niedziela, 20 listopada 2016

Powrót do miasteczka odnalezionych myśli...



 


   Czy pamiętacie jeszcze postaci pojawiajace się w opowieściach z "Miasteczka odnalezionych myśli" a potem w "Balu na powitanie jesieni" i w "Powrocie wędrowców"? Czy znajdziecie czas i odpwiedni nastrój aby zanurzyć się z powrotem w ten pełen nostalgii i melancholii świat, w którym liczą sie czyste uczucia, magia oraz dobro? Lubię wracać teraz do miasteczkowych opowieści. Dobrze robi to mojej rozedrganej w czas żałoby duszy. Uspokaja i koi. A mam w zanadrzu jeszcze kilka nieopublikowanych tutaj, napisanych jakiś czas temu historii. Pomyślałam więc, iż skoro podkarpacka, listopadowa zima znowu ustąpiła miejsca jesieni mogłabym pokazać Wam któreś z pasujących do niej aurą opowiadań. Może i Wam dobrze się je będzie czytać w ten szary, bezlistnie nagi, przyoblekajacy się jedynie w mgłę uczuć, marzeń i wspomnień czas...?
   Poniżej zamieszczam opowiadanie rozpoczynające cały cykl opowieści sprzed łączącego niektóre wątki balu... Kontury miasteczka były jeszcze wówczas niewyraźne, a jedna z najważniejszych jego mieszkanek - Hanna, samotna właścicielka gospody "Pod złotym liściem"  nie przypuszczała nawet jak bardzo zmieni się niebawem jej zwyczajne, zastygłe w bezczasie życie...


Gospoda pod złotym liściem


     W miasteczku odnalezionych myśli trwa teraz kolorowa jesień. Stare dęby i klony, które otaczają miejskie zabudowania płoną intensywnymi kolorami i uczuciami. Kaliny czerwienią się radośnie na powitanie roświergotanych stad szpaków, wróbli i sikorek. Zachwycony koncertem barw wiatr miota liśćmi w każdą stronę, bawiąc się nimi i układając je co i rusz w misterne, widoczne tylko z wysoka fantastyczne rozety, puzzle i ornamenty. Z daleka wygląda to tak, jakby przecudne, żywe płomienie okrążały dolinę, w której usytuowane jest miasteczko. Tak wspaniale się brodzi w oceanie szeleszczących, fruwających wokół niczym sylwestrowe konfetti liściach. Jest jeszcze ciepło a nasycone letnią energią uliczki i zaułki wprost zapraszają do spacerów oraz poznawania ich jesiennych, czułych pieśni, cichych, nieśmiało brzmiących tutaj opowieści. Dlatego to właśnie jesienią przybywa tu najwięcej gości z dalekiego świata.

   Każdy wędrowiec, udający się w to miejsce musi zatrzymać się w gospodzie. Gospoda stoi  przy drodze do miasteczka, obok ogromnego, dwustuletniego dębu, okrytego teraz złotym listowiem. To właśnie od niego pochodzi jej nazwa. Zajrzyjmy do środka. Kogo można tam spotkać?

     W ceglasto-drewnianym, przytulnym wnętrzu panuje miły półmrok. Na długich stołach palą się nieliczne świeczki w mosiężnych lichtarzach. Nad ladą gospody wisi piękna, naftowa lampa. W jej świetle widać ustawione z tyłu butelki starego wina, beczułki wspaniałych miodów pitnych, wiklinowe gąsiorki pełne tajemniczych trunków. A najważniejsze miejsce zajmuje ogromna beczka piwa, wyrabianego przez tutejszych, znakomitych piwowarów. Pachną pierniki, leżące na drewnianych misach. Unosi się też upajająca woń żurku z chrzanem i pieczonych ziemniaczków. A specjalnością kuchni są smażone wprost na blasze pieca ogromne kapelusze borowików i rydzów. Pychota!

     Jednak nie tylko ciekawe menu jest wabikiem dla zbłąkanych wędrowców. Najważniejsza zdaje się przyjazna atmosfera tego miejsca. Zawsze ktoś snuje tu swoją opowieść. Niczyja historia nie jest zlekceważona, pominięta milczeniem lub, co gorsza, wyśmiana.

   Popatrzmy i posłuchajmy wobec tego, co opowiedziała nam dziś siwowłosa Anna, podróżniczka, która zatrzymała się tu w drodze do odległej metropolii, gdzie zamierza znaleźć pracę i rozpocząć nowe życie...    

  ...Jestem sama. Dzieci dawno już poszły na swoje. Rodzina zajmuje się swoimi sprawami. Zresztą, wszyscy mieszkają daleko i nie mają czasu dla krewniaczki. Straciłam pracę w drukarni kilka lat temu. Nikomu nie była już potrzebna specjalistka od przestarzałej techniki poligraficznej. Dziś liczą się komputery, lasery, technika. Imałam się różnych zajęć. Opiekowałam się dzieciakami sąsiadek. Sprzątałam mieszkania. Sprzedawałam chińskie zabawki na targu. Byłam nawet babcią klozetową.  Zaczęłam jednak podupadać na zdrowiu, więc postanowiłam wyjechać raz w życiu do sanatorium i wreszcie zająć się sobą na poważnie. I wiecie, co mi się przytrafiło? Historia banalna to i zapewne nawet śmieszna.

- Zawsze szydziłam z kobiet, które nawiązują w sanatoriach bliskie znajomości z innymi kuracjuszami i wyobrażają sobie, że będzie to miłość do grobowej deski. Teraz jednak przydarzyło się to mnie. I wcale nie jest mi już do śmiechu. Janusz ujął mnie swą serdecznością, inteligencją, wrażliwością. Zapomniałam już, że można tak wspaniale czuć się przy mężczyźnie. Jak nastolatka, z rumieńcami podniecenia na policzkach witałam go każdego ranka w jadalni. Potem chodziliśmy razem na odległe spacery. Nigdy nie brakło nam tematów do rozmów. Nie było mowy żebyśmy się ze sobą nudzili. Ale turnus się skończył. Ja wróciłam do siebie, on do siebie. I myślałam, że nasza znajomość pozostanie tylko miłym wspomnieniem. Tymczasem Janusz zaczął do mnie pisać. Wiedząc o mojej trudnej sytuacji finansowej, obiecał znaleźć dla mnie pracę w swoim mieście. Napisał, że tęskni za mną i dość ma już samotnego życia wdowca. Prosił żebym rzuciła wszystko i przeniosła się do niego. Byśmy zaczęli razem nowe życie. Cóż mam do stracenia? Jadę! Ale bardzo się boję! Mam już swoje lata i dziwnie tak przewracać nagle wszystko do góry nogami. Jestem śmieszna, prawda...?

   Pozostali goście gospody popatrzyli w oczy Anny. Wyglądała na szczęśliwą i przerażoną jednocześnie. W jej źrenicach odbijały się wesołe płomyczki świec. Zaraz wyruszy w swoją drogę. Co ją tam czeka? Czy powinna...?  Czy można jej coś doradzać? Nie, chyba nawet nie trzeba nic mówić, bo przecież kobieta podjęła już decyzję. Najwidoczniej potrzebowała tylko tej chwili zwierzenia. Wyrzucenia z siebie ogromu emocji, nadziei i pragnień.

- Wszystko się dobrze ułoży! Na pewno! Nigdy nie jest za późno na szczęście! – dobiegło ku niej od co poniektórych gości gospody kilka serdecznych słów wsparcia.

  Większość bywalców gospody stanowili zawsze mieszkańcy miasteczka, którzy bardzo lubili słuchać opowieści z wielkiego świata, jednak sami rzadko kiedy ruszali się stąd, nie mając na to odwagi a nawet nie odczuwając takiej potrzeby. Wrośli w tę spokojną, niezmienną codzienność. Nie pragnęli niczego więcej, by to skromne, uczciwe i jak gdyby zaklęte w czasie istnienie trwało w nieskończoność. Jednak było też w gospodzie paru podróżników, wędrowców, gnanych po świecie nieustającą ciekawością i niecierpliwością serca wagabundów. Ci, przemierzywszy wiele ciekawych zakątków kraju i świata przybywali do gospody by odpocząć nareszcie. Zaczerpnąć nowego oddechu. Nasycić się spokojem i serdeczną aurą tego pachnącego pysznym żurkiem, suszonymi grzybami i jabłkami, schowanego przed czasem, magicznego miejsca.

   Jedyną osobą, która spontanicznie podeszła w tamtym momencie do Anny i zapragnęła porozmawiać z nią dłużej była właścicielka gospody, miedzianowłosa Hanna. Kobieta ciepła, pełna empatii i troski o każdego wędrowca. Potrafiąca uważnie słuchać i zrozumieć a potem jak drogocenne perły przechowywać w sercu wiele ciekawych, wzruszających zwierzeń swych gości. Nocą, gdy już gospoda pustoszała, a wszystko było posprzątane i przygotowane na jutro długo leżała bezsennie w wielkim, odziedziczonym po rodzicach, małżeńskim łożu i rozmyślała o tym wszystkim, co tutaj usłyszała. Raz jeszcze mocno przeżywała wszystkie te historie. Wpatrzona w błyszczące na niebie tajemnicze gwiazdy rozmyślała o tym, jak wiele ludzkich myśli ulatuje ku nim w tej chwili. Jak wiele opowieści i wędrówek się toczy daleko, daleko stąd.

   A ona sama tkwiła w tym miejscu od zawsze. Jak gdyby wpisana w miasteczko odnalezionych myśli. Będąca jego stałym elementem. Niezmiennym i dającym poczucie bezpieczeństwa serdecznego punktu oparcia dla wędrowców z daleka.

- Cóż jednak z tego? – zadawała sobie pytanie, ciesząc się jednocześnie pełnymi entuzjazmu i zachwytu słowami podzięki, płynącymi od kolejnych gości gospody.

- Oni przychodzą i odchodzą, przynosząc swoje historie i zostawiając je u mnie jak szeleszczące, wielobarwne liście. Tylko moja opowieść zawsze toczy się tutaj. A właściwie nie toczy się od dawna. Utknęła w miejscu i obrasta mchem znużenia. Zwątpienia w sens jakichkolwiek zmian.

- Nie mam jeszcze przecież nawet czterdziestu lat. Czegoś ciekawego mogłabym jeszcze w tym życiu doświadczyć. Tylko czy naprawdę tego chcę? Potem, gdy się już porywy serca kończą, wewnątrz zostaje tyle bolesnych myśli i rozdzierających duszę wspomnień.

- Gdybyż żyli moi rodzice! Wszystko potoczyłoby się wówczas zupełnie inaczej. I ja byłabym kimś innym – wzdychała Gospodyni, wspominając dawne, dobre czasy, gdy miała jeszcze tyle młodzieńczych planów i marzeń a matka dodawała jej swą ciepłą obecnością wiary w ich ziszczenie.

   A mężczyźni? Och, kilku z nich tak mocno kochała, oddając im zawsze całą siebie i wierząc za każdym razem, że to właśnie ten jeden jedyny. Ten wyśniony i wyczekany książę z bajki, dzięki któremu jej życie nabierze całkiem nowego sensu a pustka w duszy kobiety nareszcie zapełni się, zasklepiając dawne rany.

Mężczyźni ci cumowali przez jakiś czas w kojącym porcie jej serca a potem odpływali stamtąd gnani nowymi pragnieniami, porywami i tęsknotami. Piękni, kolorowi, niezależni, nade wszystko ceniący sobie wolność i bezkres nieustającej wędrówki.

- Droga Anno! Uważnie wysłuchałam twej opowieści. I wczułam się mocno w twoją sytuację. Rozumiem, jak bardzo boisz się ryzyka i jak chciałabyś mieć pewność, że los szykuje dla ciebie dobre, wymarzone zakończenie tej historii – szepnęła Gospodyni, stawiając przed Anną kubek gorącej, imbirowej herbaty.

- Nie jest łatwo zaczynać wciąż i wciąż od nowa swe życie. Ale póki ono trwa jest tyle szans i nadziei na coś naprawdę pięknego i niepowtarzalnego. Na coś, co będzie się potem stale pamiętać. Co będzie treścią i klejnotem pośród zwykłej, szarej codzienności.

- A co z cierpieniem? Co z rozczarowaniem? Co z rozwianymi nadziejami? – westchnęła Anna, zasłuchawszy się w pełne żaru i przekonania słowa Gospodyni.

- To jest i będzie. Nie uciekniesz przed tym, kochana. I pomyśl – tak wiele jest osób, którym nigdy nie było dane zaznać w życiu miłości. Ich serca nawet raz nie zabiły mocniej. Wciąż są jak uśpione, zaklęte głazy, czekające na jakiś grom z jasnego nieba. Na olśnienie, zachwycenie, na nieodparte, wewnętrzne przekonanie, iż dla tego momentu warto było żyć – mówiła bardziej do siebie samej, niż do swego gościa Hanna.

- Dlatego Anno uważam, że dobrze robisz rzucając się w ten bystry nurt przemian. Co ma być, to będzie. Trzeba iść naprzód za swoją rozmigotaną gwiazdą przewodnią. Trzeba, nawet gdyby miała się ona okazać tylko błędnym ognikiem…

    Obie kobiety długo jeszcze zwierzały się sobie tego wieczoru. Kolejni goście gospody wchodzili i wychodzili. Liście złotego dębu niezauważenie przez nikogo opadały miękką falą na ziemię tworząc za oknem nową, obiecującą wiele rzeczywistość. Jednak widziała to tylko otulająca to wszystko muślinowym mrokiem noc oraz przechadzająca się po miasteczku wróżka Konstancja, która potrafiła zajrzeć w przyszłość a swymi zaklęciami sprawić by niektóre z marzeń ludzkich spełniły się. I by wciąż toczyły się tu nowe historie owiane poszumem szalonego wiatru oraz czarodziejskim zapachem mięty i jaśminu…


23 komentarze:

  1. Każdy człowiek zasługuje na to, by przeżyć prawdziwą miłość! A Ty jesteś jak ta wróżka Konstancja, czarujesz swoimi słowami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłośc to coś co porusza serce, wyrywa je z letargu, choc przynosi zarówno radośc jak cierpienie.Ale chyba częścia składową tych najwazniejszych spraw, ich prawdziwa głębią są te dwa przeciwstawne uczucia, dwie strony medalu.I na to trzeba być zawsze gotowym...
      Dziękuję i pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
  2. Jak zwykle piękny, poetycki tekst.
    Miło było poczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. I warto było rzucić się w nurt przemian i odnaleźć swoje szczęście poza miasteczkiem. Patrz
    https://ridero.eu/pl/?utm_source=facebook&utm_medium=cpc&utm_campaign=lookalike-pl
    widzisz? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wynika z dalszych, publikowanych tu niegdyś opowiadań miasteczkowych szczęście samo odnalazło Hannę, i to własnie w miasteczku.Zresztą ,pisałam to dawno temu, wiec może nie pamiętam?
      (Dziekuję Ci za linka, Eluś, ale wiesz, ten temat jest ode mnie daleko, przynajmniej w obecnym stanie ducha.)
      Pozdrawiam serdecznie!♥

      Usuń
    2. A co do Anny, to nie wiem...Trzeba mieć nadzieje, ze idąc za głosem serca znalazła prawdziwe szczęście...

      Usuń
  4. ciekawa wiadomość na długie jesienne wieczory...
    opowieści, ach niecierpliwa jestem.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam te opowieści kiedyś, w podobnym do obecnego stanu ducha...Stwarzałam sobie świat, w którym czułam sie dobrze.Zastanowie się jeszcze Alis, czy publikować cos wiecej poza "Gospodą pod złotym lisciem".To zalezy od mojego nastroju...

      Usuń
    2. Olgo, jeśli tamte opowieści są dla Ciebie zbyt cenne, napisz nowe- może takie po prostu na potrzeby bloga, czas jesienny sprzyja, powieść w odcinkach to uluboiny tekst na blogach, może warto spróbować. Polubili Wasz blog czytelnicy i ja również.

      Pozdrowienia z uśmiechem zostawiam A.

      Usuń
    3. Są cenne, ale lubię sie dzielić innymi tym, co napisałam. A ponieważ w czas żałoby mam problem z napisaniem czegos nowego w tej ulubionej przeze mnie, basniowej nieco konwencji, dlatego pomyslałam, że opublikuję tu to, co stworzyłam parę lat temu. Może za jakis czas wróci mi wena i zapał, a na razie jest jak jest...A poza tym, skoro reaktywowałam bloga, to nie mogę pozwolic by znowu uwiądł w ciszy i zapomnieniu. To miejsce "Pod tym samym niebem" jest dla mnie jakoś tam ważne...
      I ja pozdrawiam Cię serdecznie Alis! Wdzieczna jestem za Twą zyczliwosć!:-)♥

      Usuń
  5. No to czekam na dalszy ciag Twej opowiesci , ktora miesza dwa swiaty te przeszle, ktore utozsamia Hanna i jej gospoda i te calkiem terazniejsze, Anny, wszystko to wyrazane poetycznie i z bardzo pobudzajacymi wyobraznie opisami. sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia Hanny ukazana jest w kilku opublikowanych już częsciach opowieści z miasteczka albo w balu na powitanie jesieni. Mam w zanadrzu parę opowiadań o innych mieszkańcach miasteczka, to takie poboczne wątki z podobnym nastrojem. Moze nawet za bardzo poetycznym, ale tak właśnie lubiłam kiedys pisać.
      I ja ściskam Cie Grazynko!

      Usuń
  6. Jak super, że znowu piszesz, że odkopałaś talent i dzielisz się z nami. Uwielbiam Cię czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To opowiadanie, jak i resztę miasteczkowych pisałam dobrych parę lat temu. Taką miałam wtedy potrzebe i nastrój. Po przerwie napisałam "Bal...", no i w zeszłym roku przy wydatnej pomocy m.in Twojej Basi i Andzi dopisałam "Zimowy powrót wędrowców".Teraz tylko czasem jakis wiersz mi się wykluje.Ale miło mi, ze lubisz mnie czytać!:-)

      Usuń
  7. Odrobina szczęścia każdemu się należy, piękne słowa. Jesień nastraja nas do podobnych rozmyślań.
    Pozdrawiam serdecznie z jesiennych Karkonoszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, odrobiny szczęścia każdy powinien w zyciu zaznać. O tę odrobinę trzeba nieraz zawalczyć, zaryzykować, przekroczyć samego siebie, ale warto to zrobić, choćby dla dobrych wspomnień, albo po to by nie żałowac, że sie czegos nie zrobiło.
      I ja pozdrawiam Cię serdecznie Olu, dziękujac za Twój komentarz!

      Usuń
  8. Hi !pisz a ja bede czytac -bajka
    nie lubie gdy mowi sie ze odrobina szczescia kazdemu sie nalezy -moje powiedzenie CHCESZ BYC SZCZESLIWY TO BADZ!
    jakie to proste prawda sciskam ,lapeczke p.Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Gosiu! Żebyż to wszystko było takie proste...
      I ja ściskam Twoją łapeczke!

      Usuń
  9. Witaj Olu,chętnie przeczytałam Twój tekst i chętnie sięgnę po następne i na koniec szczęście i cierpienie zawsze idą w parze i chyba nic się z tym nie da zrobić jak zawsze pozdrawiam całą rodzinkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A im człowiek starszy tym wiecej czuje, odczuwając nie tylko siebie, ale i innych. Czasem ta ilosć odczuć aż przytłacza, zwłaszcza gdy nie da się pomóc...
      Dziękuję Ci Krysiu za życzliwe przyjęcie powyższego tekstu.
      Pozdrawiamy wszyscy!*

      Usuń
  10. Dlaczego ja nie znam w realu żadnej takiej gospody, czy w ogóle gdzieś takie są? Ty ją wymyśliłaś i myślę, że przy sprzyjających okolicznościach moglibyście taką stworzyć w realu, ale to byłoby ciepłe, przytulne, czarowne miejsce!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś rzeczywiście marzyło mi się prowadzenie takiej gospody. Potem rzeczywistosc zweryfikowała marzenia. Nie dałabym rady tego robić, pod wieloma względami. Ale za to daje radę prowadzic bloga, on chyba jest troszkę taką gospodą...?

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost