sobota, 14 lutego 2015

Wyprawa w krainę słońca...Cz.5 - "Powrót nad oceanem"



   

   To między innymi tamten niemiłosierny upał i wynikające z tego zmęczenie zdecydowało o tym, iż nie będziemy kontynuować naszej drogi na południe i nie dotrzemy do jeziora Eyre, a być może i dalej, do samej świętej góry Uluru – najważniejszego dla Aborygenów miejsca w Australii. Pocieszaliśmy się wówczas, że może kiedy indziej, w bardziej sprzyjającej porze znowu uda nam się wyruszyć w tamte strony. Niestety, los przy naszej wydatnej pomocy zdecydował zupełnie inaczej…



   A już w drodze powrotnej ( a wracaliśmy ma się rozumieć - dla urozmaicenia - inną drogą niż jechaliśmy przedtem) odwiedziliśmy w portowe miasto nadoceaniczne Port Augusta. Miasto pełne współczesnych Aborygenów.


   Spacerując ulicami Port Augusty i pochłaniając wielkie porcje wściekle słodkich lodów zerkaliśmy dyskretnie na tubylców tak po prostu krążących między sklepami, rodzinnie zajadających lody, czy siedzących na krawężnikach i nonszalancko popalających papierosy. Aborygeni przeważnie ubrani byli w klapki-japonki albo też przemieszczali się zupełnie boso. Na sobie mieli jakieś powyciągane koszulki i byle jakie gatki. Zdecydowanie lepiej by wyglądali tak jak niegdyś - nadzy, z bumerangiem albo tubą didgeridoo w dłoniach, wymalowani w tajemnicze kropeczki… Ale cóż - cywilizacja zmienia i unifikuje wszystko. A oni chcąc nie chcąc musieli się dostosować. Ale chyba mają wciąż tego samego ducha, swoistą dumę i niezależność, bo widać to było w ich spojrzeniach oraz w sposobie poruszania się. Patrzyli wyzywająco, albo wręcz przeciwnie, wzrokiem niewidzącym, jakby świat wokół istniał niby nie warta zauważenia mgła. Mimo powyciąganych koszulek made in China mieli w sobie prawdę i moc…Jedni kruczoczarni, inni rudzi albo blondyni - bo takie kolory włosów nie są wśród nich niczym dziwnym. Niektórzy o pięknych, szlachetnych, jakby wyrzeźbionych z z mahoniu twarzach. A niektórzy znowu o fizjonomiach przerażająco brzydkich, lecz niepospolitych, pierwotnych a schowanych za pogardliwym, zblazowanym uśmieszkiem…. 


   Niezwykle to wszystko było dla mnie fascynujące, bo w Melbourne niezbyt często widywałam Aborygenów. Niestety, nie odważyłam się zrobić im w Port Augusta ani jednego zdjęcia, ponieważ Aborygeni nienawidzą tego. Fotografowanie twarzy jest dla nich często jakimś nieprzekraczalnym tabu. Beztroskim zabraniem im kawałka duszy. Pogardliwym, przedmiotowym wręcz potraktowaniem. Może gdybym spytała o pozwolenie, to któryś z nich by się na pozowanie zgodził. Nie miałam jednak na tyle odwagi a z szacunku dla nich robić zdjęć z ukrycia nie chciałam. Zresztą czas nas gonił. Trzeba było ruszać w dalszą drogę.



   Po krótkiej jeździe zatrzymaliśmy się  w pobliżu zatoki w Port Augusta olśnieni niezwykłym, opalizującym na różowo kolorem wody w słonym jeziorze utworzonym po lewej stronie szosy biegnącej nad oceanem. Widok był wspaniały, natomiast zapach starego, zepsutego sera docierający z tego akwenu do naszych nozdrzy kazał nam czym prędzej wsiadać w jeepa i uciekać z tego smrodliwego miejsca byle dalej stamtąd!



   Następnym przystankiem była mała miejscowość Port Germein, szczycąca się posiadaniem najdłuższego na świecie, drewnianego molo, mierzącego niegdyś prawie 2 kilometry a dzisiaj około 1,6 km. Wybraliśmy się oczywiście na przechadzkę do samego końca tego biało-niebieskiego pomostu. Po drodze mijaliśmy kąpiące się w przybrzeżnych wodach dzieciaki a spragnieni ochłody także zanurzaliśmy od czasu do czasu stopy w turkusowych płyciznach zatoki. Tam, gdzie było głębiej stali wytrwale rybacy i wyławiali co chwilę fantastycznie niebieskie, wielkie kraby. Tych krabów jest tam tak wiele, że raz w roku odbywa się w Port Germain święto „crabbingu”, czyli połowów tych niezwykłych skorupiaków. 



   Kilkadziesiąt kilometrów dalej, gdzieś za masteczkiem zwanym Port Pirie, już na pożegnanie zatrzymaliśmy się raz jeszcze i po raz ostatni ochłodziliśmy nogi w oceanicznych wodach spokojnej Zatoki Spencera. Przed nami była już tylko bardzo długa, męcząca droga powrotna.
 





Nazajutrz  po powrocie w liście do rodziny pisałam:

 Jadąc już dalej bez ustanku koło pierwszej w nocy dotarliśmy wreszcie do Melbourne po tej obfitującej w wiele wrażeń, emocji i atrakcji, tygodniowej podróży. A tak tym wszystkim byliśmy nabuzowani, podnieceni, że usnąć udało nam się dopiero około wpół do czwartej! W sumie przejechaliśmy wówczas ponad trzy tysiące kilometrów, zatrzymując się wielokrotnie po drodze na zobaczenie czegoś, na sfotografowanie, na spacer, na odpoczynek, na nocleg. Przedłużyliśmy naszą podróż o jeden dzień, bo to są naprawdę rozległe przestrzenie i nie sposób zobaczyć nawet jednej tysięcznej wycinka tej krainy w ciągu tego czasu. A chciałoby się tak podróżować i podróżować bez końca! To wciąga jak narkotyk, chociaż jest jednocześnie męczące, z powodu straszliwego upału i monotonii podróży.
   Przeciętnie temperatura oscylowała wówczas wokół 40 stopni a czasem słupek na termometrze skakał nawet do ponad 50 stopni Celcjusza!
 Jednak mimo wszystkich niedogodności taka bezkresna wędrówka to za każdym razem wspaniała, pełna emocji i niepowtarzalnych przeżyć przygoda…”

   Skończyłam czytać stary list i spojrzałam na białe przestrzenie za podkarpackim oknem. Gdy zaczynałam spisywać wspomnienia z tej gorącej podróży lutowa mgła cichą, senną rzeką płynęła ponad koronami drzew, wplatała się między bezlistne krzewy i cieniste parowy…Odcinała nas zupełnie od świata dając złudzenie, że nie istnieje wcale reszta rzeczywistości. Cała reszta jest przecież tylko dziwnym, kolorowym snem. Kartką w przeczytanej dawno temu książce… Kartką, którą dopiero przewrócę, przeczytam…Teraz kończę moją opowieść. Zniknęła mglistość za oknem, nastała pora przedwiosennego, ostrego niczym w Australii słońca. Jednak strzępy mgły pozostały w duszy. Zawsze już chyba tam będą. Dziwna nieokreśloność…Jestem tutaj. I jestem tam. Wrastam w tę mgłę i w tamto słońce, w tutejszy chłód i w tamten upał, w nieustraszony wiatr, który krąży po świecie i szepcze, że wszędzie jest blisko, a wszystko, czego mi trzeba mogę dotknąć, że mam to w zasięgu uczuć, wyobraźni i snu…



    Patrzę na tamte kolorowe zdjęcia sprzed lat. Nieuchwytna wirujesz w słonecznych wspomnieniach Australio. Muśnięta tylko wycieczkami w Twe niezmierzone przestrzenie, podróżami w wielobarwne oddale, codziennym, zwykłym życiem oraz nieustanną ambiwalencją uczuć zostałaś tam i we mnie…Szamanko. Nie dajesz się zapomnieć…

Szamanka

Australia to samotność ubrana w barwy piękna
To muszla szczerozłota, która na dwoje pękła
To przestrzeń nieodkryta, czy trzeba ją odkrywać?
Im dalej, tym goręcej i pustki wielkiej dywan

A w pustce głuche szepty, w dzikości tkwiąc odwiecznej
Wabią wędrowców ku sobie mitami, wizjami, wierszem
W ten busz idź, w tę woń tajemnicy i nie patrz za siebie bo po co?
Papugi Ci krzyczą nad głową, jaszczurki swym srebrem migocą

A gdzieś tam deszczowe lasy, paprocie wielkie jak drzewa
Horyzont niedościgły, didgeridoo rozbrzmiewa
A między rozgwiazdami, w oceanicznej otchłani
Potwory szaleją z głębin, okrutny turkus mami

Kraina nieokiełznana i niepodległa czasowi
Uśmiecha się jak szamanka, jej magii nie da się złowić
Ubrana w woalkę sekretów, pachnąca obietnicą
Leciutko biegnie przed siebie i woła wędrowca...w nicość...


     Serdecznie dziękuję wszystkim wiernym czytelnikom za towarzyszenie nam w tej sentymentalnej podróży i dotrwanie z nami do jej końca!:-))






30 komentarzy:

  1. Takie drogi jak na tym zdjęciu powyżej lubię, widzę że zastawiona że nie można nią pojechać, ale gdzie prowadzi, jakie ma zakręty, jaki świat na tej górce i za nią, co jest za zakrętem. :) Lubię odkrywać nieznane i z radością czytam Twoje wspomnienia Olu. Ale, ale jeszcze nie wiosna, na pewno jest coś czym możesz się jeszcze podzielić wspomnieniem o wielkim mieście, w którym mieszkaliście, tam też jest ciekawie na pewno. Lubię Ciebie czytać :) Olu. Walentynkowe ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię takie drogi...Zawszem ciekawa, co tam sie kryje. W ogóle zycie jest taką drogą - czasem warto przełamać szlabany i z bijącycm sercem wejsc na takie niby zakazane tajemnicze drózki...
      U nas słoncecznie, przedwiosennie. Kury wylazły z kurników i tłoczą się na widocznych spod śniegu skrawkach trawy.One potrafią byle czym sie cieszyć. Tak trzeba i nam...
      Ściskam Cię gorąco Eluś i dobrego samopoczucia zyczę!:-))♥

      Usuń
  2. Było mi bardzo miło gościć na Twoim blogu Olgo. Mimo zimy pozwoliłaś wędrować z Wami przez kraj, którego inaczej nie zwiedzę. Cudownie tak zobaczyć go z Wami. Dziękuję za ciekawą przygodę.

    pozdrawiam wesoło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze mi było na jakis czas przenieśc sie pamięcią i sercem w tamte okolice. Ech, jak dobrze pamiętać (choć czasem wspomnienia trochę bolą...).
      Usmiech zasyłam Ci miła Alis z mojego tu i teraz. A słonko świeci jak zwariowane!:-))

      Usuń
    2. złapałam uśmiechy, na niedzielne słoneczko zaniosłam
      :))))))))

      Usuń
  3. Macie niesamowite wspomnienia z lądu, na który większosć z nas nigdy nie dotrze. Fajnie, że podzieliłaś sie z nami, Olu tymi wspomnieniami i zdjęciami :) Jesli masz ochotę, to daj więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy mnóstwo ciekawych wspomnień, więc szkoda mi było je trzymać w ukryciu, jakbym się tamtych czasów wstydziła, czy coś...Po prostu płyneła ze mnie fala wspomnień i z radoscią sie nimi z Wami dzieliłam. Ale na razie wystarczy. Wróciłam i jestem tutaj, razem z moim podkarpackim słonkiem.
      Pozdrowienia ciepłe zasyłam Liduś!:-))

      Usuń
    2. Pewnie, że szkoda trzymać je w ukryciu :)
      U nas już po słonku :(
      Ale pozdrawiam Cię ciepło, Olu :***

      Usuń
    3. U nas słonko dzis było tylko po południu a poza tym znowu zimnica! Ale zapowiadaja powrót ciepła - na szczęście!
      Uściski wieczorne zasyłam Liduś i podziękowania za pamięć!:-))*

      Usuń
  4. Przestałam się bać własnych tęsknot.( a może mi się tylko tak wydaje :):)) Bałam się ich tak bardzo, że odcinałam się od wspomnień.
    Masz w sobie Australię, jakiej nie ma nikt, bo nikt jej nie przeżył tak jak Ty. To jest nienaruszalne.
    Myślę, że poczucie braku, jakie nosimy w sobie, jest nie do zaspokojenia. Jest naszym ludzkim przekleństwem, bo powoduje wieczny niepokój. Ciągłą niepewność "czy to na pewno tu?", "czy teraz?", "na zawsze?" "czy to już wszystko?", "czy nic mnie więcej nie czeka?" ...Jest też błogosławieństwem, bo tylko dzięki niemu mamy szansę poznać moc pragnienia. Takiego prawdziwego, palącego jak ogień, które nie potrzebuje zgody rozumu, bo i tak zrobi co zechce.
    Ściskam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się co bać wspomnień i tęsknot, bo one są kawałkiem nas. Po co się siebie wypierac, przed sobą i światem cos udawać? Nawet gdy to boli, to ten ból świadczy o naszych uczuciach. Nie z drewna przecież jesteśmy. Wiele sie na pewno jeszcze rzeczy zdarzy, które wyzwolą w nas kolejne wspomnienia albo obudzą nas nowe - takie, jakich siebie jeszcze nie znałyśmy. I tyle ludzi jest niosących swoją pełną emocji prawdę. Za nami, przed nami, w nas...
      Ciepło Ci swoje Madziu zasyłam, doceniajac Twój pełen wrazliwosci komentarz!***

      Usuń
  5. Olenko, czy nie zalujecie swojej decyzji pozostawienia tamtego goracego piekna, czystej egzotyki, przestrzeni oceanu, rozowych jezior, barwnych ptakow, wszedobylskich kangurow, czerwonej ziemi, zdegenerowanych cywilizacja aborygenow i troche innego nieba na rzecz niepewnego bytu na Podkarpaciu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Róznie to z nami jest Panterko. Jak nam tu dobrze, jak zmartwienia i lęki egzystencjalne nie osaczają, to nie żałujemy niczego. To mamy tu spełnienie, sens i czyste szczęście. A jak cięzko na duszy, to tęskni sie za tamta krainą. Ale w tamtej krainie też przeciez bywało róznie - to po czasie sie wszystko widzi przez rózowe okurary.Tam ludzie też mają problemy.I tęsknią za czymś, co nierealne i cierpią.... I czasem bywają wobec zmartwień tak samo bezradni i samotni, jak my tutaj. Wniosek? Nie ma stuprocentowego raju na tej ziemi. Tylko własnym nastawieniem do tego, co nas otacza możemy sobie namiastke raju budowac. Jakąś tratwę ocalenia na morzu tego pełnego sztormów zycia...Trzeba pamiętać wszystko, a dobrymi wspomnianiami koić serce. Bo one koją, nie rozdrapują...
      A u nas morze słońca...Jakze magiczne jest to słonce...Śnieg topnieje. Kury się cieszą...
      Ściskam serdecznie Aniu!***

      Usuń
  6. Oleńko, towarzyszenie Wam w tej podróży było dla mnie przyjemnością. I szkoda, że tak szybko dotarliśmy do celu :)
    Mam niedosyt wszystkiego !!!
    Dziwnie tak, za oknem minus kilka stopni a tu podróż po Australii :)
    Całuski :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie Mirko, że odbyłaś z nami tę podróż. Fajnie, że o tym napisałaś a nie jechałaś z nami jako milczący duch!:-))
      Całusy serdeczne ze słonecznego Podkarpacia zasyłam!:-))

      Usuń
  7. Piękna to podróż... :)!... Cudownie opowiedziana. Dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy moje serce, że podrózowałaś z nami, że Ci sie podobało Abi! Dobrze tak wspominac i podrózowac w zaprzyjaźnionej kompanii!:-))*

      Usuń
  8. Wpadłam Oleńko między jednym wyjazdem a drugim by poczytać o Twojej podroży. Masz dar opisywania i dobre pióro, zawsze z przyjemnością czytam. Serdeczności zostawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Alinko, że wpadłaś sobie poczytać i że masz tak dobre zdanie, o tym co piszę.
      Pozdrawiam Cie ciepło!:-)

      Usuń
  9. Piękna podróż Oleńko, dzięki Tobie zwiedziłam kawał świata- dziękuję.
    Bardzo Cię proszę o cierpliwość w sprawie nagrody, jako że obraz jest jeszcze na wystawie w domu kultury, ale mam nadzieję, że pod koniec tygodnia go odbiorę, a najpóźniej w następnym i zaraz go wyślę.
    Jeszcze raz dziękuję za Twoje ciepłe komentarze i ten piękny wiersz, który wydrukowałam i wkleiłam do albumu z pamiątkami. Buziaki posyłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basieńko, napisałam dla Ciebie wiersz, bo jesteś niezwykłą osobą, bo warta jesteś wierszy, kwiatów i tęcz. Bardzo sie ciesze, że sprawiłam Ci nim przyjemnosc i czuję sie zaszczycona, iż go wydrukowałaś i umiesciłaś w albumie z pamiątkami. Kochana jestes bardzo!:-))
      A co do Twego cudnego obrazu z wierzbami, to poczekam ile bedzie trzeba. Naprawdę nie spodziewałam się, że będę go miała u siebie. To cudownie z Twojej strony, że tak mnie doceniłaś!
      Dziękuję też, że zwiedziłąs ze mna częśc Australii Południowej!
      Mnóstwo serdecznosci Ci zasyłam i usmiech na dokładkę!:-))*

      Usuń
    2. A Twój uśmiech przyda mi się bardzo...

      Usuń
  10. Zjechałam z Wami kawał świata, zobaczyłam wiele Waszymi oczami, myślę, Olu, że jeszcze niejedna, australijska ciekawostka przewinie się przez ten blog; nie dotarliście do świętej góry aborygenów, bo inaczej potoczyły się Wasze losy, wyruszyliście w inną podróż, na Podkarpacie;
    czy to już koniec wędrowania? myślisz, Olu, że zostaniecie tu na zawsze? jeśli pytania są zbyt osobiste ....; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Marysiu, że zechciałaś z nami wędrować i że przejawiałas tak szczere, pełne refleksji zainteresowanie ta podrózą. Też mysle, ze jeszcze niejeden raz pojawią sie tu posty i zdjęcia z naszych australijskich wypraw, bo mamy tego bardzo dużo w pamieci i w archiwum. A wspominanie tamtych czasów jest dla nas sentymentalną, czarodziejską podrózą w naszą tak inna, od obecnej przeszłosć.
      Nie wiem, tak naprawdę, czy to juz koniec wędrowania. Życie jest wędrówką i czasem nasze wybory lub też meandry losu bywaja tak zaskakujące, że wielce zdziwiłyby nas wczorajszych, nas jutrzejszych. Och, kto to wie, co będzie? Naprawdę dziwne scenariusze pisze los...
      Pozdrawiamy Cię gorąco - pełna wrażliwosci sąsiadko!:-))*

      Usuń
  11. Witajcie,wedruje razem z Wami i jestem szcześliwa pozdrawiam trejtka.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost