wtorek, 10 lutego 2015

Wyprawa w krainę słońca...Cz.3 - "Sucho, pusto i magicznie"



   Po opuszczeniu Riverlandu wjechaliśmy w krainę żółto-oliwkowych pól, bezkresnych dróg, szczerej pustki dookoła, nieba niebieskiego jak ocean i słońca bezlitośnie jarzącego zewsząd. Widzieliśmy od czasu do czasu cudowne, malownicze wzgórza, pustynne stepy, bardzo podobne do afrykańskich, karłowate drzewka i wyschnięte na wiór połaci traw oraz porostów zwanych skrubem. I tak przez kilkaset kilometrów mijając po drodze maleńkie, z rzadka pojawiające się miasteczka oraz przydrożne motele czy puby. Każdy budyneczek, każda miejscowość były przyjemnym przerywnikiem w monotonii krajobrazu. A jeśli jeszcze w którymś z tych miejsc dało się znaleźć odrobinę cienia i wody oraz toalety, to skwapliwie się tam zatrzymywaliśmy, aby rozprostować kości i chociaż na chwilę odetchnąć od morderczej jazdy. Koniecznie trzeba było odpocząć od szumu samochodu, klimatyzacji prawie na okrągło w nim włączonej, czy też gorącego wiatru wdzierającego się do wnętrza i szarpiącego naszymi włosami, zatykającego uszy i nielitościwie wysuszającego gałki oczne.

 


   Droga przed nami i za nami była pusta. Wyglądało na to, iż jesteśmy jedynymi śmiałkami, którzy tamtego dnia postanowili przemierzyć bezludne przestrzenie gorącej, Południowej Australii. Nie raz zastanawialiśmy się, czy to przypadkiem nie jakieś nieznane nam święto narodowe? Może wszyscy Ozzie siedzą teraz wokół barbaque i zajadają grillowane steki, popijając je lodowatą colą? I tylko my, dwoje potępieńców, nie wiadomo po co pchamy się w ten futurystyczny krajobraz? 


   Aby się nieco rozerwać i zabawić w tej szczerej pustce wypełzaliśmy z zakurzonego jeepa i niby jaszczurki zasiadaliśmy na rozgrzanym asfalcie tej drogi do nikąd. Wpatrywaliśmy się w horyzont, czasem nawet i przez pół godziny nie dostrzegając żadnego pojazdu. No i cóż to za szalona rozrywka, gdy się losu w niczym nie prowokuje? Nawet sępów tam wszak nie było, które by się połasiły na nasze bezwstydnie wystawione na działanie promieni słonecznych członki!




   Wydaje się, iż sami Australijczycy też chyba mając czasami dość tej monotonnej przestrzeni robią, co mogą, by ją urozmaicić. I tak na przykład takim śmiesznym i pomysłowym wyróżnikiem trasy z Morgan do Burry było dziwaczne drzewo butów, stojące przy drodze właśnie pośród takiej niesamowitej pustki. Łysawa kazuaryna przy szosie niczym futurystyczna choinka rosła sobie obwieszona setkami starych butów. Wręcz owocująca rozmaitym obuwiem! A obok stało drugie wesołe drzewo, w zaczątku też już ciekawie udekorowane - starymi majtkami i kolorowymi szmatami! Salvador Dali nie powstydziłby się takich szalonych wizji! Skwapliwie zatrzymaliśmy przy nich jeepa, chcąc rozprostować kości i ucieszyć się tym niespotykanym widokiem. Żałowaliśmy, że nie mamy przy sobie zniszczonych już trampek czy chociażby kapci na zbyciu. Przynajmniej zostałby tam po nas jakiś ślad. Może do dzisiaj nasze trampki łopotałyby na wietrze i wołały nas do siebie z powrotem…? Bo może te zwariowane drzewka miały magiczną moc i właśnie po to te buty tam zawieszano, by kiedyś jeszcze móc tam wrócić…? Wtedy jednak nie przyszło nam to do głowy. Staliśmy tam chichocząc beztrosko, pstrykając fotografie, pijąc ciepłą już, niestety, wodę mineralną a następnie ładując się do rozgrzanego jak piekarnik jeepa i ruszając w dalszą drogę!



   Umęczeni upałem i mocno już od niego otępiali mknęliśmy przed siebie pragnąc dotrzeć do jakiegoś cienia, źródła czy choćby stacji benzynowej zaopatrzonej w toaletę z zimną wodą. Czasem podróżnikom tak niewiele do szczęścia potrzeba…Ot, spocząć, ochłodzić się, przysnąć na parę chwil…




   Z radością zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt kilometrów dalej w maleńkiej miejscowości Burra, gdzie po wizycie w centrum informacyjnym i przestudiowaniu tamtejszych folderów kupiliśmy sobie w miejscowym sklepiku świeże pieczywo a potem podążyliśmy na poszukiwanie skrawka zieleni i ochłody. Z rozkoszą przysiedliśmy nad jeziorkiem i dopływającą doń rzeczką, gdzie w cieniu płaczących wierzb pochłanialiśmy nasze wiktuały dzieląc się nimi z rodziną kolorowych kaczek przepływających obok. Niedaleko nas siedziały matki z małymi dziećmi w wózkach. Toczyło się ich zwyczajne, codzienne życie, którego obserwatorami i przypadkowymi uczestnikami stać się mogliśmy na około pół godziny…

 

- Jakie to swoją drogą dziwne - dumałam - że wszędzie są ludzie wraz z ich codziennymi troskami i radościami. Trzymają się swoich miejsc, rzadko kiedy wychylając stamtąd nosa i dziwiąc się takim, jak my podróżnikom, którym chce się pałętać po świecie walcząc z własnym zmęczeniem, wiatrem, kurzem i zniewalającym upałem. Tymczasem my, wchodząc na chwilę w ich rzeczywistość jesteśmy jak przypadkowi widzowie w kinie. Wpadliśmy na moment, nie rozumiejąc, o czym jest ten film, a tęskniąc za tym by go kiedyś jednak zobaczyć od początku do końca.

- Tyle jest niepowtarzalnych miejsc do zobaczenia, zachwycenia, dotknięcia, zachłyśnięcia się. Tyle ludzi do poznania. Lecz nie ma czasu. Trzeba dalej biec. Płynąc z nurtem przeznaczonej sobie rzeki...Toczyć swoją historię, dotykając zaledwie strzępów, odprysków tego, co najważniejsze… 



- Po co właściwie tak mkniemy, szukając guza…? A nie lepiej to osiąść gdzieś i mieć święty spokój…? Ale przecież na odpoczynek jeszcze przyjdzie pora! Jeszcze zdążymy zatęsknić za tym wszystkim. Za tą wolnością trampów, za magiczną drogą wołającą nas i zapraszającą by pędzić wciąż dalej i dalej… - wzdychałam sobie, zanurzając dłonie w nurcie rzeczki i obserwując mknące przed siebie suche kawałki eukaliptusowej kory. A potem uniósłszy głowę wpatrzyłam się w gałęzie stareńkiego, ale całkiem nieźle trzymającego się eukaliptusa rosnącego na przeciwległym brzegu rozlewiska…



Eukaliptus

O czym rozmyślasz? 
Jakie historie w Twoim poszumie
Mknęły wraz z nurtem spokojnych rzek
Może się znajdzie ktoś, kto umie
Z kawałka kory wyczytać dźwięk
Czyjegoś łkania, akord bezradny
Krzyku niezgody, jęku, gdy marł
Eukaliptusie w strzępy odziany
Trwasz pełen wiary, choć wokół żar
Tak łatwopalny, a nieulękły
Ocalasz jądro, choć ronisz łzy
Zarosną drogi, ludzkie rozterki
Miną, lecz nadal trwać będziesz Ty

Jedną gałązkę Twoją zabiorę
Zatrzymam chwilę, gdy gnał mnie wiatr
Spękaną swoją uleczę korę
Wspomnieniem z minionych lat…



  Postanowiłam przejść się trochę i obejrzeć mini park przylegający do rozlewiska rzeki. Spacerowałam nieśpiesznie między eukaliptusami i pojedynczymy brzozami. Patrzyłam na dzieciaki, bawiące się w chaszczach w berka. Nagle za jednym z drzew ujrzałam małą ławeczkę. Siedziała tam jakaś przygarbiona postać kobieca. Nieruchoma jak rzeźba a przecież żywa. Emanował z niej nieokreślony chłód a może napięcie...? Dyskretnie odeszłam dalej, nie chcąc jej przeszkadzać, ale w pewnym momencie coś kazało mi sie odwrócić i raz jeszcze na nią spojrzeć. Patrzyła na mnie. W jej oczach był bezbrzeżny smutek, rozpacz i...lęk tonącego, który nie ma się czego uchwycić. Aż zadrżałam na ten widok, ale nie umiałam odwrócić od niej oczu. W owej nieznajomej kobiecie była jakaś dziwna bliskość. Jakbym widziała samą siebie sprzed wielu lat. Jakbym dotykała najbardziej intymnego, lecz odsuwanego w mroki niepamięci wspomnienia.
Są takie chwile w życiu, gdy ból potrafi oddalić człowieka tak bardzo od spraw tego świata, ze choćby wokół mieniły się najcudniejsze kolory, śpiewały najbarwniejsze ptaki i wabiły najdalsze przestrzenie, to człowiek trwa znieruchomiały, niezdolny zrobić zupełnie nic. Przykryty nie dającym się unieść kloszem swej gorzkiej samotności.

   Stałam jak wmurowana. Serce biło mi jak oszalałe a po policzkach płynęły łzy...Tymczasem nieznajoma kobieta westchnąwszy ciężko wstała i szybko oddalając się parkową alejką wkrótce zniknęła mi z oczu...
   Wytarłam twarz rękawem koszuli. Rozejrzałam się półprzytomnie. Wokół jak gdyby nigdy nic toczyło się życie. Eukaliptusy szumiały i rozsiewały wokół swoją upajającą woń. Ich kora szeleściła pod stopami. Dzieciaki chichotały i uganiały sie jak przedtem. W oddali Cezary karmił kaczki naszymi bułkami. A matki kołysały wózkami, chcąc przedłużyć drzemkę swoich osesków i mieć jeszcze trochę spokoju...




   I znowu ruszyliśmy w drogę. Znowu przed siebie.  Wierny jeep odpoczął a i my nabraliśmy dość sił. Tyle jest przecież jeszcze dzisiaj do zobaczenia. Przecież ten czas podróżowania jest jak skarb. Nie mam wpływu na fale smutku przelewające się między ludzkimi sercami. Nie  mogę zrobić w tym momencie nic ponadto, jak jechać dalej. Na nieustannej podróży polega przecież ludzkie życie. To banalne, ale przecież jakże prawdziwe stwierdzenie...



   Tymczasem mapa rozłożona na moich kolanach obiecywała same cudowności. Wędrowcy nie mają czasu do stracenia, gdy dziesiątki kilometrów szos czekają na przemierzenie…Do wymarzonych gór Flindersa było coraz bliżej. Niebo nad nami ubrało się w muślinową sukienkę i tańczyło powiewając śnieżnobiałymi koronkami, bufkami, falbanami i wyzierającymi spod spodu lśniącymi srebrzyście haleczkami…Podziwialiśmy je zafascynowani i zdumieni, że jest ono tak bardzo inne, niż wszystkie widziane do tej pory nieba…Czy w te odświętne barwy ubrało się specjalnie dla nas, na nasze powitanie…?




   Do zboczenia z wyznaczonej trasy zachęcił nas w pewnym momencie znak informujący o magnetycznym wzgórzu położonym w pobliżu nazwanej z aborygeńska miejscowości Orroroo. Chcąc sprawdzić jego działanie na naszym jeepie, pomknęliśmy między porośniętymi suchymi trawami wzgórzami na poszukiwanie tej graniczącej z cudem przygody. 


   O tym, że dotarliśmy do celu poinformował nas odpowiedni znak, przedstawiający magnetyczną podkowę i objaśnienia co do tego, jak należy postępować w tymże miejscu. Odpowiednio poinstruowani wjechaliśmy do wyznaczonego punktu i zatrzymaliśmy się tuż przed wjazdem na wzniesienie, wyłączając samochód, biegi nastawiając na luz i zostawiając w spokoju hamulec. Nagle poczuliśmy coś w rodzaju gwałtownego szarpnięcia i nasz jeep, mimo wyłączonego silnika w mocno tajemniczy sposób zaczął powoli wjeżdżać pod górę. Popatrzyliśmy na siebie z Cezarym z lekkim niedowierzaniem. 





- To chyba jakiś cud! – zawołałam, kręcąc się na siedzeniu niespokojnie i usiłując wypatrzeć jakieś aborygeńskie duchy, które pchają nas pod górę, śmiejąc się w kułak z naszych ogłupiałych min.

- Cudów nie ma! – odrzekł poczerwieniały z podniecenia Cezary a tymczasem samochód sam z siebie zatrzymał się na szczycie pagórka.

- Zjedziemy sobie teraz tyłem i spróbujemy wjechać jeszcze raz! Zobaczymy, czy ta sztuczka znowu podziała?! A może to wszystko tylko nam się zdawało? – zawołał i już po chwili znowu auto jak gdyby nigdy nic cichutko i wytrwale wspinało się na wzniesienie.

- A wiesz, że w Polsce też jest takie niezwykłe miejsce? Byłam kiedyś w Gorcach, czy może w Pieninach na górze Wżdar. Tam piłeczki pingpongowe same toczą się pod górę! – poinformowałam męża podekscytowana.

- Na pewno jest na to wszystko jakieś naukowe wytłumaczenie! – odrzekł lekko zdezorientowany Cezary.

- To pewnie tylko takie złudzenie optyczne! Może ta góra wcale nie jest u góry, tylko na dole? – zawołałam z głupia frant i jak się okazuje wcale nie byłam tak daleka od prawdy. Wyczytałam potem w Wikipedii, że takie zjawiska tłumaczy się właśnie różnicą miedzy postrzeganiem terenu a rzeczywistym jego położeniem. Tłumaczenie tłumaczeniem, ale ja nadal nie jestem pewna jak to wszystko działa i czemu w pewnych miejscach na ziemi (a jest ich mnóstwo!) dzieją się tak dziwne, nieomal czarodziejskie rzeczy…
   A poza tym uważam, że w podróży nic nie przytrafia się przypadkiem. Mieliśmy odwiedzić ten magnetyczny punkt i dotknąć magii tej ziemi. Miałam spotkać tamtą kobietę o magnetycznie smutnych oczach i dotknąć jakże ludzkiego bólu tej krainy...



32 komentarze:

  1. Moim zdaniem nadszedł właściwy czas, abyś opisała te wspomnienia, żeby nie zostały tylko w Waszej pamięci. I to też pewnie nie dzieje się przypadkiem.

    Wesoło uśmiechnięta, pełna oczekiwania, będę wyglądać następnej części :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisanie o tym, wspominanie raduje moją duszę...
      Usmiechnięta usmiech Twój witam, Alis!:-))

      Usuń
  2. Szkoda, ze tego nie sfilmowaliscie, chetnie bym obejrzala, bo brzmi to wszystko bardzo niewiarygodnie.
    Czytam z wypiekami na twarzy, bo dzieki Twojej narracji czuje sie, jakbym tam byla razem z Wami. Niezwykla podroz!
    Buzinki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może brzmi niewiarygodnie, ale przeżylismy to naprawdę. Zresztą i w Polsce są takie magnetyczne punkty. Mozna samemu sprawdzić.
      Podróz trwa!:-))
      Uściski Anusiu!***

      Usuń
  3. Czytam, podziwiam :)) Drzewko z butami wygląda niesamowicie, każdy się tam pewnie zatrzyma, chwilę odpocznie od monotonii krajobrazu ....
    Tak, nie mamy za bardzo wpływu na fale smutku, jedynie wtedy, kiedy sami jesteśmy jego przyczyną. To przykre, bo nic na to nie możemy poradzić. Tak, jak Ty nie mogłaś zaradzić smutkowi tej kobiety.
    Co do zjawisk magnetycznych, to koło Karpacza jest też taka górka - kiedyś tam byliśmy i widziałam samochód toczący się pod górkę, a my sami kulnęliśmy butelkę z wodą bodajże. Też toczyła się pod górkę :) To ciekawe doświadczenie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że piszesz o tym zjawisku magnetycznym w Karpaczu (potwierdzasz tym samym, że takie rzeczy naprawdę sie zdarzają)!
      Fale smutku, fale radości, ...uczuciami tetni ten świat. A my jesteśmy jak idbiorniki radiowe, któe to wszystko wyłapują.
      Ściskam serdecznie Liduś i bardzo sie cieszę, że czytasz!:-))

      Usuń
  4. Czytałam wspomnienia Marka Kamińskiego z wyprawy przez pustynię Gibsona, wózek z najpotrzebniejszymi rzeczami i własne nogi, pisał o tych ostrych trawach, tnących jak żyletki, o masakrycznym upale, o rezygnacji niektórych uczestników przez wzgląd na zdrowie; odnalazłam podobne klimaty w Twoim opisie, bezkres, żar, spalona ziemia ... pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upał to bardzo męcząca, wręcz obezwłądniajaca i przygnębiająca rzecz. Szkoda, ze nie wyruszyliśmy w tę naszą podróż jesienią czy wiosną. Wtedy nie męczylibyśmy sie tak bardzo i widzielibyśmy inne rzeczy. Na przykład kwiaty tamtych okolic, które ponoc istnieją i są piękne.
      Pozdrawiamy serdecznie Marysiu!:-)

      Usuń
  5. Co za wyprawa! Pięknie opisana, pokazana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajnie, że czytasz Gaju i że Ci się ta opowieśc podoba! Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!:-))

      Usuń
  6. Olenko, kazdy odcinek tych wspomnien jest dla mnie emocjonujacy :)
    Piekna ksiazka by z tego powstala :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się Orszulko, że tak uważasz!
      Ściskam Cię mocno, mocno i zapraszam do dalszej lektury!:-))

      Usuń
  7. Oleńko, leczysz cudownie wspomnieniami- nie tylko siebie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, kraina Żar-Ptaka przeraża mnie ... Czuję, że zostałaby tam ze mnie kupka popiołu.
    Widoki nieziemskie, zupełnie jak z innej planety, fascynujące obcością i przedziwnym pięknem. I Ty z włosami jak płomyk, wpisana kolorem w otoczenie.
    Bardzo często mam takie uczucie, jak opisałaś - uczestnictwa w maleńkim fragmencie filmu, który jest czyimś życiem. To bardzo silne i jakoś niewytłumaczalnie smutne doznanie. Ściska gardło i serce.
    Buziaki !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście kraina Żar-Ptaka ma rózne odsłony. Jesienna, zimowa i wiosenna jest znacznei bardziej ludziom i naturze przyjazna. Po deszczu wszystko oddycha, kwitnie, zieleni się, nabiera energii.
      Rudzielcem byłam w tamtych czasach...Ale dopiero Ty zwróciłaś mi uwage na to, że kolor moich włosów wpasowałsiew otoczenie!
      Nasz film, cudzy film, przenika sie to wszystko albo rwie, jak taśma klejona przez niewprawnego montazystę...
      Buziaki zasyłam Magduś i zapraszam do dalszego czytania!:-))

      Usuń
  9. Tak, smutek, nieszczęście moze uczynić z siebie wiezienie i nic nie pomaga cudne otoczenie.
    Dzięki za twoją opowieść Olgo. Jest wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże często tak bywa, że mijamy ludzi zamknietych w swoim świecie i nic dla nich zrobic nie możemy...A oni są wszędzie - takze w krainach, które tak piekne i bajkowe sie wydają.
      Bardzo mi miło, ze podoba Ci sie Gosiu moja opowieśc!:-))

      Usuń
  10. W końcu moje ulubione opowieści o krainie kangurów...., ociepliłaś polską szarość kolorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luty świetnie nadaje się do snucia takich opowieści...Zanim przyjdzie wiosna człowiek robi wszystko by ocieplic jakos rzeczywistość.
      Całusy Zofijanko!:-))

      Usuń
  11. Jak człowiek mknie to chciałby osiąść... a jak osiądzie to chciałby mknąć...tak źle tak niedobrze ;)))
    Ściskam Cię Oleńko i buziaki zasyłam! :)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Zosieńko! Zawsze człowiekowi czegos potrzeba, brakuje, zawadza...Tak dziwnie jestesmy skonstruowani, że dopiero po czasie potrafimy cos zauwazyć, docenić.
      Całusy gorące przesyłam Ci Zosiu z ciepłego dzisiaj podkarpackiego przysiółka!:-))***

      Usuń
  12. Ciekawe opowieści. Urzekający lazur nieba.
    To wszystko jest takie inne, ale utwierdziło mnie w przekonaniu, że mieszkamy w pięknym kraju, zielonym i kolorowym. Te zasuszone trawy są przygnębiające.
    Dziękuję za opowieści.
    Ściskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te trawy, choc wówczas tak suche na wiosnę pieknie sie zielenią. I wszystko wówczas magicznie ozywa. Australia to kraj ogromnych kontrastów, wielu kolorów, klimatów. Pogoda potrafi zmienic sie diametralnie po kilka razy w ciagu dnia. A w Wiktorii, którego stolicą jest Melbourne lato nie jest tak dokuczliwe. Ot, prawie jak w Polsce!
      I ja ściskam Cie serdecznie Jolando i dziekuję, że czytasz moje opowieści i tak zyczliwie je odbierasz!:-))

      Usuń
  13. Takie wielkie przestrzenie słońce pożera miast wspierać, woda, woda tam jest potrzebna a jej nie ma. Smutna kobieta. Kiedyś w pociągu wracając z Warszawy przeciskając się zawzięcie pomiędzy pasażerami, (jakoś nigdy nie wierzę ze miejsc wolnych nie ma), zaglądając do przedziałów z pytaniem o wolne miejsca i znalazłam w jednym przedziale dwa, dla siebie i koleżanki, ludzie tak łatwo się poddają nie pytając, więc tam, spojrzałam na mężczyznę z naprzeciwka, miał tak przeogromnie smutne oczy i spojrzenie pełne bólu, że łzy same mi poleciały zupełnie niechcący, w przedziale pełnym ludzi. Do dziś pamiętam tego człowieka.
    Są takie spotkania które zatrzymują i zostają w pamięci, nie trzeba tu żadnych słów, bliskość niewyrażona słowami wystarczy.
    Pięknie piszesz z radością czytam. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Silne uczucia zapamiętuje się na zawsze. One znajdują odbicie i zrozumienie w naszych sercach. Otwieraja furtke do innego patrzenia. Ten człowiek z pociągu mieszka w Twoim sercu, a nie wie o tym...
      Woda w środku Australii, w jej interiorze rzeczywiscie jest wartoscia deficytową. Ale w reszcie kraju jest jej dużo - szczególnie zimą i wiosną. Ach, jak wówczas sie wszystko zieleni i przecudnie kwitnie!
      Bardzo sie ciesze Elus, ze odwiedzasz mnie i czytasz te opowieści. Wiesz, jak lubie o australijskich czasach opowiadac...
      Uściski gorące zasyłam!:-))♥

      Usuń
  14. Jakiś taki leniwy czas mam teraz, Ty szybciej Oleńko piszesz niż ja czytam. Ale nic nie ginie w wirtualnej rzeczywistości, czasem to dobre a czasem złe. Zostawiam cz 2 na troszkę później. A tu magia nie tam gdzie się spodziewałam, nie na magnetycznym wzgórzu ale przy smutnej, samotnej kobiecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zdaję sobie sprawę Krystynko, ze strasznie lece z tymi opowieściami. Ale tak dobrze mi sie teraz pisze! A poza tym musze sie spieszyć, póki jeszcze mam czas. Lada chwila kózki urodzą swoje małe a wtedy mój czas znacznie sie skurczy.
      Dla mnie zawsze najbardziej magnetyczne są spotkania z ludźmi. Uczuc, silnych uczuć nigdy sie nie zapomina - zwłąszcza jeśli znajduje sie w sobie ich odzwierciedlenie. Wszystko inne przy tym blaknie.
      Ciepłe mysli Ci zasyłam!:-))

      Usuń
  15. A może, po skończeniu serii, skopiujesz je na nową stronę bloga, wtedy moglibyśmy do nich wracać w każdy ciemny, deszczowy dzień. Tak jak ja wracam do Twoich kulinarnych wierszyków. Taka sobie luźna propozycja.
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki Krystynko za podpowiedź. Pomyslę nad tym.
      Ściskam serdecznie!:-))

      Usuń
  16. Powalają mnie na kolana Wasze zdjęcia i bezkres australijskich bezdroży.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost