wtorek, 19 lutego 2013

Jadwiga z Modrzewiowej doliny, cz.2 - "Gospodyni"



  
    Na wiosnę odbyło się w karczmie na rozstaju dróg okazałe weselisko Jadwigi i Walentego. Panna młoda wyglądała przepięknie w bieluśkiej, obszywanej koronką sukni. I wszyscy mówili, jak wielkie szczęście ma Walenty żeniąc się z dziewczyną prawie połowę młodszą od niego a przy tym dobrą, pracowitą i rozumną. Ludzie wiedzieli o jego miłosnych sprawkach i w duchu żałowali nawet Jadźki dla takiego nazbyt gustującego w mocnych trunkach lekkoducha i lubieżnika. Jednak nikt niczego nie śmiał jej mówić.  - Co się ma okazać, to się okaże! – gadały baby ze wsi i spoglądały na Jadwigę z mieszaniną współczucia i złośliwości.
   Jednak przez kilka tygodni po ślubie panowała w ich małżeństwie niemal całkowita sielanka. Pokochali się mocno i pasowali do siebie. Oboje wysocy, postawni, pracowici i w siebie jak w obraz zapatrzeni. Jedyną chmurą na ich niebie była matka Walentego, Rozalia, kobieta wiecznie na świat obrażona, kłótliwa i szukająca dziury w całym.
Od pierwszego wejrzenia znienawidziła młodą synową i za wszelką cenę starała się udowodnić jej, jaką jest niedojdą i głuptasem.
   Pierwszy taki przykry incydent między nimi miał miejsce już miesiąc po ślubie. Rozalia kazała się Walentemu zawieźć do miasta, do doktora a Jadwidze poleciła, by w tym czasie zrobiła obiad i upiekła chleb. Jadzia od początku czuła niechęć teściowej do siebie, ale starała się wszystko bagatelizować i nie skarżyć się, by nie sprawiać przykrości swojemu ukochanemu Walusiowi. Teraz też zauważyła drwinę i pogardę w oczach Rozalii, ale w odpowiedzi uśmiechnęła się tylko i odrzekła, że ze wszystkim postara się sprawić.
   Największym wyzwaniem był dla niej chlebowy piec. Ogromna to była budowla, pół kuchni zajmująca i bardzo jakaś w obsłudze skomplikowana. I tu właśnie leżał pies pogrzebany! Teściowa była pewna, że synowa sobie z tym piecem nie poradzi. Sama miała z nim kłopoty i chleby, które piekła były albo niewyrośnięte, albo przypalone. Nikt nigdy teściowej na ten temat złego słowa nie powiedział, ale ona sama czuła, że dużo jej do doskonałości brakuje. I oto dzisiaj z pełną premedytacją zażądała od Jadźki przez nią upieczonego chleba!
Teściowa miała swą synową za takie łagodne, głupiutkie lelum-polelum. Za pokorne cielę, które niewiele umie a gdzie je postawić, tam stoi. A tymczasem Jadwiga potrafiła być twarda i uparta. Wiedziała, że musi udowodnić teściowej, iż nadaje się do bycia gospodynią oraz żoną jej ukochanego syna. Zdawała też sobie sprawę, że choćby dała z siebie wszystko, Rozalia i tak tego nie doceni. Dziewczyna była bystrą obserwatorką a jej milcząca natura nie skrywała wewnątrz pustki lecz dużą przenikliwość oraz wrażliwość.
   Przy piecu - monstrum spędziła godzinę zanim doszła do tego, co i jak. Rozpaliła w nim jak należy a w tym czasie chleb na zakwasie rósł sobie spokojnie w ciepłym miejscu. Teraz wzięła się za szykowanie obiadu. Co tu zrobić, by dogodzić mężowi i teściowej? Może zupę jarzynową, taką, jak kiedyś robiła jej mama a cała rodzina wręcz za nią przepadała? A na drugie pierogi ruskie. W ich lepieniu miała długoletnią wprawę. Zawsze robiły je razem z siostrami, śpiewając przy tym i śmiejąc się serdecznie. Teraz była zdana na siebie, ale cóż z tego? Podobało jej się to, że może przygotować wszystko sama i pokazać, że niezła z niej gospodyni.
   Pierwsze rozczarowanie – ani w spiżarce ani w piwniczce nie znalazła żadnych warzyw. Nawet marnej marchewki czy kapusty!  - Dziwne! – pomyślała – Czyżby nie było już żadnych zapasów od zeszłego lata? Polecę na grządki, może już są jakieś nadające się do wyrwania marchewki i pietruszki!
   Kolejne przykre rozczarowanie! – w tym gospodarstwie nie istniały grządki z warzywami! Dla potrzeb kuchennych Rozalia uprawiała tylko ziemniaki i cebulę. Toteż w jej domu na okrągło jadało się gotowane ziemniaki ze smażoną na słoninie cebulą.
- Biedny Waluś! – rozmyślała Jadzia – Już ja go teraz dobrze odżywię! Pokażę, co można przygotować w porządnej kuchni!
I z braku warzyw zrobiła pyszną kartoflankę doprawioną majerankiem i pieprzem. Na szczęście, zabrała ze swojego rodzinnego domu trochę przypraw, ogórków kiszonych w kamionkowych garnkach, miodu z pasieki sąsiada i cały wianuszek czosnku. A więc teraz to wszystko przyda się jak znalazł! Szybciutko ulepiła pierogi, doprawiając je po swojemu, na ostro. Chleb piekł się spokojnie i roztaczał swój wspaniały aromat na całą chałupę. Miała jeszcze czas na posprzątanie w kuchni i w jadalnej izbie oraz na ładne nakrycie stołu. Pobiegła na pobliską łąkę. Narwała rumianków i chabrów a potem umieściła je w pękatym, glinianym dzbanie i ustawiła go na środku stołu. Było pięknie! Teraz nikt jej nie powie, że nie umie zadbać o dom i męża!
   Przed wieczorem furmanka Walentego zajechała przed dom. Teściowa kwękając i jęcząc zlazła przy pomocy syna z wozu i łypnęła złym okiem na stojącą w progu chałupy Jadzię. Dziewczynie aż mróz przeszedł po krzyżu na ten widok, ale szybko pokryła złe wrażenie serdecznym uśmiechem i rumieńcem szczęścia, gdy Waluś chwycił ją w ramiona i dał jej tęgiego całusa.
- A co tu tak ładnie pachnie? Co moja żoneczka zgotowała? – pytał, zaglądając serdecznie w jej oczy i omiatając pożądliwym wzrokiem jej sylwetkę
- A pyszności same uwarzyłam dla Was mężu! I chlebek dobry upiekłam! Do stołu siadajcie a ja zaraz wszystko przyniosę!
Rozalia, słysząc ich rozmowę aż parsknęła ze złości, ale nic nie mówiła, tylko ciężko wtoczyła się do jadalnej izby i z niechęcią zmełła w ustach jakieś przekleństwo na widok dzbanka z kwiatami i białych talerzy, stojących na stole.
   Tymczasem Jadwiga wniosła garniec pachnącej wspaniale, gorącej zupy i ostrożnie, by nie poplamić lnianego obrusa nalała każdemu prawie do pełna. Usiadła obok męża i niecierpliwie czekając na jakieś słowa uznania z jego strony nie zauważała dziwnych min teściowej. Tamta czerwieniała i bladła na przemian. Kilka razy zanurzyła łyżkę w zupie aż w końcu nie wytrzymała i syknęła:
- Ja tego paskudztwa jeść nie będę! Nie wiem coś Ty tutaj wsypała. Pewnie trutki na szczury. Ale ja się otruć nie dam! – i Rozalia odsunęła od siebie talerz tak gwałtownie, że aż zupa rozlała się na obrus a dzbanek z kwiatami przewrócił się i woda spłynęła po stole prosto na kolana Walentego.
Walenty wstał szybko i spoglądał ze zdumieniem i irytacją na matkę, nie rozumiejąc zupełnie jej zachowania.
- Jeśli matce nie smakuje, to proszę nie jeść, ale według mnie ta zupa jest bardzo dobra i chciałbym się pożywić w spokoju! – powiedział podniesionym głosem a jednocześnie popatrzył przepraszająco na żonę. Jadwiga miała oczy pełne łez. Drżała teraz cała od powstrzymywanego wybuchu płaczu i najchętniej uciekłaby z izby i zaszyła się w jakimś bezpiecznym, odludnym miejscu. Jednak Waluś schwycił mocno jej dłoń i nakazał:
- Siedź spokojnie Jadziu i jedz. Niczym się nie przejmuj. Według mnie ta zupa bardzo ci się udała i już doczekać się nie mogę na drugie danie, no i na pajdę Twojego chleba ze smalcem!  - powiedział to tonem nie znoszącym sprzeciwu a jednocześnie serdecznie i pogodnie, więc Jadwidze nie pozostawało nic innego, jak tylko dokończyć jedzenie zupy, chociaż prawdę mówiąc, zupełnie jeść się jej odechciało.
Teściowa tymczasem posapywała wielce wzburzona i z rosnącym gniewem zerkała na bezczelną, w jej mniemaniu, synową.
- Już ja jej pokażę, gdzie raki zimują! – obiecywała sobie w duchu – Niech wie, kto w tym domu jest prawdziwą gospodynią!
   Walenty, jak było do przewidzenia, zachwycił się pierogami i chlebem. Rzeczywiście do tej pory znał tylko najprostsze, kiepsko doprawione i monotonne posiłki w wykonaniu swej matki. Nie rozumiał się na kuchennych sprawach, więc nie oponował i godził się bez szemrania na dotychczasową, monotonną dietę. Zresztą matka zawsze trzymała dom twardą ręką i kiedyś rządziła ojcem a po jego śmierci synem i córką, która jak tylko mogła najprędzej za mąż się wydała i wyniosła z domu. Byle dalej od apodyktycznej, zaborczej matki. Wówczas do dyrygowania pozostał Rozalii jedynie Waluś i kochając go po swojemu, jemu teraz dotkliwie życie uprzykrzała. Dlatego tak lubił wymykać się z domu i za dziewkami w wiosce uganiać. Dlatego zbyt często do kieliszka zaglądał. Teraz jej syn patrzył z podziwem i miłością na inną kobietę.  Rzadko wychodził z chaty, nareszcie czując się w niej dobrze i spokojnie u boku młodziutkiej żony.
  - A starej matce pozostaje chyba już tylko siedzenie przy piecu i klepanie paciorków – myślała stara matka paląc papierosa za papierosem i obserwując rosnącą komitywę między małżonkami – A przecież jestem chora i potrzebuję odrobiny spokoju – mamrotała sama do siebie, użalając się nad sobą.
Rzeczywiście, była chora. Miała ropiejące wrzody na nogach, które otwierały się czasami i dostawała wówczas trudnych do zatamowania krwotoków. Cierpiała też na napadowy kaszel, który omal rozrywał jej płuca oraz silną neurastenię i nerwicę, a te psychiczne dolegliwości oraz trudny charakter sprawiały, że jak tylko mogła uprzykrzała życie otoczeniu.
   Tymczasem zapadł zmrok. Teściowa poszła do swojej małej izdebki na spoczynek a młodzi małżonkowie udali się do alkowy. Jak bardzo siebie teraz potrzebowali! Jak bardzo byli za sobą stęsknieni!

   Waluś nieomalże zdarł ze swej żony przyodziewek i rzucił ją na łóżko. Gwałtowność, żar jego pieszczot i pocałunków wprost zaparł jej dech. Do tej pory kochali się zawsze delikatnie i ostrożnie. Doświadczony w miłosnej sztuce mężczyzna nie chciał zrobić najmniejszej krzywdy swej młodziutkiej, ślicznej żonce, a więc cierpliwie oswajał ją z sypialnianymi arkanami. Dzisiaj naparł na nią jak burza a ona z jękiem rozkoszy otworzyła się przed nim i pragnęła, by kochał ją jeszcze mocniej, jeszcze silniej, jeszcze dłużej! A w bólu, który niechcący jej zadawał czuła tyle gorącej rozkoszy, tyle szalonej radości i oddania, że raz po raz szeptała mu tylko do ucha: -Jeszcze, jeszcze Walusiu! Kochaj mnie tak do końca życia i niech ta chwila nigdy się nie kończy!
   I kochali się tak całą noc aż wreszcie spoceni, obolali i bardzo szczęśliwi zasnęli tuż przed świtaniem a godzinę potem obudziło ich dziarskie pianie koguta…

24 komentarze:

  1. Zawsze twierdzilam, ze tesciowa musi byc na 102: sto metrow od domu i dwa metry pod ziemia.
    Nic gorszego nie moze sie przytrafic mlodemu malzenstwu, jak mamuska meza pod jednym dachem.
    Wiem cos o tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się - przynajmniej na początku młodzi powinni mieszkać razem, bez teściowej, która nawet jak jest aniołem i tak jest tą trzecią, która może zaburzać zgodne i harmonijne pożycie. Ale w życiu, jak w życiu - czasem trzeba mieszkać razem i jakos sie dogadywać. Tyle, że to obie strony powinny sie starać o dobre stosunki i starać sie chociaż odrobinę dostosować do nowej sytuacji.

      Usuń
  2. Proszę, proszę akcja się rozwija...
    Teściowe w końcu mądrzeją, jak je samotność przyciska.
    Olgo, może w pisaniu powieści jesteś równie dobra, jak w pisaniu wierszy, a może jeszcze lepsza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać,że wątek w alkowie bardzo mi się podoba- działa na wyobraźnię...

      Usuń
    2. Najgorsze jest to, że ten typ teściowej, chociaż wykazuje cechy jak z banalnego kawału o teściowych, to nie tylko postać literacka, ale często występujaca w rzeczywistości osobowość.Obyśmy my były jak najdalsze od tego "ideału"!
      Cieszę sie, że sypialniane igraszki Ci sie podobają Zofijanko. Niechże biedna Jadwiga zazna troche szczęścia z Walusiem, niech odreaguje jakoś te stresy z zrzędliwą teściową!:-))

      Usuń
    3. To ponoć bardzo dobry lek.

      Usuń
    4. Oj, dobry, bo naturalny....!:-)
      Ty u mnie a ja u Ciebie na blogu w tym samym czasie! Ot, coś nas do siebie przyciąga, Zofijanko droga!:-))

      Usuń
    5. I niech się życie toczy
      Lipowym, słodkim czarem
      Niech nam otwiera oczy
      Na cuda niespodziane...:-))

      Usuń
  3. To się ponoć rzadko zdarza, to naprawdę wielka sprawa, że syn wziął stronę żony! Zazwyczaj młodzi żonkosie kompletnie sobie nie radzą w konfliktach najważniejszych kobiet życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moj takze bral moja strone, ale tez nie do konca obrocil sie przeciwko matce, bo matka to matka i dobry syn zawsze bedzie ja szanowal.
      Taki facet ma los nie do pozazdroszczenia, miedzy mlotem a kowadlem, obie kocha, a one sie wzajemnie nienawidza.

      Usuń
    2. Codzienne trudne wybory, codzienne frustracje i zgryzoty. Tyle podobieństw i tyle różnic. Każdy musi indywidualnie, po grudzie przechodzić swoje ścieżki i starać sie nie robić krzywdy, tym, których sie kocha, ale nawet niechcący tę krzywdę czyniąc...Jak to w życiu!

      Usuń
  4. przeczytałam jednym tchem Olga. Jak Ja lubie twoje pisanie, trochę przypomina mi stylem Orzeszkową a trochę Rodziewiczówne. Pieknie i czekam na dalszy ciag!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku! Sznupciu miła!Aleś mi miodu w serce wlała! Bardzo cieszą takie pochwały i pobudzają do dalszego pisania.Dziękuję z całego serca!:-)))

      Usuń
    2. Pisz kochana bo Ja tu czekam na dalsze losy..;)

      Usuń
  5. Oleńko przeczytałam na jednym wdechu, dziękuję za tę chwilę zamyślenia na tym co napisałaś. Uwielbiam czytać to co piszesz. Masz wielki talent, nie pomyślałaś by wydać opowiadania.
    Jak to dobrze, że Waluś ją tak pokochał , zasługiwała na taka miłość.
    Pozdrawiam i całuje .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłość, radość, smutek i gorycz zawodu i utraty przeplatają się w tym życiu stale. Na tym chyba w ogóle życie polega!
      Bardzo sie cieszę, że to, co piszę przypadło Ci do gustu. Nie masz pojęcia jakiego kopa do dalszego pisania daja mi tak ciepłe, wspierające słowa. Dziękuję Alinko!:-))

      Usuń
  6. I w takim momencie urwałaś?? Buuuu.... :)
    Super napisane, mam nadzieję, że to będzie jednak z tych historii, które dobrze się kończą, bo takie lubię najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama jeszcze nie wiem, jak to sie skończy, bo codziennie dopisuję po trochu tej historii. Troszkę ona jeszcze potrwa w związku z tym i mam nadzieje, że czytelnikom starczy cierpliwości, by doczytać ją do końca.
      Dziekuję Aniu, że to czytasz, komentujesz i wspierasz mnie dobrym słowem. To jest mi naprawdę potrzebne!:-)))

      Usuń
  7. Biedna Jadzia, mam nadzieje, ze tesciowa w koncu przejrzy na oczy i zobaczy jaki skrab poslubil jej syn.
    Odwieczny problem z tesciowa, i ja cos wiem na ten temat. Dlatego uwazam, ze trzeba zrobic wszystko aby mieszkac oddzielnie.
    Teraz jest latwiej, kiedys byly zupelnie inne czasy, a szczegolnie na wsi gdzie dziedziczylo sie caly majatek wraz z inwentarzem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kiedys było inaczej i ludzie byli trochę inni. Cierpliwsi, bardziej starszych szanujący. Ale problem z teściową jest wręcz banalny! Przecież prawie każdą synową w mniejszym czy wiekszym natęzeniu spotykają jakieś szykany ze strony teściowej!

      Usuń
  8. Moja teściowa okazała się jędza po ptawie 20 latach i co tu dalej pisać.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost