czwartek, 21 lutego 2013

Jadwiga z Modrzewiowej doliny, cz.4 - "Rodzina"



  
   Po tamtym wydarzeniu Walenty spokorniał, nigdzie po nocach nie latał i usiłował przymilać się do swej żony, jak pies, który coś zbroił. Jednakże Jadzia wprost patrzeć na niego nie mogła. Straciła jakoś zapał i radość życia. Straciła upodobanie do męża i wstrętem przejmował ją jego widok i dotyk. Jedyne, co ją naprawdę zajmowało to jej malutka Zosia, która rosła jak na drożdżach i chociaż niespełna dwuletnia, to dzielnie za matką drepcząca i wciąż o wszystko dopytująca.
   Tymczasem Rozalii pogorszyło się z nogami na tyle, że już wcale nie umiała samodzielnie wstawać z łóżka. Oboje małżonkowie musieli ją teraz wspólnie pielęgnować. Teściowa była dość gruba i ciężka a więc sporo się zawsze namordowali, by ją obrócić, umyć, przebrać. Jednego dnia przy tej robocie Jadźce coś tak w krzyżu strzeliło, że musiała się na kilka dni do łóżka położyć i Walenty sam w tym czasie gospodarki doglądał. A starał się jak mógł, żeby zasłużyć na pochwałę żony i na powrót odzyskać jej względy. Nawet raz pierogi z mięsem zrobił, by zanieść je Jadzi i matce do łóżek. Rozalia na ten widok parsknęła szyderczym śmiechem, bo rzeczywiście mało kształtne i trochę rozlatujące się ulepił te swoje pierwsze w życiu pierogi.
- Synu! Toć to nie męska robota! Każ tej swojej leniwej babie z barłoga się podnieść i do roboty jakiej brać! – powiedziała, rozdziabując widelcem zawartość talerza i bez apetytu obracając w ustach kawałek pieroga. Chociaż Rozalia tak wciąż narzekała na Jadwigę, to jednak przekonała się do jej smacznej kuchni i troskliwej opieki a teraz dziwnie jej było na tym synowskim, prostym wikcie.
   Waluś nie słuchał dalszych narzekań matki, bo zaraz poleciał do żony, która leżąc w łóżku, tuliła do siebie Zosię i nuciła jej te same piosenki, które kiedyś z rodzicami, siedząc pod czereśnią śpiewała.

   Mężczyzna stanął w progu. Zasłuchał się, zapatrzył i jakoś rzewnie mu się na duszy zrobiło. Podszedł do łóżka, niezgrabnie postawił na szafce nocnej talerz z obiadem dla Jadzi a sam ukląkł przy łożu i ni stąd ni zowąd rozpłakał się. Nagle jakoś wyraziście do niego doszło, że całe jego szczęście i cała podpora to te dwie kochane istoty, tak tkliwie w siebie wpatrzone, tak spokojnie sobie tutaj leżące. Nigdy nie czuł się przy swojej matce tak bezpieczny i kochany ani tak bezgranicznie szczęśliwy, jak była teraz jego córeczka szczęśliwa przy swej matuli, przy jego słodkiej Jadzi. Zrozumiał też wówczas jak bardzo zawiódł swą żonę i jak wiele szczęścia ma, że po tym wszystkim, co zrobił Jadwiga nie odeszła od niego. I klęczał tak, łkając i wtulając twarz w pierzynę, jak mały chłopczyk, który zagubił się w świecie i naraz do domu drogę znalazł.
- Ciemu tatulo płace? – zasepleniła jego córeczka, podpełzając do niego, tuląc się i z całej siły obejmując przy tym jego ramię.
- Tatulo nie będzie już płakał – po chwili powiedziała cicho Jadzia i pogładziła czarne włosy męża.
- Pomóż mi usiąść Waluś i te pierogi mi wreszcie podaj, bom strasznie głodna a i Zosia pewnie by coś zjadła – szepnęła wesołym głosem i z uśmiechem popatrzyła w niedowierzające w jej życzliwość zapłakane oczy męża.

   Od tego dnia wypogodziło się znowu między nimi i zapanowała dawna harmonia. Nie mówili jednak nigdy o tym, co taką krzywdą zaległo w sercu Jadzi. Zresztą Waluś zachowywał się teraz tak, jakby znowu świata poza żoną nie widział. A ona odwzajemniała mu się tak gorąco, że już w następnym roku przyszedł na świat ich synek, Jędruś. Rok potem wydała na świat kolejną córeczkę, Jagódkę. I teraz już trójka wesołych dzieciaków po domu biegała i starej babce dokuczała. A stara babka, chociaż nieco przycichła ostatnio, w dalszym ciągu potrafiła czasami coś tak powiedzieć, że znowu wpędzała synową w nastrój przygnębienia i gorzkiego zamyślenia. 

   Rozalia z wiekiem apetyt straciła, coraz więcej papierosów paliła i sporo schudła. Zrzędliwa i mamrocząca cos niewyraźnie pod nosem siadywała często na ławie przed chatą, ćmiła swoje papierosy i z dziwną lubością popatrywała na bawiące się nieopodal wnuki. Najwięcej lubiła przypatrywać się Jędrusiowi – tak do Walusia podobnemu, jak skóra zdjęta. A Jędruś-psotnik często babce laskę gdzieś chował albo przychodził niby taki przymilny a tak naprawdę, to rzepy jej do chustki przyczepiający albo żabki na podołek wrzucający. Rozalia wiedziała o tym wszystkim, ale na niego jednego się nie gniewała. Słodko się jej jakoś na sercu robiło i wciąż go do siebie pod byle pretekstem wołała. Chłopczyk dotykał swą ciepłą, małą rączką jej pomarszczonej, suchej jak wiór dłoni a jej jakoś ciepło i rzewnie się od tego w duszy stawało i nieraz łza błyszczała na końcach jej rzęs…
   Jednak już wkrótce skończyły się te błogie wysiadywania na ławie, albowiem rany na nogach staruszki stale się otwierały i nieraz dzieci widziały przerażone jak z kostek babki sikają całe fontanny krwi. Przerażeni tym młodzi małżonkowie zabronili matce stanowczo wychodzenia z łóżka i martwili się o nią coraz bardziej, nie wiedząc już jak zaradzić tym krwotokom. Byli nawet u miejscowej znachorki, chociaż Rozalia, mająca samą siebie za światłą kobietę stanowczo się temu sprzeciwiała. Znachorka kazała ziółka zaparzać i dawać je chorej do picia oraz okłady z nich stosować. Ale Rozalię wszystko swędziało, drapało, irytowało i często lecznicze opatrunki z siebie zrywała, by się nareszcie poskrobać i choć przez chwilę zaznać jakiej takiej ulgi w cierpieniu.
   Jednego dnia Rozalia zasłabła tak bardzo, że straciła przytomność i Walenty myślał już, że matka umiera. Doktor orzekł, że babka ma też chore serce i płuca a więc powinna na jakiś czas pójść do szpitala w mieście, gdzie zajmą się nią fachowo specjaliści i jest szansa, że trochę się jej poprawi.

   Tak się też stało. Miasto było prawie czterdzieści kilometrów od Modrzewiowej doliny, toteż nie mogli teściowej odwiedzać tam zbyt często. Na szczęście blisko mieszkała siostra Walentego – Ewelina i teraz to ona przejęła opiekę nad chorą matką. Codziennie przesiadywała u niej w szpitalu, pielęgnując ją troskliwie, smakołyki jej tam donosząc oraz papierosy, bez których Rozalia życia sobie nie wyobrażała. Jednak lekarze stanowczo zabronili Rozalii palenia a to wywoływało u niej istne ataki wściekłości i pasji.
- Tyle mam jeszcze z tego życia, co sobie popalę! Co tam te doktory wiedzą?!Konowały a nie doktory! – wrzeszczała i rzucała w lekarzy czym popadnie. Dostawała więc coś na uspokojenie i przez jakiś czas leżała nieruchomo, tępo gapiąc się w sufit. Szybko jej to jednak mijało i znowu wulgarnie złorzeczyła na czym świat stoi, plując i kopiąc niczemu niewinne pielęgniarki albo wygadując oszczerstwa pod adresem doktorów. Inni pacjenci wciąż skarżyli się na jej koszmarne towarzystwo, nie mogąc spać po nocach a wręcz bojąc się tej zwariowanej, nieobliczalnej babki.
   Zatem po dwóch tygodniach lekarze dali Ewelinie ultimatum: albo zabierze matkę do domu, albo przeniosą ją na oddział psychiatryczny, gdyż nikt już rady sobie z nią dać nie umiał. Córka postanowiła więc osobiście zająć się Rozalią. Mieszkała w śródmieściu i miała stamtąd blisko do przychodni i szpitala. Matka była w kiepskim stanie zarówno fizycznym, jak i psychicznym, wobec czego w żadnym razie nie powinna wracać na wieś, gdzie nikt nie miał czasu by zajmować się chorą na okrągło.
   W domu córki sytuacja niewiele różniła się od tej ze szpitala i już wkrótce Ewelina oraz jej mąż mieli Rozalii serdecznie dość. Nic jej nie smakowało. Nijak nie można jej było dogodzić i wciąż tylko wspominała, jak to jej Jadwiga dobre obiadki gotowała i cierpliwie we wszystkim usługiwała.

   Tymczasem w Modrzewiowej dolinie życie toczyło się po dawnemu. Wypełniała je w większości ciężka praca a w niedzielę wspólny odpoczynek, zabawy z dziećmi, spacery po lesie i okolicznych wzgórzach. Jagódka, najmłodsza córeczka Jadzi i Walusia była jak żywe srebro. Wszędzie jej było pełno. Rozświergotana, rozśpiewana uwielbiała tańczyć i przebierać się w matczyne spódnice, udając dorosłą. A ponieważ marzyła o prawdziwej lalce, to pewnego dnia, przy okazji odwiedzin matki w szpitalu Walenty zaszedł do sklepu i kupił dla córeczki wspaniałą, długowłosą lalkę. Odtąd dziecko każdą chwilę spędzało na szyciu dla niej ubranek i wymyślaniu historyjek z ukochaną lalą w roli głównej.
   Zosia, najstarsza z rodzeństwa odziedziczyła po matce cichy, zgodny charakter i upodobanie do rysowania. Jadzia zauważyła kiedyś, jak córka patykiem coś na podwórku w błocie rysuje. A przyjrzawszy się bliżej dostrzegła ze wzruszeniem i radością, że to bardzo udatnie oddana podobizna ich pieska Pikusia.  Jeszcze tego samego dnia Jadwiga wybrała się do sklepu żeby kupić dla córki zeszyty i ołówki, by dziecko mogło rozwijać swój talent.  Traf chciał, że znowu w pobliżu sklepu spotkała tę samą, co wtedy jasnowłosą kobietę. Tym razem tamta wcale się nie odezwała a nawet odwróciła głowę na widok Jadzi, tak jakby czymś zawstydzona.

   Jadzia wiedziała, chociaż nigdy nie rozmawiali o tym z Walentym, że niekiedy zanosi on trochę pieniędzy tej kobiecie - matce rudej Rozalki. Nie sprzeciwiała się temu, bo przecież ojcem małej był i należało tamtej jakoś pomóc. Poza tym słyszała, że tamto dziecko wciąż niedomaga i potrzeba było co chwilę wzywać do niego doktora. Ilekroć Waluś wychodził z domu i dłużej go nie było, domyślała się, że siedzi u tamtej. A serce jej ściskało się bólem, goryczą, zazdrością i niepohamowanym żalem. Ale miała tyle roboty w obejściu i zajęcia przy dzieciach, że wypełniała sobie czas, starając się jak najmniej myśleć o nieobecności męża.

   Mieli dwie krowy, konie, kilka świnek, kury, króliki. Cały ten zwierzyniec trzeba było dwa razy dziennie nakarmić, oporządzić. Śniadanie i obiad skoro świt przygotować, bo potem szło się w pole i nie było mowy, by się od roboty odrywać. A były to czasy, gdy mało jeszcze używało się maszyn rolniczych. Najważniejsza była siła ludzkich rąk oraz koń, którego można było zaprząc do pługa i przemierzać z nim od świtu do zmierzchu rozległe pola. Większość roboty w polu należała do Walentego. Czasem najmował chłopaków do pomocy, ale przeważnie pomagała mu żona i dzieci, gdy już były trochę starsze.
   Na głowie Jadzi była cała praca w domu i obrządek zwierząt.  Ileż się ta kobieta wiader z wodą nanosiła, koszy z ziemniakami, worków z ziarnem, naręczy siana i słomy na podściółkę dla zwierząt! Ileż cebrzyków ziemniaków utłukła dla świń! Ileż się obornika ze stajni nawynosiła! Ileż się na polu naklęczała, plewiąc i wyrywając bujnie rozrastające się chwasty! Ileż chlebów napiekła dla tej swojej stale głodnej gromadki! Dzień za dniem przelatywał a jej dłonie stawały się coraz bardziej twarde i spracowane a plecy od wysiłku obolałe...
 A jeszcze co jakiś czas któreś z dzieci zachorowało. A to z babką były wciąż kłopoty i Walenty często musiał do miasta jeździć, aby pomóc znękanej zupełnie siostrze i chociaż trochę uspokoić znerwicowaną matkę.
    Nieraz Jadzia, drżąca ze zmęczenia i tłumionych emocji kładła się w stodole na sianie i popłakiwała. Ale wiedziała, że ta chwila nie może trwać zbyt długo. Tyle rzeczy od niej zależało. Tyle osób na niej polegało… 

   Na szczęście, Jadwiga wprowadziła tutaj ten sam zwyczaj, który był w jej domu rodzinnym, aby siadać sobie wieczorami na ławie, odpoczywać pospołu i nucić piosenki, w gwiazdy popatrując i marzenia szepcząc. Dzieci uwielbiały te chwile, gdy oboje rodzice byli przy nich a świat wokół tajemniczy, żabami kumkający, świerszczami cykający i sowami pohukujący, opowiadał im swoje tajemnicze historie. Wówczas ogarniał ich taki cudowny spokój i poczucie szczęścia. Walenty szeptał coś żonie na ucho a ona udając, że się gniewa niby to odsuwała się i odwracała głowę, lecz na policzkach wykwitał jej rumieniec a oczy lśniły jak w pierwszych miesiącach po ślubie. Potem w alkowie z tęsknotą i pragnieniem spajali się w jedno, czując w sercach i krwi ten cudowny żar i blask, dający siłę oraz napęd do kolejnego, ciężkiego dnia…

28 komentarzy:

  1. Nie wiem, ale tej Rozalii wcale mi nie szkoda, chociaż kobieta zapewne cierpi.
    ***
    Życie w całym kolorycie malujesz. Znam osobiście rodzinę, a właściwie kobietę z podobnymi problemami, co Jadwiga. Na szczęście takiej teściowej nie ma przy boku.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - problemy, z jakimi boryka sie Jadwiga nie są wcale takie wyjatkowe i rzadkie. Mogłabym powiedzieć, że przynajmniej na wsi są najzupełniej przeciętne. Kobiety muszą być silne i znosic wiele, w imię dobra rodziny, tradycji albo i tylko dlatego, ze po prostu nie mają żadnej innej alternatywy.
      I ja pozdrawiam a ciąg dalszy się pisze!:-))

      Usuń
  2. Jakoś mi trudno uwierzyć w przemianę Walusia, prędzej bym się tego po Rozalii spodziewała, że w końcu synową doceni :)
    No ale najważniejsze ... będzie ciąg dalszy :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, zobaczymy jak to dalej będzie z tym Walusiem i Rozalią. Ja tam nikogo bym nie przekreślała, ale ja w ogóle tak mam, że wszystkim za łatwo wybaczam i w każdym szukam chociaż odrobiny dobra...
      Jadę z tym koksem - czyli piszę ciąg dalszy, póki pomysłow i natchnienia mi starcza!
      Serdecznosci zasyłam!:-))

      Usuń
  3. Witaj,
    Porozglądałam się, dodałam się do obserwatorów i wrócę w weekend. Dużo mam do przeczytania, a tym samym do nadrobienia :)
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Meg! Miło mi gościć Cię u siebie.Serdecznie zapraszam po czytania zaległości i bieżacych postów.
      Ciepłe pozdrowienia zasyłam!:-)

      Usuń
  4. Juz sie wiedzmowatej tesciowej ckni za obiadkami synowej, nawet corka nie ma do niej tyle cierpliwosci, co Jadwinia.
    Wierze, ze babsko przed zejsciem doceni synowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ta moja Jadwinia to anioł istny! Aż w styku z jej aureolą diabłkom nawet różki tępieją! W następnym odcinku okaże się co tam siedzi w Rozalii!:-)

      Usuń
  5. Przeczytaąłam znów jednym tchem! Wygląda na to drogie Panie, że chłopa to trza raz na rok rózgą obłożyć porządnie to będzie jak zegarek chodził i nawet pierogi lepił. Muszę na Sznupku wypróbować..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Jeszcze tu jaką rewolucję niechcący wywołam a potem chłopy mnie o dręczenie fizyczne oskarżą! Ale tak między nami, to mała rózeczka w domku powinna być...!:-))

      Usuń
    2. jak to mój tato mawia - "ja tam dzieci nie bije, ale pas na ścianie powinien wisieć" oczywiście na gadaniu sie konczyło ;)

      Usuń
    3. Czasem takie gadanie działa lepiej, niż sama rózeczka a mores jakiś musi w rodzinie być!:-)

      Usuń
  6. I znowu się zaczytałam, tak ładnie piszesz, tak się czyta na jednym wdechu. Oleńko czekam na zakończenie tej interesującej historii.Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór Alinko! Jeśli Ci sie opowieśc podoba, to jeszcze trochę musisz poczekać na jej zakonczenie. Jakoś za bardzo przywiazałam się do moich bohaterów i trudno mi sie z nimi ot tak - rozstać!:-)
      Uściski serdeczne zasyłam!-))

      Usuń
  7. nie komentuję, ale czytam z wielkim zaciekawieniem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grunt, że się odezwałaś, dając mi tym samym znak, że czytasz. Dzięki!:-)

      Usuń
  8. Czytam, czytam, nie komentuję, czyta się z ciekawością.
    Kiedy wydasz tomik opowiadań Olgo ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Zofijanko! Kiedy wydam tomik? Oto jest pytanie za milion złociszów! He, he!:-))

      Usuń
  9. Olu, wpadlam tylko na chwilke, przywitac sie. Jestem troszke zajeta w tym tygodniu i nie komentuje na biezaco.
    Kolejne fantastyczne opowiadanie w Twoim wydaniu. Wroce w weekend i przeczytam jednym ciagiem:))
    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry Ataner!Tak nawet myslałam, ze pewnie masz tam milion spraw na głowie i nie masz czasu na blogowanie. Bardzo się cieszę, że mimo wszystko wpadłaś i pochwaliłaś moje pisanie. Niezmiernie cieszą mnie takie ciepłe słowa!
      Uściski zasyłamy oboje serdeczne i ciepłe mysli!:-))

      Usuń
    2. Wiesz Olu, odnosze wrazenie, ze kiedys kobiety zyly inaczej i byly inne. Jadwiga jest tego przykladem, potrafily wybaczac, godzic sie z pewnymi sprawami.
      Dzisiaj wszystko stawiamy na ostrzu noza, ludzie pedza do przdu nie patrzac na to co sie dzieje wokol nich.

      Usuń
    3. I dzięki temu kiedyś małżeństwa były opoką, czymś podpartym tradycja, wychowaniem, obowiązkiem a wreszcie głęboką, dojrzałą miłością. Poza tym tamte kobiety, nawet gdy było im bardzo źle nie miały gdzie uciec.Surowi rodzice w większosci odesłali by je z powrotem do mężów. I domów samotnych matek tez nie było. Dzisiaj związki rozpadaja sie zbyt szybko, bo są jakieś alternatywy a i tradycje rodzinne stają sie coraz słabsze.

      Usuń
  10. I tak to kolejny facet złamał serce dobrej i szczerej dziewczynie, która musi już żyć z takim zgorzkniałym sercem. Nie mam w sobie na to zgody. Brrrr
    Jak on to może naprawić?
    Czekam na cd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas leczy rany a wraz z czasem przychodzi dojrzałość,zrozumienie, wybaczenie. Przychodzą też nowe wydarzenia, które swoim natężeniem przyćmiewają pamięć dawnych, gorzkich chwil...

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost