Starość miewa
różne oblicza. Pierwsze to pogodne, łagodne i spokojne, bo pogodzone z losem,
bo pełne mądrości i doświadczeń życiowych, bo w otoczeniu kochającej rodziny a
zwłaszcza wnuków. Drugie to smutne i gorzkie, bo samotne, zbędne, pełne bólu i
bezradności, żalu za tym co bezpowrotnie minęło. Mało komu zdarza się ta
pierwsza, sielankowa wersja schyłku życia. Choć większość z nas marzy i
wyobraża sobie, iż taka właśnie będzie. Jednak okazuje się, iż mały mamy wpływ
na to, co się z nami stanie. Jacy będziemy i jak poradzimy sobie z tą resztą
przydzielonej nam przez Opatrzność egzystencji... Poniższa opowieść jest opisem
zwyczajnej, tutejszej codzienności. Codzienności będącej udziałem wielu
starszych ludzi na wsi…
Trwał chłodny i
słoneczny, lutowy poranek. Za oknem mróz po swojemu przyozdabiał Pogórze miliardami
srebrzystych diamencików, ażurowych koronek i płatków lodowych kwiatów. Miotane
powiewem wiatru strzępki szronu niby śniegowe gwiazdki opadały migotliwie z okolicznych
drzew. Słonko wznosiło się coraz wyżej a niebo błękitniało wyraziście co
sprawiało, że widok na krętą, znikającą wśród lasu drogę robił się coraz piękniejszy.
Dopiero co byłam na zewnątrz by wsypać ptaszkom słonecznika do karmnika oraz zrobić
kilka zdjęć a teraz rozgrzewając się kubkiem kawy trwałam w niemym zapatrzeniu
na ten cud natury. Kolejna zima tutaj zachwycała mnie niezmiennie.
- Oby wiele jeszcze było takich zim przede mną i Cezarym –
pomyślałam spoglądając z pełną troski czułością na męża stojącego przy piecu i pilnującego
by się słonina odpowiednio przysmażyła na nową porcję smalcu. Skwarki złociły się i pachniały bardzo apetycznie…
Raptem z owego
zapatrzenia wyrwał mnie głośny dźwięk telefonu. Dzwoniła Anielcia - ponad osiemdziesięcioletnia
sąsiadka z niedalekiego przysiółka położonego w głębokiej dolinie.
- Co tam u Was, Olusiu? Mróz bardzo dokucza? Jak się z Cezarym
czujecie? – zapytała jak zawsze na wstępie zagajając serdecznie rozmowę.
Odrzekłam, że różnie, raz lepiej, raz gorzej zdając sobie doskonale sprawę, iż
na pewno nasze banalne dolegliwości mają się nijak do ogromu jej boleści i
trosk. Wszak Anielcia od wielu już lat była wdową i póki jako tako radziła
sobie sama z codziennymi obowiązkami nie było źle. Wprawdzie od dawna narzekała
na serce, na bolące stawy oraz na protezy biodrowe, ale mimo wszystko chciało
jej się jeszcze uprawiać przydomowy warzywnik, zasadzić a potem ukopać własnych
ziemniaków, drewna pociupać do kuchennego pieca, kota – przybłędę nakarmić. Od
kiedy pamiętała jej życie wypełniała ciężka praca w domu i na roli, opieka nad
czworgiem dzieci, pomoc w wychowywaniu wnuków. To wszystko nadawało życiu sens
i rytm. Dzięki wspólnej z mężem pracy a potem niewielkiej emeryturze było co do
garnka włożyć, choć zdarzała się też taka bieda, że i jajko na wagę złota było.
Nieraz do miasta kilkadziesiąt kilometrów na piechotę się chodziło, żeby
sprzedać jagody albo grzyby nazbierane w sąsiednim lesie. Każdy grosz się
liczył, zatem w pocie czoła wypracowywało się środki na skromny, ale
samodzielny i uczciwy byt. W lepszych, spokojniejszych chwilach zdarzała się nawet
chęć by niekiedy jakąś książkę przeczytać, z sąsiadkami się spotkać, o swoich
sprawach poplotkować beztrosko. Czekać na codzienne wschody słońca i cieszyć
się, że nadal można je oglądać… Tak mniej więcej było kiedyś. A dziś?
- A Ty, jak sobie radzisz, Anielciu? – zapytałam omalże
pewna, iż nadal przebywa u swojej starszej córki w mieście. Ostatnimi laty
bowiem mocno niedomagała i po kilku pobytach w szpitalu potrzebowała codziennej
opieki. Dlatego więcej z córką niż u siebie siedziała.
- Jakoś tam sobie radzę. Muszę, przecież przeważnie sama
tu jestem. Pokuśtykam trochę po obejściu. Jak mam siłę, to sobie coś ugotuję, a
jak nie, to i kromka chleba z pasztetówką wystarczy. Staremu człowiekowi
niewiele już trzeba – westchnęła z pełną goryczy rezygnacją.
- Ale na szczęście dwa razy w tygodniu przychodzi
opiekunka z gminy. Zrobi zakupy, drewna z komórki naniesie, chwilę się po domu
pokręci, o zdrowie zapyta i idzie. Nie tylko mnie ma przecież na głowie –
dodała jak zawsze pełna zrozumienia i empatii dla innych.
- To u córki w mieście być nie chciałaś? Przecież tam
centralne ogrzewanie mają, ciepło w domu i nie byłabyś sama…- odezwałam się od
razu wyobrażając sobie siebie na jej miejscu.
- Córka schorowana. Sama więcej teraz po szpitalach niż w
domu przebywa. To i nie będę jej sobą głowy zawracać jak tyle ma własnych kłopotów.
A poza tym tam bardziej byłam sama niż tutaj… - szepnęła ze smutkiem.
– Wzrok mi się
ostatnio pogorszył i nie da rady już książek czytać a sprzątać tam i gotować córka
zabraniała, żeby mi to na serce nie zaszkodziło…To i całe dnie bezczynnie tam siedziałam
w okno się gapiąc, dawne czasy wspominając a tak w ogóle nie wiedząc co ze sobą
zrobić, bo to przecież sama do miasta nie pójdę. Taki człowiek nieporadny się
zrobił i tak mu dziwnie obco w tym wielkim świecie. Ludzie zrobili się też
całkiem niż kiedyś inni. Ech! Trzeba mi było wracać tutaj. W ogóle za długo tam
siedziałam – znowu westchnęła bezradnie i w tej chwili dała się słyszeć w jej
głosie drżąca nutka tłumionych głęboko emocji.
- Wolę być u siebie. Powinnam być tutaj. Ten dom, ta
ziemia, to całe moje życie. Każde drzewo w ogrodzie, każdy kawałek ziemi i
lasu. Jak ja o to nie zadbam, to już nikt nie zadba. Ja tu wszystko znam i
kocham. A właściwie to znałam…Bo i tu się całkiem popsuło. Ech, ludzie, to jak
dzikie zwierzęta. Jak wyczują u kogoś słabość, to zaraz gotowi zagryźć, zabrać
wszystko… - jęknęła z rozpaczliwą rezygnacją, pociągając raz po raz nosem.
- A co się stało? Ktoś Ci krzywdę Anielciu zrobił? –
przypomniałam sobie, że już kiedyś staruszka opowiadała mi o sąsiedzie pijaku,
co do spółki z mieszkającą nieopodal sąsiadką drewno Anielci z komórki
bezczelnie podkradał.
- Jak byłam u córki w mieście sąsiad znowu włamał się do
drewutni i zabrał stamtąd wszystko, co mogło mu się na coś przydać. Nie tylko
drewno, ale w ogóle wszystko, co mógł sprzedać, żeby na wódkę grosz mieć! Istna
hiena cmentarna! – pełna oburzenia zamilkła na chwilę, oddychała tylko
spazmatycznie raz po raz przełykając łzy.
- Skorzystał, że nikt go nie mógł nakryć i wyniósł
wszystkie narzędzia, piły, dłutka i śrubokręty, co to moim mężu zostały. Nawet
siekiery nie zostawił! I do tego doszło, że jak mi się udaje kogoś nająć do
porąbania drewna, to proszę, żeby ze swoją siekierą przyszedł, bo u mnie nic
już nie ma! – załkała jak bezradne dziecko a ja pożałowałam natychmiast, że to
telefoniczna a nie w cztery oczy rozmowa, bo wiedziałam, iż Anielci przydałoby
się teraz zwyczajne przytulenie. Żadne słowa przecież nie wydawały się w tym
momencie adekwatne…
- Zgłosiłaś to na policję? – zapytałam przypomniawszy
sobie, że tak postąpiła kiedyś.
- Nie! Bo i po co? Nie mogę udowodnić przecież, że to on
mi zrobił. Ten śmierdzący pijus w nos mi się śmieje albo dokucza, że jemu się
wszystko należy a takie staruchy jak ja powinny już dawno na cmentarzu leżeć. A
poza tym nastraszył mnie, że dom mi spali, jak na niego naskarżę… - wyszeptała
z trwożliwym zawstydzeniem.
- A rodzina? Co na to Twoja rodzina? – odezwałam się,
myśląc o tym, że przecież kilka kilometrów od Anielci mieszka jej najmłodsza
córka, zięć i wnuki. I że na pewno w takiej sytuacji powinni jakoś zareagować.
Pomóc jej. Obronić. Zaopiekować się.
- Ech, Oluniu! Oni czasu całkiem nie mają. Każdy swoim
zajęty. Każdy tylko za pieniądzem goni albo po doktorach jeździ. Mówią, że
powinnam w mieście u starszej córki siedzieć. Wtedy nie byłoby z niczym
kłopotu. Dom na wsi by się sprzedało, grosz między nich podzieliło i szlus. Każdy
by miał dobrze. Nie rozumieją tylko tego, jak bliskie jest mi to miejsce, jak
żyć bez niego nie umiem. A mimo wszystko wciąż się chce człowiekowi żyć, choć
nie za bardzo ma już po co i dla kogo – zwierzyła się z bolesną szczerością.
- I wiesz, Oluniu mnie się jeszcze czasem wierzyć nie
chce, że bliscy mogą tak jakoś zobojętnieć, tak się oddalić. To się w głowie
nie mieści, że choćby człowiek nie wiadomo, jak kochał, dbał, pieścił, pomagał,
to na starość nic się z tego nie liczy, to nikt już tego nie pamięta. I
człowiek staje się jak ten spróchniały, nie nadający się do niczego jak tylko
do wycięcia pień. A przecież kiedyś był silnym drzewem, które bez żadnych
warunków i ograniczeń dawało innym cień i schronienie. Ale taka widać już kolej
rzeczy – szepnęła Anielcia znowu głęboko wzdychając.
A ja
przypomniałam sobie dawne opowieści Anielci o tym jak to kiedyś często
pojawiały się u niej dzieci albo wnuki, żeby pomóc, zapytać, czy babci czegoś
nie potrzeba, zatroszczyć się jakoś. Jak te najmłodsze wesoło biegały po
ogrodzie rwąc pyszne papierówki i czereśnie. Jak wdrapywały się na kolana a
babcia całowała ich rumiane policzki. Jak szyła im fikuśne fartuszki i sukieneczki.
Jak piękne haftowała dla córek obrusy. Jak ciułała grosz do grosza, żeby im się
do motoru albo samochodu dołożyć. Do tego wszystkiego wdzięczna za
najdrobniejszy objaw starania i serdeczności piekła dla rodziny smaczne ciasta,
z myślą o bliskich suszyła grzyby i jabłka nad kaflowym piecem, zapraszała na
niedzielne obiady a także chętnie obdarowywała wnuki paroma groszami ze swej
skromnej emerytury, płacąc im w ten sposób za naniesienie drewna, za zrobienie
zakupów a nawet za sam fakt odwiedzin…
- Córki się zestarzały, pochorowały i nie mają już tyle
sił, co kiedyś. Wnuki porozjeżdżały się w różne strony i rzadko w tych
okolicach się pojawiają. Zostały prawnuki, ale dla nich te marne sto złotych,
co im babka do kieszeni włoży, to tyle, co nic…Nie chce im się tu przychodzić.
A jak już przyjdą, to zaraz wychodzą, tak się nudzą. Tylko by w swoje telefony
i komputery patrzyły. Takie to teraz czasy. I chyba nie będzie już lepiej! – zamilkła
całkiem już tym wszystkim zgnębiona.
- Może żeby w końcu było lepiej, to musi być jeszcze
gorzej? – szepnęłam próbując skierować rozmowę na inne tory, na bardziej ogólne
tematy.
- Bo to nie tylko Ty Anielciu mówisz o tym, że źle się wszędzie
dzieje, że ludzie nie tacy jak kiedyś, że wszędzie wkrada się rozkład,
demoralizacja, interesowność, lenistwo i brak szacunku dla tradycji oraz dla
ludzi w podeszłym wieku. To zauważa wiele osób, nie tylko tych starych. W
niedobrą stronę zmierza ta nasza rzeczywistość. Ale widocznie tak być musi. Najwidoczniej
ten świat powinien spaść na samo dno, żeby się kiedyś odrodzić. Tak jak kiedyś
imperium rzymskie upadło, tak i upadnie chyba nasza cywilizacja. A co będzie po
nas? Czy nam dane będzie tego dożyć? – zapytałam retorycznie.
- Tobie Oleńka i Cezaremu pewnie tak, boście ode mnie
młodsi. A ja muszę już tylko jakoś doturlać się do końca i tyle. – odparła ze smutkiem.
- Jednak mimo wszystko chyba powinnyśmy się cieszyć,
Anielciu, że dane nam było żyć w normalniejszych, niż dzisiejsze czasach! Bo
nie wiadomo czego będzie musiała doświadczyć dzisiejsza młodzież! I jak sobie
da radę z trudem życia, skoro całkiem jest do tego dawania rady
nieprzystosowana – stwierdziłam wyobrażając sobie sytuację, iż ci zapatrzeni w
telefony komórkowe młodzi ludzie musieliby wziąć się za tak ciężką pracę, do
jakiej przyzwyczajeni byli niegdyś wszyscy mieszkańcy wsi, do jakiej
przyzwyczajona była Anielcia, że musieliby zacząć szanować każdą kromkę chleba,
każdą sztukę odzieży. Wszystko to, co im dzisiaj ot tak, pod nos jest podawane.
- Tak, chyba możemy się tym cieszyć… Tymczasem ja teraz
znowu mam skierowanie do szpitala i nie wiem, ile mnie tam potrzymają. Ale może
jak wyjdę, to już będzie wiosna? – zawołała nagle pełna radosnej nadziei Anielcia.
- I wiesz co, Oleńka? Ja na tę wiosnę tak czekam! Cieszę
się na to słoneczko, co stare kości rozgrzeje, na te młode trawki i listeczki,
na pierwsze główki żółciutkich podbiałów na skraju pola, na kobierce fioletowo-różowych
miodunek w ogrodzie, na ten cudowny zapach ziemi budzącej się po zimie…-
rozmarzyła się raptem staruszka, uspokajając się już zupełnie. I ja oddychając
z ulgą po odejściu od trudnych tematów skwapliwie rozmarzyłam się razem z nią. Chwilę
jeszcze szeptałyśmy o tych wspaniałych woniach i barwach wiosennych, o kluczach
żurawi powracających z daleka, o porannych, ptaszęcych śpiewach i łopotach, o
wiecznie żywych wspomnieniach z czasów, gdy miało się w sobie mnóstwo siły i
chęci by żyć, by po prostu cieszyć się tym zwyczajnym życiem. Mówiłyśmy też o
tym, że znowu to wszystko przyjdzie i będzie, jak zawsze co roku. Tylko trzeba
do tego czasu dożyć. Nic więcej…
Na koniec wymogłam
na Anielci obietnicę, że jeśli będzie potrzebowała jakiejkolwiek naszej pomocy,
to niech zaraz dzwoni a my z mężem postaramy się do niej przyjechać i zrobić,
co będzie trzeba. Wzruszone pożegnałyśmy się serdecznie umówione na rychłe
spotkanie. Może właśnie na wiosnę? Jak to mamy w zwyczaju przysiądziemy wówczas
razem na wygodnej, ogrodowej ławce. Tej, którą, własnoręcznie zmajstrował
kiedyś z modrzewiowych desek jej mąż. Spoczniemy tam, gdzie zawsze najwięcej miodunek
i stokrotek kwitnie. Wystawimy twarze ku słońcu i nie będzie już nawet potrzeby
nic mówić. Wystarczy nam ta dobra chwila, gdy będziemy mogły wspólnie chłonąć to
światło, ciepło i wonne powiewy wiosennego wiatru…
Tak, wiele podobnych historii i wielu samotnych staruszków. Jak mawiała moja mama, nie udała się panu Bogu starość. Ale nie tylko obojętność temu winna czy złe czasy...
OdpowiedzUsuńGdy żyjemy coraz dłużej, a do lekarza pod górkę, to i dzieci staruszków coraz starsze i nie zawsze zdrowie pozwala rodzicami się opiekować, a i niektórzy na starość bywają trudni dla bliskich.
Nawet gdy rodzina zechce opiekować się babcią czy ciocią, to ona jednak najlepiej czuje sie u siebie. Mam taką sąsiadkę, mam znajomą.
Wiele smutnych historii, wypada modlić się o zdrowie i sprawność, by nie być skazanym na cudzą pomoc, a bywa, że obcy jeszcze oszukają.
Pięknie, Olgo opowiadasz!
Póki człowiek jest młody - nie myśli o tym jak będzie na starosć. To wydaje się jakąś abstrakcją. Jednak prędzej czy później oba abstrakcja wkracza w życie każdego, no chyba, że umrze sie młodo.
UsuńStarość tyle człowiekowi odbiera... Sił, zdrowia, bliskości innych...Sporo też daje zrozumienia, spokoju, pogodzenia. Jednak rzadko sie to chyba równoważy.
Dziękuję, Jotko za Twój komentarz i życzliwe słowa dla mojego opowiadania.
To nie wina czasów, starość czy w mieście, czy na wsi dawniej też była okropna. Te wszystkie historie z dziadowaniem i wycugiem. Ech... Staroć po prostu Panu B. się nie udała. :-/
OdpowiedzUsuńTak, starosć była i jest najtrudniejszym okresem w życiu człowieka. I w mieście i na wsi pod wieloma względami podobna. I cóż, że ludzkość lata w kosmos i rozmawia ze sztuczną inteligencją? Starośc nadal jest taka sama...
UsuńP.S. A co to jest "wycug"?
Wycug to była taka chłopska emerytura. To oddanie ziemi swoim dzieciom, w zamian za co dzieci są zobowiązane do utrzymania rodziców i opieki nad nimi aż do ich śmierci. W praktyce wycug wyglądał baaardzo różnie. W najgorszym było dziadowanie, czyli wygnanie rodzica na wieczne pielgrzymowanie i wysiadywanie pod kościołem w charakterze żebraka, tzw. dziada proszalnego. Zagrodowi mieli szanse na uniknięcie dziadowania, tzw. komornicy dziadowali powszechnie.
UsuńDzięki za tę informację o "wycugu", Tabo. Człowiek całe zycie sie uczy. I dobrze. Przynajmniej ma po co życ!:-)
UsuńStarosc nie jest latwa, a szczegolnie samotna starosc. Z drugiej strony, przyjaznie i znajomosci na sile to jest jeszcze gorsze. Probowalam, nie wiem moze to moja wina, ale nie wyszlo, a na strate czasu juz za malo go zostalo, wiec wole byc sama. Mam Juniora, czyli calkiem sama nie jestem, ale na nim tez nie chce wisiec:))) bo to nie o to chodzi.
OdpowiedzUsuńTak, starosć nie jest łatwa. Dlatego większosc woli o niej nie myśleć, nie niepokoić się, nie patrzeć nawet na starych ludzi, jakby ta starosc była jakimś upiorem albo tabu. Ale to odwracanie oczu nic nie daje. Ani sztuczne odmładzanie się. Ani udawanie, że nas to nie dotyczy. Dziś cywilizacja stawia na piedestał młodosć, siłę i urodę. Kiedyś chyba starych ludzi bardziej sie szanowało i ceniło ich wiedzę. A może tylko tak mi sie wydaje...?
UsuńNajgorsza jednak z tego wszystkiego jest samotność. I to nie tylko na starość.
Dobrze, że masz Juniora, Marylko!♥
Znam wielu takich samotnych staruszków i zawsze im współczuję. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZnasz i współczujesz, bo jesteś wrażliwą i empatyczną osobą, Karolinko...Pozdrawiam Cię także.
UsuńOleńko, starość się Bogu nie udała - mówią, ale jak by się miało coś Bogu nie udać? Może to po to, by nie żal było odejść. Jest coraz gorzej, wszystko boli, smuci, nuży, nie jesteśmy potrzebni, czas zrobić miejsce wnukom i prawnukom. Tylko może z czasem ta granica wieku się przesuwa. Teraz to może 8+.
OdpowiedzUsuńMnie się jeszcze chce - i gołębnik cieszy i działka i pokoik przy Rynku. Ale jeszcze narazie jestem 7+, chociaż już niezadługo.
Może właśnie po to taka jest starosć, Krystynko...Żeby nie było żal odejsć...
UsuńTo cudownie, że Ci sie chce, że masz siły, że wciaż jesteś młoda duchem. Niech to trwa i nigdy sie nie kończy!:-)*
Kiedys tez o tym myslalam, o tym jak sprytnie natura to urzadzila , a sklonila mnie do tego moja wlasna ciaza :)) Otoz jak nieoczekiwanie zaszlam w ciaze , to na poczatku bardzo balam sie porodu. Nie bylam sobie w stanie wyobrazic, co to bedzie, jak ja to przezyje. Pod koniec ciazy, kiedy poruszalam sie jak slon bez charakteryzacji, kiedy kazdy krok sprawial ogromny bol ( mialam ucisk na nerw , bo dziecko bylo duze), kiedy ciagnelam noga za noga i kolebalam sie na boki jak babuszka, kiedy cialo moje wydawalo paskudny zapach, ktory doprowadzal
Usuńmnie do ciaglych mdlosci , bylam juz tak umeczona ta ciaza, tak ciezko mi bylo przezyc dzien za dniem, ze porod stal sie moim jedynym wyjsciem i wybawieniem. Oczekiwalam go wrecz z utesknieniem, ja wrecz juz nie moglam sie doczekac, a caly strach ulecial w powietrze. Chcialam tylko urodzic zdrowe dziecko i wreszcie stac sie na powrot soba, w swoim wlasnym , nieumeczonym ciele. I mysle, ze podobnie bedzie ze staroscia ... Im bardziej bedziemy nieporadni i im ciezej bedzie nam , aby przezyc dzien za dniem, tym bardziej bedziemy pogodzeni z faktem, ze jedyna ulga i wyjsciem jest pozegnanie z tym swiatem. Bez leku, bez strachu , po prostu dlatego, ze to bedzie naturalna kolej rzeczy. Kitty
Piszac to , wspominalam tez Malgos, cudowna staruszke , podopieczna Taby ... ona to wiedziala. Kitty
UsuńTez pamiętam wzruszajace opowieści Taby o Małgoś...
UsuńJak zwykle poruszylas Olu ludzkie serca, bardzo mi zal tych starszych samotnych osob, ktorymi najblizsi przestaja sie interesowac, a co gorsza traktuja ich jak niepotrzebny balast. Zycie nie jest sprawiedliwe , i mala pociecha jest to, ze ich karma kiedys tez dopadnie. Chcialoby sie pomoc , podniesc na duchu , zaopiekowac sie, ale jak? Nawet wy z Cezarym nie jestescie w stanie dogladac Anielci codziennie, ale ciesze sie, ze ma ona w was oparcie duchowe. Anielcia ma racje - ona powinna byc u siebie, w swoim domu, obejsciu bo tam czuje potrzebna i to jej nadaje sens zycia. To ja przy tym zyciu trzyma. Ale powinna miec zdecydowanie wiecej pomocy i zainteresowania ze strony swych dzieci, przykro czytac o tym zobojetnieniu. Ech, nielatwe jest zycie staruszka i niesmieszne. Kitty
OdpowiedzUsuńPoruszyłam trudny, być moze zbyt trudny i bolesny jak na bloga temat...Jakoś takie odnosze wrażenie, że ludzie nie lubią czytać o takich rzeczach. Uciekają od tego w realu, uciekają i w necie...I w sumie nie dziwie się, bo człowiek pragnie cieszyć sie życiem a nie popadać w przygnębienie i beznadzieję. A jednak mimo wszystko uważam, że warto pisać i o takich sprawach. Bo starosc to część życia. Trzeba sobie zdawać z tego sprawę. Trzeba zauważać starych ludzi i starać sie ich rozumieć, być blisko nich. Przecież mają takie same uczucia, jak młodzi ludzie. Róznią sie tylko powłoką a pod spodem mocno bije czujące serce.
UsuńWarto Olu! Warto i dziekuje, ze o tym piszesz 🙏🏻Kitty
UsuńA ja dziekuję Kitty, że potwierdzasz to, że pisanie o trudnych sprawach ma sens...Przecież pisze o ludziach dla ludzi i nic co ludzkie nie powinno być nam obce...
UsuńNiebywale wzruszająca i smutna historia. To właśnie kalka życia wielu starszych osób. Pani Anielcia znosi z godnością i nadzieją swój los. Bardzo jest dzielna. Znam też sytuacje odwrotne, gdzie rodzina się stara, a człowiek zaopiekowany wciąż narzeka. Ale to raczej rzadkość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cię serdecznie 💞
Historia prawdziwa, historia bolesna, ale i takich historii jest wiele dookoła. Choc wolelibyśmy trwać w błogiej nieświadomosci i wyobrażać sobie jakieś cukierkowe wersje rzeczywistosci, to ta rzeczywistosć jest jaka jest. Często surowa, mroczna, bolesna, bardzo trudna a nawet brutalna. Na wierzchu kolorowy papierek a pod spodem pełna goryczy zawartosć...
UsuńPozdrawiam Cię również, Basiu i dziekuje za Twój komentarz!♥
Witaj środkiem lutego Olgo
OdpowiedzUsuńKolejny trudny, ale ważny temat...
Tak, możemy wyobrażać sobie, jakie będą te nasze późne lata. Snuć plany. Oczywiście zawsze watro je mieć. Jednak los nam czasem zaskakuje. „Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach”. I chyba coś w tym jest. Życie toczy się własną drogą.
Wiem, że i ja kiedyś będę sama. I jak mi z tym będzie? Nie wiem...
Pozdrawiam mgnieniem Pani Zimy
Witaj, Ismeno.
UsuńTak...Z wielu trudnych tematów składa sie życie i prędzej czy później trzeba sie z nimi zmierzyć. Na wiele rzeczy mamy wpływ, ale na tak samo wiele nie mamy. I nic nie da zaklinanie rzeczywistości albo odwracanie się od niewygodnych tematów. Przyjdzie i tak to, co ma przyjsć. Zycie prowadzi nas tam, gdzie zaprowadzic musi.Aż do końca.
I ja pozdrawiam Cię zimowo, Ismeno.
Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością, chociaż temat trudny, ale brzmiało jak najlepsze opowiadanie i oczywiście skłania do refleksji. Ta starość jak ciemna chmura nieuchronnie płynie w naszą stronę i obejść się nie da. A już samotna i pełna cierpienia to coś, co każdego przeraża. A ja wczoraj przeczytałam taki tekst, który zmienił mocno moje nastawienie. O przyjemności bycia samemu. O tym jaki to luksus tańczyć w kuchni gdy nikt nie patrzy, albo śpiewać albo nic nie robić. Totalna i nieskrępowana wolność, jakiej nigdy wcześniej się nie doświadczyło. Bo inni ludzie trochę nas ograniczają, a bycie w najlepszym nawet związku polega na wzajemnym dopasowywaniu się każdego dnia. Kiedy spojrzy się na samotność z tej perspektywy, nie wydaje się przerażająca. Jedyne co przeraża, to utrata kogoś, z kim się żyło. Są ludzie, którzy muszą mieć gwar dookoła, nie wytrzymają bez radia, telewizora, psów, kotów, rozmów. Ja lubię być sama, lubię ciszę, lubię snuć myśli. Czuję się wspaniale organizując dzień po swojemu. Bardzo lubię być ze swoim mężem, ale lubię też jak go nie ma. To może nie muszę się bać samotności, bo ją lubię. Tu w USA nawet nie szukam znajomości, bo nie mam takiej potrzeby. Byle do końca w swoim domu, w jasności umysłowej bez bólu. Zawsze byłam optymistką. Cieszę się, że Anielcia ma Ciebie Oleńko. Już o niej pisałaś, pamiętam. Uściski dobry aniele😘 Maria
OdpowiedzUsuńSamotnosc ma wiele dobrych stron. Bo rzeczywiscie będąc sami możemy być swobodni i tacy, jacy rzeczywiscie jesteśmy. Słychać własne myśli, własne serce, robimy to, co chemy a nie to, co sie komuś chce, więcej jest spokoju, ciszy...Te cechy ma jednak przeważnie samotnosc z wyboru, ale samotnosc z przymusu bywa niczym kara za niepopełnione winy. Niby zamknięcie w celi, gdzie wprawdzie drzwi są otwarte, ale cóż z tego, skoro poza nią jest ta sama cela i pustka, beznadzieja...
UsuńNiektórzy ludzie dobrze znoszą samotnosc, bo zawsze dobrze ją znosili, bo lubili być sami ze sobą, bo mają usposobienie spokojne, wiele zainteresowań, wyobraźnię, bogate życie wewnętrzne.Ale inni, ci zawsze otoczeni ludźmi i od nich zależni nie potrafią sie odnaleźć w samotnej rzeczywistosci. Jakby im kawałek siebie ubyło...
Co do Anielci, to mysle, że samotnosć nie jest w jej przypadku największym problemem, ale to, że na starosć stała się bezradna i zbędna, że zdrowie jej szwankuje, że boi się własnych sąsiadów i nic z tym nie moze zrobić. A do tego zima na wsi też ową samotnosc i poczucie bezradnosci wzmacnia. Siedzi sie w domu, w czterech ścianach. Ma sie do towarzystwa własne mysli, wspomnienia, lęki, no i oczywiscie telewizor, którego szum odrobinę pomaga...Na wiosnę Anielcia poczuje się jak zawsze lepiej. Samo wyjście do pełnego słonca ogrodu, samo pogrzebanie w ziemi motyczką przywróci chec istnienia...Oby do wiosny.
I ja ściskam Cię mocno, droga Marylko!***
Okropna jest taka samotność, jaką opisałaś. Na wsi, gdzie nie można wyjść i wmieszać się w tłum i nakarmić ludzką energią. Zobaczyłam samotność Anielci i ją poczułam. Tak, wiosną wszystko będzie łagodniejsze. Bałam się, ale samotność nie musi być taka dla mnie. Dalej się boję. Tylko uspokajam, bo przecież ja samotność lubię. Buziaki😘
UsuńTak, na wsi a zwłaszcza samotnosc bywa szczególnie dotkliwa. Starsi ludzie są przyzwyczajeni do pracy, do ruchu. To zawsze nadawało ich życiu sens. Wiosna pozwala odrodzić się, uwierzyć na nowo w siebie i w porządek natury...
UsuńBuziaki dla Ciebie, Marylko!♥
Niesamowicie prawdziwy tekst. Bardzo smutny.
OdpowiedzUsuńI ja noszę się z zamiarem napisania na temat samotnej starości.... ale jakoś mi nie wychodzi.
Jak to dobrze że Anielcia ma Was...
O Anielci pisałam już kilkukrotnie na blogu. To ciepła, serdeczna, wrażliwa i niestety, ogromnie doswiadczona przez los osoba. I smutne jest to, że za jej dobre serce, za pracowitość, uczciwosć i uczynnośc dla innych nie dostaje dzisiaj żadnej nagrody, a wręcz przeciwnie. Jest sama, jest stara i bezradna do tego okrutnie wykorzystywana do cna przez niewdzieczników, którzy w przeszłosci wiele razy mogli na pomoc Anielci liczyć...
UsuńEch, Stokrotko. Myslę, że na wsiach sporo jest takich historii. Tylko z boku wszystko wygląda sielankowo...
Jakże prawdziwie napisałaś o tej smutnej starości. Po takich rozmowach ze znajomymi, zadaję sobie pytanie gdzie są władze w każdym mieście, dlaczego nie myślą o nas. Budują betonowce dla turystów czort wie dla kogo jeszcze. wiele budynku stoi u nas pustych, czekają, żeby same rozwaliły się i kolejny betonowiec stawiają apartamentowce. Zamiast przystosowywać domy z mieszkaniami dla takich jak np. ja samotnych czy p. Anielcia z twojego postu, żeby mogli mieszkać sami ale nie samotni. Zapewnić dochodzącą w razie potrzeby pielęgniarkę czy nawet lekarza. Wiem to fantazja mnie ponosi. Koleżanki mi wyjaśniają każdego razu, że nawet kiedy jest rodzina to nie mają czasu, swoje obowiązki a wnuki, prawnuki - no cóż to pokolenie nie zastanawia się nikt nie opowiada o więziach rodzinnych. A przede wszystkim w wielu przypadkach młodzi wyjeżdżają za granicę, zdobywają nową wiedzę mają ciekawą pracę. Nie będę rozpisywać się, bo to temat trudny i nie ma co zajmować Wam kochani głowy. Cieszmy się każdym dniem jaki jest nam dany. Wiosna zbliża się może będzie ciepła nie upalna ani mroźna ni stąd ni zowąd. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNo niestety, Olu. Państwo nie dba o starszych ludzi. A co gorsza, wiele rodzin nie dba też o swoje babcie o swoich dziadków. Jedna wielka znieczulica. I człowiek jakoś musi radzic sobie sam. A jak sobie nie radzi, to co ma zrobic? Tragedia...
UsuńTak, idzie wiosna. Oby nam wszystkim przybyło sił i optymizmu.
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Olu!*