niedziela, 27 lutego 2022

Sprzątanie po zimie...

 


   Sprzątałam wczoraj ogródek po zimie. Nareszcie pogoda pozwoliła człowiekowi wyjść z domu i zająć się czymś, co już od dawna na zrobienie czekało. Nad głową wciąż hałasowały samoloty, ale o dziwo ich złowrogi huk przestał już robić na mnie tak silne wrażenie, jak przedtem. Może dlatego, że wokół powietrze pachniało wiosną, że mocno świeciło słońce a błękit nieba oddalał smutne myśli i natrętne obawy? Że nadal istniała ta zwyczajna, kojąca powtarzalność zmiennych pór roku oraz związanych z nimi czynności i obowiązków?

   Bo przecież co roku o tej porze u mnie ta sama robota. Jak zawsze, gdy znika śnieg wyłaniają się wszędzie pozostawione przez psy kupki. Ogromne ilości psich gówienek. Kilka wiader napełniłam nimi po sam czubek. Pośród nich mnóstwo było  Zuzinych, charakterystycznie grubych knotków. Trochę sobie w trakcie tych czynności pochlipałam, sama już nie wiedząc, czy to nad biedną Zuzią, czy nad tym, w jak dziwnym czasie, jeśli chodzi o sytuację międzynarodową, te jej kupki sprzątam…Szybko się jednak uspokoiłam i po prostu dalej mechanicznie  robiłam, co do mnie należało. Zbierałam na łopatkę ślady po Zuzieńce myśląc jednocześnie, że to ironia losu, iż jedyna materialna rzecz, która pozostała po tej drogiej sercu istocie to jej kupki! No i jeszcze kłęby sierści w domu, które tak mocno wżarły się w dywan, tak sprytnie schowały po kątach, że lata miną a wciąż jeszcze będę je znajdować. Tak jak będą się pojawiać sny z Zuzią wciąż żywą. Biegnącą z oddali. Stojącą w progu kuchni. Tulącą się do nóg. Spoglądającą mądrze w oczy. Wspomnienia i tęsknota, co dopada i dopadać pewnie będzie nie raz…

    Cóż. Nieodłączną częścią życia ludzkiego  jest pamięć…Tak potrzebna a jednocześnie często tak zatruwająca człowieka rzecz. Tropy, na które wciąż natrafia i znowu po nich kroczy, jak w labiryncie bez wyjścia. Ślady minionej a wciąż żywej w sercu przeszłości.  Chyba każdy z nas nosi w sobie ciężar takich trudnych do ruszenia spraw, wór bolesnych, zepchniętych w ciemność podświadomości myśli, wspomnień i trosk, z którymi chętnie by się pożegnał, które by chciał z siebie uwolnić, a nie potrafi tego zrobić. Odkłada je więc byle dalej. Spycha coraz głębiej, licząc że nigdy nie ukażą się spod śniegu albo, że wiatr je jakoś rozwieje.  Jednak one uparcie są i zalegają w nim, niczym te psie „skarby” w pozimowym obejściu…

   Po tym wczorajszym sprzątaniu zrobiło mi się trochę lepiej. Coś się ze mnie uwolniło. Jakbym zamknęła pewien rozdział. Po całodziennej robocie w ogrodzie, z obolałymi mięśniami, ale z zaskakująco lekką głową zasnęłam wieczorem bez problemów. I tylko raz obudziłam się w nocy, wypuszczając psy na siku i nasłuchując grzmotu samolotów w ciemności. Potem wróciłam pod ciepłą kołdrę i przespałam twardo aż do rana. Aż nastał dzień kolejny a wraz z nim znowu pojawiło się słońce i otucha, że może nie będzie tak źle. Pewnie to dziecinna i zaledwie chwilowa otucha, ale lepsza taka, niż żadna. Czytam o bohaterskich Ukraińcach i po prostu serce rośnie. A jeszcze Agniecha rozśmieszyła mnie pisząc w komentarzu, że należałoby Putina przysypać wielkimi, zielonymi liśćmi. Pewnie! Najlepiej kupą zielonych liści! Tylko skąd by je tu teraz wziąć? Ha! Mam inny pomysł! Oto czekają w wiadrach na wywiezienie wczorajsze psie znaleziska z mojego ogrodu. W sam raz nadadzą się do przysypania Putina oraz do wszelkich jemu podobnych zmór, co to wciąż się po świecie bezczelnie rozłażą i normalnym ludziom żyć spokojnie nie dają. Kupą, mości panowie i panie! Kupą!:-))

 

piątek, 25 lutego 2022

Stan zagrożenia…

 


   Jak szybko zmieniają się realia i nastroje! Niestety, od wczoraj niebo huczy i złowrogo pomrukuje nad nami. Ten huk szczególnie mocno słychać nad ranem. Słychać go w ogrodzie. Słychać i w domu przy zamkniętych oknach.  Mieszkamy kilkadziesiąt km od granicy z Ukrainą. A ok. 30 km od nas stacjonują wojska amerykańskie. To chyba głównie ich samoloty, śmigłowce, transportery i helikoptery słychać nad głową. Rozwiała się błoga cisza naszego Pogórza, które do niedawna zdawało się najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. I w nas nie ma już spokoju. Bo wszystko być może…Bo wiele w historii Polski i tych terenów już bywało.

   Trzeba się przygotować na każdą ewentualność, choć tak naprawdę nie da się na nic przygotować. Ale trudno siedzieć z założonymi rękami i tylko czekać na to, co się zdarzy. Pojechaliśmy zatem wczoraj na targ po niezbędne zakupy, ale głównie po zapas papieru toaletowego. Śmieszne z tym papierem? Może i tak, ale nie byliśmy jedyni, którzy go kupowali. Sprzedawca papieru ostrzegł, że papier na pewno sporo podrożeje a może nawet go wkrótce zabraknie. Dotąd zazwyczaj Polska brała celulozę do jego produkcji z Rosji. Teraz będzie musiała brać znacznie droższą z Włoch.

 

- Oj, ludziska! Co wam ten papier da? Obłożycie się nim jak Putin będzie na nas zrzucał bomby? – zaśmiał się szyderczo na ten widok pryszczaty młodzieniec, niosący na ramieniu nowiuteńką łopatę.

- A ty co, Zdzisiek! Łopatą będziesz się przed ruskimi bronił? – odrzekł z ironią sprzedawca papieru, pewnikiem znajomek pryszczatego.

- Łopata to dla tatka. Mnie tylko czekać aż do woja wezmą. A wtedy najwyżej parę dni i po mnie będzie! Z takim uzbrojeniem jakie my mamy i z takim wojskiem, to wiele nie powojujemy! – odpowiedział tamten i chichocząc histerycznie odszedł w sobie tylko wiadomym kierunku.

 

   Zgromadzony przy pakach z papierem toaletowym tłumek zaszemrał coś o tym, że nie będzie tak źle, że nie ma co panikować, że to w końcu nie o nas Putinowi chodzi. Niektórzy jednak w milczeniu kupili więcej papieru, niż wcześniej zamierzali i z trudem unosząc w ramionach jego wielkie paki podążali ku zaparkowanym nieopodal autom. Na moment jednak wszyscy zamarli i skierowali oczy ku górze. Znowu bowiem słychać było ten złowróżbny huk samolotów. Nawet widać je było. Takie maleńkie, niby czarne muszki gdzieś wysoko, wysoko.

 

- Transportery amerykańskie! – zawołał ktoś ze znawstwem. Zamarły tłum znów ruszył z miejsca. Targ przecież trwał jak gdyby nigdy nic. Tu jabłka. Tam młode kury. Tu ciepłe gacie a tam części do maszyn rolniczych. Między tym wszystkim kolorowe stoiska z biżuterią, płytami CD, nasionami, dywanami i firanami. Normalka, która póki trwa, znaczy, że nic złego się nie dzieje, żeśmy jeszcze bezpieczni.

 

  Właściciel straganu z chińską taniochą puścił na cały regulator radio tranzystorowe.  Leciały tam wiadomości a dziennikarz grobowym głosem obwieszczał, że tu i tam toczą się takie a takie walki, że tyle a tyle ludzi zginęło albo zostało rannych, że unia i NATO zastosowały ostre sankcje, że sprzeciw międzynarodowy, oburzenie, poparcie dla walczącej Ukrainy…Dalej jeszcze, na kolejnym stoisku ktoś włączył głośno disco polo. Majteczki w kropeczki oraz inne sławetne przeboje miały pewnie zagłuszyć  ponury głos spikera radiowego. Sprawić by targowa rzeczywistość trwała i otaczała pozornym spokojem kupców i klientów. I chyba tak się działo, bo choć huk samolotów nadal docierał z wysokości, to nie robił już na ludziach takiego wrażenia, jak przed chwilą. Kobiety zaczęły grzebać w stosach tanich, używanych ciuchów, żartować, przekomarzać się, przymierzać. Mężczyźni zajęli się  wyszukiwaniem w wielkich pudłach ustawionych na ciągnących się wiele metrów stołach elektrycznych drobiazgów, śrubek, koniecznych w każdym gospodarstwie klamotów.

 

   Mdło mi się jakoś zrobiło pośród tego wszystkiego. Miałam wrażenie dziwnego dysonansu. Nie wiadomo dlaczego przypomniały mi się nagle sceny z okupacyjnej Warszawy ( a swoją drogą, ile się człowiek napatrzył tych wojennych filmów, ile się książek naczytał!). W tamtych przerażających czasach jedni ludzie normalnie chodzili sobie po ulicach albo usiłowali nabyć coś tanio na miejskim targowisku a inni w tym samym czasie gdzieś w getcie chowali się jak szczury po piwnicach albo ginęli z głodu. Ale tak to jest. Życie zawsze toczy się dalej mimo, iż ktoś obok cierpi albo umiera. Musi się toczyć. Nie można ot tak, siąść i płakać. I rozpaść się na tysiąc kawałków, bo gdzieś tam komuś właśnie świat się rozpada.

 

   Niedługo potem wyruszyliśmy w drogę powrotną do naszego przysiółka pod lasem. Mijaliśmy zapchane samochodami stacje benzynowe, gdzie zaczęły się już problemy z zakupem paliwa. Sklepy, z których ludzie wywozili koszyki wypchane zakupami (zapasami) po samą górę. Żebraczkę, co to klęczała jak zawsze w tym samym miejscu, prosząc o datek na coś tam i mijających ją obojętnie przechodniów.

   Dobrze było znowu wrócić do siebie. Do tego samotnego, otoczonego ogrodem domku na górce, gdzie czekały na nas trzy stęsknione psy  i zwyczajna, dająca pozory spokoju codzienność.  Gdzie niby wszystko jest jak gdyby nigdy nic, tylko te samoloty nie wiadomo dlaczego nad głową wciąż krążą i krążą…

środa, 23 lutego 2022

„Zupa nic” na pociechę…

 




   Widziałam niedawno zabawny a jednocześnie rozrzewniający film, którego obejrzenie chcę Wam polecić. Jego akcja toczy się w epoce słusznie minionej, czyli socjalistycznej. Coraz częściej jednak, patrząc na to, co się dzieje w Polsce i na świecie mam wątpliwości czy rzeczywiście minionej. Myślę nawet, że chyba to co ma miejsce obecnie jest o wiele gorsze i groźniejsze ( bo ubrane w szaty poprawności politycznej oraz pozory demokracji) niż owe proste i siermiężne czasy PRL-u, które odchodząc do przeszłości pozostawiały w ludziach nadzieję, że na zawsze żegnamy ich mroki i niedostatki a oto teraz  nareszcie wkraczamy w wyśniony i wielobarwny, wspaniały świat kapitalizmu… Oj, naiwności ludzka! O tempora, o mores! Ech! Jaki jest koń, każdy widzi i nie mam zamiaru pisać teraz o tym, co jest, ponieważ chcę i muszę trochę od tego odpocząć, wyrwać się z oparów dusznego przygnębienia oraz nabrać odrobiny optymizmu i ochoty do życia. Tym bardziej, że u nas po kilku dniach odwilży za oknem znowu zrobiło się biało...



   Wracając zatem do owego filmu…Nosi on tytuł „Zupa nic” a jego reżyserem jest Kinga Dębska (jej innym znanym dziełem jest „Moje córki krowy”). „Zupa nic” opowiada historię przeciętnej rodziny próbującej sobie jakoś radzić w trudnych realiach PRL-u. Mnóstwo tam humoru, chwytających za serce wspomnień, charakterystycznych zachowań i obyczajów, które dla dzisiejszych dwudziestolatków są niezrozumiałe i abstrakcyjne, natomiast dla pokolenia obecnych 50 latków i starszych  były czymś zupełnie naturalnym i normalnym. Pamiętamy wszak starania o talon na samochód albo o kupno jakiegokolwiek kompletu wypoczynkowego. Wielogodzinne stanie w kolejkach pod sklepami, bo może coś rzucą. Jeżdżenie na handel na Węgry. Odpakowywanie z nabożeństwem paczek z zagranicy. Kartki na podstawowe produkty spożywcze. Marzenie o szamponie pachnącym bananami. Pragnienie wyrwania się z szarzyzny…To tylko jedna strona medalu. Drugą były o wiele częstsze i intensywniejsze, niż dzisiaj bezpośrednie kontakty międzyludzkie. Siła i energia w ludziach, którzy potrafili być szczerzy, zapobiegliwi, cieszący się byle czym, bawiący się byle czym…Każdy z nas, rzecz jasna, mógłby wymienić swoje „za i przeciw”, bo każdy po swojemu przeżył tamte czasy. Czasy młodości, za którymi coraz częściej się ckni i do których miło zajrzeć człowiekowi po latach aby odetchnąć od tego, co jest. Choćby na chwilę…I taką właśnie chwilę daje nam w swym filmie Kinga Dębska. A piosenka, którą słychać już podczas napisów końcowych świetnie oddaje przesłanie filmu.

 

 tekst: Artur Andrus, muzyka : Łukasz Borowiecki, śpiewa Monika Borzym i Artur Andrus

 Zupa nic

 Może się wtedy miało mało

 Nie pozłacało się złota złotem

 Ale jak wtedy się kochało

 To się kochało też potem

 Wyprawy aż na antypody

 Szklarskie Poręby i Gdański Wrzeszcze

 I zupy nic najsłodsza słodycz

 I wiara w ludzi i jeszcze

 Złości, radości, szczęścia i biedy

 Znaki na ziemi, ślady na niebie

 Trzeba mieć w życiu swoje wtedy

 Do oglądania się za siebie

 Widziało się pół świata z dachu

 Zimy zimniejsze, lata gorętsze

 A jak się chciało dziki zachód

 Siadało się na półpiętrze

 Miało się w domu flakon z różą

 I co innego się wtedy śniło

 Mieszkania były mniejsze dużo

 Ale się wszystko mieściło

 Złości, radości, szczęścia i biedy

 Znaki na ziemi, ślady na niebie

 Trzeba mieć w życiu swoje wtedy

 Do oglądania się za siebie

 Może się wtedy miało mało

 Ale się trochę wzruszeń uzbiera

 A to co się zapamiętało

 Daje nadzieję na teraz

 Bo tak jak wtedy można w lecie

 Patrzeć jak spieszą się motyle

 Teraz to takie wtedy przecież

 Tyle że jeszcze za chwilę

 Złości, radości, szczęścia i biedy

 Znaki na ziemi, ślady na niebie

 Trzeba mieć w życiu swoje wtedy

 Do oglądania się za siebie

 Złości, radości, szczęścia i biedy

 Coś do stracenia, coś do zdobycia

 Trzeba mieć w życiu swoje wtedy

 Bez tego wtedy nie ma życia…

 


   Tak…Uważam, że wspaniale jest móc przenieść się w czasie, odnaleźć dawnych siebie, dogrzebać się do ukrytych na dnie serca skarbów dobrych wspomnień. Wszak jesteśmy sumą tego, co było, tego, co jest i będzie. Składamy się z wielu cegiełek. Dużą radością może być odnajdywanie w sobie zapomnianych już tropów, wzruszeń, porywów serca…Trzeba czasem dać się znowu czymś zauroczyć, odmłodzić, rozbawić, rozśmieszyć. Pocieszyć się taką niewinną, sentymentalną podróżą. Ugotować bieda - zupę nic, słuchając piosenek z dawnych lat. Rozśpiewać, roztańczyć duszę dawno niesłyszanymi a tak dobrze kojarzącymi się melodiami, co to przyczepiają się do człowieka niczym rzep do psiego ogona, dlatego musi nucić aż do zachrypnięcia albo znudzenia jakiś "Dom wschodzącego słońca" Animalsów  albo „Jolka, Jolka pamiętasz” Budki Suflera... Czy macie swoje ulubione utwory muzyczne z tamtych peerelowskich czasów? Chętnie utworzę poniżej taką naszą nostalgiczną listę przebojów, żeby ten rzewny, ciepły nastrój nie rozwiał się za szybko. Żeby otulał nas swą pogodą, słodką tęsknotą i uśmiechem w chwilach wlokącego się, lutowego czekania na prawdziwą wiosnę…


 

   Moją propozycją do posłuchania na początek jest "Dziewczyna o perłowych włosach" węgierskiego zespołu Omega.

 

Marytka zaproponowała posłuchanie "Wspomnienia" w wykonaniu Czesława Niemena oraz piosenek  zespołu"The Beatles"


 

 

Pies w Swetrze zaproponowała posłuchanie piosenek Urszuli, Ireny Santor i Czerwonych Gitar

 




 Basia zaproponowała posłuchanie "Słodkich fiołków" Sławy Przybylskiej oraz "Wymyśliłam Cię" Ireny Jarockiej



 

P.S

Film "Zupa nic"można obejrzeć za darmo np. pod tym adresem: https://govod.tv/

Trzeba sobie założyć tam darmowe konto (przy pomocy swego maila). Wybór filmów jest w tym miejscu ogromny!  Dostępne są one od poniedziałku do piątku Jednakże w weekendy filmy na serwisie https://govod.tv/ stają się dostępne tylko dla posiadaczy konta premium, czyli dla tych, którzy mają mają płatne konto.

 

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost