niedziela, 20 stycznia 2013

Zimowe gospodarstwo





    Dawno nie pisałam tu niczego o naszej codzienności a przecież ona istnieje i wciąż dopomina się o swoje. Codzienność zimowa to wczesne wstawanie, ubieranie się na cebulkę, w piecu rozpalanie a potem szykowanie jedzenia dla kur oraz domowników. Piec nie zawsze ma dobry cug. I czasami sporo czasu wymaga aż któraś szczapka wreszcie załapie porządną iskrę i zarazi swym rozpłomienieniem inne kawałki drewna.
    W tym roku pierwszy raz ogrzewamy nasz dom przy pomocy brykietów. To takie kostki zrobione z drewnianych wiór, popakowane w dziesięciokilowe worki. Jak na razie sprawdza się to nam znakomicie. Brykiety długo trzymają ciepło a poza tym są bardzo wygodne i czyste w obsłudze. Gdybyście widzieli jak jesienią na własnych rękach przez cały dzionek wnosiliśmy do domu pięć ton brykietów, to byście się chyba zdziwili, że dwoje niedawnych miastowych i włóczęgów ma w sobie tyle siły! Oczywiście potem przez kilka dni poruszaliśmy się jak Zombie, czując w każdym mięśniu ten brykietowy wysiłek. Ale jednocześnie byliśmy z siebie dumni, ze daliśmy radę. 

   A czemu wnieśliśmy te brykiety do domu, zamiast do budynku gospodarczego? Dla wygody, rzecz jasna, żeby nie musieć po nie wychodzić daleko! Ponieważ nasz remont domowy się przeciąga i jak wesoło zauważyła ostatnio Mirka, będzie nam chyba towarzyszył już do końca życia, to mamy w domu dużo pustego miejsca. Mamy pomieszczenia, w których są zrobione tylko porządne wylewki a poza tym stoją puściutkie. I tam właśnie oraz w kotłowni umieściliśmy tę masę brykietów, myśląc optymistycznie, ze starczy nam to do końca zimy.


   Oj, naiwni, naiwni! Zapomnieliśmy o tym, że jesteśmy bardzo ciepłolubni zatem brykiety idą u nas jak woda. Do tej pory ta masa bardzo znacząco się zmniejszyła i pewnie w ciągu dwóch miesięcy nie pozostanie po niej ani śladu. Poza brykietami mamy trochę cienkiego drewna liściastego na podpałkę oraz niewielki zapas dużych kawałków drewna z naszych drzew owocowych. Może jakimś cudem wystarczy nam to do wiosny?! A przecież i potem trzeba palić czymś w piecu na ciepłą wodę. Będziemy musieli, niestety, coś dokupić, ale w ogrodzie jest na szczęście jeszcze kilka na poły uschniętych śliw do wycięcia. To nasz żelazny zapas na czarną godzinę!


   Nasze zimowe gospodarstwo to oczywiście głównie kurki zielononóżki. Kiedyś gdzieś przeczytaliśmy o nich ciekawą informację, że to stworzenia odporne na mrozy i lubiące sobie po śniegu wędrować. No cóż! Nasze kury zaraziły się chyba od swych gospodarzy zamiłowaniem do ciepła i bardzo rzadko wychylają dzioby z kurników. Nie za bardzo przepadają za łażeniem po śniegu. Wychodzą na ten biały świat tylko wtedy, gdy wysypię im na dworze ścieżkę z popiołu. Wtedy chętnie spacerują sobie po niej wyjadając ów popiół i gawędząc głośno o urokach zimy. Czasami po to, by wywabić je z kurnika specjalnie sypiemy im na śnieg trochę pszenicy. I kury, chcąc nie chcąc, wydziobują ją spomiędzy zimnego puchu...



   Ponieważ kur mamy sporo, to zrobiliśmy jesienią dodatkowy kurnik tylko dla młodych kurek oraz dla naszych pięciu panienek – czubatek polskich. Siedziały tam sobie grzecznie póki nie przyszło kilkudniowe ocieplenie. Wówczas wyszły do ogrodu, przemieszały się z innymi kurami a wieczorem powędrowały do tego kurnika, który odpowiadał im najbardziej. W efekcie mamy dwa kurze pomieszczenia pełne mieszanego towarzystwa w różnym wieku. A kiedy pogoda na dworze znowu zachęca do wędrówek kurki chętnie odwiedzają się po sąsiedzku, ciekawskie czy może tamte nie mają czegoś lepszego do jedzenia.


   Zielononóżki znajdują dziwaczną przyjemność w ukrywaniu swoich jajek! Chociaż mają porobione porządne gniazda, w których jest zacisznie, ciepło i miękko od świeżego siana, którym są wyścielone, to z uporem maniaków znoszą jaja w miejscach najmniej się do tego nadających! A ja, podejrzewając je o to, że w ogóle przestały się nieść narzekałam raz po raz, że tyle mamy z tych kur, co kot napłakał. I tylko karmić dwa razy dziennie trzeba to kapryśne, leniwe towarzystwo! 

Tymczasem w ciągu ostatnich dwóch tygodni ze zdumieniem oraz z radością udało mi się natknąć zupełnie przypadkiem na kilka mniejszych i większych kopców jaj zielononóżek. Znalazłam je w idiotycznych miejscach. W skrzyni z cieniutkimi szczapkami drewna na rozpałkę. W wiadrze, pełnym gruzu. Niektóre z kur upodobały sobie do składania jajek budę Zuzi! Inne lubią to robić między workami z ziemniakami ulokowanymi w jednym z pomieszczeń budynku gospodarczego oraz na strychu tego budynku, gdzie dostać się można tylko po dość stromej drabinie. Znalezienie jajek na tym strychu graniczy nieomal z cudem albowiem całą przestrzeń zajmują tam dziesiątki albo i setki kostek siana. Są to istne góry i piramidy, między którymi mają swoje tajemne schowki nasze koty i czasami, gdy nie wracają do domu na noc, właśnie tam sobie smacznie śpią. Niestety, także i kury skorzystały z owych schowków. A jest ich tak dużo, że nie da się sprawdzić wszystkich i nie do każdego da się po prostu dotrzeć. Pewnie więc kiedyś tam, gdy już nasze siano będzie się miało ku końcowi odkryjemy tam kopy zzieleniałych ze starości jaj, które z chęcią podarowalibyśmy wówczas jakimś Chińczykom, którzy jak wiadomo, gustują w dziwacznie pachnących smakołykach!


   Mam też sto światów z naszą Zuzią! Otóż to ona pierwsza znajduje owe jaja i potem na naszym podwórzu widzę tylko smętne resztki pozostałości po jej jajczanych ucztach. Czasami jednak udaje mi się ją zdybać na gorącym uczynku. Wówczas widzę, jak moja kochana psina układa delikatnie jajko na śniegu i patrzy wesoło i wyzywająco w moje oczy, czekając na jakąś reakcję z mej strony. Wówczas proszę zdecydowanym głosem, by mi oddała swój łup. I moja kochana Zuzieńka bierze bardzo ostrożnie jajko w paszczę i przynosi mi je zdrowe i całe. Potem, w nagrodę za jej grzeczność częstuję ją w domu jakimś jajkiem, żeby zrozumiała, że nie powinna częstować się sama i tylko jej pani może ją uraczyć tym smakołykiem. Chyba to mądra psinka dobrze rozumie do czasu, gdy znajdzie następne jajko i jeśli nie ma mnie akurat w pobliżu zmuszona jest je spożyć, niestety…


   Jedno z pomieszczeń w naszym domu nazywam kurzym pokojem. Późną jesienią, gdy na dworze zrobiło się już bardzo zimno i kury przestały wychodzić z kurników zauważyłam, że moja biała, kaleka kurka czubatka ma się coraz gorzej. Nie potrafiła wskoczyć na żerdkę, z coraz większym trudem dochodziła do korytka z jedzeniem i wodą. Słabła z każdym dniem. Pewnego dnia, gdy ujrzałam ją taką biedną, bezradną, deptaną okrutnie i dziobaną przez inne kury postanowiłam zabrać ją do domu. 
W jednym z pustych pokoi, w kąciku ustawiłam jej pudło, które wymościłam siankiem, wstawiłam jej tam miseczkę z piciem i paszą a potem umieściłam w tej izolatce biedną kureczkę. 


   Od tej pory kurka mieszka z dala od swoich sióstr i pobratymców. Jest samotna, ale fizycznie czuje się chyba o wiele lepiej. Ma apetyt, cieszy się na mój widok, ilekroć odwiedzam ją w jej pokoju. Lubi, gdy ją głaskam i przemawiam do niej. Staram się jej dogadzać i osładzać jakoś jej samotny los, dając jej takie smakołyki, o których reszta kur może tylko pomarzyć. Dzięki temu kurka przytyła, nabrała sił i czasami nawet wyskakuje ze swego pudełka i nieporadnie przemieszcza się po pokoju, między budowlami z brykietów.

 Na wiosnę planuję przenieść ją do osobnego pomieszczenia z wybiegiem do ogródka, żeby też mogła się nacieszyć słońcem i zielenią. Mam nadzieje, że będzie to już niedługo a kurka dożyje do tego czasu, w jakim takim zdrowiu fizycznym i psychicznym. Chcę także dać jej wtedy do towarzystwa kilka młodych kurek, które na pewno znowu zaczną mi się wylęgać w inkubatorze na wiosnę.

   Z hodowlą kur wiąże się, rzecz jasna, sprzątanie w kurnikach. Produkcja kurzego „guano” odbywa się cały czas pełną parą! A zwłaszcza zimą, gdy kury mało przebywają na zewnątrz jest tego bardzo dużo. Generalne sprzątanie trzeba zrobić nie rzadziej niż raz na dwa tygodnie. Wywozimy wówczas dziesiątki taczek przerobionego przez kury siana i odchodów. Wszystko to użyźnia pięknie nasze grządki, które latem rodzą dla nas dorodną natkę pietruszki, szczypiorek, bazylię, sałatę, szpinak i lubczyk. Same warzywa liściaste! Jakoś nie wiadomo dlaczego, ale nie udają się nam nigdy warzywa korzeniowe. Być może ziemia jest zbyt „bogata”?


Zimowe gospodarstwo to także odśnieżanie, ale tej zimy tak niewiele jest tego śniegu, że nie ma z tym właściwie wielkiej roboty. Ot, machnąć łopatą kilka razy, pozamiatać miotłą i zrobione!

   Teraz na naszych drzewkach owocowych i starej lipie wspaniale utrzymuje się od kilku dni szadź. Wygląda to przepięknie i każdego dnia, idąc do kurek robię obchód całego ogrodu, by podziwiać te niezwykłe, śniegowe rysunki i płaskorzeźby.


   Lubimy zimę, lubimy ten spokój, który ona przynosi, ten czas, którego mamy dla siebie o wiele więcej niż wiosną i latem. Możemy dużo pisać, czytać, słuchać muzyki, eksperymentować w kuchni oraz robić wiele innych ciekawych, przypisanych tej porze roku czynności. A kiedy nadejdą już te zielone miesiące, kiedy słońce zachęci nas do całodziennego przebywania na dworze i do intensywnej pracy w ogrodzie i w obejściu, to na pewno nie jeden raz zatęsknimy za tym nieśpiesznym, mroźnym czasem zimowym, czasem cichych spacerów i zamyśleń nad niewinną urodą tego pokrytego bielą świata…



P.S.
Kochani! Przypominamy, że wciąż trwa nasz konkurs „Z Australią w tle”. Nadal możecie próbować odpowiadać na zawarte w nim pytania, albowiem chociaż mamy kilka zgłoszeń, to nie wszystkie odpowiedzi są poprawne. Jeszcze tylko kilka dni i zamkniemy nasz konkurs.  Ciekawi jesteśmy, kto ostatecznie wygra nasze fotograficzne nagrody!
Pozdrawiamy serdecznie i wszystkiego dobrego życzymy!

57 komentarzy:

  1. Olgo fajnie lekko opowiedziane , ale pracy przy tym jest , kogutki widzę piękne , kawalerowie na schwał , myślę że kurka domowa jest zadowolona , pomijając naszego pawia domowego , cały grudzień w domu przebywał rycerzyk , czyli kogucik rasy Chabo , był chory a jako mini kurka zupełnie nam nie przeszkadzał , siedział w koszyku po Sammim prawie pod choinką :)
    Pozdrawiam Was serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Ilonko! Oj, pracy jest w bród. Ale i tak jest jej mniej, niż latem, kiedy dni są dłuższe. Teraz przynajmniej kurki idą wcześnie spać i ja mam wolne.

      A domowa kurka jest w domu, bo w kurniku by nie miała żadnych szans.Ale jest biedulka samotna...Jednak kury to stadne istoty.Jakiś czas temu, gdy na dworze zrobiło sie cieplej i akurat wymieniłam siano w kurnikach zrobiłam próbę i zaniosłam do kurnika moją białą kurkę. Chciałam zobaczyć jak ja przyjmą inne.Kureczka była bardzo podniecona i widac było, ze sie cieszy z powrotu do kur. Natomiast inne kury od razu ją zaatakowały, przewracajac ją bezlitośnie i boleśnie dziobiąc. Chcąc nie chcąc zabrałam nieszczęsną czubatkę z powrotem do domu...
      I my Cię ciepło pozdrawiamy, Ilonko!:-)

      Usuń
    2. Kury momentalnie wyczuwają słabszego osobnika i są dla niego bezlitosne. Zadziobią na śmierć :( A wygladają tak uroczo.

      Ilonko, mam pytanie, czy kury innych ras też są takie paskudne czy to zielononóżki tylko tak mają ?

      Usuń
    3. Chyba w ogóle wszystkie ptaki tak mają, nie tylko kury. A zielononóżki rzeczywiście potrafią być bardzo agresywne i niedobre. W zeszłym roku miałam koguta, którego sie po prostu bałam, bo wciąz tylko dybał na mnie, by mnie zaatakować. I wiele razy by mu się to udało, gdyby nie Zuzieńka, która zawsze stawała w mojej obronie i odpędzała wstrętnego koguta.Bez żalu rozstałam się z tym kogutem, dajac go pewnej znajomej. Teraz ją próbuje dziobać, więc zmuszona jest wchodzić do kurnika z kijem i odganiać paskudnego agresora!

      Usuń
    4. Ja swoje trzy grosze wrzucę , jako posiadaczka wielu ras kur , stwierdzam że charakter zależy od kury , nie od rasy , mamy silki kurki są fajne łagodne , moja angielka czyli kurka rasy Susex , okaz łagodności , pani Chabo miła, za to jedna pani feniksowa (taka rasa) jest okropna , druga zaś kraina łagodności ,sułtany łagodne , sebrytki takie małe złośniki ale koguty , za to zwykłe czerwone dwie nioski to takie france złośliwe , szło by wymieniać , zobaczymy wiosną ....i tak samo u bażantów , lub u ludzi i my mamy różne charakterki ....

      Usuń
    5. No to masz szczęście Ilonko posiadając kurki z dobrym charakterem. Ja zauwazyłam, że nawet moja kaleka kurka, gdy przebywała jeszcze na zewnetrznym wybiegu i jakaś młodsza kurka jej sie nie podobała, to biała czubatka potrafiła ją co chwilę atakować i boleśnie dziobać. Mysle, ze zawsze silny wyczuje słabszego a potem, by było sprawiedliwiej, role się odwracają...

      Usuń
    6. Otóż to , nawet u mnie pisałam o kogucie białoczubie holenderskim zwanym posypką (myślałam że to kurka ) wszystkie kury i Maja pawica go atakowały więc ponad dwa tygodnie mieszkał w przyszłej Kurnej Chacie , za nami chodził jak piesek , na swoje imię reagował i tak jest do dziś , ale jak poszedł za listonoszem i musiałam za nim biec aż na drugą ulicę , wolność się skończyła poszedł do kurnika , nabrał pewności siebie i nikt mu już nie podskakiwał :) do dziś jak papuga wskakuje mi na ręce i nie tylko .....

      Usuń
    7. No właśnie! Ptaszki tylko czekają na to, by się odkuć i pokazać kto tu rządzi!Ale jednoczesnie potrafia pokazać swoją inteligencję, zapobiegliwość i dobrą pamięc. No i cudownie daja sie oswajać.Ale nie wszystkie i do czasu. Moje młode zielononózki, ponieważ wszystkie mnie znaja jako swoją przybraną mamę, to do czasu dorosłosci nie boja sie mnie i daja sie dotykać, wskakują mi odwaznie na ręce. Jednak potem, gdy już zmieniaja sie w powazne kury dziczeją i zapominają o naszych przeszłych więziach. Niestety...

      Usuń
  2. Chciałabym mieć kury bo u mnie w domu zawsze były gdy byłam mała.Jem dużo jajek a te w sklepie za smaczne nie są.Tylko co późnej z kurą zrobić? Życia jej pozbawić nie pozwolę i nie zjem. No i mąż się na kury nie zgadza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór, Agato!
      Co do smaku jajek ze sklepu to kiedyś mi nie przeszkadzał a teraz, gdy mam swoje kury i pyszne jajka wprost nie mogę znieść nawet zapachu kupnych jajek. Na dodatek jaja zielononóżek są o niebo lepsze od wszystkich wiejskich jajek.I zdrowsze! A więc objadamy się jz mężem ajkami do syta, nie martwiąc sie o sklerozę!:-)

      Usuń
  3. Śliczna kurka czubatka. Przyzwyczaiła się do Ciebie prawie jak psiak.
    Zwierzęta nawet kury mają swój rozum, swoje zajęcie i ogląda się je z radością i uśmiechem.
    Ile inwetarza drobiowego posiadasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurka czubatka po prostu łaknie jakiegoś towarzystwa. To biedna istota, która płaci swoją samotnością za możliwosc przezycia...Jednak mam nadzieje ,że wiosną jej sytuacja sie radykalnie odmieni, kiedy znów bedzie mogła zostać dobrą ciocią małych kurczaczków. W zeszłym roku sprawdzała sie w tej roli znakomicie!
      A co do ilosci kur, które posiadam, wstyd sie przyznać, ale tak dokładnie to nie wiem ile ich mam.Wydaje mi się, że około setki. W tym mnóstwo kogutów, którym wciąż odwlekamy wykonanie wyroku!

      Usuń
    2. Wiesz, hoduj koguciki dla ozdoby. Nie wyobrażam sobie,żebyś mogła zjeść przyjaciela.
      Zuzia ma szczęście, co do swojej Pani

      Usuń
    3. No niestety, rzeczywistośc nie wygląda tak bajkowo. Po pierwsze nadmiar kogutów szkodzi kurom. One je po prostu zamęczają swoim seksualnym natręctwem! I przez to kurki są zestresowane i znoszą mniej jajek.A koguty nie znoszą sie wzajemnie. To agresywni samcy zazdrośni o terytorium i kury. Wciąz dochodzi między nimi do walk.Staramy się więc oddawać lub sprzedawać koguty tym, kórzy mają ich niedobór w swoim gospodarstwie.Lecz nadal kogutów jest o wiele za dużo! Poza tym własnie dla dobra Zuzi i kotów juz parę razy dokonalismy rzezi niewiniątek.Niestety! Była to za każdym razem bardzo niemiła i stresująca czynnośc, ale jednak my, jako gospodarze, musieliśmy sie z mężem odpowiedzialnie tego podjąc.A Zuzia i koty uwielbiają wprost mięso naszych zielononóżek. Cezary natomiast jest smakoszem rosołu na bazie kogutów.
      Cóż, takie jest prawdziwe życie na wsi. Nie zawsze to bajka i sielanka...

      Usuń
    4. No właśnie też mamy ten sam problem, co zrobić z nadmiarem kogutów ? Nam trochę pomogła Aria :), a resztę chcieliśmy sprzedać ale nie znalazł się żaden chętny, więc oddaliśmy koleżance. Tej co wpada do nas z ciastem :)Jakoś nie możemy jeszcze przemóc się by je skonsumować. Mam nadzieję, że szybko do tego dojrzejemy, bo tak jak piszesz, życie to nie bajka. Przecież w sklepie też kupuję mięso, i co tamto mogę jeść i smakuje mi, a swego nie ? Takie oszukiwanie samego siebie :(
      I też miałam koguta "rambo", kij na stałe stał przy furtce na ich wybieg. Skończył w garnku u koleżanki, bo i ją napastował :)
      I na obecną chwilę to byłoby tyle na temat kogucików :)

      Usuń
    5. Wiem, wiem takie jest życie.Koguciska się biją i męczą kury.
      Planowałyśmy z Ciocia,w żartach,zakup domu na wsi. Żywność miałaby pochodzić z własnego gospodarstwa.
      W końcu doszłyśmy do wniosku, że to chybiony pomysł, bo świnie hodowałybyśmy tylko dla ozdoby....

      Usuń
    6. Mirko i Zofijanko! Każda chyba rzecz w tym zyciu ma swoje ciemne strony i trzeba sie z tym pogodzić i dostosować się.
      Tak, Mirko! Oszukujemy się, jedząc mięso ze sklepu a od swoich kogutów nie. A tymczasem mięso kogutów jest zdrowe, bo nie naszpikowane niczym sztucznym, smaczne i kaloryczne. I ja zaczynam lubić ten koguci rosół (bo w ogóle uwielbiam rosoły), ale mięsa jeszcze nie kosztowałam. Ale i do tego dojrzeję, wiem!
      Zofijanko! Też nie mogłabym hodować świń, bo jednak to bardzo rozumne zwierzeta, na dodatek nasi bliscy krewni genetycznie i dają sie łatwo oswajać. Poza tym w dobrych warunkach moga zyć naprawdę długo, zatem przerywanie ich zycia na przykład po roku byłoby dla mnie po prostu zbrodnią.
      Nasze "Zacinanie" kogutków jest jednak czymś nieco innym. To też oczywiscie przykre, bo było nie było to brutalne odbieranie zycia. Ale w ich przypadku nie ma innej rady, bo nie da się sterować płcią kurcząt podczas procesu inkubacji. A jesli ktoś zna taka sztukę, to byłabym mu bardzo wdzięczna za informację.
      Tak więc kogutkom trzeba humanitarnie, szybko i właściwie bezboleśnie uciąc siekierką główki, oskubac je porządnie pod gorącą wodą, wypatroszyć, umyć, nadmiar mięsa zamrozić a ze świezego ugotować dla siebie i zwierząt przepyszny, zdrowy rosół!
      Tym niemniej mam znajomych rolników, którzy hodują świnie i milutkie kozy i nie mają żadnego problemu moralnego ze skracaniem im zycia. Tak po prostu było na wsi zawsze a oni zyjąc tu z dziada pradziada przyjmują pewne rzeczy jako oczywistość nie poddajacą sie żadnym dywagacjom i wątpliwościom.

      Usuń
    7. Czy rosół jest do końca zdrowy? Tu bym polemizowała.
      Życie koryguje pewne pojęcia.
      Czasem, co powszechnie uważane za zdrowe, dla niektórych zdrowe nie jest.
      Teraz jestem w trakcie leczenia, chwilowo na diecie bezbiałkowej i coraz częściej dochodzę do wniosku, że bez mięsa możnaby się obyć.

      Usuń
    8. Oczywiście, że mozna by sie obyć bez mięsa! Jednak jesli już je jeść to tylko to pochodzące z naturalnych, ekologicznych hodowli.
      Kiedyś gotowalismy rosoły na bazie kurzych korpusów ze sklepu. Po zjedzeniu takich rosołów, nie dosć, że źle się czuliśmy (jakieś zgagi, odbijania, bóle zoładka), to jeszcze oboje parę kilo przytyliśmy! Natomiast od kiedy jadamy rosoły gotowane na bazie wiejskich kaczek albo naszych kogutów nie mamy żadnych problemów z układem trawiennym. Na dodatek tłuszcz zielononózek jest specyficzny - nawet nie ciemnozółty, ale wręcz pomarańczowy. I zjedzenie takiego rosołu nie dośc, ze nas niezwykle syci i rozgrzewa to nawet czasami leczy. W trakcie wszelkich przeziębień gotujemy sobie takie rosoły jako lecznicze zupy i zazwyczaj choroby mijają bardzo szybko.
      Co do tego, co jest zdrowe a co nie, to jest mnóstwo teorii i praktyki. Uważam, że każdy powinien dojśc indywidualnie do tego, co mu słuzy a co nie. Ja też kiedyś przez rok byłam wegetarianką i czułam sie wówczas znakomicie. Od kiedy wróciłam do diety z mięsem, staram sie jeść go niewiele i tylko to naturalne, nie naszpikowane chemią, nie majace nic wspólnego z GMO. I widzę, że taka dieta też mi słuzy.
      W pewnych przypadkach dieta bezbiałkowa jest wybawieniem, gdyż organizm czasami nie radzi sobie dobrze z trawieniem białka i jest ono dla niego tylko zbędnym balastem a nawet trucizną. Ty wiesz mnóstwo ciekawych, pozytecznych rzeczy na temat diet i na pewno poznałaś już na tyle swój organizm, by wiedzieć co jest dla Ciebie dobre a co złe. Co Cię leczy a co Ci szkodzi.
      Niekiedy, gdy mam zupełny odrzut od mięsa, to tygodniami całymi zywię sie tylko warzywami, owocami, kaszami i jajkami. I jest wszystko w porządku, bo robię to zgodnie z potrzebami swego organizmu. A jak zatęsknię za mięsną wkładką, to gotuję albo duszę jakiś drób, rzadziej wieprzowinę czy wołowine. I też jest wszystko w porządku. Jest tak, póki jestem zdrowa. Wiem, że gdybym powaznie się rozchorowała wiele rzeczy na pewno radykalnie by sie zmieniło...

      Usuń
    9. Olgo nie stosuję całego mnóstwa diet.
      Ja się dietą leczę, dietą przepisaną przez lekarza.
      Powszechnie się uważa,że pewne pokarmy służą w leczeniu raka, inne wskazane są w trakcie chemioterapii czy radioterapii, kiedy organizm jest wyniszczony. Niestety i tu trafiają się nadwrażliwcy, którym nie służą bardzo zdrowe np: buraki.
      Rosołek ze swojskiego kogutka jest bardzo dobry, o ile karmisz ptaszyska swojską paszą.

      Nie zachorujesz dobrze się odżywiasz, spędzasz czas na świeżym powietrzu, masz smaczną wodę ze swojej studni, żyjesz z dala od spalin i stresu.
      Życzę dużo zdrowia i dalszego rozwoju hodowli.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
    10. Droga Zofijanko! Tak, jak napisałaś - pewne pokarmy są lecznicze a inne nie, a nawet te powszechnie uważane za lecznicze, co poniektórym moga szkodzic. Każdy człowiek jest indywidualnością i sam na sobie musi wyprobować, co jest dla niego naprawdę dobre w zdrowiu i chorobie.
      A co do tego, czy mieszkajac na wsi i zdrowo sie odzywiajac mam mniejsze statystycznie szanse na zachorowanie, to też nie byłabym taka pewna. Tu na wsi ludzie też chorują. I nie widzę, by chorowali rzadziej, niż ci miastowi. Na nasze choroby pracujemy przez całe nasze życie.A czasami są wręcz zapisane w naszych genach i choćbyśmy zyli najzdrowiej, to i tak stanie sie, co ma się stać.
      Uważam, że bardzo często rak rodzi sie gdzieś tam w organiźmie na skutek cięzkich przezyć, stresów, nerwów, traum. Ciało kumuluje w sobie złe emocje i przezycia i jeśli nie potrafimy go odpowiednio oczyścić poprzez medytację albo inne formy zupełnego relaksu, to kiedyś w przyszłosci odezwie sie wróg w naszym ciele. Mam tego wiele przykładów u znanych mi osób, które zyły zdrowo, nie piły, nie paliły a mimo to rozchorowały sie na raka. Najczęściej dotyczy to kobiet, tych najwrażliwszych kobiet. Z tego, co obserwuję, to między czterdziestym a pięćdziesiatym rokiem zycia, czyli wtedy, gdy kobieta przestaje miesiaczkować i traci tę specyficzną ochronę swego zdrowia wtedy rzucaja sie na nią przerózne, zakamuflowane do tej pory choroby. Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, jak mówi przysłowie i cos w tym chyba jest. Stajemy sie słabsze fizycznie i dopadają nas zmory całego naszego zycia. Schowany gdzies głeboko ból, niemoc czy smutek nagle odzywa sie w postaci nowotworu, wrzodu, depresji, schizofrenii a nawet częstych przeziębień...To są tylko moje obserwacje i teorie, Ty pewnie Zofijanko masz nieco odmienne zdanie na ten temat?

      Usuń
    11. Stres na pierwszym miejscu.Jest źródłem wielu chorób.
      Zgadzam się w zupełności.
      Czynniki zewnętrzne nie są jednak bez znaczenia. Tak mówią badania.
      Coraz częściej chorują ludzie młodzi i dzieci, co jest niezwykle smutne.
      Zdrowotności życzę.

      Usuń
    12. A więc róbmy wszystko, co możliwe aby zachować zdrowie lub je polepszyć. A przede wszystkim starajmy się mimo wszelkich problemów wewnętrznych i zewnętrznych być szczęsliwe i cieszyć się chwilą obecną. Gdyż ona ma największą wartość. Nie wspomnienia, nie marzenia lecz to, co jest. To nasze życie. To nasza opowieść, która teraz się toczy. Piszmy ją ciepłymi barwami i znajdujmy takie barwy ukryte w każdej porze roku, w najmniejszym kwiateczku, w drugim, przyjaznym człowieku...
      Ściskam Cie gorąco, Zofijanko droga!:-))

      Usuń
  4. Piekna opowiesc o sennej, zimowej codziennosci. Gdyby nie praca przy kurkach, pewnie nie chcialoby sie w ogole z cieplego domu wychodzic.
    Widokow wokol chaty mozna Wam pozazdroscic, piekna, czysta biel sniegu i szadzi na lipie, zadnych typowo miejskich zanieczyszczen.
    A Zuzia i jej niezwykly spryt calkiem mnie zachwycily.
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Panterko - czasami nie chce sie z domu wychodzić, szczególnie że tu cieplutko a tam...brrr!
      Ale kurki muszą coś jeść i pić. A poza tym też lubią te nasze odwiedziny w kurniku. To dla nich jakaś rozrywka i przerwa w zimowej monotonii przymusowego przebywania w kurniku. I Zuzia też codziennie odwiedza kury, wyjadając im ze smakiem ich karmę(mieszankę gotowanych ziemniaków ze zmielonym ziarnem i dodatkami witaminowymi). A to paskuda z niej! Gdybym dawała jej coś takiego do jedzenia w domu, to nawet by nie spojrzała a tam z zazdrości i zachłanności dobiera się kurom do paciajowatego żarełka!
      A poza tym jest rzeczywiście sprytna i mądra. No i prześliczna oraz niepowtarzalna - według nas ma mądre, nieomal ludzkie spojrzenie...Ale my z Cezarym mamy na jej punkcie lekkiego bzika!:-))

      Usuń
    2. Ja Was nawet rozumiem, bo rowniez naleze do gatunku majacego fiola na punkcie zwierzat. A psy maja rzeczywiscie ludzkie spojrzenie i nierzadko bywaja madrzejsze od niektorych ludzi ;)))

      Usuń
    3. A każdy pies, które go miałam w życiu był inny - niesamowity przekrój osobowości, reakcji i upodobań. A każdy kochany i mądry. I wszystkie pamiętam tak dobrze, jakby odeszły ode mnie wczoraj. Moi kochani, serdeczni przyjaciele...

      Usuń
  5. Wprost kocham takie zdjęcia :)
    Jak Wam zazdroszczę budynku gospodarczego z czerwonej cegły !
    U nas też był taki, tylko w opłakanym stanie , a my młodsi o kilkanaście lat i o tyleż samo głupsi, rozebraliśmy go :(
    Nie było nikogo kto by nam doradził by go ratować, teraz tej głupoty byśmy nigdy nie zrobili. No ale cóż, czasu nie cofniesz.
    Czerwona cegła ma , dla mnie, jakiś urok, czar w sobie. Działa na mnie jak afrodyzjak :))))
    Cicho sza, to się wytnie :)
    Zima to dla mnie wakacje, taki urlop. Bo jak zacznie się zielenić, to zawsze przez cały dzień coś tam jest do pracy. I brak czasu na przyjemności którym można się teraz oddawać.
    Naszym kurom codziennie odśnieżam kawałek wybiegu :) Jak do tej pory śnieg jest puchaty i lekko się go zamiata.
    Zimą, żeby dostrzec jej uroki, to wcale nie musimy wychodzić poza ogród. Wystarczy zrobić mały obchód i jest cudownie. latem też zawsze obowiązkowo, prawie jeszcze w piżamie , z kawką obchodzimy razem naszą posesję. Przecież od poprzedniego dnia nic się nie zmieniło, ale któż to wie, trzeba sprawdzić :)
    Wyobrażam sobie Waszą lipę latem, musi bosko pachnieć.
    I herbatka lipowa zimową porą, niebo w gębie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mirko kochana! Nasz budynek gospodarczy z czerwonej cegły też jest w fatalnym stanie, ale na zdjęciu tego nie widać.Na razie udało sie nam wymienić w nim dwoje drzwi i kilka okien (Cezary sam je zrobił!)A poza tym dach jest w fatalnym stanie i wylewki w środku sie kruszą...
      Z tym odsniezaniem kurom kawałka wybiegu to dobry pomysł. Tez spróbuję im coś tam takiego zrobić.

      A od początku ciepłej wiosny do końca ciepłych dni październikowych, tak jak Ty przebywamy w ogrodzie nieomal od świtu do zmierzchu. Na tym stole, widocznym przy budynku gospodarczym jadamy wszystkie posiłki. A nawet przyjmujemy tam sąsiadów (których mamy w poblizu tylko dwoje - i wystarczy!). Nikt sie niczego nie krępuje. Jest swojsko i fajnie, chociaz pewnie osoba z miasta powiedziałaby, że biednie i że nieładne zapaszki dobiegają z kurnika!
      Nasza lipa wiosną, latem, jesienią i zimą jest przecudowna! Ma około 150 lat i jest największym chyba drzewem w okolicy. A jak kwitnie, to dochodzi od niej cudowny szum, który brzmi jak niezwykle piękny,chóralny śpiew pszczół, os i bąków. I gdy stanie się w poblizu lipy zapach jest tak oszałamiający, tak narkotyczny, że mozna tak trwać godzinami...

      Usuń
  6. Przede wszystkim urzekły mnie zdjęcia. Podoba mi się mina niewinnej psinki. Uśmiałam się też serdecznie z miejsc znoszenia jajek przez Wasze pomysłowe kurki, a Twoja odosobniona kureczka przypomina mi moją koteczkę, którą też trzymam na razie w osobnym pokoju i tak samo jak Ty, staram się jej umilać życie bawiąc się z nią i znosząc jej smakołyki.
    Najważniejsze, że macie siebie, wszystko więc jest cudnie nawet zimą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że mamy siebie rzeczywiście jest najwazniejszą naszą wartościa. To podstawa i opoka, na której opiera się cała reszta.
      Nasza niewinna psinka potrafi robić mnóstwo wzruszajacych albo smiesznych minek i jest przy tym niezwykle urzekająca oraz bardzo fotogeniczna!
      Kurki zielononózki to niesamowite spryciulki. Gdy tylko zauważą, ze udało mi sie znaleźć ich dotychczasowe kryjówki natychmiast główkuja, gdzie by tu znaleźć sobie następne. I codziennie mam zabawę z szukaniem igieł w stogu siana!
      A kurka czubatka dostała dzisiaj na śniadanie kawałeczki mięska oraz startą na tarce dynię. Zajadała aż jej się piórka na łebku trzęsły!:-)

      Usuń
  7. Piękniutko i bielutko tam u Was..:) Wzruszyła mnie historia "Czubaśnej" Nawet w kurzym świecie nie brak agresji...ech zycie :)
    Pisz częsciej o niej. Jajka od kury, ja tu za takie fortune płacę, bo takich zwykłych nie da się zjeść. Na szczęście czasami u farmera można zamówić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, Sznupeczko - będę od czasu do czasu relacjonować nietypowe życie mojej białej, samotnej czubatki.

      A to, że nie masz tam łatwego dostępu do wiejskich jajek rzeczywiscie jest denerwujące, bo te jajka to przecież zupełnie inna jakość i smak, niż jajka ze sklepu. Jajka od zielononóżek, o ile są dostepne w sklepach, to są bardzo drogie i mało kogo tu na nie stać, szczególnie, że nie są jakoś nazdwyczajnie duze. Ot, na oko przecietne, białe jajka. Dlatego osoby nie uswiadomione co do ich jakości wola kupić wielkie jajca od kur wiejskich, nie zastanawiajac sie nad ich walorami zdrowotnymi i smakowymi. Natomiast jajka zielononóżek mają smak i kolor po prostu boski i niesamowicie intensywny. Ich zółtka są o wiele wieksze niz w jajkach zwykłych kur. A ciasto upieczone na bazie ich zółtek wyglada jakby było zrobione z dużym dodatkiem szarfanu. Niesamowicie zółte jest i pachnące...

      Usuń
    2. narobiłaś mi teraz smaka na jajko na miekko z odrobina soli i pieprzu..:-D Niby takie proste a takie niedostepne, łatwiej mi zrobić krewetki po tajsku czy kurczaka po indyjsku niż ugotowac dobre jajko na miękko..:)

      Usuń
    3. Czasami to, co najprostsze jest właśnie najlepsze. Wiejski chleb, jajka, kiszone ogórki, truskawki prosto z pola...
      Czasami wcale nie ma sie ochoty na jakieś wyrafinowane potrawy ale na przykład na piętkę chleba ze swojskim smalcem albo masłem.
      I niekiedy dziwimy się, co inni widzą w kawiorach i truflach? Lecz jest w naszym zyciu czas i miejsce na wszystko. Na te proste i na te wyrafinowane potrawy. Wachlarz smaków i możliwosci jest olbrzymi i nieskończony a to jest jedną ze wspanialszych rzeczy w życiu!:-))

      Usuń
  8. Nigdy nie mieszkalam na wsi, ale wies ukochalam i odkad pamietam kiedy tylko moglam wyrywalam sie do dziadkow.
    I to sa moje najpiekniejsze wspomnienia z dziecinstwa. Marzylam, ze zostane rolniczka, wszystkie zwierzaki i domowe ptactwo zawsze mnie fascynowaly. Nie uwierzysz, ale nawet jako 12-letnia dziewczynka nauczylam sie doic krowe:)
    Marzenia, marzeniami a zycie napisalo swoj scenariusz.

    Podoba mi sie u Was na wsi, jakos tak fajniej. Wiadomo, ze sa prace ktore trzeba wykonac, jednak najwazniejsze jest to, ze robicie to z przyjemnoscia i nikt nie stoi nad Wami z "batem".
    I ta zima, taka prawdziwa, biala a nie oszukana szara jak w miescie.
    Nigdy nie jadlam jajek od kurek zielonozek. Slyszalam wiele opinii na temat ich wspanialego smaku.
    Ja kupuje jajka hodowane przez Amiszow, sa bardzo smaczne. Czasami trafiaja sie jajka z podwojnym zoltkiem.
    Zuzia to madra psinka, a jaka fotogeniczna:)
    Szkoda mi czubatki, moze wiosna przyjma ja rodziny bez wikszych zgrzytow.

    Ciepelka Wam zycze i oby te kosteczki tak ladnie ulozone nie topnialy zbyt szybko:)

    O konkursie pamietam, odpowiedzi mam przygotowane od dnia ogloszenia konkursu. Jednak musze sie sprezyc i wyslac e-mail:)
    Mam czas do konca miesiaca, czy tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, droga Ataner! Jeśli chodzi o konkurs, to tak - masz oczywiście czas do końca stycznia.Już się cieszę na Twoje odpowiedzi!:-)
      Co do jajek zielononóżek, to jak kiedyś będziesz w Polsce spróbuj kupić chociaz dziesiec w sklepie albo od rolnika i zrobić jajecznicę. Uwierz, będzie to jajecznica, która nie ma sobie równych!Niezwykle zółta, przepyszna, pachnaca i po prostu zdrowa (jajka zielononózek zawieraja o wiele mniej cholesterolu niz inne jajka a ponadto mnóstwo w nich witamin i pierwiastków mineralnych - jednym słowem samo zdrowie!).
      My z męzem, nigdy przed naszym obecnym osiedleniem sie na wsi nie mieszkaliśmy w takich okolicach i nie zajmowaliśmy się tam, czym teraz się zajmujemy. Wciąz uczymy sie tutaj żyć i robić to, co konieczne jest w wiejskim zyciu. Praca bywa czasami bardzo cięzka, ale i satysfakcjonujaca. A jej tempo i ilośc zależą tylko od nas i pór roku. Pora roku to jedyny nasz szef!
      Zima i w ogóle wszystkie pory roku są tutaj piekne. Zyjemy w miejscu bardzo oddalonym od wszelkiego przemysłu i cywilizacji, zatem mamy tu czyste powietrze,piekne widoki dookoła, ciszę i swięty spokój.
      A tuż za ogrodem jest nasza ogromna łąka, latem pełna polnych kwiatów i ziół oraz niezwykle bujnej trawy. To własnie ta trawa zamienia sie potem w siano dla naszych kurek.A za łaką całymi kilometrami ciągną sie lasy liściasto-iglaste, zamieszkałe przez sarny, dziki, zające i lisy, jesienią pełne grzybów, wrzosów i dywanów różnorodnych mchów.
      Zuzieńka jest naszą pieszczoszką i słoneczkiem.Bardzo często zamiast spać w budzie sypia z nami w łózku i ogrzewa wspaniale nasze stopy.
      W piecu jest teraz pięknie napalone i miłe ciepło rozlewa sie po pokojach. Ciepło i delikatny zapach palonego drewna...
      Ataner!Może jeszcze kiedyś, na przykład na emeryturze uda Ci sie spełnić swoje marzenie o zamieszkaniu na wsi? Przecież zycie ma sie tylko jedno i trzeba w nim próbować spełniać swoje pragnienia. I wierzyc w szanse ich realizacji. Bo naprawdę bardzo wiele zalezy od naszych marzeń i wiary w nie oraz od uporu w dążeniu do celu.
      Ściskamy Cie oboje z Cezarym bardzo serdecznie!:-))

      Usuń
  9. Olu dopiero dzisiaj udało mi się przeczyszczać post, wczoraj późno wróciłam od wnuczek. Opisujesz w taki interesujący sposób Wasze życie zima na wsi , że pozazdrościłam Wam , że ja mieszczuch nie mogę nasycić wzroku wiejskim pejzażem zimowym.
    Kiedyś mieszkałam w małym mieście na jego peryferiach i mieliśmy taki zaczarowany ogród i nie tylko ogród. Tato zawsze zima robił nam lodowisko, górę do zjeżdżania.Pamiętam pierwsze upragnione łyżwy , które przyniósł mi Mikołaj.
    Olu mam takie piękne wspomnienia nie tylko z czasów zimy.
    Nie ma mojego domu i nie ma moich bliskich. Ale jest to zostało w sercu.
    Tak jak piszesz jest tez wiele pracy ale jakie masz pyszne jajeczka , oj jak ja lubię te wiejskie jajka pod każdą postacią.
    Życzę pięknego tygodnia , śniegu napadało więc i odśnieżania wiele.
    Pozdrawiam najserdeczniej jak potrafię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Alinko! Mieszkanie w mieście też ma swoje uroki - w domu jest ciepło od centralnego ogrzewania a wiec nie trzeba sie martwic gromadzeniem opału na zimę a potem codziennym paleniem w piecu. W mieście blisko jest do sklepów, bibliotek, księgarń, szkół. Mozna korzystac z tego wszystkiego pełnymi garściami.
      Tu, na wsi pod wieloma względami jest trudniej niż w mieście, jednak zycie tu ma inny wymiar, sens i tempo niz tam. Życie podporządkowane jest naturalnemu rytmowi pór roku i czynnościom im przypisanym. Jest to chyba zdrowe dla psychiki człowieka oraz dla jego ciała. Praca na roli dotlenia, opala, pozwala budować mięśnie, o których kiedys nawet by sie nie pomarzyło. Mieszkanie tu daje mozliwosc hodowania własnych owoców, warzyw i kwiatów oraz kurek od których ma sie zdrowe i pyszne jajka.
      Śniegu napadało rzeczywiście troche, ale dzisiaj pada też marznący deszcz. Wszystko wiec lodowacieje i twardnieje i nie da sie odśniezać. Tym lepiej dla nas!Gorzej dla samochodu, bo jak zechcemy dzisiaj pojechac do sklepu to bedzie niebezpiecznie slisko.
      A nasze kurki chodzą sobie od kilku godzin po świezo wysypanej popiołem sciezce i gdakają cos wesoło w swym kurzym języku!
      Alinko!Pozdrawiam Cię gorąco i także miłego, spokojnego dnia zyczę!:-)

      Usuń
    2. Siedzę sobie w ciepełku i chodzę w bluzce jak latem , nawet rajstop nie muszę zakładać. Mam tak ciepłe mieszkanie, kaloryfery zakręcam bo by było za gorąco.
      Masz rację na wsi kiedy zasypie jest bardzo trudno i dobrze, że jesteś razem z mężem , samotnie na pewno ciężko by było przetrwać zimę.Kiedy przyjdzie wiosna od razu inaczej się żyje , wtedy przyroda budzi się do życia i nabieramy wiatru w żagle.
      Jeśli lubisz chodzić na koncerty , do teatru to jeśli będzie ciepło zapraszam serdecznie.
      Uważajcie jak będziecie jechać do miasta .

      Usuń
    3. A więc widzisz Alinko, że miasto ma wiele uroku! Tam się po prostu żyje łatwiej. I nawet, jak człowiek jest chory to ma blisko do przychodni i do szpitala. A tu czasami nawet pogotowie nie potrafi dojechać, bo drogi tak są zawalone sniegiem i lodem, że musi przylatywać helikopter służby zdrowia, żeby uratować komuś życie.
      I nie ma tu kin i teatrów, ani wystaw, ani galerii handlowych.
      Ale wiesz? Człowiek zyjąc na wsi od wielu rzeczy się odzwyczaja i wielu rzeczy najzwyczajniej w świecie przestaje potrzebować albo przywiązywać do nich jakieś znaczenie.
      Kiedyś lubiłam chodzić na przerózne imprezy kulturalne, ale teraz nie chodzę i nie bardzo nawet na to narzekam. Oglądam ciekawe programy i filmy w telewizji albo w internecie. Czytam gazety i ksiazki. Moge się jakos bardziej skupić na tym, co mnie interesuje a takze rozwinąc swoje pasje albo nauczyć sie czegoś nowego.
      I mam tu mozliwośc długich, cudownych spacerów po bezkresnych łakach, lasach i polnych drogach. Mogę obserwować piekno przyrody w odsłonach każdej pory roku. A moja Zuzia moze biec obok mnie wolna i swobodna, nie ograniczona smyczą, ani lękiem przed ruchem samochodowym. Wszystko ma swoje plusy i minusy, ja jednak dla siebie samej widzę w zyciu na wsi o wiele więcej plusów...

      Usuń
    4. I bardzo się cieszę, że tam odnalazłaś swój świat razem z Cezarym jesteście szczęśliwi. Ja pewnie też bym się w takich warunkach odnalazła ale tylko wtedy gdybym miała przy sobie tę druga połówkę.
      Ja też dużo czytam , sprawia mi ogromna frajdę czytanie. Ostatnio przeczytałam książkę " Świat według psa" Polecam Przeczytałam ją w ciągu dnia , nie mogłam oderwać się od niej.

      Dzisiaj w nocy śniłam o tm , że jestem w górach razem z Jackiem i chodzimy tacy szczęśliwi , zachwycając się uroda gór pokrytych śniegiem. To pewnie dlatego , że wczoraj rozmyślałam dużo , pisząc do Ciebie a poza tym przyszedł czas wspomnień na blogu.
      Serdeczności zostawiam...)

      Usuń
    5. Szczęście można odnaleźć wszędzie, o ile ma się przy boku kogoś bliskiego...
      Uściski!:-))

      Usuń
  10. Matko jedyna, sto pierzastych! Mnie, przy dwudziestu wydaje się, że dużo :)
    Ja mam kury ras wszelakich i zielononóżki też się tam przewinęły, w jakimś pokoleniu :) Ale nie mamy ani jednej, tak płomiennie umaszczonej. Wszystkie, które miały choć babcię liliputkę (zwaną tu cwergą), ukrywają gniazda. Przede mną ukrywają, bo przed Sz.P. Piątkiem się nie da i świnia jedna, też nam zżera jajka!
    Miałam już kilka kalekich, chorych kurek. Zawsze bardzo się cieszyły, jak je wynosiłam na słońce i robiłam im dołek do "kąpieli".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kupa roboty, zmartwień, ale i radości jest z tymi zwariowanymi kurami. A te niedobre koguty zielononóżek są wprost przepiękne! Wyglądają, wypisz wymaluj, jak te, które są jednym z symboli Francji. I nie wszystkie mają paskudne charakterki. Niektóre są bardzo ciekawskie i diabelnie inteligentne. Niektóre są niezwykle opiekuńcze wobec kurek - swoich zon i bardzo silnie zwiazane z nimi emocjonalnie. Niektóre są wspaniałymi obrońcami - potrafią nieustarszenie odganiac jastrzębie i myszołowy - nawet za cenę własnego zycia. Niektóre lubia sie zamyslać i godzinami tkwiąc na jakiejs gałezi i bez ruchu kontemplować ten świat.

      Taka róznorodnośc ich cech charakterologicznych sprawia, że mam dodatkowy problem, którego z nich wybrać pod nóz. Najchętniej wysyłałabym na szafot tylko te agresywne i niedobre. A niekiedy wszystkie one zachowują się jak trusie i są nie do odróznienia(może przeczuwaja co się święci?). Którego wtedy wybrać, którego oszczędzić?

      Kalekiej kurce też zrobię latem taki dołek, jak Ty. Niech tylko dożyje. Niech się jeszcze życiem zdązy pocieszyć.

      A propos psów, to widze, ze obie mamy psich huncwotów i złodziejaszków. Na tym chyba jednak polega też ich urok, niestety!

      Usuń
  11. Zima na wsi łatwa nie jest - u nas też opału jak zwykle nie wystarczy do wiosny i już zamówiłam dodatkową dostawę węgla. Troszeczkę zazdroszczę Wam tych "zielononóżkowych" jajek - jednak po rozważeniu wszystkich "za" i "przeciw" na razie na hodowlę drobiu się nie zdecydujemy. Po pierwsze " nasze" lisy. Po drugie " nasza" kuna, po trzecie mogłabym już z lekka nie ogarniać całości:-))) A tak a'propos mięsa - swego czasu byłam na diecie wegetariańskiej. Ponad trzy lata. Schudłam wówczas pięknie, wyniki genialne. Bardzo służyła mi ta dieta. Do czasu. Choć była zbilansowana starannie i teoretycznie było w niej wszystko, co być powinno. W pewnym momencie zaczęły rozdwajać się paznokcie, osłabiły włosy, kondycja spadła " na pysk", a mnie zaczęły się śnić smaki i zapachy - wedliny, pieczyste i takie tam. Pomalutku wróciłam do pełnej diety - choć z wyrzutem sumienia. Podobnie było z moją córką. Też po trzech latach bunt organizmu. Myślę, że dieta wegetariańska nie każdemu służy. To bardzo indywidualna sprawa.
    Pozdrawiam
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Toba Asiu, że dieta wegetariańska nie każdemu służy. Moja córka od wielu lat jest na takiej diecie i na razie wydaje się,ze wszystko jest OK. Z tym, że ona od czasu do czasu jada ryby. Może to sprawia, że w jej organiźmie nie ma niedoborów składników pokarmowych.A może pojawią się po czasie.
      A w sprawie kur i jajek, to oczywiście jest z tym masa zmartwień i roboty. I czasami sie zastanawiam czy te jajka są tego wszystkiego warte.Przyjdzie wiosna i zaczną się nowe kłopoty - na kury bedą napadać "nasze" lisy i jastrzębie i będziemy tęsknić za tymi zimowymi miesiącami, gdy kury siedziały sobie bezpiecznie w kurnikach.
      I ja Cię Asiu pozdrawiam!

      Usuń
  12. No to sobie poczytałam o życiu z kurami o skłonnościach do chomikowania, kogutami-seksualnymi natrętmi, kotami-sianorezydentami i psem skrytożercą jajczanym. Nudy nie ma z taką ferajną, co? :)

    Pozdrawiam Was, Olgo, z pogodnego dziś, a nawet słonecznego Pomorza. :)

    PS. Czubatka w izolatce mnie wzruszyła, dobra kobieto. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie ma nudy, nie ma! Ino mróz tęgi teraz trzyma i choć piękniście na tym białym świecie, to ślizgawica ogrutna. I omal żem wczoraj łebka sobie nie rozbiła na progu kurnika.A w zeszłym roku dwa razy go rozbiłam, wiec chyba do trzech razy sztuka!
      Bardzo fajnie mi Jolu napisałaś komentarz. Uwielbiam takie słowotwórcze zabawy! Nudy nie ma!:-))
      Pozdrawiamy Cię ze skutego lodem Podkarpacia i usmiechy pogodne zasyłamy!:))

      Usuń
    2. Kilka dni temu, gdy w porannej audycji mojego ulubionego radia ktoś rzucił temat oblodzonych nawirzchni i radzenia sobie z nimi, zadzwonił słuchacz i powiedział, że ma niezawodny sposób na ślizgawicę: należy posmarować podeszwy butów butaprenem, trochę odczekać, a następnie posypać je żwirkiem. Hm, do dziś nie wiem, czy był to tylko żart. :) Olgo, uważaj więc na swoją głowę, bo ja bym chciała jeszcze co Twojego poczytać. :)

      Usuń
    3. Z tym butaprenem i żwirkiem to odkrywczy pomysł. Pewnie to żart, ale jakiż fajny!
      A co do walniecia się w łepetynę, to zaobserwowałam iż coś mi się w niej po tych wypadkach odblokowało i oto powstałam jak feniks z popiołów, pisząc nieraz tak aż mi spod klawiatury para bucha!:-))

      Usuń
  13. Lubię czytać o tych Waszych kurkach. odrazu mi się przypominaja wakacje z dzieciństwa i moja babcia śledząca swoje kury, które też chowaly jajka w absurdalnych miejscach. instynkt przetrwania?
    psina jest przeurocza i choć jestem raczej zwolenniczką kotów, to miny Zuzi mnie rozbroily. szczególnie niewinna i radosna w biegu.
    pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też sie wciaz zastanawiamy, droga Justine z jakiego powodu nasze kurki tak lubią ukrywać swoje jajka. Moze rzeczywiscie ma tu coś na rzeczy instynkt przetrwania, chociaz składanie ich w paszczy lwa, czyli w budzie Zuzi przeczyłoby tej teorii.
      Cieszymy sie, ze podoba Ci sie nasza Psinka. To taka nasza "dziecinka", z której jesteśmy dumni i miło nam słuchac pochwał pod jej adresem.
      Serdeczne usmiechy zasyłamy!:-)

      Usuń
    2. Według powszechnej opinii kury do największych bystrzaków nie należą, co mogłoby trochę tłumaczyć takie składanie jajek na ślepo gdzie popadnie ;) Sama nie wiem, ale przyznam, że zabawne z nich stworzonka

      Usuń
  14. Z kurami, jak z ludźmi... Kury w odróżnieniu od ludzi posiadają system samozachowawczy, ludzkość dąży do samounicestwienia. Nie wiem czy wszystkie kury, ale zielonóżki potrafią się np. schować i przesiedzieć godziny, dopóki niebezpieczeństwo nie zniknie. Nieraz tylko dzięki Zuzi potrafiliśmy znaleźć kurę schowaną w wysokiej trawie poza płotem. Leżała płasko na ziemi. Zgadzam się, zabawne z nich stworzenia, tylko dlaczego znoszą jajka w Zuzinej budzie?

    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  15. A mówią,że kury są głupie twoje opowiadanie zaprzecza tym stwierdzeniom.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost