czwartek, 24 sierpnia 2023

Mokry i parny sierpień…

 


 

   Pomału dobiega końca ten wyjątkowo parny i gorący sierpień. W tym miesiącu nawałnice i burze nawiedzały nas tu tak często, że nim kałuże i błota zdążyły odrobinę chociaż wyschnąć, to już pojawiały się następne ulewy. Taka tropikalna pogoda sprawiła, że wspaniale owocowały nam i nadal owocują ogórki. Nie dziwota więc, że spiżarka zawalona jest ogórkowymi kiszonkami (aż w związku z tym musieliśmy dokupić kolejny regał gospodarczy) i że niemal co dzień zajadamy się mizerią albo po prostu chrupiemy ogórki z solą. W ogóle dzięki tym letnim, częstym deszczom niesamowicie porosły wszelkie drzewa i krzewy. Jednakże to, co służy jednym roślinom w tym samym czasie szkodzi innym. Np. pomidory uległy zarazie i niewiele jest z nich pożytku w tym roku. A w zeszłym, gdy panowała u nas totalna susza rodziły mnóstwo zdrowych i dorodnych owoców. Natomiast ogórki były wtedy marne.



  Tegoroczna nadmierna wilgoć wpłynęła destrukcyjnie na jedną z psich bud. Zbudowana przez Cezarego trzynaście lat temu na bazie starej skrzyni na zboże, wielokrotnie poprawiana i udoskonalana, znakomicie służąca niegdyś Zuzi a potem jej dzieciaczkom była stałym elementem naszego podwórka. Jednakże zasypywana zimą zaspami śniegu a latem zalewana co i rusz kolejnymi deszczami, podmywana od spodu w szybkim tempie zaczęła próchnieć, pękać, gnić, ulegać przeróżnym żuczkom, wijom, kornikom i mrówkom. Po dokładnych jej oględzinach okazało się, że buda nadaje się tylko do rozbiórki a drewno z niej do spalenia albo do rozrzucenia między krzewami porzeczek by się tam ostatecznie rozłożyło i zasiliło kiedyś glebę. Dziwnie teraz bez niej na podwórku. Zauważam, iż jej brak jak dotąd odczuwa tylko Misia, która najczęściej lubiła się w niej  chronić albo zakopywać w wyścielającym ją sianie kości i inne psie skarby. Często też, ilekroć pokłóciła się ze swą siostrzyczką Hipcią biegła do owej budy, by w jej bezpiecznym wnętrzu dojść do siebie i przespać zły czas. Teraz została jej do dyspozycji ogromna buda - bliźniak.  Znacznie mniej dotąd  przez psy lubiana oraz rzadziej odwiedzana. Może się Misia do niej przekona i przyzwyczai a może uda się Cezaremu za jakiś czas zbudować nową budę? Zobaczymy.  Mamy tu na najbliższy miesiąc zaplanowanych kilka poważnych prac związanych z betonowaniem tarasu przed budynkiem gospodarczym oraz zabezpieczających przed wilgocią murków wokół domu. Jeśli starczy czasu i siły na robienie kolejnej budy, to dobrze, a jeśli nie, to może odwlecze się to na przyszły rok albo w ogóle nie dojdzie do skutku, jeśli zaobserwujemy, że psy zadowoliły się budą - bliźniakiem.






  No bo cóż. Nie można przecież mieć w życiu wszystkiego. Zawsze z czegoś trzeba umieć zrezygnować i potrafić się zadowolić tym, co jest. A do tego starać się zapomnieć o tym, co boli, zaburza spokój. Ale żywa istota to nie maszyna, którą da się zaprogramować. Dlatego stany bliskie ideałowi to rzadkość. Zawsze czegoś w życiu jest za dużo a czegoś za mało. To dotyczy rzeczy, zwierząt czy roślin, ale i wielu innych także ludzkich spraw:  wspomnień, marzeń, lęków albo tęsknot. I często my ludzie nie pojmujemy nawet, nie chcemy wiedzieć, jak wiele w nas kotłuje się sprzecznych uczuć i wypieranych do podświadomości emocji. Ile warstw zalega w nas jedna na drugiej i tkwi na dnie duszy w kompletnej ciemności i pozornej ciszy. Niekiedy jednak nagle coś się zdoła spod tych warstw wydostać na światło dzienne. I zaskoczyć swą siłą...


 

   Niedawno coś takiego właśnie mnie spotkało. Otóż oglądałam w TV jakiś  naiwny, familijny film o wpływającym na losy rodziny, z którą mieszkał, mądrym piesku rasy golden retriever. Na koniec ów piesek umierając podsumowywał w myślach swe życie. Przypominały mu się różne dobre chwile. I żegnał się ze swoimi bliskimi, dziękując im za miłość, jaką mu okazali… Scena ta ku mojemu zaskoczeniu wywołała u mnie ogromny wybuch płaczu. Dawno już nie zdarzyło mi się tak zalać łzami. Niewiele widziałam przez zapuchnięte oczy a z głębi piersi wciąż wydobywał się szloch. Wszystko to trwało zaledwie kilka minut. Po czym bardzo szybko się uspokoiłam, wyciszyłam. I poczułam, że ten płacz był mi jakoś potrzebny. Coś we mnie odetchnęło głęboko i wypogodziło się…To chyba tak jak z niebem. Ono też musi się widocznie czasem porządnie wypłakać zalewając przy okazji ziemię, lasy, ogrody i łąki. A potem zabłysnąć słońcem. Widocznie wszystko jest po coś…



   A propos łąk…Dzięki tym częstym ulewom w powietrzu mnóstwo jest wilgoci a czasem zdarza się, że nad okolicznymi polami i wzgórzami unoszą się magiczne, malownicze opary i mgły. Niestety, przeważnie tak jest, że to ,co widzą oczy nijak się ma do tego, co dostrzega obiektyw aparatu fotograficznego. Tym niemniej zrobiłam kilka zdjęć temu tajemniczemu, niezwykle ulotnemu zjawisku.  Mleczny opar ponad łąkami przez kilka chwil trwał i lśnił w poświacie zachodzącego słońca. A potem rozpłynął się, zniknął tak szybko, jakby go nigdy nie było.



   W związku z tym mlecznym oparem, który dane mi było zaobserwować przypomniała mi się piosenka o dziewczynie ze snu, której tekst napisałam niegdyś do piosenki Michaela Jacksona „Liberian girl”. Lubiłam bardzo kiedyś jego piosenki i zdarzyło mi się ułożyć do nich kilka swoich tekstów np. tu: (Pod tym samym niebem: Uzdrów świat... (wewanderers.blogspot.com)    



   Niedawno obejrzałam na YT ciekawy, dwuczęściowy film o życiu tego zmarłego w 2009 roku niezwykle utalentowanego twórcy (Michael Jackson - cz. 1 Droga na szczyt - YouTube,   Michael Jackson - cz. 2 Wygnanie i śmierć - YouTube)  . Smutny miał los, choć wielu wydawał się królem sceny i  dzieckiem szczęścia. Ale tak jak napisałam powyżej – nie można mieć wszystkiego. A to, co widać z zewnątrz często ma  się nijak do tego, co człowiek przezywa w środku. Popularność Michaela Jacksona kompletnie go przytłoczyła. Dołożyły się do tego problemy związane z trudnym dzieciństwem a potem (bezpodstawnymi moim zdaniem) oskarżeniami o  molestowanie seksualne. Michael Jackson, ten wieczny Piotruś Pan, w życiu prywatnym kompletnie nie miał szczęścia, choć bezustannie go szukał. I choć wciąż otoczony ochroniarzami, fanami, menadżerami to w duszy był coraz bardziej bezradny i samotny…

 


Dziewczyna ze snu

 (Liberian girl)

 ... Oto moja łąka, oto moja łąka, wołam cię....

 

Dziewczyna ze snu

Przyniosła mi ciszę łąk

I czułość swych rąk

 

Dziewczyna ze snu

Nie boi się kochać mnie

Spoglądać w mój cień

 

Dziewczyno ze snu!

Bądź ze mną na zawsze

Nie odchodź znów

Nie sprawiaj mi bólu

Gdy zniknie znowu sen

A ja obudzę się

By szukać, wołać cię

Że kocham cię, kocham, mój śnie....

 

... Oto moja łąka, oto moja łąka, wołam cię...

 

Dziewczyno ze snu

Też pragnę być tam, gdzie ty

I w świecie twym żyć

 

Dziewczyno ze snu

Przeraża mnie zimny świt

I powrót z twej mgły

 

Dziewczyno ze snu!

Tak dużo w mym życiu

 Zrobiłem źle

I nie chcę pamiętać

Chcę ukryć wreszcie się

W twej magii zniknąć gdzieś

Odetchnąć tuląc cię,

I szeptać

Że pragnę cię śnie...

 

... Oto moja łąka, oto moja łąka, wołam cię...

 

Dziewczyno ze snu!

Pajęcza samotność oplata mnie

A ludzie jak cienie

Tak mija każdy dzień

Ja w próżni mojej tkwię

I tęsknię, wołam cię

Że pragnę cię dobry śnie!

Mój śnie…

 

... Oto moja łąka, oto moja łąka, wołam cię...

 

 

   Powoli ten mokry i parny sierpień dobiega końca, ale przed nami jeszcze kilka dni z upałami, ulewami i burzami.  Podobno i wrzesień zapowiada się wyjątkowo ciepło. Przekonamy się o tym już niebawem, witając każdy kolejny dzień w naszym pogórzańskim siedlisku pod lasem…

 


wtorek, 15 sierpnia 2023

Grill na wiele chwil…

 


 

   Od dawna marzył nam się duży, solidny grill. A właściwie coś więcej, niż grill. Kuchnia letnia! Ponieważ ciepłe miesiące spędzamy w większości w ogrodzie, naturalnym było dla nas, że także i tam przygotowujemy oraz jadamy często posiłki. Latem nikomu nie chce się siedzieć w domowej kuchni i palić w piecu, od czego robi się człowiekowi jeszcze goręcej. No chyba, że zdarzają się jakieś pochmurne i chłodne dni. Wówczas palenie w piecu staje się nawet przyjemnością. Ale powróćmy do lata i naszych potrzeb. Do tego lata mieliśmy grilla skonstruowanego przez Cezarego z bębna od starej pralki automatycznej.  Takie okrągłe grille są bardzo popularne w naszych okolicach. Nie dość, że w ramach recyklingu daje się drugie życie bębnowi od pralki, to jeszcze całkiem dobrze się na nich piecze. Jednakże taki „bębnowy” grill ma pewne ograniczenia. Są nimi mała powierzchnia grillowania oraz skłonność blachy, z której jest zrobiona do rdzewienia i rozpadania się. Takoż i nasz pralkowy grill po kilku latach użytkowania ledwo już się trzymał. Trzeba było koniecznie zrobić coś nowego. I oto Cezary, jako znany już z wielu wcześniejszych wynalazków pomysłowy Dobromir postanowił własnymi rękami wykonać coś, co przetrwa wiele lat i będzie o wiele bardziej użyteczne, niż ów stary, rozpadający się grill.



   Najpierw myślał o wymurowaniu w ogrodzie jakiegoś piecyka. Podstawa miała być z cegieł a góra ze starej płyty kuchennej z pieca, który rozebraliśmy zaraz potem, gdy się tu wprowadziliśmy przez trzynastu laty. Taki murowany grill wymagałby jednak sporo roboty oraz poniesienia kosztów. Łączyłby się bowiem m.in. z wycementowaniem placyku, będącego podstawą pod taki grill, zakupu specjalnych, drogich cegieł szamotowych.  No i musiałby być umiejscowiony w jednym konkretnym i stałym miejscu w ogrodzie. A trudno się było na takie miejsce zdecydować. Bo oboje lubimy przesiadywać w różnych zakątkach ogrodu. Zależy to głownie od cienia, który o różnych porach dnia znaleźć można to tu, to tam. Jak zatem połączyć naszą skłonność do przemieszczania się z wybudowaniem nowego grilla?



   Cezary myślał, myślał  i wreszcie zmienił swoją pierwotną koncepcję. Otóż postanowił skonstruować grill w miarę lekki a do tego mobilny, łatwy do przemieszczania. Zorientował się, że w sklepie metalowym w pobliskim miasteczku kupić można na kilogramy ( niestety, wcale nietanią ) metalową blachę o grubości dwóch milimetrów. A sympatyczny sprzedawca gotów jest pociąć ją na żądany wymiar.  Teraz trzeba było tylko wszystko zaplanować, wyrysować, zwizualizować i policzyć. Wielkość grilla musiała bowiem odpowiadać owej blasze ze starego pieca, której Cezary wcześniej zrobił solidną, żelazną ramę, spawając ją ze znalezionych na złomowisku kątowników. Potem zaczęła się zasadnicza, konstrukcyjna robota. Cierpliwe, wielogodzinne spawanie, wiercenie, przykręcanie, docinanie, mierzenie i malowanie.  Było to pod koniec maja albo na początku czerwca. Nie pamiętam dziś tego dokładnie, bo sporo od tamtego czasu się u nas działo.




   Tak czy siak po wielu Cezarowych udoskonaleniach i modyfikacjach oraz moich uwagach grill gotowy był w lipcu. Powstał nieco podobny do kredensu albo kasy pancernej spory, metalowy wehikuł, pomalowany matową, niepalną farbą na czarno, z drzwiczkami, ozdobnymi zawiasami i uchwytami, oparty na czterech kółkach. Cudo owo posiada spore palenisko, gładką, żeliwną blachę, kratkę do pieczenia oraz metalową, zamykaną, zdejmowaną nadstawkę, umożliwiającą  np. wędzenie.


   Teraz zaczęła się zabawa z wymyślaniem tego, co mianowicie można przy użyciu takiego pieca przyrządzić. I okazało się, że bardzo dużo. Począwszy od grillowania klasycznych steków, kotletów, kurzych skrzydełek, szaszłyków i kiełbas, skończywszy na pieczeniu ziemniaczanych czipsów, plastrów cukinii, pomidorów, bułeczek czosnkowych i proziaków. A to nie koniec możliwości. We wnętrzu pieca da się upiec pizzę albo i chleb. Da się też wspaniale uwędzić szynkę czy rybę. A w powstałym popiele smakowite ziemniaczki.



   Od kiedy mamy ów ogrodowy piec nieomal codziennie sobie coś na nim przyrządzamy. Miło jest usiąść sobie wieczorem w ogrodzie i w towarzystwie łakomych piesków, pośród upojnych zapachów grillowanych potraw odpoczywać, oczekując na kolejne smakołyki. Słońce w tym czasie chyli się ku zachodowi, świerszcze cykają rytmicznie dokoła, żaby w stawiku kumkają chóralnie a my siedzimy sobie wygodnie i wpatrujemy się w rumieniące się na grillu potrawy albo w żarzące węgielki. Głaskamy psy, co chwilę namolnie podstawiające do pieszczot główki i grzbiety.  Jest nam spokojnie, bezpiecznie i swojsko. Roztaczają aromaty ogrodowe kwiaty i zioła. Pachnie płynące od łąk i lasów powietrze. Takie grillujące, długie wieczory są wspaniałym ukoronowaniem dnia. Dlatego na pewno, także i z powodu owego nowego grilla będziemy z tęsknotą obecne lato wspominać.



   Dodatkowo pojawia się jeszcze dla mnie pewna zasadnicza zaleta, takiego ogrodowego biesiadowania. Nie dość, że nie muszę tak często jak np. zimą wymyślać, przygotowywać i warzyć zwyczajnych, domowych obiadów, to jeszcze naczelnym szafarzem tych pieczonych, letnich przysmaków jest mój osobisty kucharz, Cezary. To on rozpala ogień, dogląda pieca oraz przygotowanych przy jego użyciu pyszności. To jemu łzawią oczy od dymu, który wydobywa się z pieca na początku rozpalania. Przynosi z drewutni kawałki śliwkowych, pachnących cudownie gałęzi. Dorzuca drew, przewraca zrumienione steki na drugą stronę i ostatecznie też decyduje, kiedy wszystko jest gotowe. Do mnie należy zazwyczaj wcześniejsze przygotowywanie wszystkiego do takiego wieczornego grilla. Zabejcowanie mięsa w przyprawach albo w marynacie. Pokrojenie na cienkie plastry umytych kartofelków. Zrobienie jakiejś sałatki albo surówki pasującej do takich potraw. Wyniesienie na dwór talerzy, sztućców i wszelkich przydatnych utensyliów a po wszystkim zebranie ich i umycie.



   


   A co należy do Misi, Hipci i Jacusia, naszych psich, wiernych towarzyszy? Machanie ogonami oraz niecierpliwe oczekiwanie na smakowite kostki i kurze korpusy, pieczone specjalnie dla nich. A potem gremialne zajadanie, chrupanie i proszenie się o kolejne i kolejne, albowiem tak u nich, jak i u nas apetyt rośnie w miarę jedzenia…

  






sobota, 5 sierpnia 2023

Ciasteczkowy dzień…

 



Gdy na dworze deszcz i cień

U mnie ciasteczkowy dzień

Gdy się w kąty wkrada smutek

Gram na słodką, wonną nutę

Kiedy złość czy kłótnia w tle

Mnie się czarów w kuchni chce

Które by cień rozjaśniły

I zmartwienia oddaliły

Kruche ciastka  - przyjaciele

W dzień powszedni i w niedzielę

Kruche ciastka kokosowe

Takie dobre – choć niezdrowe

Życie całe to huśtawka

Carpe diem więc – piecz ciastka!

 


Masło, cukier wraz z kokosem

Jajka, kubek mąki spory

Potem do pieczenia proszek

I olejek waniliowy

Wszystko mieszam, szybko gniotę

Teraz wałek toczę z ciasta

Do lodówki wkładam  - basta!

Mus napalić w piecu wreszcie

Niech hajcuje się potężnie

Pergaminu płat na blachę

Teraz czas się zająć ciachem!

Wnet wałkuję je na desce

Robiąc szybko to, lecz z sercem

Kółka zgrabne już wykrawam

I na blasze je układam

Hop do pieca oczywiście

Niech rumienią się złociście

 


Pachnie w kuchni, w domu, w sieni

Ciasteczkowy czar w przestrzeni

Magia w domu się rozsiada

Deszcz za oknem? – A niech pada!

Gdzieś znikają smutki w mgle

Gdy się chrupać ciastka chce!

W ciasteczkowym raju trwaj

Chociaż tyle sobie daj

Kruche ciastka  - przyjaciele

W dzień powszedni i w niedzielę

Kruche ciastka kokosowe

Takie dobre – choć niezdrowe

Życie całe to huśtawka

Carpe diem więc – piecz ciastka!

(Rymy częstochowskie składaj

Jeśli duszy to pomaga…)

 


Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost