Niedziela...Poranek. Cudowny bo słoneczny, ale jeszcze nie gorący. Pogodny, uśmiechnięty i optymistyczny bo letni, kolorowy i pachnący. Człowiek wstaje i się cieszy, że tak pięknie jest na świecie. Trwa pełnia kwitnienia krzewów białego jak śnieg żylistka, żółtych jak słoneczka wiesiołków, puszystych, różowych tawuł. I chciałby by trwało to zawsze. Ten nastrój, to piękno, ta błogość i harmonia wnętrza z zewnętrzem. Ten zapach popijanej powoli kawy łączący się delikatnie z aromatem skoszonej wczoraj trawy, smakiem zrywanych spod płotu dojrzałych poziomek, z wonią wciąż kwitnącego ligustru i róż...
Niestety, wkrótce uśmiech rzednie a serce zaczyna trzepotać z niepokoju. Wystarczyło włączyć wiadomości w necie, by dowiedzieć się, że nie tylko, iż nadal źle się dzieje na świecie, ale to zło nabiera dodatkowego rozmachu i przyśpieszenia. W oczy biją ogromne nagłówki na wszystkich portalach informacyjnych. Ameryka zaatakowała Iran. Do wczoraj była jeszcze nadzieja, że to się nie stanie.
Ale się stało i nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie działo się dalej. Czy ta wojna eskaluje w stronę totalnej wojny, czy jakimś cudem wszystko się zredukuje i wyciszy? Kto jeszcze włączy się do tego konfliktu? I co z tego wyniknie?
Powinnam się już przyzwyczaić do złych wiadomości. Powinnam nie przejmować się tym wszystkim a po prostu cieszyć swoim małym, póki co spokojnym jeszcze światem. Nie powinnam myśleć o tym, co tam, ale wręcz przeciwnie – o tym, co tu. I staram się. I nawet mi to nieźle wychodzi, gdy robię śniadanie, spaceruję po ogrodzie, gdy wącham kwiaty, gdy głaszczę podskakujące mi do rąk psy. A jednak w sercu wciąż czai się cierń. Przypomnienie, że gdzieś tam w dalekim Iranie ludzie nie mogą cieszyć się pięknem swoich ogrodów. Że przepadły gdzieś ich błogie, radosne poranki z niespiesznie pitą kawą, ze zwyczajnymi pogawędkami o pogodzie. I nie wiadomo, jak wiele z tych zielonych, perskich rajów przetrwa ten czas chaosu i zniszczenia. Ile ludzi ocaleje...Ludzi takich jak ja, Ty, my...
Mógłby ktoś zapytać – czemu tak bardzo obchodzi mnie ten Iran? Czy nie przesadzam? Czy niepotrzebnie nie dramatyzuję? Przecież to tak daleko od nas. Przecież ta wojna nie ma i na pewno nie będzie mieć z nami nic wspólnego. A mnie obchodzi, bo to ludzie tacy jak my. I oni i ci w Strefie Gazy. Cierpią, boją się, giną, nie wiedzą co będzie jutro, czy w ogóle jakieś jutro nastanie. A co u nas? Cóż, wcale nie jest pewne, że ta wojna i nas nie zacznie dotyczyć. Podobnie myśleli przecież ludzie w sierpniu 1939 roku. A i lato było wówczas przepiękne, a kina wprost pękały w szwach...Ludzie spragnieni byli rozrywki, zwyczajności i ...zapomnienia.
A wracając do chwili obecnej. Z jednej strony mamy konflikt na Ukrainie, do którego większość z nas zdążyła się już przyzwyczaić a nawet znieczulić na niego. Z drugiej mamy bezwzględnie niszczoną Strefę Gazy i Iran. Czy i do tego się przyzwyczaimy? Być może żeby nie oszaleć i nie dać sobie zabrać odrobiny normalności rzeczywiście odwrócimy się od złych wiadomości i będziemy żyć swoim zwyczajnym życiem. Bo tak, każda chwila jest bezcenna. Bo jedno mamy życie i trzeba się cieszyć tym, co jest, póki jest. A tamtym i tak nie pomożemy...I może najlepiej odciąć się od Internetu, telewizji, gazet, rozmów na polityczne tematy...Skupić się na tym co dobre, beztroskie i niezmienne. I przez moment może się to nam nawet uda. Jest czym zająć myśli i ciało. Jest się czym podniecać. Jest na co czekać. Wszak to dla nas tyle wspaniałych filmów na platformach streamingowych, koncertów plenerowych, lokalnych atrakcji wyrastających jak grzyby po deszczu. Buduje się kolejne, monstrualne wręcz parki rozrywki. W lokalnej polityce wybuchają nowe, wesołe wojenki i śmieszne spory. A młode ziemniaki z koperkiem są takie pyszne...
Trwać będzie dziwne rozdwojenie. Tutaj cudowne lato, bujne zielenie, tętniące życiem pola i łąki, wokół wszystkie barwy tęczy. Tutaj kawałek prostego szczęścia...A tam, w tym samym czasie smutek, rozpacz, zło, lęk...I wszystko to jednocześnie w dziwnym zespoleniu i rozdwojeniu jednocześnie...W słodko-gorzkim smaku. Wszak zawsze tak było, tak jest i będzie. Na cóż więc wielkie słowa...?
I jeszcze jedno przychodzi mi do głowy...Przecież wcale nie musi się toczyć żadna straszna wojna na świecie, by w danym czasie nie dotykały nas osobiste dramaty. Nasze własne, domowe konflikty i odzywające się stale problemy. Nasze choroby i śmierci. Nasze noce pełne strachu i bólu o los naszych bliskich. Codzienne, prywatne początki i końce świata...
A życie toczy się dalej. Wszystko dookoła trwa w zwyczajnej jak na tą porę kolorystyce. Lato, lato wszędzie. No i róże kwitną jak gdyby nigdy nic...
Olu, zeby uscislic : najpierw Izrael zaatakowal Iran, a ze Izrael jest jakby przedluzonym ramieniem USA , swojego rodzica, wiec wiadomo bylo, ze rodzic dziecku " pomoze". I pomogl. Byc moze nawet dziecku kazal zaczac jako pierwszemu . Czym ta pomoc moze sie skonczyc dla swiata i dla nas wszystkich trudno przewidziec, ale grono sojusznikow jednej i drugiej strony juz obraduje. Od nich zaleza losy Europy i Swiata, i nasze, te malutkie losy nas i naszych rodzin, ktore nie chca wojny, nie chca brac w tym udzialu, a sa sila w nia wciagane. Stany Zjednoczone nie moga zyc i funkcjonowac bez wojny. Ich gospodarka i dolar na tym sie opiera . Od zakonczenia II wojny ilez to razy zaprowadzali " demokracje" w innych krajach? Ich historia to jedna niekonczaca sie wojna, ale poeod, pretekst jest zawsze ten sam: walcza o wolnosc! O demokracje! Really? Od poczatku bylam dosc sceptycznie nastawiona do Trumpa i do tego, ze bedzie on " zbawicielem" Ameryki, wlasnie poprzez jego scisle zwiazki z Izraelem i wielka farmacja. Wydawalo mi sie, gra dobrego wujka , a de facto gra do tej samej bramki co jego " rywale". No niestety. Jest tak jak w kazdym zachodnim kraju, niby dwie opozycjne partie, a to dwa skrzydla tego samego ptaszyska. Jakze pieknie opisalas to lato , ale co ono przyniesie ? Razem z Toba zadaje sobie to pytanie 😢 I dziekuje ze jestes Olu 😘Kitty
OdpowiedzUsuń