niedziela, 8 lutego 2015

Wyprawa w krainę słońca i wielobarwnych przestrzeni, czyli wspomnienie z podróży do South Australii. Cz.1 - Początek, czyli słone jeziora..."



   Jakie to dziwne, że czas tak szybko zleciał!
Przecież dopiero co wyjeżdżaliśmy z Cezarym na naszą daleką wyprawę do stanu South Australia a teraz jesteśmy już z powrotem w naszym stanie Wiktoria, pełni wrażeń i wspomnień z krainy wiecznego słońca, wspaniałych kolorów gór oraz bezkresnych przestrzeni. A w domu, w Melbourne wszystko po staremu...Papugi wydzierają się identycznie, jak przedtem. Sąsiadka wciąż słucha puszczonego na cały regulator ostrego rocka. A kwitnące w ogrodzie naprzeciwko kalie wyglądają tak samo olśniewająco biało, sztucznie i plastikowo, jak kilka dni temu. Tymczasem my byliśmy tak daleko, przemierzając tysiące kilometrów, zwiedzając dziesiątki czarownych krain, czując się prawie jak podróżnicy do wnętrza ziemi z powieści Verne’a…” – z wielkim sentymentem przeczytałam niedawno fragment listu, który w czasach australijskich pisałam do rodziny.

   Natychmiast przypomniała mi się tamta nasza wyprawa z całą wyrazistością.  Postanowiłam spisać swoje wspomnienia, póki jeszcze tak mocno dźwięczą mi w głowie. Są teraz dla mnie, jak słodkie, niebolesne z powodu cichnącej już tęsknoty sny…Jak cukierki z dzieciństwa, co to należały wyłącznie do tamtych czasów i wiem, że dzisiaj ich smak wydałby mi się zupełnie inny. Pewnie gorszy…Zresztą wszystko przeżywane po raz pierwszy jest najwspanialsze, najwyrazistsze. Potem wrażenia blakną, jałowieją i wszystko powszednieje…Teraz jednak, póki trwa czekanie na prawdziwą, słoneczną wiosnę i ciepło, na nowe, intensywne dzianie, przynoszące radość, energię i sens chciałabym zanurzyć się na jakiś czas w tamten barwny, australijski sen. Czy powinnam uciekać od tego, co minęło i nie wróci, lecz było przecież najwspanialszą przygodą mojego życia?….
   Spoglądam przez okno i dostrzegam, iż to kolejny dzień, gdy króluje stalowe w kolorystyce niebo, przenikliwie zimny, zadziorny wiatr,  do tego podobny do ryżowych płatków, zasypujący nas obficie śnieg oraz tajemnicza plątanina oszronionych gałęzi drzew w tle. To moja oswajana wciąż uczuciami i pracowitą codziennością, wybrana sercem podkarpacka kraina osiedlenia i spełnienia. To kolejny splot warkocza jakże zaskakującego mnie wciąż życia…Swojski, bogaty w odmienne pory roku świat, upojne zapachy łąk i lasów, w szczęśliwe dni naszych zwierząt, w graniczące z bezbrzeżną euforią uczucia, ale i w troski i problemy, co to coraz częściej spać nie dają…




   A pomyśleć, że kilka lat temu o podobnej porze właśnie mknęliśmy naszym czarnym jeepem na spotkanie nowej, słonecznej przygody, przemierzając uparcie puste drogi Australii południowej. Zajadaliśmy kwaśne jabłka. Śpiewaliśmy stare, dobre piosenki. I spoglądaliśmy wyczekująco w falującą upałem przestrzeń, która otwierała się przed nami mamiąc kolejnymi zakrętami,  skrytymi w jarach na poły wyschniętymi rzeczułkami, łagodnymi wzniesieniami, zżółkłymi od słońca polami i niepochwytnymi wciąż snami. My - tacy młodzi duchem, tacy niepokorni i wolni. Ty, mój kochany Cezary w swojej ulubionej, błękitnej koszuli w kratkę. Ja w mojej kupionej w australijskim szmateksie super wygodnej, przewiewnej bluzeczce z długim rękawem. Na tylnym siedzeniu leżały nasze made in China, kowbojskie kapelusze. Pod nogami kulały się butelki wody mineralnej. Na kolanach spoczywał wierny aparat fotograficzny. Tuż przed wyprawą, dla wygody ścięłam włosy na krótko i zadowolona, że mogę tak sobie jechać przy otwartym oknie a kosmyki nie wpadają mi jak zwykle do oczu i do ust wystawiałam głowę przez okno i wpatrywałam się w oszałamiający bezkres…Na nosie wykwitały kolejne piegi. W oczach lśniła ciekawość i dziecięcy uśmiech. Mknęłam przy Tobie, do wymarzonej, południowej Nibylandii niczym uskrzydlony odwieczną magią przygody Piotruś Pan…Ja to byłam? Naprawdę ja…? Jak to wtedy było? 




  ... Już w kilka godzin po opuszczeniu ciepłego, lecz nie upalnego Melbourne, minąwszy Bendigo i Charlton dotarliśmy do suchego jak pieprz, skąpanego w bezlitosnych promieniach południowego słońca małego miasteczka Wycheproof. Nazwa ta pochodzi z języka aborygeńskiego a oznacza trawę na wzgórzu. Bo rzeczywiście jest w tej miejscowości porosłe suchą trawą niewielkie wzniesienie, z którego bardzo dobrze widać okolice. Niezmierzone przestrzenie pól pszenicznych, suchych, szczeciniastych połaci traw, kępek eukaliptusów i niteczek dróg kończących się gdzieś za horyzontem. Falujące nad tymi widokami gorące powietrze zapowiadało nam, w jakie rejony przyjdzie nam teraz wjechać. Jak oddalone od cywilizacji szosy przemierzać.




   Po zejściu z tego niewysokiego, bo liczącego zaledwie 148 m wzgórza pojechaliśmy do centrum miasta, aby zatankować samochód i przejść się by rozruszać nogi przed czekającą nas długą jazdą. W głowach kręciło nam się od monotonii podróży, od spiekoty i suchego, nie dającego żadnej ochłody wiatru.  Marzyłam wówczas o surowej, polskiej zimie, o czystym śniegu, który mogłabym nabrać w dłonie, przyłożyć do spieczonych warg a nawet zjeść ze smakiem, jak w czasach beztroskiego dzieciństwa...
   Przy okazji obejrzeliśmy oryginalną ekspozycję żelaznych, wielowymiarowych rękodzieł zajmujących całą przestrzeń między stacją beznynową a sklepem dla kolekcjonerów staroci. Sympatyczny i  pomysłowy kowal wystawiał tam swe abstrakcyjne dzieła, chętnie wdając się w rozmowy z turystami i opowiadając o swej pracy oraz o kwitnącej ponoć w Internecie sprzedaży jego oryginalnych wytworów. Powiedział, że to między innymi dzięki niemu miasteczko powoli staje się znane i przyciąga do siebie nowych osiedleńców. Władze miasta zaś, w celu zachęcenia następnych chętnych ogłosiły, że możliwe jest wynajęcie położonych w okolicy gospodarstw agroturystycznych w cenie zaledwie jednego dolara za tydzień! Cena rzeczywiście bardzo atrakcyjna, tylko co robić w takim miejscu? Z czego żyć? 



   Przez chwilę wyobraziliśmy sobie nawet, iż nabywamy takie gospodarstwo i zajmujemy się hodowlą owiec. W promieniu wielu setek kilometrów nie ma dużych miast. Upał panuje tam przez większą część roku. Ubrani w przewiewne, kraciaste koszule z długimi rękawami i kapelusze z szerokim rondem, nikogo prócz kangurów nie spotykając, zaganiamy nasze barany i przemierzamy na koniach brunatno-żółte przestrzenie tych spieczonych promieniami słońca nizin. Czasem odwiedzalibyśmy miasteczko, by zrobić konieczne zakupy i pogadać z miejscowymi. Posiedzieć razem z nimi w barze, delektując się szklaneczką zimnego piwa. Popatrzeć na ustawiony ponad kontuarem baru telewizor i pokibicować razem narodowej reprezentacji Australii w footballu. Jakie tam jeszcze mogłyby być rozrywki? Pewnie uczestnictwo w wyścigach końskich albo rodeo, lub w okazjonalnych targach czy akcjach charytatywnych. Czasami spotkania w babskim gronie przy zbyt słodkich muffinkach i zbyt kąśliwych ploteczkach o mężach.

A wieczorami, po robocie, siedząc z Cezarym na tarasie naszego drewnianego domku pod eukaliptusem odpoczywalibyśmy, słuchając wrzaskliwych papug, kłótliwych kokabur, charkotliwych pohukiwań schowanych w chaszczach possumów, czyli oposów…Czy różniłoby się to aż tak bardzo od naszego obecnego życia w podkarpackiej wiosce? Chyba nie! Tylko tu przeważnie trochę zimniej bywa i ptaki inne śpiewają!:-))

Ale wróćmy do opowieści z tamtych czasów, do upalnej końcówki styczniowego lata…




    Głównym celem naszej podróży były przepiękne, dzikie Góry Flindersa. Są one oddalone od stolicy stanu South Australia - Adelajdy o około 400km. Dla nas było to około 1400 km z Melbourne. Wcześniej planowaliśmy jeszcze pojechać dalej, by zobaczyć największe, cyklicznie wysychające jezioro Australii - Lake Eyre, ale okazało się, iż jest ono teraz właśnie w fazie kompletnego wyschnięcia, a więc prawdopodobnie nie ma tam nic ciekawego do zobaczenia. Co innego byłoby, gdyby aktualnie znajdowałaby się w nim woda. Wówczas rozkwitałby tam raj dla ogromnej ilości ptaków i ryb a także prawdziwe El dorado dla fotografów. Natomiast w czasie wyschnięcia to po prostu ogromna, szaro biała połać, bez śladów życia. 





   Jadąc do gór Flindersa, jeszcze w Wiktorii, kilkadziesiąt kilometrów za Wycheproof mieliśmy możliwość zobaczenia kilku o wiele mniejszych, ale w sumie podobnych jezior.  Kompletnie wyschniętych, tkwiących niby ogromne, białe boiska pośród wielkiej pustki stepu, pól i uschniętych porostów. Największe pośród nich było Lake Tyrrell. Spacerowałam po położonym tuż przy nim mniejszym zbiorniku zwanym Sea Lake, z zachwytem przyglądając się krystalicznym grudkom soli, upodabniającym to niezwykłe jezioro do pokrytego wieczną zmarzliną akwenu dalekiej północy. Ale tam stale jakieś życie mroźne się toczy. Jakieś foki, reny, czy chociażby mewy krążą w pobliżu. Tutaj tylko martwota niezmierzona trwała. Pustka, spiekota i cisza jak po wybuchu bomby atomowej. Wszystko, co żyje potrzebuje przecież chociaż odrobiny wody. Tutaj nie było jej wcale. Dookoła panowała susza i towarzysząca jej solna, zabijająca wszystko biel. A obok trwały niemo wyschłe na wiór kłosy traw i rachitycznych drzewek. I tylko jakiś samotny kruk krążył nad nami, krakliwie i ponuro coś nam przepowiadając. Słuchając jego okrzyków dziwnie sucho w ustach mi się jakoś zrobiło i mróz przeleciał po krzyżu. Czym prędzej łyknęłam więc kilka łyków wody, ukrytej zapobiegliwie przed gorącem w naszej podróżnej lodówce. 


Na dnie wyschłego jeziora


Jak po śniegu, po dnie jeziora
Idę, sól chrzęści mi pod stopami
Miliard sopelków, kryształów
Białych pajęczyn aksamit

Kiedyś tu bujne kwitło życie
Ukryte pod wody tonią
Teraz jak księżyc – wszystko nagie
Wydane oczom i dłoniom

Jak szklana wata są ostre
Jak ptasi puch delikatne
Te labirynty solne
Te białe mchy naskalne

Tak można by iść niczym w transie
Przykucać co krok w olśnieniu
Nad koronkowym królestwem
Tajemnic w suchym strumieniu

Aż naraz krzyk słyszę kruka
Strażnika tej słonej krainy
Bym nie ważyła się szukać
Skarbów tej niby-zimy

Więc jeszcze zdjęcie ostatnie
Cofnęłam się w las namorzyn
A wierny strażnik ukradkiem
Wciąż mi nad głową krążył

Aż doszłam ku rozwidleniu
Tu ludzi świat, tam ocean
Wróciłam w swój los w zamyśleniu
Kruk cicho odleciał w bezczas...








    Zdecydowanie tak spieczone słońcem, prawie zupełnie pozbawione drzew tereny nie są dobrym do osiedlenia miejscem – pomyślałam a propos wcześniejszych rozważań o zakupie gospodarstwa w tych stronach.  Jednak, jak dowiedziałam się z folderów reklamowych, ten przygnębiająco suchy stan rzeczy zmienia się zupełnie zimą. Z opadów deszczu i dopływu wód podskórnych pojawia się długo wyczekiwana wilgoć i żywsza zieleń. Zlatują się ptaki. Schodzą jaszczurki, kangury i walabie. Solna kraina na chwilę ożywa i tworzy czarodziejski, pełen dźwięków i kolorów raj!



Gdzieś tam na horyzoncie widoczne były ciągnące się w nieskończoność czerwono brunatne pola uprawne. Kolor ziemi w Australii jest zaskakująco inny niż w Polsce. Mało tu czerni i szarości. Jest natomiast wiewiórkowa rudość, brudny róż, zgaszony fiolet, bordowy brąz, intensywny pomarańcz i wieloodcieniowa żółć. Dlatego na fotografiach i malarskich pejzażach wygląda to bardzo egzotycznie i malowniczo. Warzywa korzeniowe z takiej ziemi wyciągnięte i myte natychmiast oddają wodzie pokrywające je barwne pyły. Jakby się pisanki wielkanocne płukało! Ale to tylko pod warunkiem, że trafimy na warzywniak w stylu polskim, gdzie wszystko, co się kupuje jest brudne, bo niby przez ten naturalny brud przed zepsuciem chronione. Zazwyczaj jednak plony ziemi australijskiej sprzedawane są w stanie nieomal sterylnej czystości. Wystawione w sklepach ziemniaki, marchewki, buraki, pietruszki i selery wyglądają jak gotowe by od razu wrzucić je do garnka, czy nawet schrupać na surowo!

 





   A propos plonów ziemi, to irytujace było dla nas, że z Wiktorii do South Australii nie wolno przewozić żadnych owoców ani warzyw. Są tam ścisłe restrykcje z powodu jakiejś groźnej muszki owocowej, która podobno nawiedza cyklicznie uprawy Wiktorii. Musieliśmy więc przed granicą stanów pożreć, co się tylko dało, a czego się nie dało po prostu wyrzucić, bo kary za przewóz owoców i warzyw między stanami są kolosalne. A jeszcze na granicy okazało się, że nawet ziemniaki i cebule, które kupiliśmy w poczciwym warzywniaku na naszym osiedlu w Melbourne także podlegają zarekwirowaniu. Tak więc z żalem wrzuciliśmy te wiktuały do specjalnie w tym celu ustawionych przy posterunku granicznym koszy i zostaliśmy surowo pouczeni, że jest to konieczne i nie ma mowy o przymknięciu na coś oka. Oczywiście w pierwszym miasteczku za granicą South Australii kupiliśmy następne owoce, które już wolno nam było bez zbędnej nerwowości i pośpiechu jeść do woli…



36 komentarzy:

  1. Cieszę się bardzo, że znalazłam Wasze miejsce w sieci......
    Cudownie tak w niedzielne, zimowe popołudnie przenieść się do innej krainy, pełnej słońca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze tak popodrózować we wspomnieniach albo w wyobraźni, gdy za oknem zimno i snieżnie...
      Cieszę się, że lubisz tu przychodzic Alis!:-))

      Usuń
  2. Dzieki Olenko za cudna wycieczke. Kolory ziemi australijskiej sa naprawde sliczne, dodatkowo te ogromne przestrzenie robia wrazenie. Zawsze mi sie podobaly i podobaja takie pustkowia, ale jazda przez nie godzinami potrafi byc nudna do bolu:))) Dobrze, ze nigdy nie musialam jechac sama, bo rozmowy z towarzyszem podrozy pomagaja. Ale czasem to i mowic nie ma o czym, bo oczy widzac te rozlegle pustosc po prostu same sie zamykaja:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Star, ze czasem taka monotonna jazda otepia i sił pozbawia oraz ochoty do czegokolwiek. Człowiek jak zombie prawie sie staje!
      Cieszę sie Star, ze podoba Ci sie moje australijskie wędrowanie. Dobrze wiedzieć, że mam dla kogo pisac, że to nie idzie w jakaś pustkę.
      Pozdrowienia serdeczne zasyłam z mroźnej krainy podkarpackiej!:-))*

      Usuń
  3. Zaiste, kolory australijskich pol bylyby z pewnoscia inspiracja dla Tycjana, sa doprawdy przepiekne. Jednak swiadomosc pustynnosci, bezludnosci i wiecznego upalu, a takze slonej wody w jeziorach, nie zacheca szczegolnie do osiedlania sie w tych okolicach. Owszem, zobaczyc warto, ale zyc tam?
    Caly opis Waszej wycieczki, przeplatany refleksjami, czy warto bylo wracac na ojczyzny lono - to jeden poemat, przeczytalam dwa razy i moglabym czytac jeszcze i jeszcze. Po raz kolejny zachycam sie doborem slow i w duchu zazdroszcze, ze ja tak nie umiem.
    Dziekuje za wspaniala wycieczke po bezdrozach australijskich, Olenko.
    Sciskam Was serdecznie :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie by sie człowiek przyzwyczaił do zycia w tych suchych, goracych rejonach, bo przecież my ludzie, to takie ptice, co wszędzie zyc potrafią.To była kolejna z mozliwosci wyboru ścieżki zycia. Nie poszlismy nią. Mamy inną, czasem równie ekstremalną jak tamta australijska.
      Dziękuję Ci Anuś za tak ciepłę słowa o moim pisaniu. Piszę sercem, bo tylko tak potrafię.I pisze dla ludzi sercem czytajacych - takich, jak Ty, kochana dziewczyno.
      Będzie jeszcze kilka odcinków (bo w trakcie pisania przypomina mi sie coraz wiecej!), więc bedziesz miałą jeszcze co poczytać i pooglądać(ciekawe, czy Ci sie nie znudzi?!:-))
      Oboje mnóstwo serdecznych myśli Ci zasyłamy, ciesząc się, iz mamy w Tobie tak wierną i wrażliwą czytelniczkę!:-))***

      Usuń
  4. Ależ rzeczywiście wiewiórkowo!
    Ja to jestem typ osiadły raczej, choć jak czasem patrzę na wędrowne klimaty to może i by mnie kto skusił ;)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - wiewiórkowo! Aż człowiek tęsknił tam za bielą i szaroscią, bo mu sie oczy męczyły od wpatrywania w tę intensywnośc barw, od suchego powietrza i przenikliwego gorąca.Ach, człowiekowi nigdy sie nie dogodzi. zawsze ma czegos za dużo albo za mało. I prawie nigdy nie docenia tego, co ma. Dopiero po czasie...
      Uściski serdeczne dla Ciebie Tupajko!:-))*

      Usuń
  5. Najbardziej jednak dla mnie zadziwiający, żeby nie rzec szokujący jest kolor tej ziemi! Piękny, ale taki... nienaturalny ;) Wiem, że gorąco potrafi czasem zmęczyć bardziej niż zimno, ale czytając o "ciepłych krajach" nie potrafię się pozbyć myśli, że ludzie tam mieszkający, nie muszą martwić się zaopatrzeniem opałowo-zimowym ;) Pewnie maja inne zmartwienia, o których nie mam pojęcia, ale pozbyć się tej myśli nie potrafię ;))
    Ściskam Cię Oleńko i buziaki zasyłam zimowe i zaśnieżone! :)****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolory ziemi rzeczywiscie są tam niezwykłe, jak na Marsie prawie! A co do zmartwień, to też ich tam ludziom nie brakuje. Na przykład coroczne pożary, między innymi z tego gorąca wynikające...Mam zamiar napisac kiedys o takim straszliwym, australijskim katakliźmie, bo też mam związane z tym wspomnienia i fotografie.
      Buziam Ci serdecznie, kochana Zosieńko (dzisiaj kapkę lepiej ze mną!):-)***

      Usuń
  6. Zrobiłam dużą kawę ( trzecią dziś- parzoną, mocną) i usiadłam spokojnie do Twojej zaczarowanej opowieści...
    Toż to wspaniały materiał na książkę, cudne wspomnienia, urokliwe zdjęcia, wiedza, jakże inna od książkowej.
    Jestem zafascynowana Olu tą opowieścią. Czekam na kolejne odcinki, pa:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze mi sie to pisze. Zwłaszcza teraz - gdy za oknem zima a i w domu nie najcieplej. Serce ogrzewa mi sie tymi wspomnieniami i dzięki wyobraźni bardziej jestem tam niż tu. Nawet nie czuję, ze marzna mi paluszki!:-))
      Drugi odcinek juz gotowy. A ile ich bedzie? Jeszcze nie wiem. Rzeka wspomnień sie ze mnie wylewa!
      Pozdrawiam Cię gorąco Basieńko i cieszę sie, że czytasz, że ogladasz, że jesteś!:-))*

      Usuń
  7. Piekne wspomnienia, fascynujace! Te wspomnienia i przezycia to nasze bogactwo, najwieksze i najcenniejsze.
    Czyta się je potem jak najpiękniejsza ksiązkę!
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nas ma mnóstwo przeróznych wspomnień - i dobrych i złych. Trzeba tymi dobrymi ogrzewać siew mroźny czas. Ocalać pamiecią to, co najcenniejsze. Nie udawać przed sobą, że czegos nie było. Przecież to, co było, jest i będzie to całosć naszej budowli zycia. Australia była dla mnie wspaniałą przygoda, ale i kawałkiem normalnego zycia. Dzieki niej wiele nauczyłam sie o sobie.
      Wdzieczna Ci jestem Amelio, ze tak zyczliwie czytasz moje wspomnienia!
      Ściskam gorąco!:-))*

      Usuń
  8. Z przyjemnością przeczytałam Twoje australijskie wspomnienia, Olu :) To zupełnie inne widoki i inne realia, jakich ja pewnie w tym życiu na żywo nie zobaczę i nie dotknę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Liduś, ze z przyjemnoscią czytasz moje opowieści. Dla mnie to ważne, ze mam dla kogo pisac. To mnie napędza i pozwala otwierać bardziej pamiec i serce.
      A co do Australii, to dzisiaj mnie samej zdaje sie, że to sen był bardziej niz rzeczywistosc. A chciałąbym dotknąc przynajmniej raz jeszcze tego snu...
      Ściskam mocno!:-))*

      Usuń
    2. :***** a na katar walnij sobie grzańca wieczorem ;) Ja w ten sposób się go pozbyłam tydzień temu - o dziwo. Katar trwał u mnie dwa dni.
      I spełnienia tego snu Tobie życzę, Olu :)
      Trzymaj się ciepło :) U nas pada śnieg :( niby nic nadzwyczajnego o tej porze roku, ale ja się odzwyczaiłam ;)

      Usuń
    3. Bardzo lubie grzańca a usprawiedliwiona jego zdrowotnościa walnę go sobie wieczorem z ogromną przyjemnoscią!:-)) Tym bardziej, że mam własne winko wieloowocowe - pycha!
      Jesli nawet mój sen mi sie nie spełni, to niech mi sie nadal śni. W snach często tam znowu jestem...
      Ciepło jestem ubrana a w kuchni napalone, więc nie marznę. Ale na dworze wielkie zaspy i zimno! Nie chce sie wcale wychodzić - tylko Zuzia z capkiem by szalała. Im żaden snieg ani mróz nie straszne!:-))***

      Usuń
  9. Jakiż kontrast między tym, co za oknem! Cóż za przygodę przeżyliście... jakie barwne wspomnienia!
    Teraz, gdy macie swoje wymarzone miejsce, gdzie żyjecie po swojemu, szczęśliwi... te zdjęcia, wiersze i opowieści z minionych chwil są fascynującą odskocznią w czasie, gdy wokół chłodno i szaro lub biało. Cudnie się je czyta przy kominku, z kubkiem gorącej herbaty ;)
    Ściskam Cię czule ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dobrze sie wspomina, dobrze podróżuje we wspomnieniach siedząc w wygodnym fotelu, oglądajac zdjecia, listy i foldery z tamtych lat. A za oknem zima tak śniezna, jakiej jeszcze w tym roku nie było! Tęskniłam w Australii za sniegiem, to mam czego chciałam!:-)) Teraz tęsknie za ciepłem....Wiosna, mam nadzieje, już zbliza sie do nas wielkimi krokami.Oby!
      i ja ściskam Cie z czułoscią Inkwizycjo pozdrawiając Cie serdecznie i dziekując za Twoja obecnosc tutaj!:-))*

      Usuń
  10. Olu...zamyslilam sie. Twoj post jest dla mnie skarbnica pytan do siebie samej, na ktore nie znam jeszcze odpowiedzi :)
    Dziekuje Ci za podzielenie sie Wasza piekna australijska przygoda, widokami, Twoimi krotkimi wlosami :)
    Tesknisz za zyciem tam ? Chcialabym bardzo wiedziec...
    Pozdrowienia serdeczne i usciski :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skarbnica pytań nigdy nie ma końca. Zmienia sie perspektywa patrzenia, zmieniamy sie my sami. Tyle jest róznych ściezek, mozliwosci wyboru. Zawsze sie czegos żałuje, za czymś tęskni, ale nie mozna mieć wszystkiego. Bo nawet pieniądze nie zapewniaja szczęścia i spełnienia. Nie wszystko przecież mozna kupić. Ale mozna mieć wspomnienia - one są bezcenne! I marzenia i przyjaciół i wiarę, w to, że wszystko ma sens...
      Pozdrawiamy Cię gorąco Orszulko i ciepło serc z mroźnej krainy przesyłamy!:-))***

      Usuń
  11. to chyba jednak nie jest to samo niebo;-)
    chciałabym je zobaczyć. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To to samo niebo, tylko widziane z drugiej strony kuli ziemskiej. Tutejsze, podkarpackie nieba są równie piekne. Inne, ale wcale nie gorsze. I wiesz Megi wszystko jest w tym życiu mozliwe - ja sama jestem tego chodzacym dowodem. I też marzę o zobaczeniu raz jeszcze tamtego nieba. I choc mała są szanse na to, to przecież jednak jakieś tam są!
      Pozdrawiam serdecznie!:-)*

      Usuń
  12. Ciesze sie, ze postanowiłaś podzielić sie z nami swoimi wspomnieniami dotyczącymi Waszego pobytu w Australii.
    Pamietam, ze wspominałas iz macie tyciace zdjec i wspomnien. Masz racje Olu, warto je utrwalic w wirtualnym pamiętniku.
    Australia jest piekna, odległa i taka egzotyczna dla nas Europejczykow więc z niecierliwością będę czekala na Twoje wpisy.

    Zastanawiam sie , czy czasami nie nachodza Was wątpliwości, czy nie żałujecie powrotu do Polski? Olu, gdybyś dzisiaj miała wybór, czy wolałabyś zostać australijską farmerka, czy jednak polska?
    Jeśli nie chcesz nie musisz mi odpowiadać na to pytanie.
    Wiesz o czym pomyślałam, marzenia sie spełniaja:)

    Serdecznosci przesyłam do całej zagrody Jaworow, i glaski dla mojej ulubienicy Zuzi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Mamy dziesiątki tysiecy zdjeć i mnóstwo przeróżnych wspomnień. Musze je ozywiac, póki jeszcze pamiętam, bo lata płyną i niestety pewne rzeczy zaczynają sie zacierac. A szkoda by było przecież, skoro to była najwspanialsza przygoda mojego zycia! No więc piszę i sprawia mi to pisanie ogromna przyjemnosc.Prawie tak, jakbym znowu tam była!
      Co do wątpliwosci, to oczywiście, że czasem miewamy takie. Ale to napada nas chwilowo, gdy mamy tu kłopoty, gdy w zetknięciu z czymś czujemy sie bezradni i wiemy, ze tam byłoby w pewnym sensie łątwiej. Ale gdy czarne chmury sie rozpraszają te wątpliwości pierzchają i cieszymy sie tym, co mamy i gdzie jesteśmy. A najbardziej cieszymy się, ze mamy siebie nawzajem. Bo miejsce pobytu ma naprawdę drugorzedne znaczenie. Najwazniejsze to mieć oparcie i zrozumienie w kimś bliskim. Mysle, ze masz podobne spostrzeżenia Ataner...?
      Usmiechy zasyłamy Ci gorące i machania puszystym ogonem od naszej pieszczoszki Zuzi!:-))*

      Usuń
  13. Niezapomniane przeżycia..... Dzięki za możeliwość poczttania. Australia , to dla mnie kraj tak daleki i odległy..... Dziękuję. Gratulacje dla Cezarego - fotka na szosie - rewelacja! Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niezapomniane przezycia. Ocalam je wiec od zapomnienia spisując i Wam tutaj pokazując. Cieszę sie Dorotko, że masz ochote to czytac i oglądać. A tamta fotka Cezarego ze mną na szosie mogła powstać tylko w Australii, gdzie ruch na drogach bywa tak znikomy, jakby go wcale nie było!
      Pozdrawiamy Cię serdecznie!:-))*

      Usuń
  14. Twoje australijskie wspomnienia Olu to jak ogień w piecyku, jak kubas gorącego grzańca, w zimowy, mroźny wieczór. Aż śmieje się buzia i rozgrzewają paluszki od kolorów tamtej ziemi. Czy tam teraz lato?
    A słone jezioro zupełnie jak mój zamrożony zalew.
    Czekam na cd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Krystynko! Tam teraz gorące lato! Ale nie wszędzie jest tam tak gorąco jak w South Australii. W Melbourne zazwyczaj było całkiem przyzwoicie - parę dni w roku po czterdzieści stopni a tak, to zupełnie jak u nas latem.
      Bardzo sie ciesze, że czytasz moje wspomnienia z radoscią i czerpiesz z nich energię. Lubię siedzielić z ludźmi tym, co mam, a tutaj dzielę sie słonecznymi przezyciami. One chyba rzeczywiscie są dobre na rozgrzewke w te zimowe dni.
      Ciag dalszy opowieści wkrótce!
      Uściski Krystynko!:-))*

      Usuń
  15. Ciekawe czy odwiedziliście także świętą górę Aborygenów Uluru znana także jako Ayers Rock mnie ta góra fascynuje od lat. Czytałam że Aborygeni proszą by nie włazić na ich górę, ale chętnie oprowadzają po jaskiniach.
    Olu piękna opowieść z przyjemnością przeczytałam, jadąc z wami samochodem (pasażer na gapę :) ) i wdychając upał. Tam Słońca jest bardzo dużo, wręcz trochę za dużo a tu go brakuje szczególnie zimą.
    No i Oleńko zanim wiosna nadejdzie proszę o więcej. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Eluś, nie odwiedzilismy Uluru - za daleko było stamtąd. Nigdy tam nie byłam a też słyszałam na temat tej góry mnóstwo ciekawych historii.
      Słońce i ciepło nam teraz bardzo potrzebne. Chcę sie z Wami tym ciepłem australijskim podzielić. Wspominam wiec tamte czasy i piszę, przenosząc sie duszą w kolorowe rejony Południowej Australii.
      Pozdrawiam serdecznie i cieszę sie, że opowieśc Ci sie podoba!:-))*♥

      Usuń
  16. Jejku, jak tam pięknie!!! I jak opowieść... :) Zachwyciłam się :)!... I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Abi - naprawdę jest tam pięknie. A to dopiero początek wspomnieniowej opowieści i tamtejszych, cudownych widoków...
      Ściskam mocno i zapraszam do dalszej lektury!:-))*

      Usuń
    2. Chyba nie odnalazłabym się w tej spiekocie, nie lubię upałów, a już żyć tam; dobrze, Olu, że przyjechaliście tutaj, u nas zielono, mokro i śnieg pada::-) dzięki Twoim opisom mogę zobaczyć, jak wygląda tam życie, krajobrazy, czerwona ziemia, jak dla mnie wszystko niesamowite, nierealne; czasami zastanawiam się ... nie żałujecie tego kroku? pozdrawiam serdecznie i idę czytać drugą część.

      Usuń
    3. Tak, cięzko człowiekowi w spiekocie...Chociaz przypuszczam, iż do wszystkiego mozna sie przyzwyczaić a nawet - po czasie - za tym tęsknić!
      A czy żałujemy, czy nie...? W człowieku wszystko jest takie pomieszane...
      Ściskamy Cię serdecznie Marysiu!:-))*

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost