niedziela, 24 lutego 2013

Jadwiga z Modrzewiowej doliny, cz.7 - "Schyłek"



  
    Jadwiga nie mogła już więcej mieć dzieci. A zresztą, nawet nie chciałaby mieć. Wszystko wydało jej się wtedy bez sensu…Życie toczyło się wokół po dawnemu, a ona nie potrafiła się przymusić do jakiegoś żywszego zainteresowania nim. Większość spraw w gospodarce była na głowie Walusia i starszych dzieci…A w ich gospodarstwie bardzo źle siedziało, bo przez jej chorobę Waluś wszystko zaniedbał. Tytoniu nie posadził. Zapożyczył się, żeby na lekarstwa dla Jadwisi było. I wciąż był przy niej. Doglądał. Jak o małe dziecko się troszczył. A i tak niewiele jej to wszystko pomagało. Jakaś taka bez życia była, chociaż starała się, jak tylko umiała. Coś tam robić próbowała, ale wciąż się zamyślała, w dal zapatrzała, czegoś tam wzrokiem próżno szukając.
   Lato minęło i jesienią trzeba było za wszelką cenę ratować jakoś ich gospodarstwo, żeby z torbami nie poszli. I wtedy pomógł im mąż Eweliny. Odnalazł w Ameryce kuzyna Walusia i poprzez niego załatwił dla męża Jadwigi zaproszenie. Zimą Walenty wyjechał za ocean do pracy…

    Po trzech miesiącach dostała od niego list:

„Kochana Jadziu – pisał Waluś – nieźle mi się tu wiedzie, ale tęsknię za Wami bardzo. Dostałem pracę na budowie i większość pieniędzy staram się oszczędzać, ale życie jest tu drogie a nie mogę wciąż siedzieć na karku kuzynowi. Mogę tu wynająć małe mieszkanko. Dałbym radę je opłacać i jeszcze odłożyć sporą sumkę na powrót do Polski. Bardzo bym chciał, byś tu do mnie przyjechała, bo ckni mi się tu bez Ciebie a wieczorami ciągnie, żeby piwo z chłopami pić. Samotne są tutaj chłopy i głupoty im tylko do głowy przychodzą. Jakbyś przyjechała, to byś mnie przypilnowała i nigdzie bym się nie włóczył. Pracę dla Ciebie by się załatwiło od ręki. Tu potrzebują takich robotnych, uczciwych kobiet do pomocy w domu. Strasznie dużo wszędzie jest bogatych bab, którym się w głowach poprzewracało i nie chce im się w domu sprzątać i dzieciakami zajmować. Jakbyś przyjechała, to byśmy oboje popracowali i po roku najpóźniej do Polski wrócili.
Przed wyjazdem rozmawiałem z Eweliną o tym, że jakby się tutaj coś i dla Ciebie znalazło, to ona na ten czas przeniesie się do nas na wieś i dziećmi się zajmie. Krowę sprzedaj, to będziesz mieć na bilet do Ameryki. Załatwiaj wszystko, co trzeba, bo żyć mi tu bez Ciebie gorzko i żałko. Tutaj inny, obcy świat. Kolorowy, ale pusty jakiś. Nie umiem Ci tego wytłumaczyć. Zobaczysz to wszystko na własne oczy, to zrozumiesz.
 Jadziuńku ukochana! Jak najszybciej do mnie przyjeżdżaj. Kuzyn już Ci zaproszenie szykuje. Wyglądaj listonosza na dniach.
Miłuję Cię z całej duszy!
Twój Walenty"

   I jak Walenty chciał, tak się stało. Już na wiosnę Jadzia płynęła ogromnym statkiem na sam koniec świata. Niezwykłe to było dla niej wielce przeżycie, gdyż do tej pory nigdy się dalej nie ruszała niż do miasta wojewódzkiego, w którym mieszkały jej siostry i rodzina męża.  Oszołomiona rozglądała się wokół, nie mogąc pojąć ogromu tej przestrzeni i tłumu ludzi, swoimi sprawami zaaferowanych, gadatliwych, emocji pełnych. A ludzi tych było wokół całe mrowie, zarówno bogatych, jak i biednych. A prawie wszyscy tak samo przejęci i przerażeni tym, co ich za morzami czekało. Czy jest tam dla nich nowe życie, nowa nadzieja?
   Jadwigę na tę podróż pomogła spakować Ewelina, bardziej w świecie bywała i na nowoczesności się znająca. Miała teraz w walizce wszystko, co jej mogło być w każdą porę roku potrzebne a ponadto weki ze studzieliną – ulubioną galaretą Walusia, słoik smalcu ze skwarkami własnej roboty oraz butelkę soku malinowego. Płaszcz razem nowy z bratową w mieście kupiły i dzięki temu teraz ciepło jej było na tym rozhulanym wiatrami okręcie. Głowę ciepłą chustką otuliła a jasny warkocz w kok spięła. Wprawdzie Ewelina radziła jej, by włosy ściąć, bo tak by było wygodniej, ale Jadzia pamiętała, jak bardzo Waluś jej długie włosy lubił, jak gładził je zawsze i z lubością przeczesywał, gdy były świeżo umyte i rumiankami pachnące…
   Mąż czekał na nią w porcie i od razu wypatrzył jej wysoką postać pośród innych kobiet. Rzucili się sobie w objęcia, stęsknieni bardzo i tak niezwykle sobie bliscy. A wokół świat był dziwny, hałaśliwy, językami obcymi gadający, światłami aut i reklam na budynkach migający, straszny i pociągający zarazem. Musieli jeszcze stamtąd odbyć kolejną, długą podróż do Chicago, miasta, które miało stać się ich domem na kilkanaście najbliższych miesięcy.
   Zamieszkali w ubogiej klitce, wynajętej u jakiejś wścibskiej Polki w polskiej dzielnicy,  Polish Village -  Jackowem przez Polaków tutejszych zwanej. Mieli tam jeden pokoik i małą kuchenkę. Dla nich dwojga w sam raz. Waluś zaraz po wejściu pochwalił się przed żoną używaną lodówką i tosterem, które to sprzęty zakupił niedawno z pierwszej, sowitszej niż dotąd wypłaty. Jadwiga ledwo spojrzała na to wszystko. Uśmiechnęła się niewyraźnie i przepraszając męża, umęczona po podróży prawie natychmiast padła na skrzypiące, niezbyt szerokie łóżko, stojące w roku pokoju i spała jak zabita aż do rana…
   Kilka dni potem poszła do załatwionej dla niej przez kuzyna Walusia pracy. Miała sprzątać i gotować u pewnej bogatej Żydówki, która na szczęście dla Jadwigi, pochodziła z Polski i dość dobrze jeszcze ojczystym językiem się posługiwała, kalecząc go tylko czasami naleciałościami angielskiego i jidysz.
Dobrze się tam Jadzi pracowało, bo jej pracodawczyni nie krytykowała niczego, co kobieta ugotowała. Wszystko, co przyrządziła smakowało mieszkającej tam rodzinie i nie raz słyszała pochwały pod swoim adresem a pan domu, w uznaniu dla jej pierogów ruskich i kopytek wrzucał jej zawsze do fartuszka po parę dolarów.
W niedziele zawsze miała wolne i wówczas razem z Walentym chodziła do kościoła Świętej Trójcy, w którym odprawiane były msze w języku polskim. Potem spacerowali po mieście i oglądali wystawy polskich sklepów, ze wzruszeniem czytając nazwy na opakowaniach wystawionych tam artykułów spożywczych: „śledź po Gdańsku”, „ogórki kiszone”, „kiełbasa swojska”, ”musztarda stołowa” „budyń waniliowy”…
   Po niespełna roku pracy Jadwigę spotkały w tym polsko – żydowskim domu dwie, bardzo nieprzyjemne rzeczy, które w efekcie doprowadziły do tego, iż musiała odejść stamtąd…. Jednego dnia jej pracodawczyni, nosząca piękne, starobiblijne imię Sara -  kazała Jadwidze posmarować się od stóp do głów samoopalaczem, gdyż kupiła sobie właśnie bikini w jaskrawym, kanarkowym kolorze i zamierzała nazajutrz paradować w nim na plaży nad jeziorem Michigan. Jadzia zdumiała się tą propozycją, gdyż jej pani była przy kości i miała już swoje lata – na pewno była ze dwadzieścia lat starsza od niej – a mimo to bez żadnych oporów rozebrała się do rosołu i stanęła przed Jadwigą, jak ją pan Bóg stworzył. Młoda kobieta posłusznie, acz niechętnie,  spełniła jej prośbę. Żachnęła się dopiero w chwili, gdy bezwstydna Sara położyła się na sofie, rozkładając nogi szeroko i z dziwacznym, półprzytomnym uśmiechem żądając, by Jadzia posmarowała ją także tam, gdzie była tak łysa, jak nowo narodzone dziecię!
   Tego już było Jadzi za wiele i stanowczo odmówiła, mówiąc, że to wstyd, że jej nie przystoi tam pani dotykać, niech ją lepiej mąż wysmaruje. Starsza pani zdenerwowała się bardzo i okrywając się różową kapą wybiegła z pokoju, klnąc pod nosem. A na drugi dzień oskarżyła Jadwigę o kradzież swej ulubionej, złotej bransoletki.
   Na nic zdały się tłumaczenia, oburzonej do żywego, niesłusznie oskarżonej o to Jadzi. Na nic zdały się apele o uczciwość i dobroć serca Sary. Tamta nie chciała o niczym słyszeć i krzyczała, że nie zamierza dłużej trzymać pod swym dachem złodziejki, głupiego kocmołucha, tępej, do niczego nie nadającej się Polki. W obecności męża i dzieci kazała przetrząsnąć Jadzi każdy kąt w domu a potem wezwała policję i przeszukano nawet skromne mieszkanko Jadzi i Walusia. Oczywiście niczego nie znaleziono, gdyż Jadzia była czysta i uczciwa jak złoto. Natomiast po kilku dniach bransoletka, jak gdyby nigdy nic znalazła się w koszu na brudną bieliznę, w kłębie ciśniętych byle jak kolorowych halek Sary. Pracodawczyni wycofała oczywiście swoje oskarżenie i policja dała spokój Jadwidze, ale mimo przeprosin pani domu, dotknięta i upokorzona Jadzia za nic nie chciała wrócić do roboty w tamtym miejscu.
   Podejmowała jeszcze kilka razy jakieś dorywcze prace w bogatych, polskich domach. Ale nie były to dobrze płatne zajęcia i nie udało się znaleźć nic na stałe. Także na budowie u Walusia trwał zastój. I siedzieli od dwóch tygodni w Chicago nie pracując już nigdzie, chodząc całe dnie nabrzeżem jeziora i tęskniąc za Polską, za domem.
   Wreszcie podjęli decyzję o powrocie. Pieniędzy udało im się zaoszczędzić sporo, bo żyli tu nad wyraz skromnie, obywając się byle czym i każdego centa odkładając do wspólnej kiesy.
   Dzięki tym pieniądzom udało im się dokupić kilka hektarów pola, obsiać go rzepakiem i tytoniem, zatrudnić do pomocy paru chłopaków ze wsi i polepszyć na tyle swój byt, że w dwa lata postawili nawet porządny, murowany dom…

   Dzieci wyrosły, szkoły pokończyły. Rozalka za mąż wyszła za właściciela tartaku z pobliskiego miasteczka. Jagódka, tak jak marzyła niegdyś jej matka, została krawcową i w mieście miała nawet swój zakład, który całkiem nieźle prosperował. Urodziła zdrową, śliczną córeczkę i dała jej imię po matce – Jadwiga. Nie miała jednak szczęścia w życiu prywatnym, bo mąż jej alkoholikiem okropnym był koleżków spod budki z piwem do domu co dzień sprowadzał, wszystkie pieniądze przepijając, za nic mając to, że jego żona pracuje ciężko na ich trzyosobową rodzinę. Po paru więc latach takiej męki Jagoda rozstała się z mężem i sama zajęła się wychowywaniem córki oraz zapewnieniem im jakiegoś spokojnego, dostatniego bytu.
   Zosia dostała się na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie i po kilku latach wyjechała do Stanów, gdzie zaproponowano tej uzdolnionej dziewczynie wystawę jej malarstwa. Tam poznała jakiegoś sympatycznego Amerykanina i została jego żoną. Dom w Nowym Jorku kupili i na stałe tam zamieszkali.
   A Jędruś? Jędruś poza pracą w gospodarstwie miał jedną wielką pasję – motory!
Pierwszy, używany motor kupił sobie, będąc jeszcze nastolatkiem za pieniądze zarobione na plantacji truskawek sąsiada. Potem, już będąc zupełnie dorosłym, wyjechał na kilka miesięcy do pracy we Francji i wróciwszy natychmiast wypatrzył na giełdzie samochodowej wspaniałego Harleya Davidsona. Nikt w okolicy nie miał takiego cudeńka i dziewczyny oczy sobie za Jędrkiem wypatrzały! Jednego dnia wracał wieczorem z miasta, z odwiedzin u Jagody, której zawiózł od mamy trochę weków i świeżych jaj. Kilka kilometrów przed zjazdem do wsi, zza zakrętu wyłoniła się nagle ogromna ciężarówka…

   Znowu żałoba zapanowała w Modrzewiowej dolinie. Tym razem Walenty załamał się zupełnie śmiercią jedynego syna a Jadwiga, chociaż równie cierpiąca, odnalazła w sobie dość siły, by wspierać Walusia i codziennie mu jakieś roboty wynajdywać, by miał czym myśli zająć. Jednak Waluś zmarkotniały, milczący i do niczego już serca nie mający nie umiał niczym zająć rąk na dłużej. Coś tam jeszcze robił na polu, coś dłubał w drewutni. Głównie jednak papierosy podłej marki ćmił i na ławie przed domem siedział. Jednego wieczora bardzo go coś w boku zagniotło. Gorączki wysokiej dostał i bełkotać coś zaczął aż Jadzia przelęknięta czym prędzej pogotowie wezwała, nie wiedząc co właściwie mężowi dolega. Lekarka zbadała go na miejscu, orzekając, że to pewnie zapalenie trzustki i żeby się Jadwiga nie martwiła, bo to się przeważnie daje łatwo wyleczyć.
   Na drugi dzień z samego rana Jadzia wybrała się do miasta, do szpitala z rzeczami dla męża, bo poprzedniego dnia w nerwach i roztrzęsieniu niczego w szafie znaleźć nie mogła. Na sali, gdzie miał ponoć leżeć zastała puste łóżko. Z sercem przepełnionym ogromem złych przeczuć pobiegła do ordynatora i dowiedziała się, że w nocy Waluś umarł nagle podczas operacji…
I to tyle…Tylko tyle…
   Jadwiga, pięćdziesięciosześcioletnia wdowa, została sama w wielkim, murowanym domu z ogrodem i starym sadem jabłoniowym. Wokół szumiał, jak gdyby nigdy nic, wspaniały, modrzewiowy las a kormorany zataczały koła nad rozlewiskiem, bo znowu zaczynał się czas ich gniazdowania…

 … Jadwiga ma dzisiaj siedemdziesiąt cztery lata. Choruje poważnie na serce i zakrzepowe zapalenie żył. Żyje samotnie ze skromnej renty. W gospodarstwie pomagają jej Rozalka i Jagoda, które często do niej z miasta przyjeżdżają, a jak matka źle się czuje, zabierają ją do siebie.
   Latem Jadzia bardzo lubi siadywać wieczorami na ławie przed domem i wspominać dawne, dobre czasy, wsłuchiwać się w wiatr, który przynosi jej z daleka śmiechy i przekomarzania jej dzieci, szepty rozkochanego w niej Walusia a nawet pokasływania starej Rozalii…Niekiedy siedząc tak, śpiewa cichym, starczym głosem te same piosenki, które niegdyś nuciła jej matka…


   Moi drodzy czytelnicy! To już koniec tej opowieści. Większość opisanych przeze mnie wydarzeń miała miejsce naprawdę w życiu dwóch znanych mi, starszych kobiet, mieszkających w pobliskiej wsi. Połączyłam te fakty w dolę-niedolę jednej, prostej, dobrej kobiety – Jadwigi z Modrzewiowej doliny. Ale uważam, że życie każdej z tych dwóch kobiet zasługuje na osobną, długą historię…
  

44 komentarze:

  1. Przychodzę z podziękowaniem za poruszającą i pięknie napisaną opowieść!
    Zawsze mam ściśnięte serce, gdy czytam o zostawieniu dzieci, ale zdaję sobie sprawę, ze one już były duże i że nie dało się inaczej.
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja serdecznie dziękuję, że czytałaś!
      Ściskam!:-)

      Usuń
  2. Po raz kolejny musze sie zachwycic Twoja tworczoscia, Olenko, no chocbym nie chciala, to musze i juz! Wspaniale pioro, lekkosc pisania, dawkowanie napiecia, a przede wszystkim ciekawy temat. Ilez to w Polsce sierot emigracyjnych zostaje pod opieka babc i sasiadek, zeby rodzice mogli w spokoju (?) zarabiac pieniadze na godniejsze zycie. Ilez podobnych tragedii rozgrywa sie w rodzinach, ilez zlych tesciowych ta ziemia nosi...
    Samo zycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że przeczytałaś wszystko i towarzyszyłaś mi na kazdym etapie pisania, komentując i emocjonując się tym, co akurat pisałam. Bardzo miłe to było, Panterko!
      Uściski gorące zasyłam!:-)))

      Usuń
  3. piękne i smutne..ech życie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w życiu jest wszystko na zmianę - smutek i szczęście, piękno i brzydota.
      Dziekuję za przeczytanie całości i pozdrawiam!:-)

      Usuń
  4. Przeczytałam i jakoś tak smutno się zrobiło ...
    Zajrzę wieczorkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tez było smutno kończyć, ale i tak jak na warunki blogowe, to zbyt długa była moja opowieść.
      Zajrzyj, kochana Mireczko...:-)

      Usuń
  5. No tak...Ej! Samo życie...Smutek, żal, cierpienie, rozstania, miłość, radość...Na tym dziwnym świecie tak i smutek jak i radość, wszystko razem się plecie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Izo, w życiu jest miejsce na wszystko. I nic nie jest ostateczne - żadne uczucie, zadna emocja. Wszystko sie zmienia, a nowe emocje przysypują stare...
      Dziekuje, że przeczytałaś moja opowieść!:-))

      Usuń
  6. ...dziękuję za Ucztę i...aż się prosi poprosić :), wydaj to opowiadanie drukiem...
    Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś wydam. Właśnie piszę następne opowiadanie...
      Fajnie, że Ci sie podobało! I dzięki, że przeczytałaś wszystko!
      Ciepłe uściski zasyłam!:-))

      Usuń
    2. ...wydaj, wydaj, koniecznie :)...opowiadanie mnie wciągnęło i cieszę się, że udało mi się przeczytać sześć części po kolei nie czekając jak Twoi starsi Czytelnicy na kolejną odsłonę :)
      Czekam na następną opowieść...
      Serdeczności :)

      Usuń
    3. Czyli czasami opłaca się przyjść później!A ja cieszę się Meg, że znalazłam Twojego, jakże ciekawego bloga, no i że w ogóle tu dotarłaś i zawsze przychodzisz z dobrym słowem, sprawiając mi tym samym dużą przyjemność!Dziękuję!

      Piszę kolejne opowiadanie z głową znowu pełną wątpliwości, bo temat, za jaki tym razem się wzięłam, jest trudny i dość już ograny w literaturze i filmie. A jednak nie daje mi on spokoju i po prostu muszę się z nim zmierzyć...Zresztą za jakiś czas sama będziesz mogła to ocenić, gdy już odważę się pokazać pierwszą część nowego opowiadania.
      Ciepłe mysli zasyłam!:-)

      Usuń
  7. Przypuszczałam,że historia, którą opowiadasz Olgo ma pokrycie w rzeczywistości. Ty nadałaś jej mnóstwo barw.
    Wyjazd za Wielką Wodę jest charakterystyczny dla większości rodzin, mieszkających w naszym zakątku kraju - za chlebem - tam praktycznie każdy ma lub miał rodzinę.
    Teraz rozumiem, co miałaś na myśli mówiąć, że jesteś wdzięcznym słuchaczem.
    Takich historii będzie coraz więcej i coraz więcej jest, starych ludzi, mieszkających w murowanych, nowych domach, gdzie samotność doskwiera coraz bardziej, a człowiek żyje wspomnieniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię słuchać opowieści ludzi. Historia każdego nieomal życia jest wspaniałym materiałem na opowiadanie albo i powieść.A w moich okolicach mnóstwo jest samotnych starców i staruszek, którzy lubią zagadywać, opowiadać dawne dzieje. To są dla mnie naprawdę bezcenne spotkania!
      Dziekuję Zofijanko, że przeczytałaś moją opowieść!
      Serdeczne mysli zasyłam!:-))

      Usuń
    2. Dziękuję Olgo, czekam na kolejne opowiadania..
      Myślę,że się będą pojawiać od czasu do czasu.

      Usuń
    3. Też mam taką nadzieje, a przynajmniej póki na dworze zimno, bo potem mniej będę pisać a więcej ze świeżego powietrza korzystać!:-)

      Usuń
  8. Oleńko bardzo dziękuje ,za tak pięknie opisane dzieje Jadwigi. Naprawdę czytając widziałam to wszystko co przeżywała jadzi, jej radości i jej smutki.Olu nie pomyślałaś o wydaniu tych opowiadań. Są bardzo interesujące, napisane naprawdę pięknym językiem, czyta się je z zapartym tchem. Miłego wieczoru życzę Tobie i Cezaremu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Alinko! Nigdy jeszcze, tak zupełnie na serio, nie starałam sie o wydanie czegokolwiek, co napisałam! Na razie tylko piszę i gromadzę te wiersze i opowiadania, marząc sobie nieśmiało o ich wydaniu. Muszę sie chyba dokształcić i wreszcie przemóc swój brak doświadczenia w temacie wydawnictw i zwiazaną z tym nieśmiałość!Może Ty albo ktoś z czytajacych miałby jakieś sugestie i rady w tym względzie?
      I Tobie miłej reszty tej niedzieli, Alinko!:-))

      Usuń
    2. Przez przypadek znalazłam kogoś, kto prowadzi wydawnictwo. Sugeruje, że może pomóc wydać u siebie.

      Usuń
    3. Naprawdę??? Czy możesz mi napisać coś więcej, dać namiary na tę osobę?(jeśli nie tu, to na moją pocztę)!

      Usuń
  9. Brak mi słów.... dziękuję za piękną historię napisaną językiem, który porywa za serce. Masz ogromny talent pisarski. No kurcze...wzruszyłam się. To trzeba puścić między ludzi. Koniecznie. Nie zrażaj się wydawnictwami. Uważam, że nie powinnaś mieć w ogóle kłopotu z wydaniem.
    Miłego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa własnie byłam, czy kogoś wzruszy ta historia. Jeśli tak sie stało, to jest ten fakt dla mnie największą nagrodą za napisanie i opublikowanie tego opowiadania tutaj.A więc z całego serca dziękuję Jaskółko za Twoje wzruszenie i za wiarę we mnie oraz w to, że ta historia ma jakies szanse na wydanie drukiem. Takie, jak Twoje słowa, niezwykle na duchu podnoszą osobę tak cichą i skromną, jaką jestem.
      Sciskam mocno!:-))

      Usuń
    2. Bałam się Ci się radzić, ale po Twoim wpisie u mnie napisze jeszcze tutaj. To jest opowiadanie lub dobre na nowelę. Świetnie się czyta, jest wzruszające, czasem wręcz wyciska łzy. Zrobiłabym z tego pełnometrażową powieść. Dodać dialogi, opisy przyrody, domu, pogody, zjawisk, ludzi, jakieś charakterystyki. Ja jestem przekonana, że to by się wydało. Dobrze wydało. Masz ogromny dar.Potrafisz budować napięcie, potrafisz wywoływać emocje no i potrafisz genialnie opisywać (vide- podróż przez Australię).

      Usuń
    3. Też myślę, że dałoby sie to rozbudować, bo jest czym.Tak, jak piszesz mozna dodać opisy i charakterystyki. Można też dodać wydarzenia, które wprost proszą sie o zaistnienie. Siódmą część już mocno skrociłam i w związku z tym trochę zmieniłam sposób narracji, bo nie chciałam tego opowiadania rozciagac na blogu w nieskończoność. To chyba nie miejsce na zbyt długie rzeczy.
      Bardzo, ale to bardzo jestem wdzięczna Jaskółko za tego typu życzliwe słowa i rady!:-)

      Usuń
    4. :)))) jak to się elegancko mówi??? "cała do usług jestem":))))

      Usuń
    5. Dziękuję Ci gorąco Jaskółko! Będę o tym pamiętać!:-))

      Usuń
  10. Olu, dziekuje Ci za przepiekna i wzruszajaca opowiesc.
    Zaluje, ze nie moglam zostawiac komentarzy na biezaco, a z drugiej strony ciesze sie, ze dzieki temu mialam mozliwosc przeczytania calej opowiesci jednym tchem.
    Podpisze sie pod innymi komentujacymi, masz wielki dar i latwosc pisania. Wykorzystaj ten talent.

    Wielki uklon w strone niezwyklych Pan ktore podzielily sie z Toba historia swojego zycia.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z całego serca chcę podziekować Ci Ataner za przeczytanie tej opowieści, za wszystkie mądre, pełne zamyslenia i emocji komentarze, za ciepłe słowa o moim pisaniu.To bardzo duzo dla mnie znaczy i czuje ogromną wdzięcznosć za tyle życzliwosci z Twojej strony!
      A moje Jadwigi, które odwiedzam czasami, nawet nie wiedzą, że są bohaterkami opowiadania.Może kiedyś im powiem albo pokażę to opowiadanie w druku. Sama nie wiem. W każdym razie ogromnie je obie szanuję, podziwiam i lubię ich spokojne, pełne dojrzałości i pogody ducha towarzystwo.
      Moc uścisków przesyłam Ci kochana Ataner i serdecznego buziaka! na dokładkę:-))

      Usuń
  11. Taka jak Dziewczyny piszą, masz dar. A takim darem to grzechem byłoby się nie dzielić :)
    Tak potrafisz pisać, że z ciekawością i niecierpliwością się czeka na dalszy ciąg !!!
    I każda z nas pewnie jakieś elementy odnajdzie w swoim życiu. Ja znalazłam, moja mama też w tym wieku została wdową ...
    I dlatego tak Twoje opowiadania przemawiają do nas, bo są umieszczone w normalnych realiach, każdy znajdzie coś co go osobiście spotkało albo kogoś z kręgu znajomych.
    Lubiłam oglądać "Rozlewisko", ale potem to już tylko dla krajobrazów, wnętrz. Bo żadnej pracy tam nie było, ciągle odpoczywały, siedziały nad wodą, piły soczki. A jak praca to prawie jak relaks, a nie po to by przeżyć :( A jak pojawią się problemy to i tak rozwiążą się na korzyść.
    A u Ciebie samo życie ... trud, znój, czasami i bieda, czasami i szczęście. Bo przecież życie to nie same przyjemności.Szczęście z tragedią przeplata się jak w kalejdoskopie.
    I Ty to pokazujesz.
    Musisz zrobić wszystko by wydać swoją twórczość. Trzymam kciuki !!!
    Pozdrawiam
    U nas wszechobecne błoto, wilgoć. Żyć się odechciewa :)))
    Ale przy życiu trzyma mnie wieść, że piszesz następne opowiadanie :)))
    Całuski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jejku! Mireczko! Normalnie płakać mi sie chce ze wzruszenia, tak mi pięknie napisałaś!Wiesz, potrzebne mi są takie szczere, dopingujace słowa, bo ja wciąż jestem niepewna siebie, niepewna czy to, co piszę jest dobre, czy może jednak jest to jakis rodzaj grafomaństwa.Nikomu, poza mężem rzecz jasna, nie pokazywałam nigdy tego, co napisałam i tu na blogu po raz pierwszy odważam sie pokazać to szerszemu gronu. Cezaremu się zawsze podobała moja pisanina, ale wiesz, to rodzina a więc nie wiadomo czy jego wrażenia są obiektywne, czy naznaczone uczuciami wynikąjacymi z bliskości.
      Dużo osób na blogu podniosło mnie na duchu, dodało wiary w siebie.Nie mam powodu, by podejrzewać Was, moich czytelników o subiektywizm, wyrachowanie czy nieszczerość.Nie zabiegam jakos o komentarze ani o obserwatorów. Przychodzi tu ten, kto znajduje cos ciekawego dla siebie. A jak mu to nie odpowiada, to po prostu nie pojawia się wiecej i tyle. Ci, co zostali - osoby takie, jak Ty Mirko - są dla mnie w pewnym sensie bliskimi osobami, kimś, z kim nadaję na podobnych falach i czuję sie w Waszym towarzystwie spokojnie i bezpiecznie. Dziekuję za Twoje odwiedziny na moim blogu i za tyle ciepłych, serdecznych i rozumnych mysli, które zostawiasz mi w swoich komentarzach, czy w listach.
      Dziękuję i przyrzekam, ze dla Ciebie oraz dla innych czytelników będę starała sie nadal cos pisać i nie bać sie pokazywać Wam tego.Chcę sie dzielić i chcę by komuś sprawiało przyjemnosć to, co piszę, by czytelnik odnalazł w tym troche siebie czy odrobinę emocji, które go poruszą...
      U nas, na górze nadal dużo sniegu ale i roztopów. Jeździ się w okropnej brei. Samochód ma duże problemy w tej mokrej pulpie i dzisiaj o mało co nie wylądowaliśmy w rowie!
      Ale nie martwmy sie - idzie wiosna! Hurra!
      Całusy i uściski zasyłam serdeczne!:-))

      Usuń
  12. Przeczytałam w dwóch kawałkach, niektóre fragmenty jakby żywcem przeniesione z życia mojej mamy; codzienna, ciężka praca, nie było wakacji, odpoczynku, wylegiwania się, błogosławieństwem był deszcz, bo wtedy można było pospać; ale nikt nie buntował się, to była nasza, dzieciaków, powinność, pomagać przy pracy; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Marysiu! Życie kobiet na wsiach tak własnie wygladało a gdzieniegdzie nadal wyglada. I dzieci wiejskie miały swoje obowiazki w gospodarstwie, które były dla nich oczywiste i ani im w głowie były bunty przeciw temu. Z takich dzieci zazwyczaj wyrastały pracowite, rzetelne, ceniące sobie pracę osoby. A co wyrośnie z dzisiejszych nastoletnich maniaków gier komputerowych, którzy nie splamili się żadną większą pracą?
      Pozdrowienia ciepłe slę za San!:-))

      Usuń
  13. piękna historia i taka bez zbednego dramatu czy sztucznego napięcia, taka życiowa, gdzie los bohaterów jak rzeka płynie....cudnie Olga!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam by te wiejskie, zapomniane przez świat kobiety też miały możność pokazania swego losu, siebie samych. To są prawdziwe tytanki a historie ich życia są ciekawsze niż niejeden scenariusz filmowy.
      Bardzo sie cieszę, że Ci się to Sznupciu podobało.
      Serdecznosci wieczorne zasyłam!:-)

      Usuń
    2. Zgadzam się i dlatego najbardziej w młodości ukochałam sobie "Nad Niemnem" :)

      Usuń
    3. I ja kochałam "Nad Niemnem", zadziwiając tym moich rówieśników, których wszystkie te opisy przyrody i wiejskich zwyczajów okropnie nudziły...

      Usuń
  14. Olgo dotarłam i nareszcie w spokoju mogłam dokończyć czytać Twoje opowiadanie. Historia życiowa, momentami bardzo smutna, ale niestety takie nasze życie ... wzruszyłam się czytając kolejne części i łezka z oka popłynęła. Jadwiga wspaniała i mądra kobieta, bardzo pozytywna postać. Szkoda że Waluś tak szybko odszedł, myślałam że może na stare lata wiedli spokojne życie pomagając w wychowywaniu wnuków ...

    Dziękuję za opowiadanie.
    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję Magdo, że przeczytałaś całe opowiadanie i że Cię ono zainteresowało a nawet wzruszyło.Wyznam Ci, ze bez aktywnych czytelników kiepsko sie pisze takie powieści w odcinkach. Komentarze dopinguja mnie zawsze do kontynuacji.
      A w zyciu Jadwigi potoczyło sie tak, jak sie potoczyło. Mogłam cos wymyslać, ze zyli długo i szczęśliwie, ale pomyslałam, ze prawda jest niekiedy najlepsza.
      Pozdrawiam Cię serdecznie i ciepłe mysli zasyłam!:-)

      Usuń
  15. Piękna opowieść i szkoda,że to koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie szkoda, tym bardziej, że moja sąsiadka (prototyp Jadwigi) umarła dwa lata temu...

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost