sobota, 9 lutego 2013

Akwizytorka




    Irena była matką samotnie wychowującą synka. Mąż odszedł od niej kilka lat temu i zupełnie nie pomagał ani w wychowywaniu dziecka ani w jego utrzymaniu. Wszystko spadło na jej barki. Imała się różnych zajęć, byleby tylko starczyło im na życie. Roznosiła ulotki, sprzątała biura i supermarkety, była stróżem na budowie, skręcała w domu długopisy, sprzedawała węgierskie sweterki na targu. Wszystko to jednak przynosiło niewielki dochód a na dodatek nigdzie nie chciano zatrudnić jej na stałe. Wciąż jakieś umowy o dzieło, umowy zlecenia, praca na czarno. Dlatego każdy dzień zaczynała od wertowania ogłoszeń z ofertami pracy zamieszczonymi w jej ulubionej gazecie codziennej. Wybór był doprawdy ogromny!
    Można było zostać hostessą, tancerką go go, przedstawicielem handlowym (o ile się miało samochód, rzecz jasna), asystentką w firmie (o ile miało się odpowiednią aparycję i znało kilka języków obcych). A Irena miała lat trzydzieści parę, raczej przeciętny wygląd, ukończone wiele lat temu studium administracyjne oraz nikłą znajomość języka rosyjskiego i niemieckiego. Na dodatek prawie wszędzie, na każdej rozmowie kwalifikacyjnej, po nieśmiertelnym pytaniu o jej mobilność, zaangażowanie w pracę i dostępność czasową padała jej zwykła w takich razach odpowiedź, że po pierwsze to posiada wprawdzie prawo jazdy, ale dawno już nie jeździła, i prawdę mówiąc, boi się prowadzić auto a po drugie ma małego, chorowitego synka i nie może go zostawiać samego na dłużej bez opieki. Niekiedy wykorzystywała do pomocy sąsiadki, czasami zostawała u niej na kilka dni matka, która przyjeżdżała z odległego o 200 km miasteczka, ale na co dzień musiała sama zadbać o swojego Jasia.
    I jak było do przewidzenia taka szczera do bólu i nie owijająca niczego w bawełnę odpowiedź zniechęcała z miejsca wszystkich ewentualnych pracodawców a Irena odchodziła z kwitkiem. Nieszczęsna ofiara własnej szczerości i niezaradności życiowej. A dlaczego nie szukała pracy w swoim zawodzie? Owszem, szukała, ale nie miała żadnych znajomości, a przy tym często odbierana już była jako osoba wiekowa a w jej specjalności prym wiedli młodzi, przebojowi ludzie, nie ograniczeni rodziną, czasem i przytłumioną przez szarą, stresującą codzienność osobowością.

    Jak bardzo się ucieszyła, gdy pewnego dnia znalazła w prasie ogłoszenie o pracy w firmie, zajmującej się dystrybucją kosmetyków i perfum! Nie wymagali tam prawa jazdy, nie pytali o stan rodzinny ani o dotychczasowe doświadczenie zawodowe. Potrzebowali kogoś, kto ma silne nogi, dużo samozaparcia i umie ładnie oraz przekonywająco mówić. O dziwo, szefowi firmy spodobała się delikatna, sympatyczna i nieśmiało uśmiechnięta Irena. Zauważył, że wysławia się w bardzo poprawny sposób, że ma dobrą dykcję a w oczach błysk energii i chęci podejmowania nowych wyzwań. A więc dał jej tę pracę i polecił stawić się nazajutrz o siódmej rano w siedzibie firmy.
    Każdy dzień zaczynał się w owej firmie od zbiorowego treningu, przypominającego chóralną modlitwę, czy też hipnotyczną mantrę zwykłych pracowników, menadżerów i szefów. Wszyscy gromadzili się w dużej sali, mieszczącej się w piwnicy budynku i tam, po wysłuchaniu płomiennych, zachęcających do jak największego zaangażowania w pracę słów szefa musieli powtarzać raz po raz zdania, mające ich pozytywnie zaprogramować na cały pracowity dzionek. Do tej pory Irena widywała takie obrazki tylko w telewizji na filmach amerykańskich czy też japońskich. Teraz zaś sama miała w tym uczestniczyć, zaangażować się i uwierzyć w każde słowo natchnionego menadżera. Robiła to samo, co inni. Powtarzała entuzjastycznie głośno wszystkie magiczne wyrazy. Klaskała w dłonie, kiedy trzeba było to robić. Śmiała się i ściskała serdecznie stojących obok niej współpracowników, ale wewnątrz rodziło się w niej ogromne niedowierzanie, bunt a nawet pusty śmiech, będący odpowiedzią na tę jakże absurdalną sytuację. Zerkała uważnie na innych, chcąc znaleźć w nich jakąś rezerwę czy chociaż przebłyski ironicznego spojrzenia. Ale nie! Wszyscy, jak jeden mąż powtarzali słowa firmowej mantry i zapatrzeni z uwielbieniem, wręcz z zachwytem w twarze szefa i menadżerów z niekłamanym entuzjazmem i wiarą dawali się tak zaprogramowywać na kolejny, pełen wytężonej pracy dzionek. 

- No cóż!  - myślała – To mój pierwszy dzień w tej pracy. Nie powinnam się do niczego zniechęcać ani doszukiwać dziury w całym. Ja na pewno zachowam zdrowy rozsądek oraz właściwe podejście do tej działalności. A w końcu, pal sześć z tymi codziennymi, natchnionymi treningami! Jakoś to zniosę! Byleby udało mi się cokolwiek sprzedać! Bylebym zarobiła uczciwie jakieś pieniądze! W końcu po to właśnie tu przyszłam a nie po to, by oceniać czy naśmiewać się z tych ludzi.

    Po szkoleniu każdy dostawał przydzieloną mu osobiście przez szefa porcję kosmetyków i perfum do sprzedaży. Irena wzięła z domu dużą, pakowną torbę płócienną z usztywnionym dnem i ledwo co zdołała w niej teraz umieścić wszystkie te pachnące pudełeczka, flakoniki i puzderka. Nie miała żadnych wątpliwości, co do jakości tych produktów. Były to zwykłe podróbki znanych, światowych marek. Jednakże ich cena była śmiesznie niska, więc tliła się w niej nadzieja, iż dużo kobiet połasi się na tak tanie zakupy.
    Po wyjściu od szefa menadżerka przydzieliła jej teren na dzisiejszą sprzedaż. Było to sąsiednie miasteczko, pełne biur, firm, przedsiębiorstw i hoteli robotniczych. I to właśnie na ulicach owego miasteczka Irena miała oferować taszczone przez siebie kosmetyki. W to samo miejsce wysyłano jeszcze jedną pracownicę firmy akwizytorskiej. Doświadczoną, bo posiadającą ponad dwuletnie doświadczenie w tej branży, akwizytorkę Jagnę. Wsiadły więc w ten sam autobus i pojechały.

    Jagna była na oko pięćdziesięcioletnią, szczupłą, lecz pełną werwy i siły osobą. Chcąc podzielić się z młodszą koleżanką doświadczeniem oraz pomóc jej na początku opowiadała, w jaki sposób zagaja rozmowę z ewentualnymi klientami, jak zachwala swe produkty, jakie ma sztuczki na opornych delikwentów.
Irena słuchała tego wszystkiego z przerażeniem i lekkim niesmakiem.
- Jak to? – dziwiła się w duchu – Ludzie tak po prostu dają sobie wcisnąć taki kit? I kupują to badziewie bez żadnych atestów i gwarancji jakości?
   No cóż, były to lata, gdy sprzedaż obwoźna w Polsce kwitła. Świetnie także prosperowały kramiki i kioski na targach. Nawet wystawianie ciuchów na łóżkach czy kartonach opłacało się, bo ludzie spragnieni byli tanich, kolorowych rzeczy kojarzących im się z barwnym światem zachodu.
- A czy możesz mi powiedzieć, ile dajesz radę sprzedać tego w ciągu dnia? I ile na tym zarabiasz? – zapytała Irena, patrząc na Jagnę z mieszaniną niedowierzania i  czegoś w rodzaju podziwu.
- Czasem udaje mi się wyciągnąć stówę albo i dwie dziennie! A jak złapię jakiegoś gościa, który szuka właśnie pomysłu na prezent dla swojej żonki, to zdarza mi się dobić i do trzech stów! – odrzekła z przechwałką w głosie Jagna i dodała jeszcze:
- Najlepiej opłaca się sprzedaż perfum. Musisz psiknąć sobie czy klientowi na nadgarstek odrobinę i wznosić oczy do nieba, wołając jak bardzo jest to podobne do Chanel numer pięć, albo do Masumi! Oni zazwyczaj nie mają pojęcia, jak pachną prawdziwe perfumy i sama ich nazwa działa na gości elektryzująco. A jak jeszcze powiesz, jak niską mają cenę za tak wyśmienitą jakość i dodasz, że używasz ich już od lat, odkąd mąż kupił je dla Ciebie na urodziny, to klient jest już Twój!
- Myślisz, że mam szansę coś sprzedać? Myślisz, że się nadaję do tej roboty? – zapytała teraz Irena spoglądając na starszą koleżankę z szacunkiem i nadzieją.
- No pewnie! Tylko musisz uwierzyć w siebie, w to, co mówisz i w produkt, który zachwalasz. Jesteś tu nowa, a więc masz prawo mieć jeszcze jakieś wątpliwości. Zobaczysz, że po kilku naszych porannych treningach wstąpi w Ciebie nowy duch i sprzedaż pójdzie Ci jak po maśle! – zakrzyknęła z ogromną pewnością w głosie Jagna, nie bacząc na zerkających na nich zewsząd współpasażerów autobusu.

    Zresztą zbliżał się już czas ich wysiadania, a więc nie przejmowały się niczyją opinią. Doszły razem na rynek i tu Jagna dała Irenie ostatnią radę a właściwie przykazanie:
- Ty pójdziesz na lewo a ja na prawo! Nie możemy sobie wchodzić w drogę, żeby nie zniechęcać klientów i nie odbierać sobie nawzajem zarobku. Po Twojej stronie jest pełno małych sklepików, biur, knajp i kafejek. Dużo ludzi się tam kręci w ciągu dnia. Powinnaś zrobić niezły biznes! No, komu w drogę, temu czas! Spotkamy się na przystanku autobusowym o osiemnastej. OK.?
- OK.! – odpowiedziała z udawaną pewnością Irena i poszła we wskazanym przez Jagnę kierunku.
Najgorzej jej było zacząć. – Jak tu odezwać się ni z gruszki, ni z pietruszki do obcej osoby na ulicy? Jak zagaić? Jak zaczepić? – myślała gorączkowo, mijając zaaferowanych swoimi sprawami przechodniów.

    Wreszcie przemogła się jakoś i podeszła do szpakowatego mężczyzny, który wyszedł właśnie z księgarni, niosąc w ręku album o ptakach.
- Dzień dobry! Nazywam się Irena Kowalska, jestem przedstawicielem handlowym firmy „Stokrotka” i mam panu do zaoferowania wspaniałe perfumy i kosmetyki dla pańskiej żony – powiedziała jednym tchem, stając grzecznie przy owym panu. Ten popatrzył na nią z niejakim zdziwieniem i nagle uśmiechnął się z przekąsem.
- A skąd pani wie, że mam żonę? – zapytał i obrzucił ją drwiącym spojrzeniem.
- Oczywiście, że nie wiem tego – odrzekła spokojnie lecz uszy i policzki wprost ją parzyły – Domyślam się jednak, że mężczyzna, który interesuje się ptakami a więc ma wrażliwą i piękną duszę, nie może być zupełnie samotny. Na pewno zdążył pan już zainteresować sobą niejedną damę! – Boże! Co za bzdury ja wygaduję? Skąd mi się wzięły takie idiotyczne teksty – zgromiła samą siebie w duchu i już miała ochotę, by przeprosić tego faceta i odejść z kwitkiem, gdy ten nagle odezwał się wesoło, bez uprzedniego szyderstwa.
- No, no! Ciekawie pani rozpoczyna rozmowę. Umie pani ująć mężczyznę!  No więc niechże mi pani pokaże, co tam ma pani w tej torbie ciekawego. Moja żona na pewno ucieszy się z nieoczekiwanego prezenciku – powiedział, spoglądając na nią z nieoczekiwaną sympatią.
Wówczas Irena, nie dowierzając w swoje szczęście, otworzyła torbę i wyjęła stamtąd flakonik perfum. Jedne z tych nielicznych perfum, których zapach nie wywoływał w niej mdłości lecz kojarzył się mile z wonią frezji.
- Proszę bardzo! Oto perfumy, które mnie samej podobają się najbardziej. Mam jeszcze wodę toaletową, dezodorant i mydełko z tej samej serii, ale nie wiem czy byłby pan zainteresowany…?
- Czemu nie? – odrzekł mężczyzna – Od tak miłej, kulturalnej osoby kupię z przyjemnością coś jeszcze! Niechże pani nie będzie tak skromna i pokaże mi więcej rzeczy! – dodał zachęcająco
    Ten pierwszy klient kupił od Ireny aż dziesięć różnych produktów! Jej torba dzięki temu zrobiła się o wiele lżejsza, portfel cięższy a dusza świeżo upieczonej akwizytorki tak lekka, jakby fruwała w obłokach!
Wzmocniona tym nieoczekiwanym sukcesem miała teraz odwagę zaczepiać innych przechodniów, a gdy z nimi nie udawało się ubić targu zaglądała do sklepików i kafejek i tam zagadywała do sympatycznie wyglądających osób.

    O godzinie osiemnastej zmęczona, ale pełna euforii spotkała się na przystanku autobusowym z Jagną, która sprzedała wszystko, co miała ze sobą i teraz patrzyła z ciekawością na minę Ireny.
- No i jak Ci poszło pierwszego dnia? – zapytała
- Nadzwyczaj dobrze! – zawołała Irena – Udało mi się sprzedać pięć flakoników perfum, dziesięć mydełek, dwa dezodoranty, trzy wody toaletowe i cztery kremy!
- Och, no to jak na pierwszy raz pełen sukces! – uśmiechnęła się Jagna z zadowoleniem – Zobaczysz, po miesiącu będziesz wracała do firmy z pustą torbą. Tak, jak ja dzisiaj!
W firmie pogratulowano Irenie sukcesu a szef aż zacierał ręce, że przybył mu tak wydajny pracownik. Trzeba było się jeszcze ze wszystkiego rozliczyć, zdać towar oraz odebrać swoją prowizję za dzisiejszy, pracowity dzień. A jak na skromne wymagania Ireny było tego nie mało, bo aż sześćdziesiąt złotych!

    Każdy następny dzień w "Stokrotce" zaczynał i kończył się magicznym szkoleniem. Jednak Irena w dalszym ciągu nie podzielała szalonego, egzaltowanego wręcz entuzjazmu swych współpracowników. Patrzyła na nich, jakby pochodzili z obcej planety. Wszyscy tak mocno zaangażowani. Wszyscy ślepo wierzący w jakość towaru i swój sukces. Nie mogła się doczekać końca tych wspólnych modlitw i wyznań wiary, aby pójść wreszcie do pracy i coś zarobić.
    Niestety, nie udawało się jej już powtórzyć sukcesu z pierwszego dnia. I chociaż dreptała uparcie po okolicznych miastach i miasteczkach, przemierzając dziennie czasami po kilkanaście kilometrów, to udawało jej się sprzedać zaledwie kilka pudełek kosmetyków. Torba ciążyła jej, jak gdyby wypchana była cegłami. Zapach sprzedawanych perfum wżarł się w jej nozdrza i skórę aż dostała alergicznego kataru, w gardle ją drapało a oczy łzawiły.
    Szła jednak uparcie przed siebie od przechodnia do przechodnia, od biura do biura, od akademika do hotelu i miłym, serdecznym głosem w sympatyczny i nie nachalny  sposób usiłowała zachwalać swój towar.

    Minął miesiąc. Zmęczona codziennym chodzeniem Irena bez entuzjazmu stawiała się co ranka do swej firmy akwizycyjnej. Na dodatek jej matka nieodwołalnie musiała już wrócić do swojego miasteczka, bo ojciec źle się poczuł a życzliwa sąsiadka, która do tej pory często opiekowała się Jasiem dostała pracę i sama teraz potrzebowała pomocy w opiece nad jej dwojgiem rozbrykanych dzieciaków.
    Jasiek coraz gorzej znosił jej ciągłą nieobecność w domu. Płakał rano, kiedy żegnała się z nim. A wieczorem witał ją obrażoną, zaciętą miną. A kiedy dopadła go ciężka angina Irena już nieodwołalnie musiała przerwać pracę i zająć się synkiem.
    Po dwóch tygodniach, gdy wydobrzał na tyle, że znów mogła wrócić do pracy straciła już zupełnie ochotę na to. Poszła tam z ociąganiem i w trakcie porannego treningu coś w niej nieodwołalnie pękło. Popatrzyła na otaczających ją, zahipnotyzowanych ideą firmy ludzi. Wsłuchała się w samą siebie i postanowiła, że rzuca tę robotę. Marna z niej była akwizytorka i nie pasowała do tego natchnionego towarzystwa.
    Może po tym doświadczeniu będzie miała w sobie jednak więcej odwagi i siły we własne możliwości i nareszcie znajdzie jakąś ciekawą, normalną pracę?
    I tak się stało. Kilka miesięcy potem Irenie udało się dostać zatrudnienie w urzędzie miejskim. W zdobyciu posady pomogła jej koleżanka z podstawówki tamże zatrudniona i gdyby nie znajomość z nią nikt nie dałby Irenie tam szansy na zdobycie etatu.
    Tak czy siak liczyło się, że nareszcie ma dobrą, bliską jej kwalifikacjom pracę biurową. Miała tam spokój, ciepło, zarobki nie najwyższe, ale przynajmniej pewne. Doceniano ją w urzędzie, jako rzetelnego, uczciwego pracownika i dawano nawet szanse na szybki awans.

    Pewnego dnia, wracając po pracy do domu Irena zauważyła na ulicy Jagnę. Odruchowo stanęła za słupem ogłoszeniowym, nie chcąc wchodzić dawnej koleżance w oczy i przez chwilę obserwowała jak tamta rozgląda się wokół czujnym wzrokiem pewnego siebie łowcy. Och, właśnie zbliżał się dający jakieś szanse powodzenia potencjalny klient.  Irenie, nie wiadomo dlaczego, zrobiło się wówczas jakoś wstyd i niewyraźnie na duszy. Odwróciła się i okrężną drogą wróciła do domu, do Jasia…

44 komentarze:

  1. To bardzo niewdzięczna praca wciskać kit potencjalnym klientom. Raz w życiu dałam się nabrać na taki zakup, który wyrzuciłam po kilku dniach. Jeśli się nie ma pracy a cyce przeżyć człowiek się ima rożnych zajęć, niestety czasami uwłaczających naszej godności. Jak to dobrze , że Irenie udało się dostać normalna prace i nie musiała namawiać ludzi na zakupy, które czasami wcale nam są niepotrzebne.Miłego wypoczynku. Kochani Wam życzę . u nas świeci pięknie słonce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, takie są czasy, że człowiek by przezyć musi robić co się da.A akwizycja wcale nie jest jeszcze takim najbardziej uwłaczającym godności ludzkiej zajęciem.Znalazło by sie kilka gorszych. A samotne kobiety zdolne są do największych poświęceń dla swych dzieci.I mają nadzieję, że dzięki ich poświęceniu te dzieci będą miały wszystko, co im do szczęścia potrzebne. Tak, ale czasami mają wszystko, prócz czasu spędzanego z rodzicami. A po latach okaże się, że właśnie ten czas byłby niezbedną cegiełką do scementowania zdrowej i szcześliwej budowli ich duszy...
      Tobie też miłego weekendu Alinko! U nas jeszcze słonka nie ma, ale może przyjdzie?:-)

      Usuń
  2. alez nasżły mie wspomnienia...:) Pamieta te perfumy - podróby kupowane od handlujących znajomych. Powiew wielkiego świata za grosze..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I człowiek łakomił sie na wiele tych marnych produktów, widząc w nich to, co chciał widziec lub też to, co mu wmawiano. A na ulicach opędzić sie wprost nie dało od akwizytorów. Potem pojawiły sie przeróżne zakazy dotyczące akwizycji na ulicach i w firmach i jakos sie to uspokoiło. Ciekawe, co stało sie z tymi ludźmi, którzy zarabiali w ten sposób? Czy wszyscy znaleźli sobie inną pracę? Czy wyjechali z POlski? Czy są jakoś spełnieni?

      Usuń
  3. Do takiej pracy nie nadaja sie ludzie wrazliwi, a juz zupelnie samotne matki. Co sie w tej Polsce narobilo, jak nie podrobione perfumy i alergizujace kremy, to znow sprzedaz wycieczkowa, gdzie za majatek proponuje sie cudactwa majace poprawic zdrowie, albo oferowanie taniej energii elektrycznej, operatorow komorkowych i telewizyjnych. Ostatnio grasuja fachowcy od telewizji cyfrowej. Widze w tym wylaczna wine panstwa, ktore nie chroni obywateli przed oszustami. Kary powinny byc tak dotkliwe, zeby nie oplacalo sie oszukiwac. Ale kto sie tym interesuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się i nie nadają, ale są do tego zmuszone rozpaczliwą sytuacją, w jakiej sie znajdują. One modla się o jakąkolwiek pracę! A państwo jak zwykle umywa ręce i przedłuża wiek emerytalny...
      Nie wierzę w to, by jakieś państwo, najlepiej nawet rządzone, było zupełnie wolne od oszustów i od furtek w prawie, umozliwiających jakieś machlojki i naciagactwo. Ludzie są tylko ludźmi i zrobia wszystko, by tylko zarobić. Tyle, ze jedni mają z tego powodu wyrzuty sumienia i niesmak a inni po prostu prą przed siebie, rozpychajac się na boki i wchodząc bez żenady w ciemne interesy!

      Usuń
    2. Olenko, wlasnie wrocilam z silowni i bardzo jestem sponiewierana.
      Wszedzie istnieja oszusci, ktorzy probuja. Gdyby przykladowo zostali ukarani, nastepnych by to odstraszalo.
      Tu tez nie brakuje przekretasow, ale jest na to bat, wiec sie tak nie rozmnazaja jak w Polsce.
      A wiek emerytalny mozna przedluzac, pod warunkiem, ze jakas praca jest. Powinni zakazac umow smieciowych, dawac dosadne kary pracodawcom. Niedlugo by sie poprawilo.
      I znow ponowie pytanie: kogo to interesuje?

      Usuń
    3. Polityków interesuje tylko to, by sprostać oczekiwaniom Unii i sztucznie napędzać wzrost gospodarczy i móc sie nim przechwalać na świecie. Jakaż ta Polska wspaniała! Jaka z niej zielona (coraz bardziej bezludna, bo parę milionów POlaków za granica!)wyspa pośród morza kryzysu! He, he! A pod przykrywką tego hurra optymizmu bieda i coraz mocniejsze zaciskanie pasa. Lęk przed jutrem.Smutek kolejnych, szarych dni. I brak optymistycznej wizji na starość. Emerytury głodowe a obiecywali, że po Karaibach będziemy smigać!Będziemy, ale siedząc na fotelach przed telewizorem i chleb z plastikową pasztetówką na pociechę zagryzająć!!!

      Usuń
    4. Polityków nie interesuje, żeby sprostać wymogom Unii tylko, żeby jak najdłużej utrzymać się na stołkach za nasze podatki. Zauważyłaś, że coraz więcej rzeczy przerzucają na samorządy, a państwowe fabryki i przedsiębiorstwa sprywatyzowali, porobili spółki, bo łatwiej brać kasę z podatków niż zarządzać. Za chwilę nie będą mieli już czym zarządzać, a rządzić nie potrafią.

      Usuń
    5. Z tym utrzymaniem się na stołkach to sama prawda. Za wszelką cenę trwać na nich najdłuzej jak się da, byleby sie nahapać jak najwiecej w tym czasie. Przecież o to chodzi w każdych wyborach. Dopchac sie do żłobu, obiecujac złote góry wyborcom. A potem wyborcy idą w odstawkę i liczy sie tylko kasa.Ale oczywiście trzeba zachować jakieś pozory! A więc od czsu do czasu rzuci się ludkom jakis ochłap w postaci np. drogi asfaltowej albo oświetlenia głównej ulicy. A za chwilę likwiduje sie szkoły a budynki po tych szkołach stoją niewykorzystane, marnując sie i strasząc powybijanymi szybami.
      Zachowaniem pozorów jest też ścisłe stosowanie sie do zaleceń Unii. W duchu myslą, że głupoty nakazuje robić ta cała unia, ale co tam, grzecznego pieska nikt nie bije a jeszcze jakis ochłap czasem rzuci!
      Rządzić to chyba nikt z nich nie potrafi. Ani na szczeblu państwowym, ani samorządowym. A jak sie juz znajdzie jakiś dobry wójt, to zaraz mu cos udowodnią (pewnie łapówki brał!). Małośc ludzka wszędzie i zawsze a szczególnie na rządowo-poselskich wysokościach!

      Usuń
  4. Olgo, miałam tylko zerknąć co napisałaś, ale całość tak mnie wciągnęła, że przeczytałam jednym tchem. Wspaniale napisane! Okropna to praca, nie nadawałabym się do niej. Tylko współczuć, że ludzie zmuszeni są tak się poniżać, zaczepiając ludzi na ulicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Aniu, sama ta praca, samo zaczepianie na ulicy nie byłoby wcale straszne, gdyby nie to, że przeważnie ludzie Ci mają świadomosc żenująco niskiej jakości produktów, które oferują ludziom.A jeszcze straszniejsze jest to, że chociaz na początku to wiedza, to dają sie tak zmanipulowac i zaprogramowac swoim firmom, że wierzą w tę firmę i w jej produkty jak w jakiegos złotego cielca. I są święcie oburzeni, gdy ktos im zarzuca oszustwo, czy wciskanie kitu.Okropne jest to, że wiekszośc ludzi można tak łatwo przeprogramować i zrobic z nich bezmyślne, wierzące w każde głupstwo roboty...

      Usuń
    2. Piszesz jak znawca tematu. Musiałaś się z nim zetknąć. Ja pamiętam tylko swojego znajomego, który nam wciskał a jakieś patelnie. Kupiliśmy. Dla niego. Nie były złe :)

      Usuń
    3. Mam taką właściwość (jakkolwiek nieskromnie by to zabrzmiało), że umiem słuchać a ludzie, może właśnie dlatego,jakoś lubią mi się zwierzać.A we mnie ich historie zapadaja głęboko, ponieważ wczuwam sie w położenie mych rozmówców, znajomych, przyjaciół a nawet przypadkowo spotkanych osób, na przykład w pociagu. Potem mam głowę pełną historii...

      Usuń
  5. Niestety to , co teraz oferuje się ludziom -to rodzaj akwizycji, bo czymże jest namawianie przez telefon np: do wzięcia udziału w pokazie, prezentacji produktów, zmiany umów telefonicznych itp. itd.
    Czy jest jakaś inna praca ? Praktycznie w większośći oferowana jest praca, która polega na łapaniu klienta na wszelkie sposoby. Nie ma konkretnej pracy. Czy można do końca gardzić ludźmi, którzy nie mają wyboru ?

    Niedługo etyki będą uczyć w szkole.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na rynku pracy jest coraz gorzej i człowiek łapie cokoliwek jest, byleby pracować. Żadna praca nie hańbi, a właściwie żadna uczciwa praca. A może i jest tak, że nieważne co robimy, ale w imię jakich celów to robimy? Czy przeżycie od pierwszego do pierwszego, czy moznośc zarobienia na chleb, to wystarczajace usprawiedliwienie dla każdej pracy?
      To nie jest tekst o pogardzie, ale o cięzkiej sytuacji zyciowej i o konkretnym człowieku, który sie w niej znalazł. A ludzie są rózni i każdy po swojemu usiłuje pchać ten wózek...

      Usuń
    2. Wiem, że nie jest to tekst o pogardzie, ale my w większości tak odbieramy ludzi, którzy parają się taką pracą i oganiamy się od nich...- tak jak Twoja bohaterka.
      W fatalnych czasach przyszło nam zyć.
      Nie widzę osobiście przyszłości dla naszego kraju- ciągle staczamy się po równi pochyłej. 50 % młodych ludzi nie ma pracy, niekiedy statystyki mówią o 63 % młodych bez pracy.
      Pewna winę ponosimy mu sami- upadają bardzo dobre, stare polskie firmy, bo nie mają obrotów, a my wolimy kupować u obcych.

      Usuń
    3. A przykre jest przy tym to, że jednym z nas sytuacja stale sie pogarsza a innym, tym już i tak bogatym, polepsza. Cóz, mówi się idź pieniądz do pieniądza...Coś w tym chyba jest.
      A co do tych polskich filrm, które upadają, bo nie mają obrotów, to jest to,moim zdaniem, pokłosie naszego myslenia w samych superlatywach o tym, co zachodnie. Tamto jest bardziej kolorowe, a to nasze swojskie i przez to szare, nieciekawe.
      A poza tym polskie firmy i majątki są wyprzedawane zagranicznym nabywcom i czasami kupujemy coś, łudząc się, że to wciąz polskie, a tymczasem firma juz dawno przejęta...
      Ostatnio kupilismy ogórki w supermarkecie. Na oko zwykłe, kiszone. A na etykiecie stało jak byk: kraj produkcji - Izrael!!! No matko moja! To już u nas ogórków zabrakło???

      Usuń
    4. No właśnie.Dobrze powiedział pewiem poseł z Solidarnej Polski- zagraniczne korporacje drenują polski rynek..
      Społeczeństwo się rozwarstwia, ale to jest wszędzie na całym świecie.
      Byt określa świadomość: nie ma pracy, nie ma pieniędzy , nie stać mnie na wiele, tylko na produkty z Biedronki, bo tam jest tani cukier - i koło biedy i braku pracy się zamyka..
      Przecież np:wielkopowierzchniowe sklepy nie są w Polsce po to, aby dać pracę, lecz po to, by zarabiać....
      Powstają jak grzyby, bo mają warunki i widzą zyski.

      Usuń
    5. A co gorsza nie bardzo widać jakies wyjście z tego zaklętego koła. Byłoby, gdyby przepisy podatkowe i ZUZ-owskie były bardziej ludzkie, przyjaźniejsze, nie podcinające skrzydeł. Istniałoby więcej małych firm, sklepów, manufaktur, dajacych zatrudnienie Polakom. A tak, własne państwo nas wykańcza, drenując kieszenie przedsiębiorczych osób.Jest co tydzień w niedziele na Polsacie taki program "Państwo w państwie". Historie, które tam są opowiadane jeżą włosy na głowie i sprawiają, iż się pięści same zaciskają...

      Usuń
    6. Nie ogladam, bo po co - mam swoje problemy i to mi wystarczy- po co się denerwować. Wiem jak jest i na co ich ( wiadomo o kogo chodzi) stać.

      Usuń
    7. To chyba i lepiej, że nie oglądasz. Jest to jakoś zgodne z Twoją filozofią zyciową, by nie otaczać sie tym, co nas stresuje, bo każdy stres może się przyczynić do choroby.Zgadzam sie z tym i też nie powinnam takich rzeczy oglądac, bo za bardzo sie przejmuję, a przecież nie mam na to wpływu, ale...No właśnie, ale czasami jednak oglądam i zostaję potem z takim smutkiem i goryczą w sercu, jakby to mnie samej dotyczyło...
      Ale życie jest życiem. Niezaleznie od tego, czy dopuszczamy do siebie jego cienie, czy nie...

      Usuń
  6. Przykre to wszystko...Ale udało Ci się opisać naszą prawdziwą polską rzeczywistość z perspektywy zwykłego "szaraczka", który uczciwą pracą chce zarobić na utrzymanie
    swojej rodziny. My mieszkamy w miejscu, gdzie jest duże bezrobocie i wciąż wzrasta.Tu naoglądamy się i nasłuchamy różnych rzeczy...Rozwarstwienie społeczenstwa widac gołym okiem. Bieda zmusza ludzi do...no własnie, powtórzę "różnych rzeczy".Tej pani się udało, ale sa tacy, którzy maja mniej szczęścia, a z różnych powodów nie moga wyjechać do pracy za granicą, która bywa wybawieniem i sposobem na życie dla wielu. Poruszyłas temat, który uważam, jest bolączką obecnych czasów i nie można udawać, że go nie ma. Mogłabym napisać więcej o dietach poselskich, o tych których największym problemem jest to, jaki model samochodu sobie wybrać itd. ale krew mnie zalewa, więc lepiej juz skończę.
    Podrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Izo, przepaśc między biednymi i bogatymi wciaz sie pogłębia. I trafia mnie szlag, jak czytam że durny, dziennikarz-celebryta biada nad swoją biedą, bo go już na sushi nie stać i nie moze tak często, jak kiedys tankować samochodu do pełna!!!
      My sie musimy obywać byle czym, byle przezyć. A oni ci celebryci i posłowie, szastaja na lewo o prawo, cztery litery w rządowych samolotach i lizuzynach woząc i jeszcze nas zwodzą, programami wyborczymi, obietnicami, marchewką zwykłą. A potem łuups! Rozsiadają się na stołkach i ani im w głowach pochylić sie nad losem zwykłego człowieka. Nie, oni tylko myslą jak nas wiecej wydoić. Co zrobić bysmy tyrali dłuzej i ciężej (witaj cudowna reformo emerytalna)?! A przeciez pracy nie ma! I nie będzie, bo coraz wiecej firm sie liwiduje albo sprzedaje za bezcen zagranicznym bogaczom!
      Też za bardzo się denerwuję tym tematem - rzeką. Moze więc powiem sobie na razie stop, bo miła sobota w końcu jest. Nie trzeba jej sobie zachmurzać...
      Pozdrowienia serdeczne zasyłam!:-))

      Usuń
  7. O rany tym wpisem przypomniałaś mi podobny etap w moim życiu kiedy nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Również trafiłam do podobnej formy, "pracowałam" tam 3 dni próbując sprzedawać żelazka które nie prasowały :( Nie pamiętam czy chociaż jedno udało mi się komuś wcisnąć. Na szczęście tak jak Irenka wkrótce znalazłam w miarę dobrą pracę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko! Żelazka, które nie prasowały! Ilez tego badziewia nam wciskają, obiecując nam cuda niewidy. Telesprzedaż to chyba kolejne naciagactwo. W zeszłym roku kupiliśmy taką maszynę do malowania scian za pomoca oprysku farbą pod cisnieniem. Zepsuło sie toto po minucie pracy. Wymienili nam na drugi egzemplarz. I stało sie to samo. Pieniądze i nadzieje w błoto!
      Nie potępiam akwizycji ani wszelkich form sprzedaży posredniej i bezposredniej. To też może być uczciwa praca, jesli sprzedaje sie coś porządnego, nie oszukanego. A ludzie pracujący w takich firmach też z czegos muszą zyć i łapią się za taką robotę, bo jak wiadomo wybór pracy w naszym kraju jest ogromny!!!Takie czasy są i nic nie zapowiada by miały być lepsze. Tylko politycy wciaz trąbią cos o wzroście gospodarczym.He, he!!!

      Usuń
    2. Trąbią, trąbia i samopoczucie sie im poprawia.

      Usuń
    3. Tylko im, niestety! My zostajemy wystawieni do wiatru, chłostani przez ten wiatr bezlitośnie. Pozostawieni na pastwę okrutnych praw wolnego rynku...

      Usuń
  8. Masz wielki dar opowiadania historii ludzkich.
    To niesamowite, do czego zdolny jest człowiek w desperacji. Być może ja, introwertyk i samotnik, też potrafiłabym wykonywać taką pracę, gdybym miała w domu chore, głodne dziecko ...
    W sumie, to, że przyjmuję letników,już jest dla mnie totalnym przewróceniem świata do góry nogami :)
    Wzrost gospodarczy :):):), a w którym miejscu on ma styczność z życiem obywateli?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek sam nie przypuszcza na co go stać, dopóki zycie nie postawi go przed jakąś trudną sytuacją. Łatwiej coś zrobić dla kogoś bliskiego, niż dla siebie. Samotnik, singiel właściwie moze żyć o chlebie i wodzie, w totalnej abnegacji świata i redukcji potrzeb.Ale zupełnie co innego jest, gdy ma sie dla kogo walczyć. A jeszcze my - matki Polki - wyssałyśmy to z mlekiem matki - poświecać się i ani pisnąć. Być silnymi ponad przeciwnosci losu i biurokrację.Udowodnić jednemu z drugim, ze damy rade. I w ogóle - bez łaski!
      Miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej są pełne takich sszarzałych,znękanych, przepracowanych matek. Przychodzą tam żebrać właściwie o marne grosze.A urzędniczki bywają rózne...I człowiek nie moze tupnąc, drzwiami trzasnąc. Swoje pokornie wystoi, żeby dostać od biurokratów comiesieczną jałmuznę...Jadłodajnie dla ubogich pekają w szwach. Na obrzeżach osiedli wyrastają jak grzyby po deszczu osiedla bezdomnych. To takie ukryte w chaszczach domki z dykty, kartonu i zdobycznych blach. Przed domkami suszy sie pranie...Jedyny objaw jakiegoś "domowego" życia...
      Taki własnie mamy wzrost gospodarczy w Polsce.

      Usuń
    2. Z bezdomnymi nie zgodzę się. Towarzystwo im. Św. Brata Alberta pomaga bezdomnym i jest to konkretna pomoc. Jest jeden warunek- nie pić alkoholu podczas pobytu w schronisku. Kto chce może poddać się terapii u A.A.
      Niejednemu udało się wyjść z nałogu.
      Towarzystwo pomaga też w zdobyciu mieszkania.

      Usuń
    3. No własnie, nie pić alkoholu...Dla niejednego z nich alkohol więcej warty niż dom. On daje im złudne poczucie wolności.
      A poza niektórzy tym nie chcą poddawać sie kontroli ani nakazom żadnej instytucji. Żyją byle jak, ale wydaje im się, że przynajmniej mają wolność.Takie życie na obrzeżach, zycie wyrzutków społecznych to ich wybrany styl życia i nie wyobrażają już sobie innego...

      Usuń
  9. Ponoc zadna praca nie hanbi, ale akwizycja mnie osobiscie przeraza. Nawet nie wiem co napisac, zycie czasami nas zmusza do robienia czegos, czego nie chcemy.
    Wciskanie komus za przeproszeniem gowna jest straszne. Tak jest i bedzie i taka sprzedaz widac na kazdym kroku. Tylko czasami nazwa sie inaczej.

    Zycze Wam milego weekendu, pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akwizycja, roznoszenie ulotek, noszenie na sobie jakichś reklam, to naprawdę trudny kawałek chleba. Ci ludzie krążą ulicami w pogodę i niepogodę.Sterczą na ulicach potrącani, omijani szerokim łukiem, pogardzani albo i jeszcze gorzej, bo niewidzialni.Każdy grosz sie liczy w sytuacji, gdy jest sie zdanym tylko na siebie. I oni duzo potrafią znieść. A w środku muszą sie jakos znieczulić na to wszystko, bo by chyba zwariowali. A poza tym ciezko o jakąś porządną robote, wiec cieszą sie tym, co mają. I w myslach liczą, czy starczy w tym miesiacu na opłacenie rachunków. Deszcz pada, wiatr wieje, zmrok zapada a oni wciaz na ulicach...W domu tymczasem czekają dzieci, którym trzeba dać jeść...
      Och, smutno sie zrobiło,sorry, ale na polskich ulicach nie jest wesoło i nie da sie tego nie zauważać.
      Pozdrowienia ciepłe zasyłam!

      Usuń
  10. A ja już nie mam siły się denerwować na tę rzeczywistość. Wypaliłam się i chyba to jest najgorsze:( kiedy nie otrzymałam w UP pracy sprzątaczki ( opisałam to u siebie coś we mnie pękło. Okazało się, że bezrobotny nie może dostać pracy, bo tę odbiera innemu bezrobotnemu- taką mamy " równość społeczną" bezrobotnych:(
    Znam ten gorzki smak w ustach, pustkę w głowie i gulę w gardle, kiedy z dnia na dzień traci się niespodziewanie pracę, zostaje zupełnie bez środków do życia i nie ma się szans na jakiekolwiek zatrudnienie. Tego chyba nigdy nie zapomnę. A potem już się człowiek przyzwyczaja do tracenia tej pracy. Za każdym razem jest się coraz bardziej obojętnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja znam ten gorzki smak w ustach, to poczucie bezradności i dławienie w gardle, gdy nie mozna znaleźć pracy a człowiek daje z siebie wszystko...
      A to, że lata mijają, że teraz jest się w lepszej sytuacji niczego nie zmienia. Bo ten człowiek rozumie, co nadal przeżywaja tysiące innych osób.Każdemu przydałoby sie takie doświadczenie, żeby wczuć się w bliźniego. Bo syty głodnego nie zrozumie, niestety...
      A obojętność jest zbawieniem...Ale jednoczesnie objawem postepującej depresji. Czasami jest już wszystko jedno, A czasami znów w człowieku budzi sie lwica.

      Usuń
  11. Długo się zastanawiałam czy napisać, kiedyś też mieliśmy taki etap w swoim życiu. Przypadkiem mąż dostał propozycję pracy z "obwożną chemią".
    Dostał spory rejon w naszym województwie, samochód. On wprost kocha kontakt z ludżmi :) A jak jeszcze jest możliwość dojazdu w takie zakątki gdzie diabeł mówi dobranoc, to jak nie skorzystać. W każdą godzinę w innym miejscu, rozmawiasz z nieraz bardzo ciekawymi ludżmi, ile kaw się napiliśmy, ile historii poznaliśmy. Jakie piękne miejsca zobaczyliśmy.
    Bo oczywiście nie mogłam odpuścić sobie "darmowego zwiedzania województwa". Fakt, że to ciężka praca, wstać skoro świt, odebrać towar, powrót wieczór, rozliczenie sprzedaży. Ale nam taki styl pracy,w ruchu, z ludżmi odpowiada.
    Zaznaczam, że to było z 15 lat temu, sami używaliśmy tej chemii w domu.
    W ten sam rejon wracaliśmy tak po dwóch tygodniach, ludzie na nas czekali. Widziałam, że niektórzy samotni czekali na nas jak na rodzinę. Bo mieli ciasteczka kupione, kawkę już parzyli ... nawet jak mówiliśmy, że nie możemy nie mamy czasu...to i tak piliśmy prawie wrzątek ale nie mogliśmy takiej samotnej babci odmówić.
    Pracowalismy tak od wiosny do zimy. Ja nie wspominam żle tego okresu, może dlatego, że nie musieliśmy a chcieliśmy. I mieliśmy inne podejście do tego co robimy, nie czuliśmy się, że to nam uwłacza.Pewnie, że były miejsca, że usłyszeliśmy co o takich jak my myślą :)))
    I akwizycja nie była wtedy taka "modna i nachalna"
    To była jazda od wsi do wsi, od domu do domu. Niektórzy ludzie cieszyli się, że odpada im wyjazd do miasta i dżwiganie szamponu, proszku itp.
    Wiem jaki to w sumie jest ciężki kawałek chleba i teraz mamy już "prawie osobistego sprzedawce papieru toaletowego", jest u nas dwa razy w miesiącu :)))
    Bierzemy ... bo wiemy jak jemu na tym zależy, a nam się i tak przyda. Jest ekologiczny, szary. Bez chemii, a bo to kwiatek, a to szlaczek, a zapachowy ... my mamy szary ... z pożytkiem dla lasu i tego pana co go nam sprzedaje. I ulotki też biorę na ulicy, uśmiecham się i dziękuję. Bo wiem, że nieraz właściciel tych ulotek obserwuje rozdającego. Biorę, bo on musi rozdać, a ja ... mam makulaturę. Błędne koło, i najgorsze jest to,że ten co je rozdaje zbiera najgorsze epitety ...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Mirko! Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję za podzielenie się ze mną Twoją historią. Cenię sobie takie otwarcie, zaangażowanie i szczere podejście do tematu. Wydaje mi się, że poczułaś sie odrobinę urażona lub dotknięta moim postem lub też komentarzami pod nim. A ja nie miałam zamiaru pisac niczego złego o pracy akwizytorów, a tylko opisać jednostkową sytuację mojej bohaterki, która po pierwsze nie miała predyspozycji do takiej roboty a po drugie zmuszona była sprzedawać coś, o czym wiedziała, iż ma kiepską jakośc. Robienie czegoś wbrew sobie samej, choćby robiło sie to w imię najwyższych celów prędzej czy później budzi w człowieku wyrzuty sumienia i sprzeciw. Przypuszczam, że gdyby Irena mogła tak, jak Ty jeździć samochodem i zajmować sie sprzedaża porządnych artykułów, ciężko by jej było zrezygnować z takiej pracy. Ale była sama, zarabiała niewiele i źle czuła sie w firmie, która trenowała umysły ludzi, wypruwając ich z uczciwości i etyki zawodowej. Poza tym była zbyt niesmiała i wrazliwa by spełniać sie w tego typu pracy. Bo rzeczywiscie nie kazdy nadaje się do tego, by zagajać rozmowę z obcymi ludźmi i nie peszyć się ich odmową czy nieprzyjemnym traktowaniem.
      Ja też staram się zawsze brać na ulicy ulotki od osób trudniących sie ich dystrybucją i nie patrzę pogardliwie na żadną, ale to żadną pracę. Człowiek musi z czegos żyć i nieraz łapie sie czegokolwiek, by na to zycie mieć. A jesli jeszcze lubi swoją pracę i spełnia sie w niej, jak było to dane Tobie i Twemu mężowi, to cudownie! Poza tym we dwoje robi sie coś o wiele lepiej. Można sie wspierać.Doradzać sobie. Rozmawiać o tym, co sie dzieje.
      Samotnosć i cięzka sytuacja materialna potrafią zmusic człowieka do działania wbrew swojej naturze. I to właśnie była sytuacja Ireny, póki nie znalazła właściwszej dla siebie pracy.
      Mam nadzieje, że wytłumaczyłam tu jasno swoje podejście i że się nie gniewasz Mirko?
      Pozdrawiam serdecznie!:-)))

      Usuń
    2. O matuś, wcale nie przyszło mi do głowy obrażać się :)
      No co Ty Olga, jak mogłaś tak pomyśleć :)
      Napisałam, że się zastanawiałam bo wiem jakie jest podejście ludzi do akwizytorów :)))a ja tu piszę, że mi pasowało.
      Zdaje sobie sprawę, że sama bym tego nigdy nie robiła bo się nie nadaję.
      U mnie za "motorek napędowy" robi mąż :)a ja za tło :)
      Zrozumiałe, że razem to można i góry przestawiać, jak to się mówi.Pewnie, że inaczej jest wozić dupkę autem , z mężem, a nie samemu targać ciężką torbę od domu do domu. Dziękuję opatrzności, że nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nawet jak bywało gorzej to zawsze jakoś wychodziliśmy na prostą.
      Ale tak myśląc dalej, to teraz byśmy tego nie robili. Bo jak widzę co domokrążcy nam oferują to się płakać chce.
      Te kilkanaście lat wstecz jednak takiego dziadostwa nie było, ale znowu jak by bieda zaglądnęła w oczy... ech można tak dumać jak się ma co zjeść, w dupcie ciepło i żaden komornik chałupy nie nachodzi ...

      Usuń
    3. To kamień z serca, Mireczko! Nadwrażliwcy tak mają, wiesz, z drobinki potrafią kulę śniegową utoczyć!
      Cieszę się, że się rozumiemy i podobnie patrzymu na wiele spraw!
      Uściski i ucałowania dla Ciebie!:-))

      Usuń
  12. Tyleż niewdzięczna czasem praca, co interesująca :) Trzeba mieć jednak do tego predyspozycje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie na blogu!
      Tak, zdecydowanie trzeba mieć predyspozycje do tej pracy aby dobrze sie w niej czuć i odnieść sukces. A rzeczywiście bywa, iż jest to interesująca praca ze względu na możliwość poznania wielu ciekawych ludzi.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  13. W latach 90 sama byłam przedstawicielem handlowym i znam aż za dobrze realia tej pracy,nie było innej a centrala mojej firmy była w Gdańsku.Wytrzymałam 14 mcy i z chorym kręgosłupem zmagam się do dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to była bardzo ciezka praca. Przykro mi, ze Twój kręgosłup do dzisiaj to odczuwa!

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost