wtorek, 26 września 2023

I znów jesień…

 



 

Wiosenne marzenia

I nowe wspomnienia

Wciąż się przeplatają

Choć mają swe miejsce

Pierwsze i ostatnie

Wszystkie zachwycenia

Chwile, które tętnią

Pracą, myślą, sercem

Ledwo lato mignęło

W lipowej alejce

Gdzie lśniło i tańczyło

W błękitnej sukience

A już astrów fala

Puszy się, wygina

Lśni po deszczu z dala

Czerwona kalina

 


Kolejne migawki

Prozą albo wierszem

Odpryski i skrawki

Starania najszczersze

Zwycięstwa, porażki

Ulgi i tęsknoty

Ostatni lot ważki

Mija wrzesień złoty

 


Aż wreszcie  czas znużenia

Piosnkę kresu niesie

Z ulgą nuci ziemia

Jesień, jesień, jesień…

 


 

  * Ileż już wierszy stworzono o jesieni! Ile ja sama napisałam! A mimo to znowu zamieszczam tu kolejny. Chęć napisania jesiennego wiersza ogarnia mnie o podobnej porze jak silna fala z zewnątrz i jak mocno rezonująca z nią wewnętrzna potrzeba. Wszystko już było…A jednak póki życie trwa, póki mogę widzieć, słyszeć, czuć i doznawać, póty chce mi się o tym pisać, robić nowe zdjęcia. Nawet wtedy, gdy zdaję sobie sprawę, jak wiele podobnych tekstów i fotografii jest już na tym blogu. Mam  bowiem wrażenie, że chociaż wszystko się powtarza, to przecież nigdy do końca nie jest takie samo…

 


 

niedziela, 17 września 2023

Bór bagienny…*

 


 

   Żył, był sobie na Pogórzu stary Bór bagienny, sosnowy przez ludzi prawie całkiem zapomniany. Kiedyś wprawdzie utworzono na jego terenie rezerwat przyrody, ale mało kto go odwiedzał. Turystów najbardziej odstraszały roje komarów – dzielnych, borowych strażników. Nie odpowiadały im też ścieżki schowane między zawieszonymi wszędzie niewidzialnymi choć gęstymi firanami pajęczyn, między chaszczami dorodnych pokrzyw, ogromnych skrzypów  bagiennych, łopianów i kolczastych zarośli jeżyn. Irytowali się, kiedy wkraczając na kląskające wilgocią łąki zauważali, że ich stopy zapadają się szybko a eleganckie buciki oblepia muł i wszechobecna rzęsa. Ilekroć krążyli po okolicy jacyś nieliczni śmiałkowie zawsze dało się słyszeć ich głośne utyskiwania a to na podmokłe, błotniste dróżki a to na podstępnie wystające tu i ówdzie z ziemi korzenie a to na dziwne, zupełnie niewytłumaczalne uczucie bycia obserwowanymi.



   Kto i dlaczego miałby ich tam obserwować?  Nikt przecież nie wierzył w takie naiwne bajki. A jednak ten i ów stale o tym wspominał, wciąż dziwne pogłoski rozpowiadał, straszył i odstraszał od odwiedzin Boru. Dlatego tylko prawdziwi zapaleńcy albo nieświadomi niczego turyści z rzadka decydowali się zanurzyć w te dziwne i odstręczające, bagienne ostępy. Krążyli po nich sami nie wiedząc po co?  Coś ciekawego znaleźć pewnie chcieli, jakąś atrakcję, która przykuje ich uwagę albo pozwoli zrobić wspaniałe zdjęcia i pochwalić się potem nimi przed znajomymi. Niczego takiego jednak nie dostrzegali albo też dostrzec nie potrafili. Szybko zatem zniechęceni, zapoceni i przez komary, gzy oraz kleszcze pokąsani wychodzili z lasu oddychając z wielką ulgą, że ta krótka wycieczka już za nimi, że bez wyrzutów sumienia mogą odhaczyć kolejny punkt na mapie. Potem wsiadali w swoje hałaśliwe samochody albo sadowili się na siodełkach rowerów i odjeżdżali byle dalej stąd.


  


   Bór cieszył się z tego, bo nie lubił być przez żadnych intruzów niepokojony. Zależało mu na bezczasie, ciszy, niezmienności. Na pełnej swobodzie wszystkich leśnych mieszkańców: żab, ropuch, traszek, jaszczurek, kaczek i kuropatw, żmij i zaskrońców, lisów, kun i saren…Na zgodnych z porami roku naturalnych przemianach przyrody, na bogactwie jej kolorów, zapachów, znaczeń. Tylko wtedy Bór czuł się bezpiecznie i błogo. Tylko wtedy oddychał pełną piersią. A gdy znowu wśród bagiennych drzew i krzewów zapanowywała zwyczajna, pełna dzikości i swobody codzienność uśmiechał się do siebie promiennie i szeptał, że zawsze właśnie tak być powinno…



   Tego pogodnego, wrześniowego popołudnia Bór spoglądał z nostalgią w niebo. Właśnie przelatywały nad nim ostatnie klucze dzikich gęsi. Żegnały się już z Pogórzem. Jakże szybko to wszystko się działo! Wszak dopiero co cieszył się ich przylotem, ich radosnym powitaniem. A teraz rozstawały się z tymi okolicami a w ich okrzykach słychać było nutkę żalu, ale i podekscytowanie tym, co czekało na nie gdzieś tam daleko! Tak daleko, że Bór nawet nie umiał sobie tego wyobrazić. Wszak nigdy nie ruszał się z miejsca i tyle wiedział o świecie, ile mu ptaki opowiedziały. O cudach, niezwykłych barwach i przestrzeniach ukrytych gdzieś za widnokręgiem. Tak naprawdę nigdy go nie ciągnęło, by zobaczyć te wszystkie wspaniałości na własne oczy, lecz mimo to czuł w sobie teraz niezrozumiałą tęsknotę a nawet cień smutku... Nie umiał go jednak ani nazwać ani oswoić.



   Szybko jednak otrząsnął się z tego dziwnego stanu, bowiem dostrzegł, że dwoje ludzi śmiało wkracza na jego teren.

 - I dobrze! – westchnął – Dzisiaj wyjątkowo jest mi na rękę ich wizyta. Przynajmniej nie będę rozmyślał o tym, o czym nie powinienem.

- Zobaczmy, kogóż to wiatr mi dzisiaj przywiał! Trzeba się będzie z nimi trochę zabawić! – zachichotał głośno i nieco złośliwie. A ta para ludzkich istot, która wchodziła właśnie w zarośniętą jeżynami ścieżkę odczuła jego śmiech jako złowieszcze skrzypienie starych sosen, osik i olch rozciągających ponad nimi swe żylaste ramiona.

- Żeby nam tylko nic na łeb nie zleciało! – zaniepokoił się mężczyzna i przyśpieszywszy kroku mocniej naciągnął czapkę na uszy.



- Pogoda się zmienia, to i wieje! – odparła kobieta i ciekawie uniosła głowę wpatrując się w głęboką zieleń sosnowych koron i widoczny między wyrazisty błękit nieba. Dostrzegła tam też kilka przebarwionych na pomarańczowo, żółto i czerwono listków. Niektóre z nich wirowały w powietrzu a potem leciały gdzieś hen, hen oddalając się i w końcu zupełnie znikając jej z oczu.  I choć widok ten był zachwycający, to poczuła w sercu jakiś smutek…



- Przemijanie… - szepnęła. A Bór słysząc jej szept z niezrozumiałym dla siebie upodobaniem powtórzył  kilkukrotnie: przemijanie, przemijanie, przemijanie… A była w tym szepcie łagodność, ale i bolesna tęsknota, pogodzenie i żal zarazem.



- Popatrz! Tu wygląda na to, iż ścieżki się rozchodzą. Możemy iść tam, w ten gąszcz, gdzie prowadzą nas znaki szlaku, ale możemy też chyba iść tutaj, w lewo. Coś tam lśni w oddali! – nagle towarzysz kobiety przystanął i odgarnąwszy na bok wielkie liście paproci ukazał nieużywaną od lat przez nikogo tajemniczą dróżkę.



- Idziemy! – szybko podjęła decyzję kobieta.

- Zawsze przecież możemy tu wrócić! – dodała odważnie.

   I powędrowali śmiało po mięciutkim poszyciu złożonym z sosnowych igieł, starych liści, kępek wrzosów, mchu, paproci i wonnych krzaczków bagna zwyczajnego. Niedawny poszum między drzewami ustał. Zrobiło się zupełnie cicho, spokojnie a nawet sennie. Nawet bzyczenie komarów ucichło.



   Bór tymczasem postanowił poddać próbie tych dwoje śmiałków. Nie chciał zrobić im żadnej krzywdy, ale po prostu zobaczyć, z kim ma do czynienia. Oto ukazał im w pobliżu widok na porośnięte rzęsą urokliwe rozlewisko. Intensywna, jaskrawa zieleń roślin pokrywająca powierzchnię wody sprawiała wrażenie wytrzymałej, twardej powierzchni. I aż kusiła by na nią wejść, by zajrzeć, co skrywa się za tajemniczą, porośniętą soczystą trawą wysepką. Jednak bezkarnie chodzić po niej mogły tylko ważki, muszki i motyle. Dla człowieka wkroczenie w głąb owej szmaragdowej krainy niechybnie skończyć by się mogło wciągnięciem w głębinę a nawet utonięciem. W dawnych czasach zdarzały się wszak w tych stronach dziwne zaginięcia. Ot, poszedł jeden z drugim torfu nakopać albo ryb nałowić i znikał na zawsze w szlamowatych odmętach tutejszych bagnisk…



- Uważaj! Zobacz, jak szybko można się tu zapaść! – mężczyzna ostrzegł kobietę, która ze swym aparatem fotograficznym odrobinę za daleko weszła między trawy, suche badyle i kaliny.

- Już, już się cofam!  - sapnęła tamta i z głośnym plaśnięciem wyciągnęła z moczarów obute w gumowce nogi.  



- Ale pięknie tu, prawda? – zapytała, gdy już bezpiecznie stali ramię w ramię i przyglądali się wodnym odbiciom brzóz wyrastających po drugiej stronie bajora. Pachniało sosnowymi igłami, grzybami, zbutwiałymi liśćmi, tatarakiem i bagienną wodą.

- Prawda! – odrzekł cicho jej towarzysz.





- Pewnie, że pięknie! – rzekł Bór - Wszak robię wszystko by było tu najlepiej, jak tylko się da. To dom dla tysięcy istnień. To mój osobny, szczęśliwy świat, który będzie trwał zawsze. Byleby nikt nie zakłócał jego spokoju…Byleby nikt nie chciał tu wprowadzać swoich praw i porządków! – Bór westchnąwszy głęboko bezradnie zapatrzył się w nieboskłon przeczuwając nieuchronne zmiany, które nadciągały z oddali. Zmiany, o których od dawna opowiadały mu ptaki, owady i inne leśne stworzenia. Przemiany, na które nie miał wpływu…



- Choć wiesz, pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale mam nieokreślone uczucie, że ktoś na nas patrzy! – dodał po chwili zmienionym nieco głosem mężczyzna.

- Ja też czuję coś takiego, ale o dziwo, wcale się nie boję! Iw ogóle mam wrażenie, jakbyśmy nie byli tu naprawdę, ale jak gdyby ta wędrówka nam się tylko śniła– odparła kobieta i uważnie rozejrzała się dokoła. Las jak gdyby nigdy nic rósł wokół zielony i pełen życiodajnej wilgoci, bujny i wonny.



- Czy to sen, czy nie sen, ale zaczyna się chmurzyć! Wróćmy na szlak i przejdźmy go do końca, jeśli mamy zdążyć przed deszczem! – zarządził mężczyzna i już po chwili oboje wędrowali wytyczonym niegdyś oficjalnym szlakiem.  Obejrzeli kilka leśnych oczek wodnych, stawików i szmaragdowych bagnisk. Szli ostrożnie po chybotliwych, drewnianych mostkach, pod którymi rozciągały się niebezpieczne mokradła. Przekraczali zwalone, omszałe, stare drzewa i zapadliska ziemne, z których w dawnych czasach wydobywano torf.  Próbowali przepysznych, czarnych jeżyn. Rozcierali w palcach pachnące igiełki sosen i bagna zwyczajnego. Podziwiali wielkie, podmokłe łąki widoczne w oddali. Delikatnie gładzili dłońmi mięciutkie gęstwiny mchów albo szorstkich porostów. Przypatrywali się z podziwem tutejszym wielkim purchawkom. Wsłuchiwali się  w kojący szelest liści, w skrzypienie gałązek, w dalekie okrzyki bytujących tu ptaków. Z rozkoszą wciągali w płuca powietrze przesycone charakterystycznym aromatem szykujących się do jesiennego sezonu roślin. Śledzili przepływ obłoków na niebie i wpatrywali się w ich odbicia na wodzie. Przeczuwany dopiero co deszcz chyba się jednak rozmyślił i niebo znów się wypogodziło. A Bór trwał wokół nich życzliwie cichy, spokojny, zamyślony a może tylko senny…











- I niech tak właśnie będzie tu zawsze! Na pewno jeszcze kiedyś tu zajrzymy! – szepnęli ludzie na koniec swojej wędrówki patrząc z tęsknym uśmiechem za siebie. A potem zzuli gumowce i ubrawszy zwykłe buty turystyczne wsiedli do samochodu i pojechali dalej odkrywać kolejne niezwykłe miejsca Pogórza Dynowskiego…

 

*Powyższa opowieść dotyczy położonego w pobliżu Dubiecka rezerwatu „Broduszurki”.

 


P.S. W tym tygodniu czeka nas zmiana dostawcy Internetu. Gdybym długo nie odpisywała na komentarze, będzie to oznaczać, że mam problem z dostępem do sieci.

niedziela, 10 września 2023

Jak kulą w płot…

 



Tyle słów ważnych wciąż dokoła

Lecz wiatr rozwiewa treści splot

Kto je dogoni, kto przywoła?

Znów zechce walić kulą w płot…?

 

Bywa, odezwiesz się do kogoś

Myśląc – zrozumie mnie na pewno

A w odpowiedzi minę srogą

Widzisz lub pustkę wręcz bezmierną

Więc w dobrej wierze z innej strony

Wyłuszczasz swoje ważne sedno

Lecz to też pomysł poroniony

Bliźniemu jakby wszystko jedno

W swym własnym kołowrotku pędzi

Spocząć na moment w nim nie może

(A ten tam po dawnemu ględzi

Myśląc, że ma od innych gorzej

Jak katarynka gra do ucha

Piosnkę już zgraną do znudzenia

I trzeba udać, że się słucha

Choć szkoda czasu do stracenia)

 

Słowa bezsilne, słowa puste

Zaszyfrowany, obcy kod

Bliźni nie zawsze błyszczy lustrem

Po co więc walić kulą w płot?

 

A kiedy indziej ktoś próbuje

Tobie swej prawdy łut przekazać

A ty niczego nie pojmujesz

I nawet nie chce ci się starać

Idziesz przed siebie nieświadomie

Lub się odwracasz wbrew sumieniu

(Mówi ci o tym drżenie powiek)

A człowiek został w zapomnieniu

Jesteście blisko a daleko

Mgłą otuleni, ślepi, niemi

Znaczenia płyną rwącą rzeką

Ale znikają gdzieś w przestrzeni

Jak gdyby nigdy nie wybrzmiały

Gdyż gorszy słuch mają współcześni

Muchy coś znowu wybzyczały?

Machnie się dłonią – koniec pieśni

 

Czasem wygodniej nie rozumieć

Udawać, że nie zabrzmiał grzmot

Rozejść się, minąć, zniknąć w tłumie

Więcej nie walić kulą w płot…

 

O pewnych sprawach mądrzej milczeć

Udawać, że cię nie dotyczą

Bo w krąg wszak rządzą prawa wilcze

Gdy się odsłonisz, to zagryzą

Albo wyśmieją w swojej masie

Szyderstwo świetnym jest orężem

Szczególnie w tym ponurym czasie

Gdy człowiek człowiekowi wężem

Lepiej dziś w niczym nie odstawać

Wszyscy ćwiczymy się w mimikrze

Bal manekinów, show, zabawa

Musimy w takim świecie istnieć..

 

***

 

Niekiedy widać blask w tunelu

(Na koniec optymizmu zwrot)

Na pozór słowo nie doszło celu

Jednak po czasie znalazło wlot…


sobota, 2 września 2023

Wrześniowe refleksje…

 


   Początek września od zawsze kojarzył mi się z dwoma tematami: rozpoczęciem roku szkolnego oraz wybuchem drugiej wojny światowej. Oba skojarzenia przykre, ale rzecz jasna owa przykrość posiada zupełnie inny ciężar gatunkowy. Jednakże oba te tematy łączy jedna cecha: drastyczny koniec wolności. Lecz o ile obowiązek pójścia do nielubianej szkoły dało się jakoś znieść a nawet przez lata do niego przyzwyczaić, to już przymus wzięcia udziału w wojnie, niósł i niesie ze sobą zapowiedź grozy, bólu dojmującej tęsknoty za zwyczajnym, normalnym życiem oraz przede wszystkim wysokiego ryzyka śmierci.

   Nie bez powodu łączę tu kwestie związane ze szkołą oraz wojną. Zamierzam bowiem podejść do tego drugiego tematu w sposób właściwy dzieciom, czyli bardzo prosto.

   A podejmuję go z uwagi na przeczytaną ostatnio powieść autorstwa Johna Boyne pt. „Zostań a potem walcz”. Książka ta opowiada o losach angielskiego chłopca i jego rodziny w czasach pierwszej wojny światowej. Wojny, która spadła jak grom z jasnego nieba na tak wydawałoby się spokojny i cywilizowany świat tamtych czasów  by w jednej chwili wywrócić go do góry nogami. Nigdy wcześniej wojna nie była tak okrutna, prowadzona tak wieloma, bezwzględnymi środkami militarnymi (np. przy użyciu gazów bojowych). Nigdy jeszcze żadna nie pochłonęła też tak wielu ofiar. Alfie Summerfield, dziewięcioletni Anglik musi zmierzyć się z jej grozą, widząc jak zmienia się znana mu dotąd i bezpieczna rzeczywistość, jak ogromnie zmieniają się ludzie wokół niego, jak zmienił się jego własny ojciec, straszliwie okaleczony przez wojnę psychicznie.  To książka o miłości rodzinnej, która wszystko przezwycięża, ale i o bezsensie wojny, o czynnym sprzeciwie wobec niej, który przez nielicznych postrzegany jest jako najwyższy wymiar odwagi i bohaterstwa, ale przez jeszcze innych (i tych jest, niestety większość) jako ze wszech miar godne potępienia tchórzostwo.  

   A skąd taki tytuł książki? Otóż wojna pozycyjna polegała wówczas na tym, że zgromadzeni w okopach żołnierze czekając na swoją kolej wzięcia udziału w toczącej się nieopodal walce, tkwili w kolejnych, następujących po sobie rzędach. I tym w dalszych rzędach nakazywano właśnie aby najpierw czekali poniżej na swoją kolej a potem szli przed siebie i walczyli. I gdy tylko jedni pobiegli przed siebie z karabinami i bagnetami, kiedy ledwo co zniknęli we wszechogarniającym kurzu oraz w przerażającym hałasie strzałów, wybuchów i wrogich okrzyków, już do wyjścia z okopu szykowali się następni. I znowu następni. Nieskończona, posłuszna masa ludzka ogarnięta szałem zabijania, przepojona determinacją a przede wszystkim przenikającym każdą komórkę ich ciała i umysłu strachem. Masa istot ludzkich depcząca po innych, poległych wcześniej istotach ludzkich. A w okopach, tych potwornych dołach śmierci wciąż narastał jęk rannych, smród krwi i zgnilizny, pisk wszędobylskich szczurów. Horror i znieczulica.  Koszmar na jawie. Coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć, ale się zdarzyło. A gdzieś tam, w zupełnie innym, coraz mniej realnym świecie rodzina, dom, zwyczajne życie i nudna, lecz zarazem dająca poczucie spokoju i bezpieczeństwa codzienność.. Czy da się do tego ot tak wrócić? Czy wojenna krzywda wyrządzona innym i sobie samemu nie położy się cieniem na przyszłym życiu? I czy w ogóle będzie jakieś przyszłe życie…?

 I tu przypomina mi się inna, przeczytana jakiś czas temu książka pt. „Johnny poszedł na wojnę” autorstwa Daltona Trumbo. Rzecz traktująca o żołnierzu amerykańskim tak potwornie okaleczonym fizycznie, że wręcz nie zdolnym do kontaktu z otoczeniem a cały czas przy tym rozumującym logicznie i zmagającym się z wewnętrzną traumą i beznadzieją.  Jest na YT do obejrzenia film nakręcony na podstawie tego utworu. Widać tam bezkształtną, owiniętą w bandaże, pozbawioną kończyn nieszczęsną istotę ludzka, która z powodu zmasakrowanej twarzy nie może mówić, ale może niestety cały czas myśleć i bezgłośnie błagać o kres swego niewyobrażalnego cierpienia, o upragnioną śmierć a nie doczekawszy się tego po raz nie wiadomo który pytać siebie, w imię czego stało się z nią to, co się stało i czy jej ofiara ma jakikolwiek sens? Nikt jej na te pytania nie odpowie. Lekarze i pielęgniarki nie traktują tego ludzkiego strzępu jak człowieka. Omijają go obojętnie. Mają wszak tyle pracy z innymi, rokującymi lepiej rannymi…

    Najpierw pierwsza wojna, potem druga…A teraz za naszymi granicami trzecia, jeszcze lokalna, lecz co do której wciąż istnieją obawy by nie przeistoczyła się w następną światową. Bo mimo kilkudziesięciu lat błogiego spokoju w Europie okazuje się, że w ludziach tkwi nadal to samo ziarno szaleństwa. I z dnia na dzień spokojne, czy nawet nudne życie przekształcić się może w koszmar na jawie. A wszyscy tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tego spokoju. Myśleliśmy naiwnie, że będzie trwał wiecznie, że ludzkość osiągnęła już taki poziom rozwoju cywilizacyjnego, że nie grozi nam destrukcyjna wrogość i towarzyszące jej wzajemne wyrzynanie. Ale nie. To się powtarza wciąż i wciąż. I chyba będzie powtarzać, bo natura ludzka się nie zmienia i zawsze znajdzie się powód by rozpalić na nowo świat, by zniszczyć to, co przez lata budowało się w pokoju i ufności, iż to ma sens. Lecz stare sensy rozpadają się nagle i zastępowane są przez nowe. I tylko nam, prostym, zwyczajnym ludziom trudno się z tym pogodzić, pojąć to.

   Takoż i dzieci nie mając  jeszcze życiowego doświadczenia ani wiedzy na wiele spraw patrzą w zupełnie inny sposób, niż dorośli. Wiele z tych spraw nie rozumieją a wobec tego tłumaczą je sobie po swojemu.  Ich spojrzenie na świat jest świeże, szczere, niezmącone jeszcze przymusem poprawności politycznej, bez lęku przed śmiesznością i szyderstwem. Wolno im tak patrzeć. Wolno zadawać naiwne pytania. Pytać o sens takich spraw, o które dorośli dawno już przestali pytać, bo im nie wypada albo po prostu dlatego, iż wiedzą, że nie ma na nie racjonalnej odpowiedzi.

   - Po co w ogóle są wojny?  -  pytają dzieci. Dlaczego ludzie z taką łatwością zabijają innych, zupełnie obcych, lecz przecież takich samych jak oni, ludzi? Dlaczego wszyscy nie zbuntują się przeciw temu zabijaniu i po prostu nie podadzą sobie rąk? Przecież zabijanie jest grzechem. Dlaczego nagle nim być przestaje? Dlaczego namawia się ludzi do zadawania śmierci innym? Czyż życie nie jest najwyższą wartością? Czy nie lepiej żyć z innymi w zgodzie i pokoju?

   „Zawsze niech będzie słońce, zawsze niech będzie niebo, zawsze niech będzie mama, zawsze niech będę ja…” Wszyscy nucili kiedyś tę znaną, rosyjską, dziecięcą piosenkę. Dziś nikt już jej chyba u nas nie nuci, bo po pierwsze jest rosyjska(a dzisiaj wszystko co rosyjskie jest złe) a po drugie zupełnie inne spojrzenie na świat wydaje się dzisiaj obowiązujące. „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny” – oznajmiają politycy różnej maści. I wydają miliardy na zbrojenia zadłużając się na lata i wtrącając społeczeństwa w spirale inflacji i biedy. Powołują do wojska kolejnych mężczyzn, bo wciąż mało im świeżego mięsa armatniego. A młodzi ludzie nie chcąc być owym mięsem robią, co tylko mogą by uciec przed tym strasznym obowiązkiem wojennym.  Nie dziwię się wcale Ukraińcom, którzy wyjechali lub starają się wyjechać ze swojego kraju. Nie dziwię się, choć wielu irytuje na naszych ulicach widok tych krzepkich młodzieńców, którzy zamiast walczyć za swoją ojczyznę, bezpiecznie dekują się u nas i miło spędzają czas. A dla nich po prostu najważniejszy jest pokój i spokojne życie. I tak naprawdę nie ma znaczenia, kto rządzi, jaki język słychać na ulicach, w granicach jakiego państwa się znajdują. Nie pociąga ich nacjonalistyczna ani żadna inna ideologia.  A przede wszystkim nie chcą ginąć bezsensownie, nie chcą zabijać Rosjan ani nikogo innego w imię cudzych interesów. Bo przecież niektórzy naprawdę przy okazji robią kokosowe interesy. Politycy i biznesmeni zarabiają na łapówkach, na zbrojeniach, na szemranych transakcjach, na politycznych układach i gierkach.  Zresztą tak samo działo się w czasach pandemii (pamiętacie o handlarzu respiratorami?).

   Ech! Zawsze ktoś wszystko traci a ktoś inny wiele zyskuje w czasach chaosu, zagrożenia i upadku norm moralnych.  Coraz częściej słyszy się o  przerażającym poziomie korupcji na ogarniętej wojną Ukrainie.  Militarna czy finansowa pomoc zachodnich państw wpada tam niczym w dziurawy worek. Wciąż jest jej mało, wciąż są prośby o więcej a w tym samym czasie tamtejsi oligarchowie bogacą się coraz bardziej, spędzają urlopy na prywatnych jachtach, wykupują luksusowe rezydencje w ciepłych krajach, korzystnie inwestują pieniądze w zagranicznych firmach, posyłają swoje dzieci na prywatne, najlepsze uniwersytety itp.

   No tak…A co z żołnierzami przymusowo czy ochotniczo wysłanymi na front? Co z tymi, którzy jednak cały czas walczą i giną, wierząc, iż robią to w słusznej sprawie? Czy są bohaterami czy …naiwnymi głupcami? Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Tak samo jak np. nie potrafię jednoznacznie określić, czy godnym podziwu patriotycznym heroizmem, czy wręcz przeciwnie bezsensownym marnowaniem młodego życia było uczestnictwo w Powstaniu Warszawskim albo walka nastolatków w Szarych Szeregach?

   Nie rozumiem i nie chcę rozumieć sensu prowadzenia wojen, sensu zabijania innych ludzi. Przecież, choć mówimy różnymi językami tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami. I gdyby wszyscy zwyczajni ludzie na świecie zbuntowali się powiedzieli „Nie!” wszelkiej walce, wszelkiej wojnie, czy nie byłoby lepiej?  Czy nie da się po prostu ze sobą dogadać? Zawrzeć korzystnego dla wszystkich kompromisu? Porzucić broń i zabijanie a potem zbratać się tak, jak niegdyś zbratali się na chwilę francuscy, angielscy i niemieccy żołnierze podczas świąt Bożego Narodzenia  w 1914 roku? No tak, wiem, to bardzo naiwne  i nierealne pragnienie. I tylko dzieci mają jeszcze prawo do takich marzeń, a nawet do wypowiadania ich na głos…Jednak świat cały czas, mimo wszystko jest przecież taki piękny a wszystkie dzieci powinny mieć możność pójść we wrześniu do szkoły. Nawet, gdy bardzo tej szkoły nie lubią…

  I jeszcze na koniec fragment artykułu zamieszczonego w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” zatytułowanego. „Miała to być inna wojna, nowoczesna. A jest gorzej niż w czasie I wojny światowej” – Jeszcze zimą dowódcy skarżyli się na nowych żołnierzy z mobilizacji, że zbyt łatwo wpadają w panikę, i domagali się tych, „co chcą walczyć, a nie tych, co muszą”. Ale ochotników już nie ma, kto chciał się zgłosić do wojska, zrobił to wcześniej. Teraz żołnierze są już tylko z poboru"

  


Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost