sobota, 8 sierpnia 2015

Przygoda w australijskim upale...




   Ten obecny upał, to straszliwe, wszechogarniajace poczucie niemocy i przegrzania a także lektura ostatniego posta u Ataner przypomniały mi pewną naszą australijską przygodę sprzed lat. Jak wiadomo, w Australii ma prawo być gorąco, ale czymś zupełnie innym jest doświadczanie upału w domu, pracy czy w samochodzie, przy wentylatorku albo klimatyzacji a czym innym, gdy jest się zmuszonym w tej ekstremalnej temperaturze do nader intensywnego działania w pełnym słońcu. Wprawdzie nie uważam, by teraźniejsze, konieczne do zrobienia gospodarskie czynności wymagały od nas mniej siły i samozaparcia, ale są one wykonywane spokojnie, codziennie i przez to rutynowo. Tyle, że obecny, potworny wręcz upał sprawia, iż potrzeba naprawdę dużego wysiłku woli oraz poczucia odpowiedzialności, by zmusić się do wyjścia z domu i zajęcia gospodarstwem, zwierzętami. A trzeba przecież...
   Natomiast poniższa pogodna, opisana wierszem historyjka była australijską, wariacką nieco przygodą dwojga szalonych wędrowców, którzy często swoim beztroskim postępowaniem sami aż prosili się o kłopoty, nie mogąc widocznie żyć bez małej dawki adrenaliny...

                                                     
                               
                                         


Jazda po plaży

Jeziora pokryły się solą, czas zastygł w spękaną spiekotę
A myśmy wciąż gnali przed siebie, w marzenie i nową przygodę
Wkrąg życie przegrzane omdlało, gorącem aż drżało powietrze
Jeepowi się świetnie jechało, więc pruł tę pustynną przestrzeń
Tak na południu nas witał Coorong National Park
I właśnie zaczynał się luty, nasz jeep z Melbourne rączo gnał
Zachciało się nam ekstremum – jeżdżenia po pustej plaży
W Coorong to dozwolone, więc czemuż nie ma się zdarzyć?
Marzenia nas tu prowadziły i wiara w sens ich ziszczania
Więc zaraz będziemy u celu, ocean przyzywał z dala
Po wydmach, muszlach, kamieniach, ufamy w kolein drogi
Wjeżdżamy w ten trakt piaszczysty – niech dobre prowadzą nas bogi!
Ach – zachwyt! Bo jedzie się prosto, bo wokół nikogo nie ma 
Piętaszek wraz z Robinsonem i tylko dla nich ziemia
Nuciłam sobie beztrosko, pstrykałam zdjęcie za zdjęciem
Ocean szumiał nam głośno, samochód jechał zawzięcie
Nad wodą roiły się mewy a w toni rekiny żarłoczne
Lecz w dal niosły się moje śpiewy radosne, ufne i skoczne
Tymczasem uparty termometr wskazywał czterdzieści dwa stopnie
Lecz morska bryza nam wiała i zdało się, że jest chłodniej
A potem lekkie wzniesienie i wydma tuż za zakrętem
Stop - droga się nam urwała – przestałam nucić piosenkę!
I oto w bezludnych rejonach zakopał się nam wierny rumak
I jakże się stąd wykaraskać? Czas zacząć kopać, nie dumać!
Łopatką, rękami, na brzuchu, jak psy, co to kości szukają
Grzebaliśmy tak z trzy godziny a piasek zalewał nas falą
Jak rzęził, płakał nam jeepek, z pułapki tej chcąc się wydostać
A myśmy zawzięcie kopali i sprawa nie była to prosta
Bo upał się zrobił potworny, oblepiał nas pot i muszyska
I siły się w nas kończyły, nadzieja gasła też mglista
Przypływu zbliżały się fale – w pobliżu stał wrak zatopiony
Czasu nie było więc wcale, kopaliśmy w tempie szalonym 
Lecz nagle jest sukces, ratunek. Jeep stanął w zwycięskim blasku.
Ostatnim już wysileniem wydostał się z matni piasku
A teraz droga powrotna, do ludzi, do wody, gdzieś w cienie
Na dzisiaj dość mamy przygód - nareszcie czas na wytchnienie
A potem stojąc pod kranem i piasek zmywając strumieniem
Patrzyliśmy w swe oczy zmęczone, szczęśliwi i dumni z siebie
Bo jedno pragnienie spełnione. Choć ciężko – daliśmy radę
I teraz nam nic nie straszne - marzenia powrócą stadem!
Bo tyle jeszcze przed nami – kraina ta kusi jak złoto
Jak dzieci pomkniemy znów dalej, nie dając się żadnym kłopotom!
Bo siłę mamy i wiarę, w upale śpiewamy piosenki
I znowu wsiadamy do jeepa – nad nami trwa nieba błękit!









P.S.
Oczywiście, gdy się już zakopaliśmy nie w głowie nam było robienie fotografii , ale intensywne, szaleńcze wręcz wygrzebywanie naszego rumaka z gorącego piachu. Zatem wszystkie zdjęcia i filmiki, które można tu obejrzeć oddają stan sprzed i po zakopaniu...


32 komentarze:

  1. żebyś wiedziała, jak "chodzi za mną" Australia..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze Klarko, że jest nas wiecej nakich "nachodzonych" przez kraj kangurów. Zawsze to lepiej w towarzystwie przecież!:-))

      Usuń
  2. Olu droga - wierszyk pogodny i dziarski ale wyobrażam sobie ile musieliście się najeść piachu, tfu, chciałam powiedzieć STRACHU ;))!!
    Jako że jestem fanatyczną wielbicielką mądrości polskich przysłów, dodam - co ma wisieć, nie utonie ;D !!! I tak trzymać, nie straszny dla nas upału czas! Serdeczności dla Was!! Pozdrówcie Dynów jak będziecie w pobliżu :)
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barbarko! I piachu i strachu i potu i łez i smarków i much!Ale warto było to to przygoda z serii tych, ktorych nie zapomina się nigdy!
      Przetrwamy jakos ten upał, jako Aborygeni potrafią przetrwać. Spokojnie, wszystko przecież przemija w końcu iajeszcze w zielone gramy i grać długo będziemy.
      W Dynowie bylismy parę dni temu. Pieknie tam rynek wyremontowali. Fontannę na srodku postawili. Szkosa tylko ,zę drzewa dajace cień wycięli a jakieś "malizny" w te miejsce posadzili...
      Pozdrawiamy Cię serdecznie Barbarko!:-))

      Usuń
    2. Oj, zmartwiłaś mnie tymi drzewami....to jakiś okropny pomysł dzisiejszych coponiektórych; byłam jakiś czas temu w małym, romantycznym, świętokrzyskim miasteczku, "ojczyżnie mojej duszy", na grobach moich drugich dziadków . Prawie się rozpłakałam - na starym , pięknym cmentarzu, wycięto prawie wszystkie, ogromne, stare drzewa! Wygląda to okropnie! I zaczęli nasadzać jakieś rachityczne tujopodobne coś. A jako, że, jak napisałaś, jeszcze w zielone gramy to i "nie jest nam wszystko jedno" więc i przykro i boli.....
      Serdeczności dla Was ! :))
      Barbara

      Usuń
    3. Ano ktoś bez rozumu i serca zarządza tym wszystkim. Od razu przypomina mi sie film "Poszukiwany, poszukiwana" Pamietasz? Tam Wojciech Pokora jako Marysia pracował w domu pewnego dyrektora. Dyrektora z zawodu. I ona tak sobie na planszy ustawiał gdzie bądź drzewa, rzeki i jeziora.
      Szkoda tych drzew z ojczyzny Twojej duszy, szkoda pięknych, sielankowych wspomnień...czasem lepiej nie widzieć, nie wiedziec, bo serce boli a i tak sie nic nie poradzi. Te młode drzewka urosną w końcu, ale przecież juz nie za naszego zycia...
      Trzeba kierować wzrok tam, gdzie nadzieja, gdzie coś od nas zalezy, gdzie dobro i piekno tryumfuje.Znekaną duszę tym leczyć i stamtąd czerpać siły do działania...
      Uściski serdeczne Ci zasyłamy Barbarko!:-))*

      Usuń
    4. Oczywiście, że pamiętam i film i scenę ;) - masz rację, nic dodać nic ująć ;)! A jak tam Wasz Jacuś? Odnalazł się już w rodzinie?
      Barbara

      Usuń
    5. Są filmy, których się nie zapomina! Mają tak genialne sceny i dialogi.
      Mysle, że proces dostosowywania się Jacusia do nas, uczenia sie wzajemnego a przede wszystkim wzajemnej ufnosci trwać będzie jeszcze bardzo długo. Psiak jest kochany, pełen energii, żywiołowości, ale wciąz ma w sobie duzo nieprzewidywalności - zwłaszcza w kontaktach z kozami, ktore wciaz ma ochotę wąchać pod ogonami, albo i co gorszego, nie wiem!
      Usmiech o poranku zasyłam Ci Barbarko i zyczenia dobrej niedzieli!:-))

      Usuń
    6. Dzięki z dobre słowo na dzień dobry i uśmiech - odsyłam :D!
      Pytałam o Jacusia także dlatego, że (nie chcę się absolutnie wymądrzać i dawać kolejne dobre rady ;) ) , kiedy czytałam Wasze opisy wydarzenia, przypomniała mi się opowieść zaprzyjażnionych górali z Gorc (gdzie przez wiele, wiele lat jeżdziłam i w prawie rodzinnej przyjażni żyłam) o problemach zdarzających się z psami, które posmakowały owczego mleka i "poddajały" pasące się owce. No, a jeśli jeszcze był to biedny, niedożywiony, czasami włóczący się pies..... No i oni twierdzili, że to nawyk nie do odzwyczajenia. Wiesz - biedne, opuszczone zwierzaki, ratując się od głodu, wyrabiają w sobie takie mechanizmy. Ja mam znajomych, którzy wzięli psa ze schroniska. Kochali, dbali, karmili i pieścili. Ze wszystkiego biedaka wyleczyli, oprócz jednego - wygrzebywania jedzenia ze śmietników. Nakarmiony po uszy, jak tylko na spacerze trafiał na śmietnik, wyrzuconą reklamówkę, coś w torebce - zżerał, połykając natychmiast. Odchorowywał ale nie odzwyczaił się. Może więc i Wasz Jacuś, w dawnym, gorszym życiu, musiał się tak ratować od głodu ? Kończę, bo historii o psach do to mogłabym ciąąąąąągnąć ;)) Dobrej niedzieli :) Barbara

      Usuń
    7. Dobrze, że mi o takich psich zachowaniach napisałas Barbarko! To dla mnie w pewien sposób pocieszające, że Jacus nie jest jakimś ewenementem i wybrykiem natury a w pewien sposób przerazające, no bo jak piszesz ci bacowie twierdzą, że takie psy nigdy już sie nie odzwyczają od zgubnych nałogów. Nie wyobrazam sobie tego bym zawsze juz musiała być wobec mojego psa nieufna, podejrzliwa, bojąca się jego zachowan. Mam nadzieję, że jednak zresocjalizuje się przy nas i dostosuje do naszych zachowań. Robimy malutkie kroczki w oswajaniu go z naszymi codziennymi obyczajami, w przyzwyczajaniu do spacerów z kozami, w uczeniu go, ze to członkowie stada a nie obiekty polowania. Widze, ze to mądry pies. Stara sie jak może pojąc o co chodzi i nie narażać się na przykrości z naszej czy kóz strony. Są w nim jednak jakieś atawizmy czy moze nabyte w czasie bezdomnosci dzikie zachowania. Moze czas to wyleczy? Moze dojrzeje i zmądrzeje?
      Niedziela upalna, jak i wszędize pewnie a ciąg dalszy tygodnia zapowiada sie podobnie. Trzeba jakos to przezyc i dopłynąc do znośniejszej, dajacej ulge i energię pogody. Życze Ci tego Barbarko z całego serca i dziekuje za zyczliwe, szczere słowa!:-))*

      Usuń
    8. Wiem, że to wiele nie pomoże ale choć zdejmie z Jacusia anatemę zbrodniarza ; .....nie jest łatwo uwierzyć że zły czas minął nawet jak się jest człowiekiem a co dopiero jak się było poniewieranym psem...
      Dziękuję Ci za "Barbarkę", podoba mi się, zwłaszcza, że przypomina czasy średniej szkoły, kiedy to moi, świetni w polskim języku, koledzy żartowali sobie ze mnie tym oto przysłowiem:" kto sieje tatarkę, ma żonę Barbarkę i krowami orze - żal go Mocny Boże" ;D
      Serdeczności i deszczu opadów :)
      Barbara

      Usuń
    9. Fajnie, ze spodobała Ci się "Barbarka" i że masz z nią związane takie ciepłe wspomnienia z zielonych lat!:-) Pomyslalam, ze jakos to do Ciebie pasuje, ponieważ nie podpisujesz sie Basia, ale Barbara. A miło jest zwracać sie do kogoś z powodu sympatii do tej osoby zdrobniałym imieniem, więc dlatego zostałaś "Barbarką".
      A co do Jacusia, tak niełatwe z nim jest zadanie...Szykuję sie do napisania kolejnego posta, w którym ten psiak zajmie poczesne miejsce. Tylko ten upał tak osłabia a komputer szybko sie rozgrzewa, że chyba sobie w cieniu jakimś siedząc (ale gdzie tu porządny cień?!)najpierw na brudno w zeszycie cos napiszę a potem tylko szybciutko przepiszę...
      Usciski poniedziałkowe Ci zasyłam w zbyt ciepły, niestety, poranek!:-))*

      Usuń
  3. No i, jak sie okazalo, nie pomoglo zaklinanie rzeczywistosci, ze "nic nam sie nie stanie". Bardziej zakrawalo to na wywolywanie wilka z lasu. :))) Za kazdym razem, czytajac o podobnych przygodach, zastanawiam sie, co by bylo, gdyby... i czy byl jakis plan B na okolicznosc niewydostania auta z pulapki. ;)
    Chyba sama przyznasz, ze upal w okolicach wody nie jest az tak dokuczliwy, jak tam u Was w gorach, no i z roku na rok wiek tez robi swoje. Kiedys upal zupelnie mi nie przeszkadzal, moglam nie tylko uprawiac sporty, ale nawet lezec plackiem. A teraz? Przed dom wyjsc mi sie nie chce. Coz, starosc nie radosc. ;)
    U nas, po porannym chlodku nawet sladu nie ma, ale niebo znow sie olowiano chmurzy, wiec nie trace nadziei.
    Buziaczki chlodno-lodowate... :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak Aniu! Wywołałam ja tego wilka z lasu i od tej pory ilekroć zawołam, że nic sie nie stanie, zawsze sie dzieje. Jakby los robił na przekór. A jak mysle, żesmy całkiem bezpieczni, to omal nie staczamy sie w przepaśc a samochód zgnieciony jest jak stara puszka.
      Gdyby w tamtej sytuacji nie udało nam sie w porę wykopac samochodu i przyszedłby przypływ, zostawilibyśmy jeepa na pastwę oceanu i bieglibyśmy poprzez wydmy przez wiele kilometrów do tamtych Australijczyków, co to sobie spokojnie ksiązki na campingu czytali.Najwazniejsze w takiej sytuacji jest to by ocalić zycie.
      Upał ma równe olicza i natężenia. Rzeczywiście, mniej był odczuwalny nad ocanem, gdy jechaliśmy. Natomiast gdy kopalismy tak sie zgrzaliśmy, tak spocilismy się strasznie a muchy oblepiły nas tak dokładnie, że wygladalismy jak zainfekowani czarną ospą i ledwo zyliśmy ze zmęczenia i męki. A tu drapać sie nie było jak, bo kopać trzeba było.Na dodatek wody pitnej mieliśmy z sobą niewiele...Och, jakaż to była euforia gdy wreszcie dorwaliśmy sie do kranu z zimną wodą. Chłeptaliśmy jak psy i pryskaliśmy na siebie radosne fontanny! Bo tak niewiele czasem potrzeba do szczęścia...
      U nas też gorąco, ale jutro mają byc burze. Czekamy na nie z utęsknieniem.
      Buziaczkuję Ci Aniu serdecznie!:-)***

      Usuń
    2. Podobna przygoda z zakopaniem w piasku tylko w Polsce, ciemność się zbliżała a do domu i osady jakiejkolwiek daleko. Ale podkładanie patyków - bo las to był i piasek taki jaki tylko potrafi być w lesie sosnowym, mniejszych większych kłód i powoli bojąc się o jęczący silnik wyjechaliśmy. Pamięć i strach przed piaskiem pozostał jednak mocno w nas.
      Dziś cały gorąc na działce, wszystko podlane i wreszcie wszystkie jabłka zebrane i częściowo rozdane. uff. :))

      Usuń
    3. No tak - piasek jest nieprzewidywalny i zdradliwy. Wszędzie! Ale nie tylko piasek! Myśmy sie potem jeszcze w Au parę razy zakopali w błocie, co było jeszcze gorsze, bo nie daliśmy rady sie samodzielnie wykopać. A w Polsce co zimę zakopujemy sie w śniegu. W naszych góskich rejonach to normalne. Powinniśmy wiec nazywać sie nie Jaworowie ale Zakopywalscy!:-))
      Robota w ogrodzie, na działce w taki upał jest mordęga. Na szczęście z naszymi jabłkami-spadami nie ma kłopotu - w ten upał kozy pożerają je z rozkoszą.
      Uściski serdeczne sle Ci o poranku, Elu!:-))

      Usuń
  4. Wariaty jedne ;))) dobrze, że się szczęśliwie skończyło, Los nad Wami trochę czuwał, dając wcześniej po nosach. Ale tak to bywa. Macie co wspominać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Lidusiu! My lubimy wyzwanai i ryzyka. Gdybysmy teo nie lubili, gdyby nie było w nas tej wariacji i dzieciecej ufności w los, to nie byłoby nas tutaj, gdzie teraz jesteśmy. Czasem człowiek wygrywa, czasem przegrywa.Na tym zycie polega. Grunt, żeby starać sie samemu rzeźbic swój los, nie bojąc się, godząc sie na wszelkie jego wyroki. Przezywać tyle wrażeń, realizując swe marzenia by wciąz były w zyciu obecne chwile kolorowe, ciekawe, godne wspominania i usmiechu,
      Serdecznosci zasyłam o poranku i zyczenia dobrej niedzieli, mimo tego nieustepliwego upału!:-))

      Usuń
    2. Trochę ;) szaleństwa jest na pewno wskazane. Żeby mieć co wspominać i nie żałować, że się nie spróbowało.
      Mnie, co prawda jakoś do jeżdżenia po błocie i piachu nie ciągnie, bo przez wiele lat na mojej rodzinnej ulicy nie było żadnego asfaltu, tylko ubita droga. Miałam nie raz okazję przedzierać się albo pieszo, albo i samochodem - slalomem, żeby do domu dotrzeć. Wtedy mnie to denerwowało, a trzeba było potraktować jak wyzwanie ;))

      U nas też już gorąco, Bonus w szafie, więc będzie upał.
      Buziaki na Wasze Podkarpacie zasyłam :*****

      Usuń
    3. Ja mysle, ze trochę na podobnej zasadzie jak my, jezdżacy po plazy, czy ładujący sie w błotniste tereny, działają alpiniści. W ich wspinaczke zawsze wliczone jest ryzyko. Ogromne ryzyko. Oni są tego świadomi, ale mimo to wspinają sie. Zapytani dlaczego to robią odpowiadają, bo góry są. Bo to wyzwanie, które nie daje im spokoju.Bo wspinaczka i sukces dodają niewyobrażalnego smaku i intensywności zyciu. Jesli zatem było nam na codzień cokolwiek nudno, to sami kreowalismy sytuacje, gdy mogło być ciekawiej. Często to wiazało sie z niebezpieczeństwaniu, którym musielismy stawic czoło.
      Człowiek zmienia sie przez całe zycie. Sporo sie o sobie dowiaduje, bo nowe sytuacje wyzwalaja w nim rózne cechy i refleksje. Balansowanie na granicy dużego ryzyka wzmaga to wszystko. Natomiast taki wypadek, jaki my mielismy dwa miesiace temu, gdy kilka centymetrów dzieliło nas od przepaści a zniszczony w potęznym zderzeniu samochód nie dawał żadnej ochrony nauczył jeszcze bardziej cenić zycie.I zaszczepił w nas lęki...Już nie jestesmy tak smiali, jak niegdyś, niestety.Choc nadal mamy ryzykanckie, impulsywne zachowania - np. adopcja Jacusia jest czymś takim.
      Jest upał jak licho!Bonus to świetny barometr. Trzeba to jakos wytrzymać, to jedno z najtrudniejszych wyzwań przed nami wszystkimi - Ale przecież nie ma rady Lidusiu!Jak mus, to mus! ****

      Usuń
  5. Czytam i oczom nie wierzę.
    Nie, miało być tak; czytam i nie wierzę.
    Też nie tak. Czytam i myślę, że jesteśmy siostrami w przygodach.
    Dwie rożne osoby, zupełnie obce sobie przeżywają podobne sytuacje i zupęłnie przypadkowo spotkały się w internecie. Jakby ta sama postać miała dwa byty zupełnie niezależne i jednocześnie nierozerwalnie ze sobą połączone.
    Pozdrawiam i ciągle uważam, że wasze zakopanie było romantyczne:)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam Twój komentarz, kochana Ataner, z ogromna radoscia. Ze wzruszeniem wręcz, bo wiem, że Ty jak nikt inny rozumiesz nas, to nasze wariactwo i ryzykanctwo, to zamiłowanie do szalonego dziania i szukania przygód. Jesteś taka sama, co odczuwam czytajac każdy Twój post i komentarz. Naprawdę szkoda, ześ tak daleko...A wyobrażasz sobie, jak fajnie byłoby podrózować na dwa jeepy po Australii czy Ameryce i cieszyc sie razem tą podróza, pomagać sobie w razie czego, a potem siedziec wieczorami przy ognisku i popijajac winko wspominać, zasmiewajac sie do łez albo rozmarzając o nowych, romantycznych przygodach? Ech! Dobrze, że są blogi. To takie nasze wirtualne ognisko - siostro!:-)))

      Usuń
    2. Tak Olu, wariactwo i ryzykanctwo mam we krwi, moj p tez. Dobralismy sie jak korcu maku:) Zrezygnowalismy z marzen o domku gdzies na peryferiach Polski, poniewaz ciagnie nas w nieznane.
      Jest takie powiedzenie, uwazaj o czym marzysz, bo marzenia sie spelniaja! My tych marzen mamy bez liku, nie moge jeszcze zdradzic naszych planow, ale taki mamy sekrecik zdradze ci na ucho:))) Mamy w planach odwiedzic Australie, moze dolaczycie sie do nas ? Nie dzisiaj i nie jutro - taki mamy plan.
      I konieczne Nowa Zelandia.
      Co Ty na to, siostro?

      Usuń
    3. Och, siostro! Cudowna byłaby taka wspólna wyprawa! Juz to widze oczami wyobraźni! W Nowej Zelandii nie byliśmy a tez zawsze o niej marzyłam!:-)) Ale...No własnie, jak się zapewne domyslasz jest parę rzeczy które uniemozliwiaja realizację tego marzenia. Osiedliśmy tutaj i mamy mnóstwo zwierząt pod opieką. Nie ma komu ich powierzyc na czas ewentualnej , długiej podrózy na Antypody (a do Au nie ma sensu jechac na krótko). A po drugie - finanse. Chyba, że jakis spadek, albo bank okradniemy, albo deszcz monet z niewiadomo skąd na nas spadnie...
      Dlatego skoroście nie obarczeni takimi jak my obowiązkami i nic Was nie trzyma na miejscu, to ruszajcie kochani, gdzie Was tylko marzenia poniosa. My będziemy czytać o Waszych przygodach i przezywać je razem z Wami tak, jakbyśmy byli przy Was cieleśnie. (Szkoda, ze nie poznaliśmy sie w czasach gdy mieszkaliśmy jeszcze w Au, wtedy wszystko mogłoby być mozliwe i proste do wykonania...).
      Serdeczne Was pozdrawiamy!:-)***

      Usuń
  6. Widoki piękne, więc warto było kopać!
    A teraz masz co wspominać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważam, że było warto! I dla widoków i dla przezyć i dla pamiętania o tamtej przygodzie.To był piekny, beztroski czas! Młodsi wtedy byliśmy. Czuliśmy sie wolni i na wiele spraw patrzyliśmy odwazniej, zachowywaliśmy się w zwiazku z tym smielej. Teraz, mając pod opieką tyle zwierząt musimy zachowywać sie odpowiedzialniej, po prostu bojąc się o ich los, w razie gdyby nam sie cos stało...
      Usciski zasyłamy Ci Basieńko!:-)*

      Usuń
  7. Zgrabny tekścik Ci wyszedł, choć przygoda zgrabną wcale nie była. Dużo szczęścia mieliście Olu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mielismy duzo szczęścia i beztroski w sobie.Takie to były czasy, Zofijanko!:-))

      Usuń
  8. No cóż jak przygoda to przygoda pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ryzyko ryzykiem,przygoda przygodą ale nie wiem czego w Was by!o więcej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie wiem! Ale przynajmniej dzisiaj mamy co wspominać!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost