czwartek, 25 lutego 2021

Zimy trochę żal…

 

 



 

   Słońce z każdym dniem przyświeca coraz mocniej, topiąc wszelkie lody oraz śniegi w tempie błyskawicznym i zamieniając je w rwące strugi wody, wielkie kałuże, rozległe błota, mniejsze czy większe podtopienia…Szkoda! Nie zdążyłam się jeszcze zimą nacieszyć a tu wygląda na to, że już muszę się z nią żegnać. Być może zdarzą się jeszcze jakieś krótkie jej epizody, ale nie sądzę, by znów mogło napadać tyle śniegu, co przez ostatnie miesiące, by znowu tak mocno pomroziło… Od razu przypomina mi się piosenka Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, która nie dość, iż całą swoją treścią świetnie odzwierciedla towarzyszące pożegnaniu z zimą uczucia, to jeszcze w poincie znakomicie oddaje ogólniejszą, dotyczącą zbyt szybko upływającego życia myśl.

 Zimy żal

Idzie wiosna już w powietrzu,

Owoc, kwiat i ptak ją przeczuł

Do niej usta, kielich, dziób

Liczą, ile jeszcze dób

A ja wcale nie w zapale

I zachwytem się nie palę,

Bo im - starszy jestem czym –

Tym bardziej szkoda zim.

Zima trudna, zima brudna, zima nudna - żaden bal.

Zima ziębi, zima gnębi, ale zimy, zimy żal.

Zima mrozi, zima grozi, nie dowozi, w zaspach tkwi.

Ale mimo zmartwień z zimą - żal tej zimy, zimy mi.

Mało co mnie bawi w zimie

- Ani zamieć, ani wymieć

A w zakresie łyżew, nart

Mi nie dopisuje hart.

Kiedy mróz na rtęć napiera

I wypiera niżej zera

- Już cholera trzęsie mnie!

A przecież myślę, że

Zima trudna, zima brudna, zima nudna - żaden bal.

Zima ziębi, zima gnębi, ale zimy, zimy żal.

Zima mrozi, zima grozi, nie dowozi, w zaspach tkwi.

Ale mimo zmartwień z zimą - żal tej zimy, zimy mi.

Skąd po zimie moje żale?

Nie szaleję w karnawale.

Czemu żegnam w mol nie w dur

Nienajlepszą z roku pór?

Może to mnie właśnie smuci,

Że ta sama już nie wróci,

Że z szelestem zdartych dat

Upłynął życia szmat

Życie trudne, życie żmudne, życie nudne - żaden bal

Życie ziębi, życie gnębi, ale życia, życia żal

 



  Dlatego chcąc nacieszyć się jeszcze widokiem białych przestrzeni, wędrówkami po śniegu, jego lśnieniem i skrzypieniem, a do tego specyficzną energią zimy wyruszyliśmy wczoraj z Cezarym na kilkukilometrową wędrówkę do przysiółka w sąsiedniej wsi. Nadal dużo u nas śniegu, ale na drogach pod jego powierzchnią płynęła woda i trzeba było uważać, by nie wpaść do większej kałuży. Natomiast po bokach  w nieskończoność ciągnęły się okryte białą pierzyną pola i lasy. Niezmąconą biel krajobrazu ozdabiały drobniejsze albo większe ślady dzikich zwierząt, stosy pociętego na opał drewna albo zeszłoroczne owoce głogu na przydrożnych krzewach. Cisza tam trwała niczym, poza dźwiękiem naszych kroków, niezmącona a słonce tańczyło po twarzach, drzewach i kępach traw, gdzieniegdzie nawet ożywiając pierwsze wierzbowe kotki…

 


   Od czasu do czasu mijaliśmy jakieś przydrożne krzyże, samotne, zerkające na nas lśniącymi oczami okien stareńkie domy i chatki.  A jedynym dowodem toczącego się w nich życia były niekiedy tylko kurze gdakania, poszczekiwania psów, cienkie smużki dymu z komina albo koty wylegujące się na gankach czy w stodołach. A poza tym wszędzie cicho było, cichutko i spokojnie jakby czas stanął w miejscu, jakby nie docierały tu wcale żadne zmartwienia i przygnębiające wieści ze świata...


 



   Celem naszego spaceru była różowa kapliczka najprawdopodobniej wybudowana w 1920 roku (tak przynajmniej głosi napis nad jej drzwiami). Z kapliczką ową związana jest pewna niezwykła historia z czasów drugiej wojny światowej. Otóż przez kilka lat na jej poddaszu ukrywała się żydowska rodzina i szczęśliwie doczekała czasów pokoju dzięki opiece miejscowych chłopów oraz państwa Niemczyckich, właścicieli pobliskiego majątku ziemskiego. Po majątku owym nie został już najmniejszy ślad. Modrzewiowy dworek został rozebrany a rosnący obok wspaniały, czereśniowy sad wycięty. Nadal jednak kapliczka szepcze o tym, że dobrzy ludzie mieszkali kiedyś w tych stronach. Że ślad po nich będzie trwał nawet wtedy, gdy wieki i wichury przemian dziejowych przetoczą się po przysiółkach Pogórza Dynowskiego.


 


 


   Zrobiwszy sobie postój przy owej kapliczce postanowiliśmy pójść jeszcze trochę dalej. Czuliśmy się pełni sił i pogody ducha, dlatego nie chciało nam się jeszcze kończyć tej, być może ostatniej tej zimy,  wyprawy. Zeszliśmy zatem jeszcze w stronę usytuowanego na kolejnym rozdrożu kopca usypanego w 1910 roku z inicjatywy tej samej rodziny Niemczyckich a upamiętniającego pięćsetną rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Znowu rozpostarły się przed naszymi oczami kolejne nieznane i fascynujące ścieżki oraz oddale.  I chciałoby się tak iść i iść bez końca…Bez celu, bez czasu, bez wspomnień, bez marzeń. Ot, iść, gdzie nogi poniosą, póki nosić chcą…


 




   Pewnie dzisiaj w tamtych stronach wyglądałoby już zgoła inaczej. Może dziś ze względu na roztopy nie dałoby się już tak swobodnie tamtędy przejść. Nie wszędzie przecież drogi pokryte są asfaltem. Doliny i wąwozy od południowej strony ukazują połacie rudoszarych traw, czerniejących kęp tarniny, gliniastych zboczy, które pewnie już wkrótce porosną pierwsze kwiatki pierwiosnków, podbiału i miodunki. Przyroda gotowi się do odrodzenia. Wszak słońce operuje bezustannie i nawet noce są ciepłe. Przed naszym domem zaspy śniegu maleją a ścieżki między nimi czernieją, odkrywając zdeptane trawy, psie kupki i błoto. Prognozy zapowiadają jeszcze chwilowe ochłodzenia a nawet małe opady śniegu, ale to będzie już pewnie tylko pożegnalna melodia zimy. Trzeba pogodzić się z jej odejściem, jak z każdą rzeczą, na którą nie ma się wpływu. 


 

  Przyjdzie wiosna, przyjdzie jak co roku.  A po początkowym osłabieniu i niemocy znowu zapędzi człowieka w kołowrót pracowitego dziania.  Pojawią się nowe myśli i pomysły.  Świeżą zielenią zarosną ślady wczorajszych wędrówek. I wszystko będzie się toczyć jak zwykle o tej porze. I dobrze. I tak powinno być. I tylko zimy trochę żal…


 

P.S.

Nie wiem, co się dzieje z Marytką. Już prawie dwa miesiące nie daje znaku życia. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej tak było. Nie mam jej adresu mailowego, więc nie mogę zapytać. To z jednej strony normalne na blogach, że jedni czytelnicy odchodzą, drudzy przychodzą. Jak w życiu. Trzeba się z tym pogodzić. A z drugiej smutno, bo człowiek przywiązuje się i tak zwyczajnie, po ludzku niepokoi. Marytko droga! Jeśli zaglądasz tu jeszcze czasami, proszę odezwij się choć słowem. Daj znać, że żyjesz. Dzisiaj takie czasy, że różne rzeczy dziać się mogą a czyjeś przedłużające się milczenie martwi…

Aktualizacja 26.02.2021 

Marytka sie odezwała, z czego się bardzo cieszę, bo po pierwsze wiem, że żyje a po drugie jej odpowiedź utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie powinno się mieć oporów przez zadawaniem pytań.

* * *

Poniżej link do filmiku na YT, w którym o dziejach kapliczki opowiada Eliza Anna Niemczycka, wnuczka Witolda Niemczyckiego, który w czasie wojny pomagał ukrywającej się tam rodzinie żydowskiej:



 

 



środa, 17 lutego 2021

Wczoraj...

   Wczoraj był cudny dzień! O tym, że będzie właśnie taki dowiedziałam się skoro świt, gdy tylko słońce o wschodzie zaczęło różowić niebo a potem ozdabiać świat szkarłatno-oranżowymi błyskami. Było zimno (minus dziesięć stopni) a więc śnieg błyszczał i skrzypiał wspaniale, o czym przekonałam się, gdy narzuciwszy na ramiona ciepłą kurtkę a na głowę wdziawszy grubą czapę złapałam aparat fotograficzny i wybiegłam z domu nie chcąc nic uronić z urody brzasku tego dnia. Mróz malował szyby na ganku w delikatne kwiatki a gałązki ubierał w lśniący diamentami kożuszek.




   A ledwie rozmyły się i zniknęły różowo-złote pasma na niebie świat rozbłękitniał, rozbielił się i tak rozjaśnił, że bez łzawienia nie dało się patrzeć na śnieg - tak w oczy raził. Bezchmurne, pełne optymizmu niebiosa uśmiechały się pogodnie i zapraszały aby skorzystać z tej aury póki trwa. Nie siedzieć w domu, ale pozwolić słonecznym promieniom pogłaskać policzki, zatańczyć w szkłach okularów, dodać duszy i ciału wigoru. Postanowiliśmy zatem z Cezarym odśnieżyć porządnie podjazd i wybrać się samochodem na małą wycieczkę nad San. Od lata nad tą wspaniałą, górską rzeką nie byliśmy i zapragnęliśmy zobaczyć ją w zimowej odsłonie. Wszak, jeśli wierzyć prognozom, nadciąga totalne ocieplenie i wkrótce po zimie nie będzie śladu. Trzeba więc zdążyć się nią nacieszyć dopóki jest! Uzbrojeni w aparaty fotograficzne wsiedliśmy do naszego rumaka i pomknęliśmy w dół wsi, Przejechaliśmy oddalone od nas o ok. 10 km Dubiecko, miejscowość, która w tym roku po wielu latach przerwy odzyskała prawa miejskie. A potem skierowaliśmy się w stronę Wybrzeża i Słonnego - wioseczek położonych wzdłuż Sanu.

 

   Im bliżej byliśmy Sanu, tym piękniejsze widoki ukazywały się przed nami i po obu stronach drogi.


 

   Zatrzymywaliśmy się po wielekroć żeby utrwalić obiektywem aparatu fotograficznego coś szczególnie nas zachwycającego. A Dubiecko z dala wyglądało jak obrazek z pocztówki...

Wkrótce dojechaliśmy do rzeki. Samochód zostawiliśmy przy sklepiku wiejskim a sami brnąc przez śniegi podążyliśmy na brzeg Sanu. Przywitały nas tu oszronione drzewa, pokryte puchową kołderką śniegu wiaty i ławy dla turystów oraz sam San, toczący swe wody o barwie niebiesko szarej i indygo...







I oto ukazał się przed nami most wiszący. Latem kursuje tamtędy prom.Zimą tylko pieszo można przedostać się na drugi brzeg owym chybotliwym, zielonym mostem...



Oczywiście natychmiast wdrapaliśmy się na ów most, choć nie było to łatwe, bowiem podejście jest dość strome i śliskie. Jednak trzymając się dla pewności poręczy doszliśmy na środek mostu by podziwiać ogrom i urodę, rzeki która z Bieszczadów mknęła do Dynowa a potem meandrami do Przemyśla i dalej aż ku Wiśle w pobliżu Sandomierza...



Na powierzchni wody po jednej stronie widać było leżące na mieliźnie niewielkie wysepki śniegu a z drugiej unosiły się liczne kawałki rozmiękłej kry...Najwidoczniej San poczuł już zbliżającą się wiosnę!:-)



Niedługo potem mknęliśmy już autkiem dalej, chcąc dotrzeć do następnego tego typu mostu w Słonnem. Widoki były po drodze takie, że staraliśmy się jechać jak najwolniej aby jak najdłużej się nimi napawać...

 Wkrótce dotarliśmy do kolejnego wiszącego mostu....


Stamtąd też rozciągały się w każdą stronę rozległe widoki. Nas jednak zaciekawiło wielkie stado kaczek przycupniętych na brzegu rzeki. Pewnie grzały się tam w dobroczynnych promieniach słońca...


 Cezary ma lepszy zoom w swym aparacie i dzięki niemu mogliśmy pooglądać kolorowe kaczuszki z bliska, gdy brodzą po lodzie przy brzegu albo pływają w na płyciźnie...



 Cieszyliśmy żeśmy zrobili sobie tę króciutką wycieczkę, bo każdemu trzeba od czasu do czasu móc się gdzieś dalej z domu wyprawić albo z przemierzanych zazwyczaj okolic się ruszyć, coś innego zobaczyć, nacieszyć się odmiennymi pejzażami, oddalić się od swojej codzienności. I dobrze, żeśmy pojechali wczoraj, bo dzisiaj znowu mocno śnieży, niebo zachmurzone a podjazd przy naszej bramie ponownie czeka na odśnieżanie. I tylko psy zadowolone, że nigdzie nas nie nosi i siedzimy z nimi w domu albo od czasu do czasu na podwórko wypuszczamy, żeby się mogły wyszaleć i wyszczekać. I tylko ptaszki przy karmniku jak gdyby nigdy nic nadal obsiadają kawałki słoninki i młócą je ze smakiem...




 A co do wczorajszego dnia...On nie zniknął. Trwa na fotografiach, we wspomnieniu, we mnie oraz w wierszu, który właśnie pod wpływem urody minionego dnia napisałam...

Tu i teraz…

 

Liczy się tu i teraz a teraz jest mroźnie i śnieg

Błękitne niebo spoziera słonecznym okiem zza drzew

Nieważne jest to, co przedtem, nie liczy się jutra mgła

Oddychaj zimnym powietrzem, wtapiaj się w barwy tła

 

Liczy się tu i teraz a teraz jest spokój i blask

To tworzy jedyny stelaż, na którym plecie się czas

Nie liczy się to, co było, nie trwoży zapowiedź zmian

Trwasz tu, choć stale płyniesz jak rzeka co mknie w dal

 

Choć jesteś częścią nurtu i mijasz kolejny brzeg

To twoje „teraz” buduje jutrzejszy rzeki bieg

Ta chwila jest tą siłą, co wiedzie istnienie w tan

Maleńka kropla, śnieżynka, zwyczajny życia gram

 

Liczy się tu i teraz a teraz wciąż trwa biały czar

Oddychasz, wchłaniasz w siebie niewinnej zimy dar

A krople z sopli skapują, a lśnienie po łąkach gra

Liczy się tu i teraz, bądź częścią dnia, który trwa...

 



Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost