niedziela, 13 grudnia 2015

Pewnego grudniowego wieczoru…




   Po tych wszystkich dziwnych, oszałamiających swą intensywnością baśniowych wydarzeniach, jakie ostatnio miały miejsce w miasteczku odnalezionych myśli przez jakiś czas jego mieszkańcy żyli w stanie niedowierzania i ekscytacji. Co i rusz ktoś biegł na rynek by sprawdzić, czy naprawdę fontanna znowu tryska radośnie i czy w zaczarowanej studni lśni srebrzyście lustro wody. Wszystko było jak gdyby nigdy nic. Jakby się te cuda z czarodziejską fujarką i z przełamaniem przez dziecko Hanny i Wędrowca złej klątwy tylko ludziom przyśniły.
   Któregoś wczesnego wieczora Gospodyni siedziała w gospodzie przy kołysce i delikatnie nią poruszając, zerkała na uśpioną głęboko Zosieńkę.  Przypatrywała się też wesołym ognikom tańczącym w kominku. W izbie było ciepło i przytulnie, chociaż za oknem śnieg coraz grubszą pierzynką otulał ziemię a mróz wraz z wiatrem wywijał już swe swawolne tańce.Właśnie kończył się spektakl różowo - złotego zachodu słońca. Cały świat udawał się na zasłużony odpoczynek...
   Jednak z przydomowej drewutni raz po raz dobiegał do niej dźwięk łupania drewna. To jej ukochany Jasiek szykował opał na zimę. Wprawdzie mieli trochę zapasów sprzed dwóch lat, ale mogły do wiosny nie wystarczyć. Wczoraj Jan cały dzień spędził w lesie. Ciął i rąbał pracowicie a pod wieczór przywiózł wielką furę grubych kloców. Hanna przygotowywała dzisiaj na jego powrót gorący żurek z kiełbasą i prawdziwkami.  Intensywny zapach jego ulubionej zupy na pewno już wkrótce przywoła Wędrowca – drwala do domu…
     Kobieta uśmiechnęła się na myśl o swym rumianym niczym święty Mikołaj mężu a potem z westchnieniem przeniosła wzrok na wiszące na ścianach obrazki. Ze starych fotografii i z portretów tak, jak niegdyś spoglądali na nią serdecznie przyjaciele, dalecy i bliscy członkowie rodziny, dawni mieszkańcy miasteczka. Na zawsze młoda mama i tata… To zdjęcie zrobił im miejscowy fotograf w kilka dni przed ich wypadkiem samochodowym. A tam widać babunię Adelajdę. Taką samą, jak wówczas, gdy opowiadała małej Hanusi jej ulubione baśnie i śpiewała wymyślone przez siebie kołysanki. Wróżki Konstancji znów nie było widać wśród postaci na fotografiach.  

- Znowu ją gdzieś poniosło. Najprawdopodobniej od kilku już godzin siedziała w cukierni pana Pierniczka i tam oddawała się swej ulubionej grze w szachy. Jej przyjaciółka, babka Eulalia doczekać się przecież nie mogła tych ich wieczornych seansów. Ostatnio wciąż tylko przesyłała wróżce liście brzozy z wezwaniami do stawienia się w cukierni. Zatem kiedy tylko wróżka odpoczęła po ostatnich przeżyciach natychmiast wróciła do swych ulubionych zajęć. Jak gdyby nigdy nic… - szepnęła do siebie Gospodyni i podniosła z modrzewiowej podłogi jeden z takich złotych listków. Potem znowu zapatrzyła się na przyozdobione fotografiami ściany gospody. Chwilę szukała wzrokiem a wreszcie zobaczyła to, co chciała. Aż zakłuło ją w sercu.

   Było tam bowiem zdjęcie, które nabrało teraz dla Hanny nowego znaczenia. Przedstawiało ono roześmianego od ucha do ucha drwala Bartłomieja tańczącego walca z wpatrzoną w jego oczy, odzianą w fioletową, balową suknię Katarzyną. Ta fotografia stała się teraz jedynym dowodem i drogą sercu pamiątką, że kiedyś tych dwoje było tu i cieszyło się obietnicami wspólnej przyszłości…

- Każdy ma swoje sprawy, swoje życie, albo „nieżycie”, gdzieś tam w krainie wiecznej mgły… Ja także jestem już inna. Coś się we mnie skończyło, coś zaczęło. Poszłam swoją drogą. Mam nareszcie rodzinę…  - pomyślała gładząc z czułością brzoskwiniowy policzek córeczki. Chwilę potem jednak ciężko westchnęła. Pomimo szczęścia rodzinnego, pomimo odzyskanego w miasteczku spokoju i stabilizacji napadały ją fale nie gojącego się żalu, że nigdy więcej panna Szydełko nie zasiądzie w kącie gospody i nie będzie dziergać tam w skupieniu swych ślicznych, szydełkowych robótek. Nie zwierzą się sobie, jako najlepsze przyjaciółki, nie zaczytają w wierszach wędrownych poetów.  I nigdy już drwal Bartłomiej nie przysiądzie się do Katarzyny Szydełko i nie będzie wpatrywał z uwielbieniem w jej dłonie i twarz. Nie będzie przynosił jej w prezencie kolejnych figurek drewnianych zwierząt, które z takim zapałem dla niej z lipowego drewna wydłubywał. To wszystko już było historią…
   I chociaż w miasteczku odnalezionych myśli wszystko było jak przedtem, to jednak wiele się zmieniło. Matka „koziego dziecka” – Anastazja zamieszkała wraz z synkiem Adasiem w domku po drwalu. W przyległej doń obórce znalazło się miejsce dla kóz. Oboje z Wędrowcem namówili Anastazję do tych przenosin. Nie chcieli by dom przyjaciela zmarniał stojąc pusty. A wiedzieli, że Anastazja i Adaś nie przetrwaliby zimy w swojej lichej chatynce na bagnach. Tutaj, blisko ludzi, zawsze mogli liczyć na jakąś pomoc. Chłopczyk od kilku dni chodził do przedszkola a jego mama wzięła się za szycie. Sprzedawała też kozie mleko, robiła sery i dzięki temu skrzętnie gospodarząc zapewniała im skromny byt. A zamówień na usługi krawieckie było teraz sporo, ponieważ krawcowa Barbara, mama Joasi wyjechała do sanatorium i zamierzała spędzić tam jeszcze parę miesięcy z uwagi na problemy z płucami.
   Pani Teresa, mieszkanka domu z czerwonymi dachówkami mocno się postarzała i prawie wcale nie opuszczała swego zacisznego gniazdka. Już nie chciało jej się śpiewać ani występować na lokalnych imprezach. Jesienną i zimową porą, otulona w ciepłą kołdrę, z wiernym kotem na kolanach całymi dniami czytała wiersze swego zmarłego męża, słuchała muzyki ze starego patefonu i coraz bardziej tęskniła za ukochanym Aleksandrem...

   Tak, Hanna nie zastała tu takiego świata, za jakim tęskniła.

 - Czas nie stoi w miejscu i dla każdego coś zmienia, chociaż my chcielibyśmy by wszystko zastygło tak jak niegdyś, by nam było jak najlepiej, jak najwygodniej, bezpiecznie i swojsko...


   Wtem smętne rozważania Hanny przerwało stukanie do drzwi. Najpierw drgnęła gwałtownie, przestraszywszy się kolejnych, złych nowin. Wszak od czasu ostatniej wizyty drwala Bartłomieja kobiecie takie nagłe wizyty nie kojarzyły się najlepiej. Potem jednak szybko uspokoiła strwożone serce i popatrzywszy na śpiącą nadal córeczkę wstała i poszła by otworzyć.
   W progu stały dwie opatulone w grube chusty, nieznane jej kobiety. Na plecach niosły pokaźne, pokryte śniegiem tobołki. Widać było, iż biedaczki straszliwie są zziębnięte. Z czubków ich poczerwieniałych nosów wisiały małe sopelki. I nawet rzęsy miały oszronione.

 - Wchodźcie, proszę! Wchodźcie szybko, bo zimno mi do izby wieje a tam małe dziecko śpi! – zawołała na ich widok Gospodyni a zamknąwszy szczelnie drzwi pomogła kobietom rozwinąć się z ich chust i wyplątać z grubych przyodziewków.
   Niewiasty były tak przemarznięte, że nie umiały nawet jednego słowa wyartykułować swymi skostniałymi szczękami. Spoglądały tylko z wdzięcznością na Hannę i uśmiechały się nieśmiało. Gospodyni z życzliwą ciekawością spojrzała w ich zarumienione twarze. Starsza z kobiet, czarnowłosa i drobna miała piwne, głęboko osadzone, pogodne oczy.  Ubrana w ciepły, czerwony kubraczek wyglądała niczym pani Mikołajowa. Młodsza, jasnowłosa odziana w błękitny, ciepły sweter i zieloną spódnicę spoglądała w oczy Hanny szmaragdowym, ufnym, anielskim nieledwie spojrzeniem. Obu im dobrze z oczu patrzyło a więc Gospodyni odetchnęła głęboko i zakręciwszy się na pięcie zawołała:

- Zaraz mi kochane opowiecie, skąd przychodzicie i kim jesteście, ale najpierw odpocznijcie sobie, rozgrzejcie się przy ogniu. A ja Wam szybciutko coś gorącego do przekąszenia przyniosę! – mówiąc to usadowiła swych gości na ławie w pobliżu kominka a potem pobiegła do kuchni by doprawić ostatecznie żurek i poczęstować nim zziębnięte wędrowniczki.

   W tym czasie kobiety rozglądały się ciekawie po wnętrzu gospody. Cieszył je starodawny, pełen ciepłych barw wystrój pomieszczenia. Podziwiały rzeźbione misternie detale na ławach, stołach i półeczkach, gliniane, malowane w kwiatki  wazony, pełne pachnących, suszonych ziół, kolorowe makatki i szydełkowe serwetki ozdabiające ściany, małe rzeźby zwierząt wykonane z taką precyzją i miłością, że zdało im się, iż zaraz ożyją. Zafascynowane przypatrywały się zawieszonym na ścianach pastelowym rysunkom przedstawiającym dziką prerię, czerwonoskórych ludzi, mustangi i kojoty. Przyglądały się też starym fotografiom w sepii. Zauważyły wśród nich zupełnie nowe, kolorowe zdjęcie, przedstawiające roześmianą, roztańczoną parę. Była tam przepiękna dziewczyna w sukni w kolorze dojrzałej śliwki oraz wysoki, barczysty mężczyzna ze srebrną brodą i ciemnymi jak węgiel, błyszczącymi oczami… Zapatrzyły się z zachwytem. Tyle było miłości i żaru w spojrzeniach tych dwojga… 
Następnie pogładziwszy z nabożeństwem haftowany w maleńkie różyczki lniany obrusik, którym nakryty był stół przed nimi skubnęły trochę prażonych orzeszków laskowych z drewnianej miseczki stojącej nieopodal.   Wstydliwym chichotem zagłuszały donośne burczenie w brzuchach, które rozlegało się w odpowiedzi na upojną woń żurku dobiegającą cały czas z kuchni…

   Wtem dostrzegły otuloną w prześliczne firanki, stojącą przy starym, bujanym fotelu rozhuśtaną delikatnie dębową kołyskę. Kobiety aż westchnęły z zachwytu. I choć bardzo były drogą zmęczone to, aby nie budzić dzieciątka podeszły cichutko, na palcach i zajrzały do wnętrza kołyski.  Widząc rudowłose, niewinne maleństwo, popatrzyły na siebie wzruszone a w ich oczach zalśniły łzy… Zosieńka właśnie się obudziła i spoglądając z ciekawością na wędrowniczki zagruchała serdecznie a potem wyswobodziwszy się z kocyka wyciągnęła w ich stronę ufne ramionka, prosząc by ją wzięły na ręce. Wówczas do izby wraz z wazą parującej strawy weszła uśmiechnięta optymistycznie Gospodyni. Oto doprawiając przed momentem zupę cieszyła się, że do jej gospody znowu zaczynają docierać wędrowcy. Poczuła, że to miejsce żyje i będzie żyć wbrew wszelkim zewnętrznym przemianom. Będzie istnieć póki komuś jest potrzebne, póki ona może przygotować dla kogoś ciepły posiłek i póki ktoś zechce opowiedzieć jej swoją historię…
   Jednak na widok stojących tuż przy kołysce obcych kobiet Gospodyni od razu zrzedła mina a nawet obleciał ją nagły strach, bo przecież nie znała ich zamiarów. Nie wiedziała, kim są i czego tu właściwie szukają w ten zimowy, mroźny wieczór. A różne straszne historie się przecież w świecie słyszało. Hanna szybko postawiła na stole wazę, która odpowiedziała jej oburzonym, mocnym chlupotem a odrobina zupy rozlała się na obrusie w różyczki. Matka, nie zwracając na to najmniejszej uwagi, w ataku niepowstrzymanej paniki, czym prędzej podbiegła do swej bezbronnej córeczki.

- Proszę się nie bać! Nie mamy żadnych złych zamiarów! – widząc jej wzburzoną twarz pośpieszyła z uspokojeniem starsza z kobiet. 
- Niech pani wybaczy, że tak bez pozwolenia się tej słodkiej dziecinie przypatrujemy! Ale dawno już żaden widok tak nie poruszył naszych serc. Po świecie wędrujemy, różnych ludzi spotykamy a coraz mniej w nich prawdy, coraz mniej serca dostrzegamy. Dopiero tu, w tej gospodzie zdało się nam, żeśmy do jakiejś zagubionej krainy dzieciństwa trafiły. Nie myślałyśmy, że są jeszcze takie miejsca…
- Poczułyśmy się tu jak w dawno utraconym domu. A to dziecko, to śliczne dziecko niezmiernie nas rozczuliło. Jakaś taka niezwykła słodycz płynie od pani dzieciny! I tyle dobrych rzeczy się na jej widok przypomina – dodała ta młodsza i znowu kilka łez spłynęło po jej policzkach.

- No dobrze, dobrze! Już rozumiem! Przepraszam za mój niepokój, ale tyle dziwnych rzeczy się ostatnio w miasteczku zdarzyło, że mogę się teraz wszystkiego spodziewać! – westchnęła Gospodyni i przytuliwszy do siebie córeczkę z powrotem podążyła w stronę kuchni. 
- Będę musiała obsłużyć gości jedną ręką. Zosieńka rozbudziła się na dobre i na pewno nie będzie chciała wrócić do kołyski – myślała, opierając sobie gaworzące maleństwo na ramieniu a przy tym wyjmując z szafki talerze oraz gmerając w szufladzie w poszukiwaniu sztućców.

- Ależ droga pani! Proszę się nie kłopotać!  My pomożemy! Proszę tylko powiedzieć, co gdzie jest. Nakryjemy do stołu i same się obsłużymy! – odezwała się spoza jej pleców ta młodsza, podobna do anielicy kobieta i wziąwszy od Hanny wszystko, co trzeba podążyła z powrotem do izby, gdzie nad parującą wazą z zupą stała jej starsza towarzyszka i nie mogąc się już doczekać właśnie zamierzała upić trochę gęstego, gorącego płynu wprost z chochli.

Na ten widok Hanna nie mogła opanować chichotu:
- Proszę, proszę się częstować i jeść do woli! Bez krępacji!  Zupy jest dużo. Nagotowałam jej jak za starych, dobrych czasów. Nawkładałam do środka białej kiełbasy, boczku i grzybów. Dodałam chrzanu. I jest do tego chrupiący chleb razowy. I świeże masło. I biały ser. Tylko trzeba ze spiżarki to wszystko przynieść. Czy mogę panią o to prosić? – zwróciła się do tej młodszej, która rozkładała teraz na stole talerze i łyżki.
- Ależ oczywiście! Proszę tylko by mówiła mi pani po imieniu! Nazywam się Anna Pe, ale wszyscy zawsze wołali na mnie Andzia. A to jest moja przyjaciółka Basia Wu. Będziemy wdzięczne, jeśli tak będzie się do nas pani zwracać! – odparła z uśmiechem jasnowłosa kobieta i nie czekając nawet na odpowiedź pobiegła z powrotem w stronę kuchni.
- Miło mi poznać!  - zawołała za nią zaskoczona nieco jej szybkością miedzianowłosa Gospodyni.
- A ja jestem Hanna!
- Cieszymy się bardzo Haniu, że dane nam było trafić w tak przyjazne miejsce. Od dawna już wędrujemy. Nocowałyśmy dotąd w jakichś obskurnych hotelikach, gdzie z menu do wyboru miałyśmy śmierdzące hamburgery i ociekające starym olejem frytki. Chętnie opowiemy Ci potem o naszych dziejach – rzekła czarnowłosa kobieta w czerwonym kubraczku i uśmiechnąwszy się radośnie sapnęła:
 -  Och! Jakaż to ulga trafić w tak wspaniałe, jak to miejsce! – a następnie, nie zastanawiając się wiele uściskała serdecznie Gospodynię. Musnęła też ustami czoło małej Zosieńki a potem znowu zachichotała, bo z jej trzewi rozniosło się tak potężne burczenie, iż niedźwiedzia by pewnie ze snu zimowego obudziło!
- Już proszę siadać i zajadać! Póki gorące! – zachęciła rozpromieniona Hanna.
- Och, słyszę, że wraca mój mąż!  To i my z paniami zjemy! – dodała po chwili i podbiegła do rumianego od mrozu Wędrowca, który pojawiwszy się w progu izby, otrzepał śnieg z kapoty, dał żonie gorącego całusa a na widok gości roześmiał się wesoło i zawołał:
- Głodny jestem jak wilk! Co tu tak bosko pachnie? Czy i dla mnie tej pychoty starczy?

22 komentarze:

  1. Przędziesz, przędziesz nic swoich opowieści, niczym bajki z Tysiące i jednej nocy. Wieczory długaśne teraz to i czas na poczytanie jest. Przędź swoja nić dalej Oleńko, przędź.
    Kim są te dziwne kobiety- czy dowiemy się o nich czegoś więcej ?
    Pozdrowienia zasyłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przywiązałam sie do bohaterów mej opowieści a poza tym lubię prząść tę baśń i póki mam jeszcze jakieś pomysły w głowie oraz czas do przędzenia, to ta nitka będzie się pleść...
      (Zofijanko te dziwne kobiety maja wiele wspólnego z poprzednim postem!:-))
      Pozdrawiam Cię ciepło, ciesząc sie, ze zachodzisz do mnie w grudniowe wieczory!:-))*

      Usuń
  2. Tak byłam ostatnio w niedoczasie, że dopiero dziś zasiadłam do Twojej bajki Oleńko. Jaka ona cudna na wietrzne i zimne grudniowe wieczory. Ile w niej ciepła, zapachów, smaków. Ile czułości i życzliwości. Niech się dalej snuje po rozdziale. Uściski przesyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Snuje sie nieśpiesznie - w zalezności od czasu, nastroju i pomysłów na ciąg dalszy. Pisanie tej baśni daje mi dużo przyjemności i cieszę się, że dobrze się ją czyta.
      I ja ściskam Cię serdecznie, Krystynko!:-)*

      Usuń
  3. ach z borowikami... to dopiero pyszności pachnące

    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszak borowików w okolicznych lasach mnóstwo jesienią było. To pewnie wrózka Konstancja nazbierałą ich dla Hanny i Wędrowca. Przecież ją wciąz gdzieś gna!:-))

      Usuń
  4. Fantazja się przędzie jak nić na kołowrotku,spodziewam się fantastycznego końca amam nadzieję,że do niego daleko pozdrawiam i dalej uprawiam joging po Waszych postach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam na razie ochoty za zakończenie tej baśni. Miło mi sie ją pisze, miło tworzy basniową rzeczywistosc, gdzie grudzień jest snieżny i mroźny jak z dawnych czasów a ludzie spokojni i bezpieczni. A tymczasem za oknem deszcze i błota niczym w listopadzie...A tymczasem na świecie same kłótnie i nowe zagrożenia...Ech!
      Tak, widze Krysiu, że dzielnie wędrujesz przez kolejne posty. Niesamowita z Ciebie osoba!:-))
      Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))*

      Usuń
  5. Wsiadam w samochód i jadę na ten żurek:-) Czarnowłosa ma na pewno dobry apetyt i lubi zjeść, jak ja:-)i kocha dzieci, więc Zosieńkę można oddać w jej ręce:-) Jesteś Olu kochana:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się że lubisz zurek, kochana Basiu! To, że przepadasz za dziećmi wiem! Obiecałam, że będziesz w tej baśni i jesteś. Ale jaką w niej odegrasz rolę, to sie dopiero okaże...
      W gospodzie pod złotym liściem możesz zjawic sie w try miga, ot, na skrzydłach wyobraźni.Wyobraźnia to najlepszy ze znanych mi automobili!
      Ściskam Cię gorąco o poranku!

      Usuń
    2. Basieńko! Wygladam Cię przez okno a potem...Ściskam Cię serdecznie na powitanie!:-))

      Usuń
  6. Wij się nici wij, kręć wrzeciono kręć, ta pamięta lepiej której dłuższa nić... ;)
    Oleńko baśń Twa wije się niczym nić prządniczki, im dłuższa tym lepiej pamiętana :))
    Ściskam Cię kochana duszyczko! :)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, bardzo lubię kręcić to wrzeciono. Coraz bardziej chyba. Nic to, że wielu z nas wyrosło już. Gospoda pod złotym liściem wciaz zyje i choć jej świat jest maleńki, to starczy w niej miejsca dla wszystkich zbłakanych wędrowców.
      I ja ściskam Cię mocno, mocno i tkliwie, Zosieńko kochana i cieszę się, że zaglądasz tutaj!:-))***

      Usuń
  7. :):):):) fajnie się czyta. Wciąga:)
    A u nas zimno:(
    Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę wciąga? No to wspaniale,Jaskółko!Cieszę sie!
      I u nas zimno, ale oczywiście bezśnieznie.
      Całusy!:-))

      Usuń
  8. Kim są te tajemnicze wędrowniczki - to ciekawe, ale wyobrażenie sobie tego żurku z chlebem przebiło wszystko inne! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu droga! Wędrowniczki muszą sie najpierw porządnie najeśc do syta. Potem zapewne opowiedzą nam swoją historię!Bo mysle, iż taki żurek niczym dobre wino może serca otwierać i usta do zwierzeń pobudzać!:-))

      Usuń
  9. Ależ jestem ciekawa co wyprzędziesz ... Za każdym razem gdy o tym myślę, to się uśmiecham...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie cieszę Andziu, że śledzisz tę nitkę z wrzeciona...Cieszę się, że tu jesteś i uśmiechasz sie wyobrażajac sobie, co dalej będzie... Ściskam Cie serdecznie, oczko do Ciebie puszczajac!:-))*

      Usuń
  10. Mogałbyś pisać Olu Baśnie z tysiąca i jednej nocy... tyle fantazji i piękna w Twoich opowieściach. I tyle w nich ciepła, takiego zwyklego, ludzkiego, ale tak bardzo dzisiaj ludziom potrzebnego, bo świat coraz chłodniejszym się staje.
    Pisz Olu, to wspaniałe zajęcie, na długie zimowe wieczory!
    Ściskam Ciebie serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisanie i czytanie to moje ulubione czynności.Potrzebuję tylko do tego czasu i specyficznego skupienia. A grudzień taki zabiegany, coraz bardziej zmęczony, trudno chwile oddechu w tym wyłuskać.Bardzo sie cieszę Amelio, że lubisz takie baśniowe opowieści."Basnie z tysiąca i jednej nocy" były jedną z moich ulochanych lektur w czasach dzieciństwa.
      Pozdrawiam Cię ciepło i serdeczne mysli w progi Twego domu zasyłam!:-))*

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost