sobota, 28 listopada 2015

Baśniowy miesiąc, czyli powrót starych, dobrych znajomych...


   Kochani, zbliża się grudzień a jak wiecie jest on bardzo miłym memu sercu miesiącem. Ma on moc budzenia we mnie na nowo ufnego w dobro i magię dziecka oraz pragnienia by tym nastrojem podzielić się z innymi.

   Wydaje mi się, iż tak ciężkie, czarne chmury zawisły od dłuższego czasu nad Polską, Europą i całym światem, że człowiek ma nieraz dławiące wrażenie braku tlenu. Potrzeba mu jakiegoś wytchnienia, nadziei, ucieczki z tych dusznych, politycznych klimatów. Każdy robi to jak potrafi. Szuka sobie nisz, w których może poczuć się w miarę normalnie i bezpiecznie. Nie martwić się wciąż o to, co jest i będzie. Może się komuś zdać, że to zwykłe chowanie głowy w piasek, czy nawet gorzej - objaw zdziecinnienia. Ale jeśli nawet zdziecinnienia, to przecież w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Myślę, że musimy się na powrót nauczyć świeżego, dziecięcego patrzenia na rzeczywistość, ubarwiania jej własną wyobraźnią i nie lękającym się niczego dobrem. Może ten świat zarazi się od nas optymizmem i znowu pokaże swoje serdeczne, wielokolorowe oblicze...?



   I oto moja propozycja na blogowe rozpraszanie tych ciemnych chmur. Od początku grudnia będę tutaj umieszczać nowe opowieści, które powstały i nadal powstają w oparciu o cykl "Miasteczko odnalezionych myśli", oraz "Bal na powitanie jesieni". Znowu zamierzam ożywić dawne, znane Wam i, mam nadzieję, lubiane postaci. Bedę też chciała jakoś wciągnąć Was w te baśniowe historie, sprawić byście mogli nieomal realnie wejść w ich głąb...Ci, którzy pamiętają jeszcze finał "Balu na powitanie jesieni" kojarzą pewnie, co mam na myśli.



   W związku z powyższym na pasek u samej góry bloga wraca zakładka z "Miasteczkiem odnalezionych myśli" oraz z "Balem na powitanie jesieni". Zachęcam Was byście tam sobie zajrzeli i ponownie przeczytali stare opowieści. A poniżej, na zachętę, letnia opowieść z "Miasteczka...", która jest tam opublikowana jako ostatnia, a która wiele ma wspólnego z ciągiem dalszym, który na blogu pojawi się już niebawem...





Pastelowa ballada

   Jakaś dzisiaj radość całe miasteczko opanowała. Jakaś niecierpliwość w murach się zalęgła. Duch tańca i bezkresnych lotów zamieszał w sercach i rozświetlił wszystkie zakamarki. Przygoda i radosne bąbelki lipcowej pogody unoszą miasteczko w górę..
   Między obłokami wszystkie myśli stają się leciutkie. Nic nie ważą. Nic nie bolą. Rozglądają się dookoła i widzą szerokie przestrzenie tylu nowych możliwości. Cichutkie, dzwoneczkowe śmiechy drgają wokół jak błędne ogniki. Kropelki rosy błyszczą na tęczy. Słońce chichoce z zadowoleniem, bo rozśmieszyło nawet uschłą dawno temu akację. I proszę! Akacja buchnęła perlistym śmiechem białych kwiatów.

   Myśli same nie dowierzają, że to robią. Tak niedawno tkwiły mocno przywiązane do ziemi. Przyczepione pajęczyną smutku, bezsilności, zwątpienia i samotności. Myśli nadziwić się nie mogą tej niezwykłej wysokości, na jakiej się teraz znalazły. Słońce tańczy na dachach domów. Zwłaszcza dom z czerwonymi dachówkami  wygląda teraz jakby tańczył z promieniami cudowne rytmy flamenco. Wolność. Skoczność. Lekkość. Wszystkie sny wyległy na ulicę i ogrzewają się w gorących nastrojach upojnego lata.

   Kilka dni temu skończył się rok szkolny a już za chwilę lipcowe upały i zapachy zaproszą wszystkich młodych duchem do beztroskiej wędrówki po polach i lasach.
 Co rano rosa okrywa trawy i młode listki a wiele z kwiatów wciąż czeka w nieśmiałych paczkach na swój rozkwit. Jednak niektóre z uczuć ludzkich rozkwitły już pełną mocą. Wiele lat wyczekały się na ten moment i teraz pienią się, jak perlisty szampan. Unoszą się w górę i zarażają innych swą energią, blaskiem oraz odzyskanym optymizmem.

   Z "Gospody pod złotym liściem" wyniesiono na zewnątrz wszystkie drewniane ławy i stoły. Drewno lśni nowo odzyskanym blaskiem. A gospodyni zaprasza wszystkich na darmowy poczęstunek. Dzisiaj w karcie dań poziomki i truskawki ze śmietaną, doprawione dużą ilością uśmiechu. W wazonach pysznią się łubiny i irysy. Drzewa w sadzie aż uginają się od owoców...

   Wędrowiec, nucąc wesoło nalewa wszystkim do bursztynowych kielichów pysznej, chłodnej lemoniady. Spogląda przy tym na Gospodynię w ten szczególny, rozmigotany szczęściem i wzajemną miłością sposób, tak jak jeszcze nikt nigdy na nią nie patrzył. Ona, czując to niemal unosi się ponad ziemią. Oczy jej błyszczą. Serce bije mocno. A uśmiech nie schodzi z ust. Oboje wciąż coś nucą. Mijając się w drzwiach gospody muskają się delikatnie. Dłoń dotyka dłoni. Policzek policzka.

- A czy śpiewałem ci już Haniu tę piosenkę o Jance i Janie? – zapytał cicho Wędrowiec wieczorem, gdy już wszyscy goście poszli a on wraz ze swą ukochaną usiadł na ławie pod czereśnią. Oboje bardzo lubili te długie, lipcowe wieczory. Opowiadali sobie wówczas dzieje swojego życia. Deklamowali wiersze. Śpiewali piosenki. Ale najczęściej nie mówili nic, tylko wsłuchiwali się w muzykę świerszczy i w zgodne bicia swych złączonych w jedno serc.

- Jeszcze nie! Zaśpiewaj proszę, mój wędrowny poeto! Tak lubię te twoje ciepłe pieśni – tuląc się ufnie do boku ukochanego odrzekła Gospodyni a potem przymknęła oczy by jak najmocniej się wczuć w nową opowieść swego pełnego poezji wagabundy.



Ona w swym domku mieszkała pod lasem

Z pieskiem, kotkiem, papugą i żółwikiem sporym

Całe dnie malowała, szkicowała a czasem

Wyruszała do miasta sprzedać swe wytwory

Jak to wyglądało? Na głowie papuga

Piesek z lewej strony, kotek z tyłu leciał

Żółw leniwie drzemał w kieszeni fartucha

Sztalugi i szkice dźwigała na plecach

Panna Janka na targu w kącie zasiadała

Wokół niej leżały rysunki, obrazy

Przy nich kotka –śpioszka ślicznie układała

I jeszcze pieseczka, by tam trwał na straży

A wtedy papuga głośno obwieszczała

Że można mieć swój portret, szkic na zamówienie

Bo miła panna Janka życzenia spełniała

I za kilka grosików tworzyła coś pięknie

Na włosach miała wianek z przydrożnych rumianków

Małe dłonie upstrzone farbą kolorową

A przy tym pogodny rozświetlał ją nastrój

I chętnie rozdawała uśmiech, dobre słowo

Lecz gdy pewnej soboty na targ przyjechała

Fotografka z miasta z wielkim aparatem

I wszystkim prawie darmo zdjęcia napstrykała

To dawni wielbiciele porzucili Jankę

Tak trwało to i trwało – Janka się starała

Malowała cudnie – wszystko szło za bezcen

Ale z fotografią gdzieżby tam wygrała

Więc już z tej zgryzoty załamała ręce

A wtedy na targu poeta się zjawił

Co na zamówienie wiersze śliczne składał

Usiadł  blisko Janki, wianek jej poprawił

W serce jej wprost spojrzał i wierszem zagadał

Mówił pewnym głosem – po targu się niosło

Że świat na jej obrazach jest baśnią zaklętą

Że rzeka tam szumi piosenkę radosną

A w każdej plamce farby ukryte jest piękno

Zwłaszcza autoportret Janki tak wychwalał

Pastelową barwą muśnięty i cieniem

Gdzie stała nad rzeką maleńka, nieśmiała

A oczy jej błyszczały tęczowym zamyśleniem

Na targu cisza trwała, wszyscy zasłuchani

W tę balladę dla Janki, w to słowo potężne

A ona tam siedziała zdumiona bez granic

Zawstydzona cała, przejęta tym wierszem

Potem ludzie przybiegli tłumem zachwyconym

Znów każdy chciał mieć obraz jej ręką stworzony

Od poety chciał każdy słowo mieć tak czułe

Więc malarka wraz z bardem utworzyli duet

Wtedy żółw się obudził i wyszedł z ukrycia

By od swojej pani przejść mu do kieszeni

To był palec losu, to był znak od życia

Więc poeta z malarką zamarli wzruszeni

A to nie koniec znaków – on miał Jan na imię

A jego domek drewniany stał w pobliżu lasu

Więc pojęli, że odtąd czas im razem upłynie

I wzięli się za ręce nie marnując czasu

Teraz razem wiodą życie malowane

Żółw, piesek i kotek cieszą się ich szczęściem

A papuga skrzeczy: Niech Janka wraz z Janem

 Na zawsze przetrwają złączeni tym wierszem!


- To taka pastelowa, ciepła historia. Czy wymyśliłeś tę romantyczną parę? A może znałeś tych dwoje? – westchnęła po dłuższej chwili Hanna, gdy już przebrzmiały dawno ostatnie tony ballady.

   Wędrowiec nic nie odpowiedział. Także westchnął a wówczas Gospodyni spojrzawszy w jego twarz odkryła, że na rzęsach jej ukochanego widać kilka drżących, gotowych do spłynięcia łez.

- Co się stało? – przeraziła się.
- Czy jestem nazbyt wścibska? Ne odpowiadaj, jeśli miałoby ci to sprawiać jakiś ból – dodała szybko, bojąc się, iż ta pieśń dotknęła jakiejś bolesnej struny w duszy jej ukochanego.

- Widzisz Haniu, krótko się znamy, ale oboje czujemy, iż to, co jest między nami jest czymś bardzo ważnym dla nas. Czymś decydującym o naszym dalszym życiu. Przywędrowałem do twojej gospody zostawiając za sobą wiele dobrych i pogodnych, ale jeszcze więcej smutno-gorzkich chwil. One są częścią mnie a więc chcę otworzyć przed tobą swe serce, byś mogła mnie poznać jeszcze lepiej. Byś mogła zrozumieć te moje nagłe, niewesołe zamyślenia i tę niekończącą się wędrówkę, która pozwala na krótkie mgnienia zapomnieć o najboleśniejszych rzeczach…

- Dzisiaj jest taki piękny, pastelowy w tonacji, lipcowy dzień. Zupełnie taki sam, jak wtedy, gdy ją poznałem…I taki sam, jak dwa lata później, gdy już jej nie było…- mówił cicho schowawszy twarz na podołku Hanny i z wdzięcznością przyjmując delikatny dotyk jej dłoni, gładzących jego rozgrzaną, pełną nawracającej fali bólu przypomnienia głowę.

   Nie pytała o nic. Serce ścisnęło się jej bezgranicznym współczuciem i ogromnym smutkiem. Zrozumiała bowiem, iż to jej Wędrowiec jest owym Janem z ballady. Janem, który utracił swą Janeczkę, choć pastelowa ballada miała w czarodziejski sposób uczynić ich niezniszczalnymi.

- Tak, krótko cię znam, mój jedyny. Ale przecież czuję, jakbym znała cię od zawsze. I choćbym miała wziąć na swe barki największy twój ciężar, największą zgryzotę, to wezmę żeby choć odrobinę ci ulżyć – wyszeptała kobieta i pochyliła się by ucałować jego pachnące wiatrem włosy.

- Nie ma już Janeczki i nie ma małego synka poety i malarki. Odeszli oboje w taki właśnie rozmigotany radosnymi barwami i ciepłem dzień jak dzisiaj. Nagły pożar strawił szybko ich drewniany domek pod lasem. A Jan został sam obwiniawszy się potem nieustannie, iż gdyby był w tym czasie w domu, uratowałby na pewno swe ukochane istoty. A gdyby przewidział, co spowoduje swym pojawieniem się kiedyś na targu, wchodząc ni stąd ni zowąd w jej życie, to nadal mogłaby malować swe piękne portrety. Mogłaby trwać w swojej ciepłej, bezpiecznej codzienności małego, zanurzonego w czarodziejską mgłę miasteczka… - plecami Wędrowca wstrząsały kolejne fale szlochu.

- Po tym wszystkim znów powędrowałem w świat. Tym razem był ze mną pies, żółw i papuga, którzy cudem jakimś zdołali uciec z płonącego domku... Kotek uciekł ode mnie gdzieś w drodze, zaszywając się pewnie w jakiejś pełnej siana stodole, czy znajdując miejsce w czyjejś spokojnej chacie. Żółwia natomiast podarowałem pracownikom ogrodu botanicznego. Tam na pewno zajmują się nim należycie.
 -Lata mijały a moje pozostałe zwierzęta odchodziły tęczowym mostem, zostawiając mnie samego wraz ze wszystkimi nieutulonymi smutkami i bolesnymi wspomnieniami.
- W zeszłym roku pożegnałem mego najwierniejszego przyjaciela, czarnego kundelka Brysia. Stary już był i nie dowidział, nie dosłyszał, coraz bardziej kulał na prawą, tylną łapkę. A jakaś nieuleczalna choroba trawiła jego trzewia…
- I wreszcie zostałem zupełnie sam. Próbowałem cieszyć się tą samotnością. Uzmysławiać sobie niecodziennie od nowa, czym naprawdę jest życie. Co jest w nim najcenniejsze. Co trwałe a co ulotne. Co oryginalne, wyjątkowe a co wtórne i będące mierną kopią pierwowzoru.
 - Czego szukałem…? Sam nie wiem. Ale doszedłszy tu zrozumiałem, iż to miejsce ma w sobie niepowtarzalną magię, ciepło i dawno nie odczuwany sens. Wszedłem do gospody. Zobaczyłem ciebie i… - tutaj Wędrowiec umilkł i odwróciwszy się na wznak popatrzył z miłością na wzruszoną jego opowieścią twarz Hanny.

-I zostałeś, dając mi nowe życie, zwracając wiarę w życzliwy los – odrzekła ona, scałowując delikatnie z jego rzęs ostatnie tego wieczoru łzy.
- Nie bój się, najdroższy, że i nam stanie się jakaś krzywda. Tym razem będzie wszystko dobrze. Musimy w to wierzyć. A choćby nawet i nie było, to liczy się ta chwila. Te wszystkie cudownie piękne chwile, które dane nam jest przeżywać wspólnie. Zobacz jak czarodziejska jest ta lipcowa, rzeźka noc po bezchmurnym, szczęśliwym dniu…
- Wdzięczna ci jestem za wszystko, co dzięki tobie mogłam przeżyć i z ufnością czekam na wszystko, co nam los przyniesie…

   Gospodyni z Wędrowcem trwali tak długo jeszcze przytuleni do siebie, zasłuchani w swe kojące szepty i miłosne zaklęcia, ukryci w serdecznym poszumie owocującej apetycznie czereśni.
  A nocne miasteczko frunęło sobie w ciepłych, lipcowych obłokach. Trwało święto odzyskanych marzeń oraz pastelowych, delikatnych snów...




  



22 komentarze:

  1. Przeczytałam Twój tekst jak baśń z dzieciństwa. W Twoich słowach brzmią echa dawnych czasów, życia prostszego niż teraz, lektur innych. Przenosisz w inny, bliski Tobie świat, dobrze, że jeszcze ktoś tak potrafi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze lubiłam i nadal lubię basnie. Mysle, iż to nic złego. Prawie całe dzieciństwo spedziłam w bibliotece. To była moja kraina czarów. A i potem czytanie bardzo pomagało. Świat pędzi do przodu, przynosi ze sobą tyle nowych wyzwań, radosci, ale i bólu, goryczy, poczucia bezsilności. Trzeba mieć jakąś krainę, gdzie mozna sie wyciszyć, schronic, zapomnieć, odnaleźć na nowo blask...
      Dziekuję Ci za ciepłe słowa, Ewo!:-)*

      Usuń
  2. Lepiej przeżyć kilka prawdziwie szczęśliwych lat niż długie nieudane życie...
    Popłakałam się Olu, bo tyle różnych refleksji przyszło do mojej głowy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dałaś mi do myslenia tym swoim komentarzem, Basiu...I przyszło mi do głowy, iż zalezy z jakiej perspektywy sie patrzy. Ktoś swe długie zycie może uważać za nieudane a dla kogoś innego (np. bardzo chorego, kalekiego czy wręcz umierającego) zycie tamtego będzie czymś upragnionym. Bo nawet to oceniane jako nieudane, zyciem jest. Czyms niepowtarzalnym. Biciem serca. Ciepłem codziennym. Spotykaniem nowych ludzi na swej drodze. Nieustanna nauką. A póki sie zyje zawsze mozna zrobić coś dobrego.I nigdy nie wiadomo, co czeka nas za zakrętem...Przypomniała mi się teraz nasza ś.p. siostra Judyta...Strasznie smutno, że jej juz nie ma. Tyle dobrego mogła jeszcze zrobić. Pamiętam, jak wpisywała mi sie na blogu tęskniąc za takim, jak moje obecne, pracowitym, prostym zyciem...Wszystko zalezy od perspektywy...
      Ściskam Cie gorąco, Basiu kochana!:-)*

      Usuń
  3. Przeczytalam i mialam wrazenie, ze slucham jakiejs pieknej , prostej, przepelnionej uczuciami , dobrymi uczuciami, basni ludowej...jest sobota, popoludnie, ciemno za oknami, herbate mam w reku, taka opowiesc robi mile i dobre wrazenie...poizdrawiam Olu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Grazynko! Cieszę sie, ze przeczytałaś i napisałaś mi o tym. To dla mnie ważne, wiedzieć, że na niektórych przynajmniej czytelnikach takie opowieści robią dobre wrażenie, że przenoszą w dobry, ciepły świat.Dziekuje, że trwasz przy moim bajaniu z kubkiem gorącej herbaty i swym wrażliwym sercem.
      Pozdrawiam Cię serdecznie!:-)*

      Usuń
  4. A ja niedawno myślałam o Twoim - naszym ;) Balu na Pożegnanie Jesieni. Fajnie, że ożywiłas, Olu znane postaci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawde myslałas, Lidusiu?! Bardzo mile mnie zaskoczyłaś, bo bałam sie, że już nikt nie pamięta i nie potrzebuje takich opowieści i baśniowych postaci...
      I fajnie, że napisałaś o bslu, że nasz jest, "nasz" czyli swojski, sercem bliski. Dziekuję Ci za to, kochana!:-)*

      Usuń
    2. Naprawdę :) Baśnie są potrzebne, również i nam dorosłym od dawna. Miło powitać dawnych znajomych, przypomnieć sobie tę całą kolorową gromadę ... a w balu brałam czynny udział, muszę przypomnieć sobie, co tam nawypisywałam ;)

      Usuń
    3. Właśnie przejrzałam sobie posty dotyczące balu i komentarze pod nimi. Ukazywało sie to wszystko tutaj we wrześniu 2013 roku. Jak to dziwnie dawno temu sie wydaje. Ileż sie od tej pory zmieniło! Ale wiesz co, Liduś? Cieszę się, że byłaś wówczas ze mną i nadal jesteś, bo po drodze tle ludzi się wykruszyło...
      Pozdrawiam Cie zamyslona nad tym wszystkim!:-)*

      Usuń
  5. :):):)
    Oderwałam się, jest lepiej:)
    Pozdrowienia z... ciągle jesiennej Cieszyńskiej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cudownie, że sie oderwałaś, Jaskółko! O to mi własnie chodziło. Strasznie sie cieszę!:-))
      Pozdrawiam Cię serdecznie z zimowego Podkarpacia (co wczoraj stopniało, to w nocy znowu napadało i cudnie biało jest na świecie!:-))*

      Usuń
  6. Piękna, wzruszająca opowieść. Obiecuję, że przeczytam wszystkie z podanych zakładek.
    Serdecznie pozdrawiam.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie cieszę, Regian ze przeczytałaś tę opowieść i zamierzasz czytać poprzednie. Bo pisałam, piszę te opowieści nie tylko dla siebie przeciez ale głównie po to, by ktos je czytał. By był jakis odzew. Dziekuję Ci za zyczliwe słowa i pozdrawiam Cię ciepło z zaśniezonego Podkarpackiego przysiółka!:-)*

      Usuń
  7. zapachniało poziomkami nagrzanymi słońcem
    może jest tak, że trzeba żyć tym co jest tu i teraz bo choć chcemy, by zawsze był lipiec to nic nie poradzimy na to, że za chwilę nadejdzie listopad

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm...No tak. Na wiele spraw nic nie poradzimy. I własnie wtedy przydaja sie basnie! A poza tym (niekoniecznie w basniach) nawet listopad potrafi byc piękny jak lipiec - wszystko zalezy od tego, co kto akurat przezywa i co dla niego najwazniejsze. A poza tym dzięki sile wyobraźni przenieść sie można w dowolne miejsce i czas. A potem wrócić, bo nie da sie wiecznie wędrować w krainie fantazji...
      A w ogóle, to masz racje Klarko. Najwyższa pora pogodzic sie z listopadem...

      Usuń
  8. Jeśli ludzie mogą się odnaleźć i podnieść po takich trudnych historiach, to znaczy, że zawsze jest nadzieja.
    Czekam na dalszy ciąg. Pieknie, Olu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadzieja pełga jak chwiejny płomyk świecy. Czasem wiatr mu pomaga a czasem gasi. Chciałąbym by nigdy nie zagasła, ale...Wszystko zalezy od wiatru.
      Dobrze, że jesteś tutaj Gosiu. Dziękuję!:-)*

      Usuń
  9. z lekką ciekawością czekam na następną część, tyle prawdziwych uczuć w Twojej opowieści...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm..Dzieki, Alis, tylko nie wiem jak to bedzie, bo jakos straciłam impet....

      Usuń
  10. Ciekawy tekst,myśli krążą, przeplatają się wspomnienia,jak było?czy ciekawie?czy chcialoby się cofnąć w przeszłość? Tego jeszcze nie wiem ale ja cofnę się w przeszłość Twojego bloga i wszędzie zostawię mój ślad będzie to mój wyraz szacunku dla Was obojga za to co tworzycie z wielką pasją pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krysiu, bardzo mnie wzruszyłaś swymi słowami...Dziekuję Ci kochana!!:-)***

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost