i ból. Pozostałe psy doskonale wyczuwają, że z Zuzią jest coś nie tak. Nie zaczepiają jej w żaden sposób, machają na jej widok ogonami, z nadzieją wąchają przewodniczkę stada co jakiś czas, lecz zaraz odchodzą zasmucone na bok. Myślę, że chory pies wydziela jakiś charakterystyczny zapach, wyczuwalny tylko dla innych psów. I między innymi dlatego Jacuś, Hipcia i Misia wiedzą, iż z Zuzią dzieje się coś złego. Tak czy siak walczymy o nią i walczyć będziemy póki tylko się da.


 


 

   Poza tym mamy sporo pracy z jodłowym drewnem rozpałkowym, które Cezary tnie na pile – cyrkularce, kiedy tylko pogoda na to pozwala. Oj, mnóstwo tego drewna czeka jeszcze do pocięcia ( w sumie 8 metrów). A tymczasem wczoraj mój mąż poważnie się przy tej pracy skaleczył. Piła omal nie ucięła mu kciuka. Strasznie to niebezpieczna robota. Chwila nieuwagi może się bardzo źle skończyć. Dzisiaj od rana burzowo i deszczowo,  drewno moknie a więc Cezary odpocznie trochę od pracy a jego palec odrobinę się podgoi. Kolejność prac gospodarskich mamy ściśle rozplanowaną. Kiedy tylko skończymy z drewnem rozpałkowym przyjdzie czas na drewno opałowe, którego kilkanaście metrów też trzeba będzie pociąć piłą spalinową, połupać elektryczną łuparką a następnie zwieźć pod wiatę by wyschło do zimy. Potem zamierzamy zająć się betonowaniem kamiennego murku, o którym tu niedawno pisałam oraz wieloma innymi pracami gospodarskimi, których, jak u każdego na wsi, zawsze jest bez liku.


 

   Nadal kontynuujemy naszą dietę ketogeniczną. Bardzo dobrze się oboje na niej czujemy. Zazwyczaj wystarczają nam dwa posiłki dziennie. Jadamy smacznie, zdrowo, różnorodnie i kolorowo. Łykamy suplementy ( magnes, potas, witamina D3, berberyna). Po miesiącu  stosowania tego sposobu żywienia oboje już sporo schudliśmy, nie głodując ani nie czując, że czegoś się wyrzekamy, że czegokolwiek nam brakuje. Na pewno więc będziemy przy tej diecie trwać.

obiad: tatar z sałatką warzywną z oliwą, pomidorami i awokado

 
 

obiad: leczo z wędzoną makrelą


kolacja: duszone warzywa z pieczarkami i żółtym serem

obiad:  pieczona golonka z zieloną sałatką z liści mlecza, szczypiorku, kapusty pekińskiej i ogórka

 

obiad: wędzona makrela z mieszanką sałat z oliwą i pomidorem

   A tymczasem w ogrodzie pięknie. Kwitną wspaniale i pachną upojnie fioletowe bzy. Zieleń wręcz bucha zewsząd. Prawie wszystko (poza ogórkami, kabaczkami i dyniami) wykiełkowało. Trwa cudny, wiosenny czas, którego nie zaburza nawet kapryśna pogoda. Tylko zmartwienia nie za bardzo pozwalają się tym cieszyć…


 


   Dlatego także sprawy bloga i wszelkie inne odeszły na razie na dalszy plan. Jak się coś u nas zmieni – napiszę. A na razie pozdrawiam Was serdecznie.

 

czwartek, 13 maja 2021

Majowe radości i troski…

 

 



…Kilka ostatnich majowych dni przyniosło nam bardzo duże ocieplenie a wraz z nim wspaniałą bujność wszelkiego życia w ogrodzie. Ucieszyło to ogromnie zarówno nas, jak i rośliny od dawna niecierpliwie już czekające na stosowny moment do wychynięcia spod ziemi, zazielenienia się oraz zakwitnięcia. Niebo nareszcie przybrało nieskazitelnie błękitną barwę a słońce zaświeciło tak mocno, że oboje z Cezarym jesteśmy już nieźle opaleni, a właściwie spieczeni tym pierwszym, majowym słonkiem,  przygrzewającym nam szczodrze podczas licznych prac ogrodowych. Dzięki tej nieomal letniej pogodzie mogę nareszcie wywieszać pranie na sznurkach w ogrodzie i wszystko schnie błyskawicznie a pachnie potem lepiej niż najdroższe perfumy, bo to  woń pogórzańskiego wiatru, bezkresnych przestrzeni i krystalicznego powietrza.  W przydomowym stawiku woda mieni się szmaragdowo i turkusowo. Daje życie porastającym brzegi oczka wodnego roślin. Poi licznych skrzydlatych wędrowców. Pozwala pluskać się się w nim beztrosko żabom, które wieczorami dają nam kumkające koncerty. Natomiast pełen wiosennej energii natrętny kret uparł się by ryć korytarze i dziury w naszym nowym, przystrojonym kamieniami kwietniku, na skutek czego jedna z ostatnio posadzonych tam róż zdaje się już ledwo zipać…


 


    Dzisiaj dla odmiany nieco chłodniej i zanosi się na deszcz, czy nawet burzę a zatem możemy spowolnić tempo naszych zajęć na zewnątrz i trochę odpocząć przed kolejną falą ciepła oraz czekającej na nas roboty.

 


   Końcówka ubiegłego tygodnia to nagłe pogorszenie stanu zdrowia Zuzi, naszej najstarszej, bo prawie już jedenastoletniej, ukochanej suni. W ubiegły piątek czuła się jeszcze wspaniale. Radośnie baraszkowała ze swą psią rodzinką. Biegała pełna energii i zaczepiała nas do zabawy albo namolnie napraszała się o pieszczoty. Ale w piątkową noc kilkukrotnie zwymiotowała a nazajutrz osowiała leżała na progu domu albo chowała się za studnią, dygotała jak w febrze i spoglądała na nas ze smutkiem. 



 

   Odczekaliśmy parę godzin licząc, że jej się polepszy. Jednak było z nią coraz gorzej więc po południu pojechaliśmy do weterynarza, który w naszym miasteczku przyjmuje pacjentów nawet w soboty, niedziele i święta. Okazało się, że Zuzia ma wysoką temperaturę i coś ją bardzo boli po prawej stronie brzucha. Popiskiwała i wyrywała się, ilekroć stary doktor chciał ją w tamtym miejscu dokładniej zbadać. Lekarz wypytał o jej wypróżnienia ( były najzupełniej normalne) a także o to, co ostatnio jadła (surowe kości wieprzowe). Długo zastanawiał się nad możliwą przyczyną jej dolegliwości. Dywagował czy to zatrucie pokarmowe, czy uwięźnięcie niestrawionej kości gdzieś w jelitach? Wykluczył jakąś wirusową chorobę zwierzęcą czy odkleszczową, ale najbardziej niepokoiło go, co tam tak Zuzieńkę w brzuchu bolało. Nie mógł tego zbadać, gdyż w jego skromnym, wiejskim gabinecie nie ma możliwości wykonania USG. Podał jej więc kilka zastrzyków w tym antybiotyk, steryd i środek przeciwbólowy a następnie zalecił aby przyjechać do niego nazajutrz gdyby nie było żadnej poprawy. 


 

   Na szczęście tego samego dnia wieczorem psinusia nabrała odrobinę energii. Bardzo dużo piła wody a nawet wychłeptała parę łyków swojej ulubionej, wątrobianej zupki. I każdego dnia było z nią nieco lepiej, co obserwowaliśmy z mieszaniną nadziei i obaw, martwiąc się bardzo o tę słodką, łagodną i mądrą psinę, która jest nieodłączną częścią Jaworowa a pośród reszty psów zajmuje najważniejsze miejsce w naszych sercach. Dzisiaj zdaje się, że już jest z nią wszystko w porządku, ale odnosimy wrażenie, że w ostatnim czasie mocno nam się sunia postarzała. Jakby jej choroba wcisnęła jakiś wyłącznik w jej ciele, jakby jakaś iskra w niej zgasła…

 



   Cóż, wiosna przynosi nie tylko pełne optymizmu odrodzenie, ale i zwiastuny końca. Żadna pora roku nie jest od nich wolna. Zauważyliśmy to także wędrując naszym lasem po ubiegłotygodniowych nawałnicach i wichurach. Mnóstwo drzew zostało powalonych wraz z korzeniami i  bezradnie wyciągając ku niebu martwe ramiona ponuro tkwiło pośród swych żyjących nadal i szumiących pieśń życia pobratymców, pośród zieleniejącej się młodziutkiej, majowej trawy…

 



   Tymczasem my z Cezarym jak zawsze na wiosnę pragniemy odnowienia sił żywotnych. Chcemy oddalić od siebie widmo starzenia się i coraz mniejszej wydolności, odbudować zdrowie a przede wszystkim porządnie schudnąć bez powtarzającego się co roku efektu jo-jo. I oto po kilku tygodniach naszych intensywnych starań powoli zaczyna być już widać i czuć pozytywne efekty naszych działań, silnych postanowień i wprowadzonych przez nas nowości. Jak przypuszczam dzieje się to za sprawą nie tylko wiosennej pogody oraz związanej z nią większej aktywności na zewnątrz, ale przede wszystkim dzięki totalnej zmianie diety. Myślę, że wiele z Was słyszało o tej diecie a pewnie i niektórzy ją stosowali lub dotąd stosują. To wysokotłuszczowa dieta ketogeniczna. Dużo o niej czytałam i tak naprawdę trudno mi było sobie wyobrazić ten sposób odżywiania, w którym zjada się tyle tłuszczu. No bo jak fizycznie można osiągnąć w posiłkach tak dziwne proporcje składników pokarmowych, jak 80 procent tłuszczy, 20 procent białek i tylko 10 procent węglowodanów? Czy na okrągło trzeba opijać się olejem, objadać masłem, smalcem oraz tłustym boczkiem? I jak można zupełnie wyrzec się chleba i wszystkich pokarmów mącznych a także ziemniaków? Co tak naprawdę można jeść? I co z naszymi słodkimi przetworami, powidłami, konfiturami, sokami i dżemami, których tak wiele przygotowałam jesienią i które tak przyjemnie jest zjadać jako dodatek do potraw albo słodkie przekąski? Czy trzeba się ich zupełnie wyrzec?

 

rosół z mięsem w słoikach do przechowywania w zamrażalniku

   Jakiś czas temu byliśmy z wizytą u sąsiada, który na obiad zaserwował nam kilka przepysznych dań, stale goszczących w jego menu od kiedy jest na diecie ketogenicznej (dzięki której czuje się wyśmienicie, nareszcie się wysypia i bez żadnego wysiłku zgubił już dobrych kilka kilogramów).  To po pierwsze był pyszny rosół do picia, a właściwie esencjonalny wywar z wielu gatunków dobrych jakościowo mięs. Po drugie pieczona na parze tłusta ryba z sałatką zawierającą cykorię, rukolę, awokado, oliwki i pomidory oraz sos z oliwy, cytryny i octu balsamicznego. Po trzecie gotowany kalafior posypany obficie przypieczonymi na maśle orzechami włoskimi.  Po obiedzie wypiliśmy kawę z trzydziestoprocentową śmietanką osłodzoną naturalnym i nieszkodliwym zamiennikiem cukru – erytrolem.  Bardzo nam to wszystko smakowało i wracaliśmy do siebie nie dość, że  najedzeni to jeszcze w świetnych humorach. Wędrując poprzez pokryte jeszcze wówczas śniegiem i lodem drogi dyskutowaliśmy o tym, że warto byłoby i u nas wprowadzić podobne menu. Na własne oczy bowiem zauważaliśmy pozytywne zmiany w wyglądzie (schudniecie) i zachowaniu sąsiada(odzyskany optymizm i wigor). Od tamtej pory temat zmiany diety pojawiał się w naszych rozmowach coraz częściej a wreszcie po kolejnym impulsie, kiedy jedna z zaprzyjaźnionych czytelniczek bloga napisała mi, że stosowała ten sposób odżywiania i nie dość, że bez trudności schudła, to jeszcze podczas stosowania tejże diety czuła się wyśmienicie i nigdy nie chodziła głodna – klamka zapadła!

 

obiad: zupa na wywarze mięsnym z kapustą kiszoną, porem, kawałkiem selera i marchewki

- Czas spróbować tego sposobu żywienia i nam!  - zdecydowałam - Jak się nam nie spodoba, jak będziemy się kiepsko czuć zawsze przecież można wrócić do konwencjonalnej diety. Jak nie teraz, to kiedy?  Mogą inni, możemy i my! – dodałam czekając niecierpliwie na reakcję męża.

 Na szczęście Cezary odniósł się do tego pomysłu bardzo entuzjastycznie.

- Razem robimy przecież wszystko, to i jeść będziemy razem to samo – orzekł i szelmowsko podkręcił wąsa spoglądając z uśmiechem w me oczy.

 


   Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy na pierwsze, „ketogeniczne” zakupy. W naszym koszyku znalazły się m.in.: różne mięsiwa konieczne do uwarzenia esencjonalnego rosołu, kilka rodzajów sałat, ogórki zielone, awokado i pomidory, ser feta, mascarpone oraz cheddar, jajka, trzydziestoprocentowa śmietanka, masło orzechowe, olej kokosowy i oliwa z oliwek. A przed Internet nabyliśmy kilka rodzajów orzechów, mąkę kokosową oraz sól kłodawską. Wiele przydatnych produktów mieliśmy już w domu wcześniej i teraz były jak znalazł. Na półkach w spiżarni stały słoiki z ogórkami kiszonymi i kapustą, suszone pomidory w oleju oraz warzywne sosy własnej roboty. Tak przygotowani mogliśmy rozwinąć skrzydła i zacząć po nowemu komponować codzienną dietę bez monotonii i znużenia. Poniżej możecie zobaczyć kilka zdjęć naszych dań, które nie tylko prezentują się kolorowo, ale i są pyszne, sycące oraz zgodne z zasadami ketogenicznego odżywiania.

 

obiad: gotowany brokuł posypany usmażonymi na maśle orzechami włoskimi z jajkiem i ogórkiem kiszonym

   A co do słodkich, jaworowych przetworów, to myślę, że za jakiś czas będziemy mogli pozwolić sobie na małe co nieco. Jednak jesienią w głównej mierze postawię na kiszonki i sałatki a owocowe konfitury zrobię z dodatkiem erytrytolu, ksylitolu lub stewii. Te słodziki są wprawdzie o wiele od zwyczajnego cukru droższe, ale dla nas ważne jest, iż są zdrowsze. No i nie muszę przecież przygotowywać tyle przetworów, co zazwyczaj. We wszystkim lepszy jest umiar i rozwaga.

 

kolacja: smażony na oleju kokosowym schab z  polaną oliwą i octem jabłkowym sałatą, ogórkiem, czosnkiem niedźwiedzim, białą rzodkwią i awokado

   Nadal zbieram informacje o diecie ketogenicznej, stale się dokształcam, oglądam filmiki na YT, czytam blogi innych osób, ją stosujących i jak na razie dostrzegam w niej same plusy. Cieszę się, że na tej diecie można jeść dużo zieleniny i warzyw a także niektóre owoce.  W związku z tym posiałam w warzywniku, ogórki, sałatę, rukolę, szpinak i bazylię. Zieleni się szczypiorek oraz czosnek niedźwiedzi. Kwitną truskawki, poziomki, porzeczki i agrest. Coraz bujniej rosną krzaki malin. Wspaniałym kwieciem obsypały się wiśnie i jeżyny. Sporo jest pełnej witamin i mikroelementów pokrzywy, bluszczyka kurdybanka oraz mniszka lekarskiego. Na łące widać już pierwsze kępy chrzanu, szczawiu i żywokostu. Rozrasta się mięta, melisa, wrotycz i skrzyp polny, z których herbatki tak zdrowo jest popijać. Ech, tyle jest i będzie w najbliższych miesiącach cudowności dookoła! Tylko korzystać!:-)

 

śniadanie: sałatka z kapusty pekińskiej, ogórka, cebuli, jajek i awokado

   Mam nadzieję, że uda nam się wraz mężem w ten nowy sposób odżywiać przez długi czas i że będziemy się czuć coraz lepiej, zdrowiej, młodziej a przede wszystkim sprawniej. Przed nami wszak ogrom prac gospodarskich, które z roku na rok coraz trudniej nam wykonywać. Poza tym chcemy mieć siłę i ochotę aby bawić się z psami, chodzić z nimi na długie spacery, wybierać się na przejażdżki rowerowe, w pełni móc się cieszyć naszym bliskim naturze, pogórzańskim żywotem. Przed nami przecież, o ile los pozwoli, jeszcze wiele wiosen. A życie pomimo  wielu zachmurzeń, mimo trosk i nagłych zmartwień bywa po prostu piękne. Trzeba więc robić wszystko by mogło trwać jak najdłużej. By móc czerpać z niego to, co najlepsze. A tak dużo przecież zależy od nas samych…

 

 
Oboje z Cezarym pozdrawiamy Was serdecznie życząc pogodnej a nade wszystko życzliwej wiosny!:-)

  

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost