wtorek, 17 lutego 2015

Czarno - Białe




Cezary pisze.

Stefania Guglikowska mieszkała na skraju wsi na zwisie ponad paryją w miejscu daleko odsuniętym od cywilizacji i sołtysa. Do sklepu też miała daleko, a że nie była w posiadaniu podstawowego środka lokomocji to z torbą przywieszoną u zapaski w dyrdy leciała na obolałych nogach. Była jak po najlepsze diecie odchudzającej i ino słychać było chrzęst obcierających się kości. Wszyscy wiedzieli, kto porusza się po drodze i zza na pół przysłoniętych okien obserwowali ją bacznie. Niektórzy współczuli jej serdecznie, a inni czekali, kiedy rozsypie się na środku gościńca. Majętna nie była, ale obsiadała parę hektarów w przedniej pozycji, na które to miejscowi feudałowie kły ostrzyli.
Prowadzone na postronkach gospodarstwo było racjonalnie wyspecjalizowane. Miała tylko jedną bezmleczną krowę i Guglikowska z tego powodu bardzo cierpiała.

Utyskiwała na żylaki też.

Cała wieś żyła jej nieposkładanym życiem do tego stopnia, że jej mieszkańcy zapominali o własnym gospodarzeniu i nie dostrzegając własnego rozkładu pierwotnego staczali się z niepojętą cierpliwością poza granicę Stefani. A że wieś była wielka, to też staczała się z wielkim grzmotem.
Miejscowe Koło Wzajemnego Wspomagania(MKWW) zgrupowało najbardziej kąśliwe jednostki. Poza kąśliwością nie wyróżniały się niczym specjalnym i zarysowane na codziennej tapecie w zasadzie stanowiły jej tło. Jednak w tym zgrupowaniu wyróżniała się Franiowa, czyli żona Franka, specjalisty w dziedzinie kopania dołów pod nowo powstające budowle gospodarskie i oferującego ich ciągłą obsługę nawet po okresie gwarancyjnym. Frania nie lubiła Stefani za wszystko, nawet za to, że miała bezmleczną krowę. Zazdrościła też nieużytków porośniętych bujną trawą. Przecież chaszcze mogły rosnąć na jej posiadaniu! Jak miała czas, a miała wiele, to bez wiadomej przyczyny łaziła od końca do końca wydeptując bezkresne ścieżki bezmyślności, zataczając banalne w posmaku niesprecyzowane figury. Do tego stopnia nie wierzyła w bezmleczność, że w chwilach zupełnej apatii zakradała się by sprawdzić czy to twierdzenie ma swoją zasadność. Na próżno, ręce pozostawały suche w swojej bezsilności, co powodowało ekspansję rozczarowań, które to wyładowywała na potulnym Franku, a jedyną jego winą było to, że znajdował się w pobliżu i był łatwym łupem.

Mućka, bo takie imię przypasowała jej Stefania była pokazową krową w każdej połaci cielska porośniętego tu białą, a tu czarną sierścią. Miejscowi mądrale żartowali, że gdyby ją oskórować to dałoby radę grać w warcaby, a mądrzejsi od przeciętnie mądrych nieśmiało wspominali o szachach. Co bardziej spostrzegawczy obserwatorzy dostrzegali w konstrukcji opływowe kształty i proporcje godne okładki magazynu promującego piękności. Ten blask raził w oczy nieprzywykłych do jasności, tych, którzy woleli poruszać się po omacku w skonsolidowanej ciemności na własne życzenie.
Poza widzialnymi przymiotami Mućka była delikatnie, lecz stanowczo charakterna, łagodna w obejściu i poza obejściem. Jak każda krowa gryzła trawę z zadowoleniem kręcąc mordą. Nie przepadała za wyschniętą słomą, bo ta w swoim zdrewniałym zespoleniu drapała delikatne podniebienie czyniąc urazy nie do przełknięcia.

A poza tym nic jej nie dolegało.

Stefania bolała nad bezmlecznością coraz częściej. Szukała przyczyn i sposobów pozbycia się dolegliwości ukochanego stworzenia. Była nawet u wójta po poradę, u miejscowego proboszcza, nie wspominając o mieszkańcach wsi. Autorytety nie wychodziły jednak poza ograniczenia schematów i Stefania odczuwała brak płynącej z serca rady a jej jak nie było, tak nie było.
Miejscowy weterynarz pomimo niepowodzeń nie poddawał się i był gotów na każde zawołanie, by zgłębiać Mućkę w sztucznej operacji powoływania życia. Zapłatą miało być to, co przyjdzie na świat.
 




Determinacja Stefani, czyli chłopska zawziętość była w odwrocie do niepowodzeń. Dowiedziawszy się o byku ponad byki w odległej wsi pogoniła tam krowę działem, doliną i wzniesieniem. Mućka dreptała za nią pokornie jakby czując przeznaczenie, co chwilę podskubując trawę w celu nabrania siły przed domniemanym doświadczeniem. Przecież weterynarz to nie to samo, co byk. A to miał być byk ponad byki, majaczyło się skołatanej krowinie. Robiła przy tym cielęce oczęta rozanielona wizją.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że byk śpi sobie smacznie. Jednak zwąchawszy celowość wizyty przerwał majaki o wielkości i z zegarmistrzowską dokładnością obejrzał przybyły w jego progi cud natury, a po kolejnym obwąchaniu zdecydował się na ślub. Właściwie na noc poślubną, bo byki tak już mają.

Dokonało się.

Mućka wracała w welonie wyobrażeń w poskokach, niejednokrotnie ocierając się mordą o gospodarską zapaskę. Uśmiechnęła się też gospodyni, rozpoczynając monolog w otaczającej ją przestrzeni bez echa dotychczasowych niepowodzeń. Wysublimowane słowa wypowiedzi znaczyły każdy jej krok. Gwiazdy na nieznanym niebie. Radość i euforia trwały krótko. Byk nad byki okazał się zwykłym niewypałem. Z każdym postępującym dniem rozrzedzona wiara dominowała pod strzechą coraz wyraźniej.

Czy coś miało zmienić się w życiu Stefani?

Miejscowi robili zakłady i temat Mućki nie schodził z tapet ich możliwości interpretacji zaistniałych faktów. Sołtys napisał elaborat o niesprawiedliwości dotyczącej żywicieli i dumne kopie porozwieszał na naczelnych miejscach pośród informacji o bezznaczeniowym znaczeniu.
Tym sposobem wiadomość dotarła do województwa, by potem wkraść się na Wiejską gdzie zaplątała głowę niewymienialnych głów od podejmowania jedynie słusznych decyzji. Sprawa samoistnie przemieszczała się pomiędzy biurami obsługi społeczeństwa nie mając szans na ogólne zaistnienie. W końcu dotarła do urzędu decydującego o nieprzemijaniu gatunków. Dziwny ten urząd, ale w końcu urząd na prawie.

Kilka dni potem u Stefani na podjeździe zatrzymała się czarna limuzyna, z której wysiadło czterech panów w czerni. Nie wiedząc, co się święci kobiecina na wszelki wypadek złapała krowinę i tylnymi wrotami zaczęła zmierzać w stronę przepastnego jaru. Na nic to! Zagroda była już obstawiona z czterech stron świata czterema cieniami dalekosiężnych macek.
Jesteśmy tu by nieść pomoc i zadbać o przyszłość rasy rozbrzmiewało dokładnie wszędzie, a Stefania schowana za krowim ogonem wibrowała z każdym niezrozumiałym dla niej słowem, ba nie zrozumiała absolutnie nic, choć Mućka kiwała łbem przytakująco.
Dalekosiężna wypowiedź dotarła do samej wioski i skupionym w milczeniu przewracała dotychczasową hierarchię wartości. Zawsze tak było, kiedy odbierali wiadomość o ponadczasowych wartościach w przyziemnej rzeczywistości.

Po jakiejś chwili przyjechało czterech panów w bieli. Zaparkowali równolegle do czarnej limuzyny. Związali zdezorientowaną krowinę i coś długo przy niej grzebali używając przy tym kosmicznej aparatury. To coś zapakowane w srebrne pudełko wylądowało w majestacie prawa w bagażniku. Zagubionej gospodyni pozostało wąchać kurz pomieszany z wydechem z wysoko pojemnościowych maszyn. 

Mniej więcej po dwóch tygodniach pojawili się ponownie w asyście ludzi uzbrojonych w imię sprawiedliwości tego świata. Powalona i związana Mućka leżała spokojnie i dostojnie, jak przystało na żywicielkę. Panowie w bieli majstrowali przy niej, panowie w czerni prowadzili na bieżąco notatki i filmowali, a uzbrojeni panowie z pogardą w oczach dopalali skręty. Mutacja hierarchii społecznej pozowała na niezaprzeczalność na tle historycznego pojmowania, jedynego dostępnego dla miejscowych.

Nastały dni szczęśliwości. Mućka żarła za dwie, gospodyni udzielił się dobry nastrój. I we wsi zapanował entuzjazm, cieszyli mali i wielcy. Przecież dopełniło się. Przelał się kielich dobroci sterowanej dobrem wyższym. Dni biegły spokojnie, tak jakby był to koniec wszelkiej niesprawiedliwości. Nawet pszczoły powróciły do uli.
Stefania z lubością patrzyła na grubiejącą krowinę. Przed oczyma układała obrazy wiader wypełnionych świeżo pieniącym się mlekiem, a grubo ścieląca się śmietanka na powierzchni miała świadczyć o bogatym życiu na przyszłość.

Tego poranka o świtaniu ekstremalny postęp miał wziąć górę nad naturą. Mućka leżała na ściółce pojękując żałośnie. Zdegustowana takim zachowaniem gospodyni zwołała w imieniu przysługującym jej praw przedstawicieli komisji nadzorujących życie. Był; sołtys, ksiądz, radny z powiatu, prezes miejscowego banku, przedsiębiorca, weterynarz i wielu innych z racji uprawianego urzędu. Pomimo zaproszenia nie zjawili się panowie w czerni i bieli, za to tłumnie przybyli uzbrojeni strażnicy nadrzędności.

Po wielu godzinach uczestnicy mogli ujrzeć owoc. To coś bardzo krótkie z podwójnym ogonem, czterema czarno-białymi głowami. Patrzyło na zebranych z wyższością pełną pogardy.
Mućka nie dożyła – krowi instynkt i wrodzona mądrość wzięły górę.  

Ludziska na darmo oglądali upublicznioną na siłę telewizję, gazety. Wszystkie środki milczały. Po raz kolejny wprowadzono poprawkę w życie przeciwko życiu, tuż przed oczyma niewybrednie akceptującego tłumu.      

25 komentarzy:

  1. Oj dała się Stefania w machinę "nowoczesnosci" wkręcić, niestety. Bardzo życiowe opowiadanie, Cezary ... podobało się mi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie i masz rację, wzięte z życia i oparte faktach, niestety już z przeszłości tej niedalekiej. Cieszy fakt, że podobało się…

      Usuń
  2. A niewinna krowina stala sie ofiara... Ehhh...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm.. stała się ofiarą na ołtarzu symboli nie do przyjęcia.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Horror mówisz… myślę, że bardziej pamflet o tym, co istnieje wokół nas, co dotyczy wszystkich.

      Usuń
    2. Pamfletowy horror. Krowa mnie "boli". Doświadczeń się, kurka, zachciało:(

      Usuń
    3. Jaakaa krowa? Przecież tu nie maa krowy! Pozostał bóól doświadczeń. To komuu w końcu zachciało się? :)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Tylko, że omotana krowina wolała sama odebrać sobie życie niż żyć w takim systemie.

      Usuń
  5. Dlatego staramy się żyć, na ile to możliwe, z dala od.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, staramy się z dala. Czy jednak jesteśmy poza mackami?… „na ile to możliwe” brzmi wiarygodnie.

      Usuń
    2. Nie mam złudzeń na "całkiem poza". Nawet nie próbujemy. Może gdybyśmy mieli ze trzydzieści lat mniej ....
      Dopóki nie potrafię funkcjonować bez środków płatniczych, prądu, benzyny, to jestem w systemie.
      Jeżeli tylko macki nie duszą, nie budzą nocnymi atakami lęku, nie odbierają resztek radości życia, to może nie jest źle?

      Usuń
    3. W najbliższym otoczeniu znany jestem z malkontenctwa. Trochę na wyrost i tylko czasami w sam raz. W okolicy mamy „młodych i gniewnych”, którzy z przyjętej definicji uprościli życie do zupełnego minimum. Tak było przynajmniej na początku. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i do niedawna na samo wspomnienie o podłączeniu do sieci elektrycznej dostawali drgawek. Dziś mają, co będą mieć jutro?... System wciąga, jak bagno. W zasadzie nie chodzi o sam system, ale o jego zbrodnicze odchylenia. Przeciwko ludziom, moralności, zasadom nie do przyjęcia teraz. Jak tak dalej pójdzie to system sam siebie zniszczy i zniknie. Zostaną odchylenia.

      Usuń
  6. strażnicy??? ci są zawsze,
    nawet w garnek stojący na stole, przykryty talerzem, zajrzą... (zawsze?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od dzisiaj używamy samowarów, niech poparzą łapska i oślepną. Sami potrafimy zatroskać się o siebie i bliskich bez haseł, że to w imię naszego dobra.

      Usuń
  7. Najwłaściwsze jest życie zgodne z naturą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudne to zadanie. Nawet tu pod lasem słychać krzyki krzywdzonych w imię uzurpatorskiego prawa, wszechobecnego zakłamania czy deptanych przez wspinających się na szczyty. Mamy milczeć, bezwzględnie podporządkować się i nie robić kłopotów. Dotyczy to również wiary, która to rozbijana systematycznie ma rozmienić całe społeczeństwa na szczątki, tak by się już nigdy nie podźwignąć. Natura obroni się sama, a jej pomruk już słychać…

      Usuń
  8. Brrr... :(... Okropność... A miałam nadzieję na szczęśliwe zakończenie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brrr… Kolejność zdarzeń dyktuje życie i próba jakichkolwiek zmian zakrawałaby na manipulację. Udawanie, że nic się stało jest przestępstwem przeciwko tym, którzy przyjdą po nas. Wiesz… tylko w bajkach można z góry zakładać szczęśliwe zakończenie. A życie, to nie bajka…

      Usuń
    2. No wiem, wiem... Ale wciąż trudno mi się z tym pogodzić... Pięknie opisałeś... :).

      Usuń
    3. Pogodzenie się jest równoległe do przyjęcia, ale tylko równoległe. Śmierć otacza nas, jest częścią wypracowanej filozofii i niekoniecznie ciemną stroną życia. Sama piszesz i wydajesz. Ja tylko od czasu do czasu na blogu. Dlatego też stosowana nieporadność wypowiedzi wyraża więcej niż mniej moje spojrzenie i odniesienie do niepoprawności, w której żyjemy.

      Usuń
  9. Całość taka prawdziwa, ... szkoda tylko biednej krowy, choć mam wrażenie, że to ona wybrała niebyt aby nie zostać w "nieładzie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wnikliwe czytanie. A krową, jako krową nie przejmuj się za bardzo, to przecież symbol. Reprezentuje ciemne strony eksperymentów wszelkiej maści na całych społeczeństwach podstępnie wprowadzanych przy użyciu „pięknych” i mylnych haseł. Została uśmiercona przez piszącego w celu osiągnięcia jakiegoś tam efektu, bo gdyby przeżyła, to…
      Chcemy żyć w „ładzie”.

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost