Bujność upragniona i wyczekana, bujność niepowstrzymana, napierająca zewsząd i zawłaszczająca każdą przestrzeń, upiększająca ją i odmieniająca błyskawicznie i czarodziejsko...A z drugiej strony trudny do ogarnięcia, nieomal przerażający nadmiar pchającej się do życia roślinności, władającej każdym skrawkiem przestrzeni Jakoś ją trzeba w tym tryumfalnym pochodzie poskramiać przycinaniem, pieleniem, koszeniem, co też w miarę sił staramy się robić. Ale nie narzekamy na to, choć wiadomo z roku na rok coraz mniej mamy sił.
Jednakże ogród obdarza nas co dzień tak ogromnym bogactwem zieleni, barw i zapachów, iż skwapliwie wybaczamy mu to zawłaszczanie. Przecież trudno się tym wszystkim nie zachwycać, nie dać porwać, zdumieć i oszołomić. No bo gdzie się człowiek nie ruszy, tam co innego kwitnie albo do kwitnienia się szykuje. A przy tym tak oszałamiające wonie wydziela, że aż w głowie się od tych aromatów kręci. No bo tu jaśmin roztacza swój pachnący urok, tam ligustr otacza głębokim, nieco mdłym zapachem, obok róża na róży i różą pogania, z boku dołącza do tego ostry zapach czarnego bzu a wszystko to dodatkowo spowite jest najcudniejszą, moim zdaniem, wonią. Wonią ściętej niedawno trawy, wysychającej na słońcu i zamieniającej się powoli w siano. Jednak aby ów bajeczny, ni to arbuzowy, ni to waniliowy, trawiasty aromat mógł się pojawić i otulić człowieka swą czarodziejską mocą, należy zabrać się za koszenie. A że rośnie owa trawa na gwałt, bo pogoda sprzyja, to i kosić trzeba niemalże co tydzień.
Ale ogród wielki. Właściwie, to zmęczyć się można od samego przemierzenia go wzdłuż i wszerz. Dlatego i koszenie z roku na rok coraz większym stawało się dla nas wyzwaniem. Wykoszenie trawnika zwyczajną kosiarką oraz towarzyszącą jej podkaszarką spalinową albo elektryczną do niedawna zajmowało obojgu nam niemal cały dzień. A podczas upałów stawało się istną udręką. Jednak trawy nie obchodziło nigdy czy mamy siły na zmierzenie się z nią czy też nie. Po prostu rosła, gdyż rzeczą trawy jest rosnąć a rzeczą ogrodnika jako tako starać się kontrolować ów szalony porost. Bo gdyby się we właściwym momencie jej nie skróciło, wówczas wzięłaby we władanie wszystko. Zarosłaby tak wysoko, że brodzilibyśmy w niej po kolana a może i po pas. A wraz z nią wystrzeliłyby pod niebiosa pokrzywy, koniczyny, lebiody, mlecze, kurdybanki i wszelkie inne zielska. I może byłoby pięknie, tajemniczo i dziko, ale nie byłoby widać nic innego, bo gęsta, zielona kurtyna zakryłaby całkiem ogród. Tak było właśnie wiele lat temu, gdy pierwszy raz obejrzeliśmy nasze przyszłe włości. Niewykoszony ogród był niczym pełna sekretów nieprzebyta dżungla. I potrzeba było kilku tygodni byśmy pracując ramię w ramię przy użyciu starych kos, sierpów, maczet , pił oraz podkaszarek spalinowych dali radę uporać się z tym nadmiarem wszechobecnej, ogromnej zieleni.
Dlatego w tym roku podjęliśmy decyzję o zakupie traktorka koszącego. Udało nam się znaleźć w ogłoszeniach dość tani, używany traktorek i odtąd pomykamy na nim po ogrodzie, nie męcząc się już tak bardzo jak wprzódy. To znaczy – nogi się nie męczą, bo człowiek siedzi sobie w miarę wygodnie jak jakieś panisko i tylko kierować musi sprawnie, żeby nie najechać na to, na co nie powinien. A to nie jest wcale takie łatwe, bo omijać trzeba drzewka, krzewy, rabatki i kwietniczki, których z roku na rok w ogrodzie przybywa, a które tworzą dla traktorka istny tor przeszkód.
Ale cóż! Chciało się kwiateczków, krzaczków i owoców wszelakich, co roku się nowe dosadzało i siało, to się teraz ma za swoje! I trzeba sobie jakoś z tymi slalomami po ogrodzie radzić. Tylko od tego kręcenia kierownicą ręce bardzo bolą, no i skupiać się cały czas mocno trzeba, żeby w coś nie wjechać, nie zniszczyć. Dlatego też póki nie dojdziemy do wprawy, pomagamy sobie z Cezarym w tej jeździe, podpowiadając wzajemnie, podprowadzając ostrożnie do jakichś wyjątkowo trudnych miejsc, no i opróżniając razem ogromny kosz na ściętą trawę i wrzucając ją do kompostownika. Bo samemu by się tego kosza nie uniosło – tyle kilogramów trawy zbiera po kilku rundkach między rabatkami. Stara kosiarka spalinowa też zbierała dużo trawiastej sieczki do zamontowanego przy niej pojemnika, ale był on mały i łatwy do opróżnienia. No i była dużo precyzyjniejsza w koszeniu. Dało się nią wjechać wszędzie, w przeciwieństwie do od niedawna używanego traktorka. Ale cóż. Zawsze jest coś za coś.
Jednak ogarniamy to jakoś i cieszymy się, że koszenie nie jest już dla nas takim koszmarem jak kiedyś. Do tego po koszeniu mamy nagrodę w postaci owej urody ogrodu oraz tego zapachu, który nie ma sobie równych. Mamy uczucie bycia w swoim swojskim, dobrze znanym i przewidywalnym oraz przyjaznym, choć wymagającym mnóstwo pracy królestwie. No i dumamy sobie, iż przecież jakby się traktorek popsuł, to zawsze można wrócić do zwyczajnej kosiarki spalinowej odpoczywającej teraz sobie cichutko w budynku gospodarczym. Albo i do tak starodawnych narzędzi jak kosa i sierp, gdyby benzyny czy prądu zabrakło, co we współczesnym, pełnym zagrożeń i dziwności świecie zdarzyć się wszak może.
Choć wtedy będzie z tym pewnie trochę tak, jakby człowiek nauczywszy się używać nowoczesnego smartfona musiał nagle wrócić do używania telefonu starego typu. I z jednego i z drugiego można dzwonić, ale to już nie to samo...Chociaż te stare telefony miały swoje niezaprzeczalne zalety. Np. takie, że nie podsłuchiwały, nie podglądały swych właścicieli. A te nowe? Kto wie, co w nich tam tak naprawdę jest i kto może zrobić użytek z ich sekretnych funkcji? Wczoraj np. z samego rana pijąc kawę usiadłam przy kuchennym stole, na którym smartfon leżał sobie spokojnie w uśpieniu całą noc. A gdy po chwili do kuchni wszedł Cezary i odezwałam się do niego komentując wieczorny koncert w Opolu, nagle smartfon o nic nie pytany samoistnie przemówił. Z dużą pewnością siebie, głośno i składnie odezwał się na temat piosenek z owego koncertu. Był niczym pełnoprawny uczestnik rozmowy, niby człowiek, który ma takie same prawo do zabierania głosu jak każdy inny...Aż mróz przeszedł mi po krzyżu...Sztuczna inteligencja coraz śmielej sobie poczyna. Bezczelnie wciska się wszędzie. Jej nadmiar niepokoi, przestrasza i budzi mnóstwo pytań o przyszłość. Czuję się w jej obliczu coraz bardziej bezradna...
Ech, ta nowoczesność w domu i w ogrodzie. Dobra i niedobra zarazem. Ale w pędzie ku nowoczesności i ułatwieniom codziennego życia sami sobie ten los zgotowaliśmy. I mamy, co mamy...A co mieć będziemy? Czas pokaże, bo teraz trudne jest to do przewidzenia, tak szybko wszystko ulega zmianom. Nie zawsze na lepsze. A co stanie się z nami, ludźmi? Chyba pozostanie nam tylko dopasować się do tego, co narzuci nam owa przyszłość, bo zdaje się, że coraz mniej będziemy mieli do powiedzenia, w przeciwieństwie do sztucznej inteligencji...Miejmy nadzieję, że chociaż ogrody przetrwają . I będzie można jak dawniej wejść z tę wszechogarniającą. Pełną życia zieleń. Aby się nią zachwycić, aby się nią otulić a jednocześnie trochę też przerazić, aby wziąć się znowu do roboty i poczuć, że coś jeszcze od nas zależy...