poniedziałek, 26 października 2015

Szły Jawory na wybory…







...Dolinami i wzgórzami niosła się wesoła pieśń

Szły Jawory na wybory, przemierzając całą wieś…



   Śpiewaliśmy w słoneczne, październikowe przedpołudnie zmieniając nieco słowa znanej, radzieckiej melodii bojowej, wędrując w towarzystwie Zuzi i Jacusia poprzez lasy, doliny, wzgórza, dróżki oraz bezdroża Pogórza Dynowskiego.



   Mieliśmy do wyboru dwa sposoby na dotarcie do naszej obwodowej komisji wyborczej. Pierwszy, to wsiąść w samochód i pojechać do centrum wsi, które w linii prostej mieści się od nas w odległości około sześciu kilometrów, jednak przejezdna trasa samochodowa wynosi ponad 20 km. Trzeba nią wytrwale sunąć dookoła po krętych, asfaltowych szosach i ginąc w dolinach a potem wspinając się na wzgórza przemierzyć dwie inne wsie. Niby to droga ciekawa, ale…znana! A Jawory lubią przygody, wyzwania oraz eksplorację nowych przestrzeni. Kochają też swoje psy a one z kolei kochają swobodne bieganie po pogórzańskich przestrzeniach. Samochodowe wyprawy to dla nich w najlepszym razie nuda a w najgorszym stres.





   Rachu, ciachu i Jawory postanowiły wyruszyć o wiele ciekawszą, ale wymagającą wytrwałości oraz kondycji, dośc okrężną, ale za to jakże urokliwą, wielokilometrową trasą. Wybory to tylko pretekst. A nam się chciało pójść daleko, daleko przed siebie. Jak za dawnych dobrych czasów. Oderwać się nareszcie od gruszek, czekającego na pocięcie drewna i innych zajmujących dłonie oraz myśli codziennych spraw.





- Damy radę! Zawsze przecież dajemy jakoś! – zawołał Cezary szykując swój koszyk na grzyby i scyzoryk a do płóciennej torby ładując smycze dla psów oraz rękawiczki dla nas. Dzionek, choć słoneczny zdawał się chłodny i wietrzny, dlatego zapiąwszy ciepłe kurtki i wcisnąwszy zimowe czapki na uszy ruszyliśmy przed siebie kuląc się z zimna.  

  

   Zerknęliśmy na zegarek. Właśnie minęła godzina dziewiąta. Z żalem zostawiliśmy gniewnie pomekujące w koziarni kozy, dawszy im pierwej na pociechę siana i owsa. Przez moment zastanawialiśmy się wprawdzie, czy nie wziąć meczącego towarzystwa ze sobą, jednak biorąc pod uwagę fakt, iż w centrum wsi ruch samochodowy może być wzmożony a kozy spłoszone mogłyby się rozpierzchnąć nie wiadomo gdzie, porzuciliśmy ten zbożny zamiar.





- Jednakowoż, byłby to cudowny widok! Jawory i cała ich drużyna wchodząca do lokalu wyborczego! – zawołałam chichocząc.

- Komisja wyborcza by zbaraniała! – odrzekł Cezary, gwiżdżąc na wwąchujące się w przydroże aromaty psy.

- Albo raczej skoziała! A my na pewno stalibyśmy się sławni na całą Polskę. Albowiem mało jest w naszej ojczyźnie tak prawdziwie patriotycznych a przy tym złożonych gatunkowo drużyn, czy może lepiej – stad! – dodałam, podskakując na jednej nodze jak mała dziewczynka. Na początku wszelkich pieszych wypraw mam zawsze w sobie tyle energii i animuszu, jakby nie obciążały mnie dziesiątki lat, jakby nie istniały dolegliwości kręgosłupa i stóp. Oczy mi błyszczą, buzia się śmieje, mam chęć iść dalej i dalej. Bez końca! A pod koniec wędrówki…? Ach, lepiej nie mówić!





   Tymczasem słoneczny poranek zachęca nas do porzucenia wszelkich lęków i zwątpień. Idziemy pełni siły i pogody. Gościniec rozpościera się przed nami jasny i szeroki. Z jednej strony widać pola, łąki i młodniaki. Z drugiej rozciąga się wielobarwny, bukowy las. Zuzia i Jacuś gnają przed siebie. Zanurzają się w chaszczach tarniny i jeżyn a chwilę potem wyskakują kilkadziesiąt metrów dalej spośród brzózek i buczyny. Przeganiają rezydujące tam bażanty. Podskakują w wysokich trawach i mkną za spłoszonym ptactwem niczym śmigłe strzały, poszczekując przy tym zgodnie na dwa głosy. Zuzieńkowym – grubym i Jacusiowym – piskliwym, jakby przechodzącym mutację. I byłoby wspaniale, gdyby nie samochody niedzielnych kierowców mijających nas raz po raz, zaburzających szumem silników i tumanami kurzu sielankowy spokój oraz beztroskę. 





- Wejdźmy tutaj w las! – decyduje wreszcie Cezary i z ulgą oddalamy się od warkoczących pojazdów.

- To co? Będziemy szli na początku liniją a potem odbijemy w stronę kapliczki? – pytam naszego kapitana i rozpinam kurtkę, bo zaczyna mi się robić ciepło.

- Zobaczymy! Najlepsza jest zawsze improwizacja, nieprawdaż? – odpowiada mój mąż z uśmiechem, bo wie jak lubię nowe ścieżki i zaskakujące zakręty.






„Liniją” nazywa się w naszych okolicach leśną drogę budowaną w czasie wojny przez Niemców i spędzanych do pracy przy niej okolicznych mieszkańców. Ma ona lepsze i gorsze odcinki. W tych lepszych wygląda prawie jak brukowana, porządna droga miejska. W tych gorszych to głębokie, zryte przez traktory koleiny pełne wody i bujnej, niemalże bagiennej roślinności. Brodzimy w nich ostrożnie żeby się nie przewrócić, nie uwięznąć w szlamowatej breji. W większości trasa liniji pokrywa się z widowiskowo pięknym, zielonym szlakiem, łączącym ze sobą wiele sąsiednich wiosek i przysiółków. A chociaż całymi kilometrami wędruje się poprzez lasy, paryje, ginące pośród łąk i dolin ścieżynki, przemierza pofalowane malowniczo, porośnięte buczyną, dębami i brzozami dzikie wzgórza nie sposób się zgubić. Wyraźne, zielone oznaczenia szlaku pojawiają się na drzewach co kilkanaście metrów.






   Ale oto zostawiamy za sobą znane dróżki i kierujemy się w zupełnie dziewicze dla nas strony. Mijamy ostatnie w naszych okolicach chaty i zaorane już na zimę pola. Przemierzamy opuszczone dawno temu, zdziczałe sady. Odtąd przed nami będą tylko przepastne lasy, pagórki i góry, potoki, sosnowe młodniaki, ogromne polany pełne wrotyczu, kaliny, dzikich róż oraz głogu. I podobnych do marcinków drobnych, jasnoliliowych kwiateczków.


   A na widnokręgu bogactwo odcieni listowia pobliskich lasów. W tle odległe, tajemnicze, okryte siną mgłą wzgórza. Panuje cudowna, pełna aromatów leśnych cisza. A pod nogami co i rusz wyskakują dorodne prawdziwki albo maślaczki. Okazuje się, iż w te odludne rejony nie dotarły watahy grzybiarzy. Tych, co to kijaszkami rozgrzebują kobierce liści i bez litości rwą maleńkie, niedorosłe jeszcze borowiki, nie dając im nawet ujrzeć światła słonecznego. 





   Schodzimy coraz głębiej w dół paryji. Przekraczamy kamienny, pokryty złotym listowiem mostek. W dole strumień pluszcze na kamieniach. Migocze między plamkami wirujących w jego nurcie liści. Psy piją do syta. Pyski im się śmieją.






- Ależ tu pięknie! – wzdycham i wystawiam twarz ku słońcu, zsuwając na tył głowy błękitną czapeczkę i pozwalając obeschnąć spoconemu czołu. Rozpinam fioletową bluzę. Szkoda, że to nie lato…Chętnie zzułabym gumowe butki i pobrodziła po zimnej rzeczce. Zerkam na lustro wody i dostrzegam nasze odbicia.  Pomarańczowa czapka Cezarego także tkwi na samym czubku głowy mego męża. Z zadowoleniem patrzę na jego rumiane policzki. Na jasnozielone, dresowe spodnie i solidne, upaprane wszechobecnym błockiem gumofilce.

- Wyglądamy jak wyrośnięte, beztroskie krasnoludki! Założę się, że nikt nie zjawi się na wyborach tak oryginalnie odziany! Zresztą ludzie przeważnie wybierają się do lokali wyborczych zaraz po kościele, wystrojeni w niedzielne, eleganckie ubrania. A my – ubłocone, przyozdobione odciskami psich łap krasnale!

- I dobrze! Niech się tam inni stroją jak chcą! Jawory mają swój styl! – śmieje się mój osobisty skrzat Czarek i dzielnie wspina się stromą ścieżką w górę. Mijamy wielkie buki i dęby. Patrzymy w górę, na przebłyskujący spomiędzy ubranych w oranż i żółć gałęzi błękit nieba. I nic nam więcej nie trzeba. Iść, ciągle iść w stronę słońca…





   Tymczasem nieodległe szczekania obcych Burków mówią nam, że zaczynamy zbliżać się do zabudowań ludzkich.

- Czas już chyba zapiąć smycze naszym psiakom. Zuzia jest grzeczna i niegroźna, ale Jacuś na widok jakiejś kury może się znowu zapomnieć. Trzeba dmuchać na zimne – zagwizdawszy przywołująco na Jacusia rzekł kapitan naszej wyprawy a ja przyznając mu rację kucnęłam przy drepczącej tuż za nami, wyraźnie już zmęczonej wędrówką Zuzi i przypięłam jej smycz. W samą porę zapięliśmy psy, bo oto tuż przed nami przebiega rudy kotek. Bezpiecznie umyka w kępy sitowia. Psy mogą tylko oblizać się smakiem.





- Kapitanie, mój kapitanie! Nie pędź tak, bo zostawiasz nas daleko w tyle. A mnie już ostroga w pięcie zaczyna przypominać o sobie – wołam dopędzając ciągnionego przez niezmordowanego Jacusia Cezarego.

- Panie, ile to będzie stąd do komisji wyborczej?! – pyta tymczasem Cezary spoglądającego na nas z ciekawością spoza płota młodego mężczyznę. Oj, memu miłemu też już się ta droga dłuży. Zdawało się nam, że cel jest znacznie bliższy. Tymczasem asfaltowa szosa, wciąż wije się i wije, prowadząc nas w dół wsi…

- A będzie jeszcze ze dwa i pół kilometra! – odpowiada tamten i widać, że z chęcią rozwinąłby pogawędkę.

   Zatrzymujemy się więc skwapliwie, korzystając z chwili odpoczynku. Zuzia kładzie się ziając rozgłośnie. Jacuś też dyszy. Zdałaby się psiakom jakaś kałuża albo potok. My też mamy chętkę na przepłukanie gardła. Pamiętamy o tym, że jest we wsi jakaś karczma. Miło byłoby wypić zimne piwko…Po kilku minutach konwersacji mijamy domostwo sympatycznego sąsiada i wędrujemy dalej nadal zachwycając się widocznym i tutaj bogactwem jesiennych barw. 





   I oto pojawia się przed nami jaskrawo wymalowany budynek karczmy. Otoczony jest przechadzającymi się chwiejnie, dyskutującymi ze sobą zażarcie, popijającymi piwo z wielkich kufli mężczyznami w różnym wielu, którzy na nasz widok przerywają rozmowy i milcząc przypatrują się naszemu korowodowi z mieszanką ciekawości i nieufności. A nam jakoś zupełnie mija chęć na uraczenie się w tym miejscu gorzkim, chmielowym napitkiem.

- Najwyżej napijemy się wody ze studni przy kapliczce… - szepczę do Czarka a on kiwa głową i przyśpiesza kroku.




  Na szczęście szybko dochodzimy do budynku szkoły. Tu mieści się cel naszej wędrówki. Z radością rozsiadam się na drewnianej ławeczce. Psy układają się u moich stóp. Cezary pierwszy idzie dopełnić obywatelskiego obowiązku. Jest godzina jedenasta trzydzieści. A więc dwie i pół godziny zabrało nam dotarcie tutaj.



- Nie jest źle! – wzdycham - Odpoczniemy tu kapkę i jakoś wespniemy się z powrotem! – Bo z powrotem czeka nas ciągła wspinaczka, zdaję sobie nagle sprawę, czując, że stopy pulsują mi boleśnie a w krzyżach coś strzyka. Siedzę sobie więc błogo i nie mam ochoty nigdzie się stąd ruszać. Wokół cicho i spokojnie. Nie widać tłumów wyborców, zmierzających w tę stronę. Wieś zdaje się uśpiona. Odurzona zachwycającym, październikowym słońcem i wspaniałym ciepłem. Nie dzieje się nic, co mogłoby przerwać tę harmonię…





- No już jestem, Oluniu! Teraz ty! – z zamyślenia wyrywa mnie dziarski głos Cezarego. Psy na widok pana skaczą z radości i opierając się łapami o jego kurtkę zostawiają na niej kolejne, błotniste pieczątki.

   Wchodząc do budynku zerkam na moją kochaną drużynę. Zuzia i Jacuś patrzą na mnie z wiernym, psim uśmiechem i machają ogonami. Czarek, wypuszczając kłąb dymu z papierosa puszcza do mnie oko. Z westchnieniem zanurzam się w głąb lokalu wyborczego. Wewnątrz mimo uchylonego okna jest duszno. Uwięzieni w małym pomieszczeniu członkowie komisji szacują wzrokiem moją postać. Uśmiechają się życzliwie. Odziana w białą bluzeczkę z falbankami członkini w lekkim zdumieniu spogląda na moje brudne gumiaki. Chrząknąwszy grzecznie witam się ze wszystkimi. Parę słów zamieniam z sołtysem.

- Był mąż, teraz czas na żonę!  - mówię, nawiązując do niedawnej wizyty w tym przybytku, równie ubłoconego, ale nigdy nie tracącego rezonu Cezarego.

- Po drodze tutaj znaleźliśmy trochę grzybów. Na zupę starczy. Może jeszcze coś znajdziemy w sosnowych młodniakach?! – mówię wspominając także o planowanym dojściu do słynącej z cudów kapliczki.



    Biorę wręczone mi kartki i znikam za zasłonką. Wpatruję się w szeregi nazwisk. Nie znam nikogo z tych osób. Opieram się o mały blacik. Przecieram okulary i zakreślam krzyżyk. Potem jeszcze jeden, bo przecież sejm i senat…I już. Odfajkowałam. Żegnam się i czym prędzej wychodzę. Byleby na świeże powietrze. Do tych bezkresnych dróg, do wzgórz, do lasów i łąk. Wprawdzie nogi bolą, ale nic to. Swobodnego wędrowania mi trzeba. A co do ewentualnych zmian po wyborach? Co tu zmieniać na lepsze? Oby nie zmieniło się na gorsze…Z papucia na lać, jak zwykła to określać moja licealna wychowawczyni.



- Idziemy? – cmokam w policzek Cezarego a psy liżą moje ręce.

- Idziemy! – odpowiada mój strudzony kapitan. Przekraczając rzekę znowu zagłębiamy się w ciszę i ciepły koloryt okolicznych wzgórz oraz lasków. 


   Ponieważ jesteśmy zbyt zmęczeni by nadkładać drogi do kapliczki wędrujemy skrótem zachwycając się dębowymi i modrzewiowymi młodniakami. Mijamy parkujące na poboczach samochody terenowe myśliwych. Ubrani w czapki z pomarańczowym otokiem, uzbrojeni w fuzje mężczyźni mają wielką ochotę by upolować jakiegoś dzika. I chociaż wiem, że dziki niszczą rolnikom uprawy, że za dużo ich w okolicach, to w duszy szepczę życzenie, by nie zbliżały się dzisiaj do tych stron, by bezpiecznie przetrwały w swych dalekich ostojach.




   Około dwóch kilometrów od naszego siedliska znajdujemy opuszczone domostwo i obfitującą w dorodne owoce jabłoń. Napełniamy jabłkami torbę. Zajadamy się ze smakiem.  Sok ścieka nam po brodach. Chłodny wiatr owiewa zmęczone twarze.  Potem wspólnie taszczymy ciężką torbę, nie mogąc się już doczekać końca wędrówki.




   Wreszcie docieramy do domu. Jest prawie trzecia po południu. Mamy zatem około piętnastu kilometrów w nogach. Mocno to czujemy. Oj, mocno! Psy chłepczą wodę z wiadra a potem kładą się zmęczone na trawę i zapadają w kamienny sen. Szybko rozpalamy w kuchennym piecu. Trzeba ugotować jakiś obiad. Przygotować karmę dla psów i kotów. Zanieść ziarna kurom oraz jabłka kozom. I odpocząć, nareszcie odpocząć. Skończyć spokojnie dzień…Tym bardziej, że po zmianie czasu słońce szybciej zachodzi. A wynik wyborów…? Ech, będzie, co będzie. Byleby zdrowie jako takie było. Byleby tylko nasze Pogórze trwało nadal w spokoju i niezmiennej urodzie swej dzikiej natury. Byleby jutro i pojutrze wstał dobry, pogodny dzień…



…Dolinami i wzgórzami słońca blask wędruje co dnia

A drużyna Jaworowa tak jak trwała, niechaj trwa…








60 komentarzy:

  1. "Dolinami i wzgórzami słońca blask wędruje co dnia
    A drużyna Jaworowa tak jak trwała niechaj trwa". :))

    Póki serce cieszy życie a oczy uśmiech rozświetla widok piękna świata, niech drużyna Jaworowa trwa w zdrowiu i w pogodzie ducha zjednoczona z Nim.
    ♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Elusiu! I Twojej druzynie też życzymy takiego pogodnego, spokojnego trwania. Bo zycie potrafi być przecież dobre i piekne!:-))!♥♥

      Usuń
  2. Witaj Olgo! Piękny wyborczy spacer Jaworów:-) takie widoki...to słoneczko i kolory, warto było "mieć to w nogach" :-)
    Same wybory...ech..
    pozdrowienia przesyłam z centralnej ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj CzeKo! Dobrze było wędrować, bo październik podarował nam cudowną pogodę i baśniowe kolory. Póki jeszcze są liscie na drzewach a słońce daje przyjemne ciepło tak miło sie spaceruje. Potem będzie szary w tonacji listopad...I będziemy już czekać na śnieg, żeby rozjaśnił rzeczywistosc.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie z Podkarpacia!:-))

      Usuń
  3. Witajcie,alem się umęczyła razem z Wami czytając ten tekst,ale na pewno warto było w tak piekny, jesienny dzień wybrać się spacerowo.Podziwiam i zazdroszcze kondycji,a wybory........zostawię bez komentarza.Pozdrawiamy ze słonecznego Sląska.Elżbieta i H.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc ten tekst i pokazując na blogu zdjęcia chciałam podzielić siez Wami naszymi dobrymi chwilami, pięknem naszych okolic. Wcale nie trzeba jechać w Bieszczady by móc sie zachwycić i wędrować dzikimi, malowniczymi bezdrożami. A nogi? Nadal bolą!
      Elżbieto i H. Pozdrawiamy Was pogodnie (a na dworze szron po mroźnej nocy!):-))

      Usuń
  4. Z przyjemnością wędrowałam z Wami na wybory. Taka piękna droga wynagradza wszystko. Śliczna Wasza okolica i masz rację, niech trwa, byle zdrowie było. Mój lokal wyborczy widzę z okna, a wyniki....bez komentarza, zbyt tu pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybory dały nam impuls do wyruszenia w szeroki świat i pod tym względem, dobrze że były, bo dawnośmy tak długo nie wędrowali. Ale warto było, mimo bólu nóg!
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Ewo!:-)

      Usuń
  5. Wielki szacun, jak mówią młodzi, Wam się należy !!! Piękna wycieczka choć bardzo też męcząca.Obowiązek wypełniony, bez narzekań, stękań itp itd... A ilu miało spacerkiem, po chodniku kilkaset metrów i nie poszli ! A zaraz będą narzekać, jęczeć, marudzić...Jestem Waszym fanem Jaworowi !:))) Zdrówka życzę i jak najdłużej ładnej pogody !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteśmy jakos przesadnie obowiązkowi, ale tym razem połączylismy przyjemne z pozytecznym i jakos to poszło!Najważniejsze, że całą druzyna Jaworowa miała dużo przyjemności z tej wędrówki. Psy sie wyhasały.A myśmy oczy napaśli do syta urodą naszych okolic
      Dziekujemy za Twój sympatyczny komentarz, Bogusiu i pozdrawiamy Cię serdecznie z nadal pogodnego, lecz mroźnego po nocy Podkarpacia!:-))

      Usuń
  6. Pochodziłabym tak z Wami w tym kolorowym lesie... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zdjęc pięknych na pewno byś duzo Aniu porobiła, zauwazając to, co mysmy przeoczyli!:-))

      Usuń
  7. Pięknie u Was. Dzielne zuchy:):):) To się liczy, a nie grzanie tyłka w domu a potem narzekanie.
    Patrzę na te zdjęcia i taka tęsknota mnie nachodzi za spokojem bez ludzi, za dziczą, za byciem samą na łąkach, w lasach, parowach.
    Tu nie jest dane, chociaż piękne okolice wokół. Ciągle człowiek jest narażony na postrzał, bo myśliwych bezkarnie się namnożyło i sterroryzowali okoliczne wioski. A najgorsze , ze nikt nie chce z nimi zadzierać.
    Pozdrowienia z zamglonej, ale ciepłej Cieszyńskiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, zuchy! Łaziki zwariowane, nie przyjmujący do wiadomości, że wiek robi swoje i zdrowie już nie to. Entuzjaści niestereotypowego myslenia i działania a przy tym chyba po prostu dośc porządni ludzie. Taka dziwna mieszanka!:-))
      Tak, dużo u nas tej pieknej dzikosci, wolności, wspaniałych kolorów i bezludzia. Dlatego, jak tu nie wędrować? Myśliwi też nas denerwuja, ale chyba nie ma na nich rady.Mam nadzieję, że zwierzęta nie będą im włazic pod lufy. Jest tu na tyle duzy teren, tak przepastne lasy i uroczyska, że jest gdzie sie schować.
      Serdeczności zasyłamy Ci Jaskółko z zaszronionego, ale słonecznego Pogórza!:-))

      Usuń
  8. Szacuneczek! My co prawda też byliśmy na wyborach tuż po grzybobraniu i w ciuszkach "terenowych", ale pojechaliśmy autem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to przybij łapkę, droga Inkwi! Jeszcze wykreujemy modę na gumofilce, gumiaki i walonki. A co?!:-))

      Usuń
  9. Piękna droga, tyle trudu, byle efekt tych trudów był, bo drogi kręte, zawiłe, z wykrotami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie takie drogi lubimy najbardziej - gdy nie wiadomo, co jest za zakrętem i wiele zalezy od przypadku, ale i naszych niestereotypowych wyborów!
      Pozdrowienia ciepłe zasyłamy Ci, Gaju!:-))

      Usuń
  10. Olenko, jestem znow pelna zachwytu nad opisem prozaicznej, wydawaloby sie, wedrowki do lokalu wyborczego, z ktorej uczynilas male arcydzielko sztuki epickiej. Tylko Ty tak potrafisz! Czyta sie jak najbardziej interesujaca ksiazke podroznicza, okraszona wieloma pieknymi zdjeciami, a pod koniec czuje sie ten znany niedosyt, ze to juz, ze wiecej nie bedzie, bo Jawory doszly szczesliwie do wlasnego siedliska. Jaka szkoda, mogli przeciez dluzej pochodzic, np. gdzies po drodze zabladzic i byloby wiecej do czytania. :)))
    Jestescie bardzo dzielni i piesy oczywiscie tez, brawo! Sciskam i gratuluje obywatelskiej postawy. :*****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię wędrować i pisać. Ale wędrówki nie mogą być za długie, bo męczą sie nogi a teksty także, bo nużą sie oczy i buzia boli od ziewania!:-))
      Kiedyś błądzilismy w naszych stronach, nie znając jeszcze tych terenów i nie mając w głowie kompasu. teraz sie już raczej nie zgubimy. Człowiek jakos na azymut zawsze dotrze, gdzie trzeba a po drodze jeszcze fajne, nowe widoki napotka.
      Zdjęc narobiłam w niedzielę ponad dwieście! Cięzko mi było wybrać z nich te zaledwie drzydzieści parę. he, he!:-))
      Daliśmy radę pójśc i i wrócić.Wykonac plan i troche poza planem. Pieski nareszcie wychodziły sie i wybiegały za wszystkie czasy.
      Uściski serdeczne zasyłamy Ci Anuś i pozdrowienia z zaszronionego, ale nadal słonecznego Podkarpacia!:-))***

      Usuń
  11. Jakbym o sobie czytała :)) Na początku wydaje się, że to będzie ledwie spacerek a na końcu... szkoda mówić ;)))
    Jednak wędrówki takie mają swój niezaprzeczalny urok... i trudno z nich zrezygnować :))
    Ściskam i buziaki zasyłam ! :)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędrówki są jak narkotyk! Ta przestrzeń wołą i woła do eksploracji. Człowiek tak bardzo chciałby bez żadnych ograniczeń zdrowotnych i czasowych po prostu iść, gdzie nogi poniosa. Tyle w tym wolnosci i radosci. i tyle niepoddajacej sie upływowi czasu młodości. Tylko po takich wyczynach obolałe nogi i kręgosłup mocno daja o sobie znać.Ale trudno! I tak warto. Nawet na czworakach. A jak juz nogi odmówią posłuszeństwa, to przynajmniej zdjecia zostaną i cudne wspomnienia!
      Całuję Ci ę Zozieńko gorąco i czule!:-))***

      Usuń
  12. Oryginalnie - jak zawsze ! A ja odwrotnie - bo do miasta udać się musiałam. I nie była to tak piękna i kolorowa wycieczka. Tylko przykry obowiązek - bo nie wierzę politykom... Gdyby nie wczorajsze urodziny Mamy to pewnie poszłabym do lasu na spacer z kozami.
    Zdjęcia cudne. Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie wierzę politykom, Andziu! Choc zdaje sie, że wśród młodych są jakieś przebłyski świezości, szczerosci i entuzjazmu! To wszystko jest, póki nie wpadna w rutynę i póki mamona nimi nie zawładnie. Ale mimo tego nie powinno sie chyba popadac w zniechęcenie i całkowitą negację. Jakaś nadzieja w człowieku musi być. Bo cięzko bez niej...
      Jesień wystawia dla nas codziennie wspaniałe spektakle. Na pewno zdązysz jeszcze wybrać sie na spacer z kozami i nacykać parę ładnych zdjec, wszak i u Ciebie śliczne okolice.Lasów masz dostatek!:-))
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Andziu!:-)).

      Usuń
  13. Ale ładnie Olu :) Ładnie napisałaś (jak zwykle niezwyczajnie ) i ładnie pokazałaś. Dziękuję i pozdrawiam niezmiennie
    Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było pieknie i nadal jest pieknie. Łaskawa jest dla nas końcówka października. Tzeba sie nacieszyc tymi kolorami, póki sa, bo za chwile pewnie liście wiatr rozwieje i zapanuje chłodna, listopadowa buro-mglista pogoda. A moze nie? Moze i listopad zaskoczy nas pozytywnie?
      Oby tak właścnie było!
      Pozdrowienia serdeczne zasyłamy Ci, Reno!:-))

      Usuń
  14. Dobrze ,ze tak ladnie opisalas Wasza wedrowke do lokalu wyborczego, przejdzie do historii....jaki piekny dzien jesienny , i Wasza kolorowa wedrowka z psiakami to sama radosc i przyjemnosc, i widze ,ze Jacus to juz bardzo spokojny pieseczek, jak ladnie wyglada wsrod koz...sciskam Was

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno długo będziemy pamiętać tę wędrówkę ze względu na jej rekordową długośc. Kiedys, w początkach naszego osiedlenia sie tutaj, chadzaliśmy na tak długie wyprawy.Ale zdrowie było lepsze. Teraz to był dla nas prawdziwy wyczyn!
      Jacuś i Zuzia były przeszczęsliwe, mogąc szaleć przez wiele godzin po górach i dolinach. Prawie codziennie wychodze z psami i kozami na niedalekie spacery po łąkach i lasach. Między Jacusiem i kozami jest już całkowita harmonia (tylko czasami capkowi zachciewa sie bodnąc niczego nie spodziewajacego sie psiaka, ale to tak niegroźnie i dla utrzymania moresu w stadzie!:-))
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Grazynko!:-))

      Usuń
  15. Jakże przyjemnie było z Wami wędrować, obserwując cudne okoliczności przyrody i słuchając waszych dialogów. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy sie Gosiu, że wędrowałaś z nami! Niech ta złota, polska jesień trwa jak najdłuzej i zachwyca nas kolorami oraz ciepłem, dajac siły oraz ochotę do wędrówek i odkrywania cudów wokół nas!
      Pozdrawiamy Cię z usmiechem!:-))

      Usuń
  16. Witajcie ,,Jaworowi,,piękną drogą doszliście do celu w doborowym towarzystwie. Ja niestety nie brałąm udziału w tych wyborach,leżalam jak placek z gorączką,polamało mnie. Zlapałam grypę. Poczętował mnie mój mały wnuczek . Pozdrawiam Was serdecznie trejtka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Bardzo Ci współczujemy z powodu choróbska! Wykuruj sie porzadnie, wyleż cierpliwie w ciepełku, żeby Ci sie ta grypa w nic innego nie przekształciła. I na pewno potem zdązysz jeszcze naciszy csie tą piekną jesienią. (Prognozy są dosc optymistyczne! )Zyczymy Ci tego Krysiu z całego serca i usmiech życzliwy przesyłamy!:-))

      Usuń
  17. W takich okolicznościach przyrody też szłabym i szła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wcale się nie dziwię, Hano! Dla mnie taka właśnie październikowa pogoda mogłaby trwać aż do kwietnia. A od razu po niej mogłaby nastać zielona, pełna energii wiosna! (choć zima też potrafi byc cudna w naszych stronach, tylko z wiekiem coraz bardziej zimna się boję!
      Buziaki!:-))

      Usuń
  18. Olgo, no cudne klimaty !! Ta wolność w sercu, swoboda. jak ja kocham takie niezobowiązujące wędrówki, zwłaszcza kolorową słoneczną jesienią.
    buziole :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek ma chyba zew wędrowania we krwi, w genach. Wszak kiedys nasi przodkowi byli dzikimi nomadami, biegajacymi swobodnie po afrykańskich sawannach. A jak jeszcze jesień taka życzliwa, jak obecnie, to aż człowieka gna w te kolorowe przestrzenie.
      Pozdrowienia serdeczne, Beatko!:-)**

      Usuń
  19. Z całej okoliczności ino spacer cudowny i psie towarzystwo.Mordki uśmiechnięte i szczęśliwe,szkoda tylko,że po takim spacerze nie one przygotowały obiad:)))Serdeczności zostawiam Jaworowi ludzie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo też i spacer był najwazniejszy!:-)
      A wiesz, że jak wracalismy juz tacy zmęczeni, to i ja snułam marzenia, jak by było cudownie, gdyby jakieś krasnoludki czekały na nas z obiadem. Oj, cos lenią sie nasze domowe skrzaty! Jako i koty (bo ostatnio myszki nam do domu włażą i sie szarogęszą a koty udaja, że ich nie widzą :-))
      Pozdrawiamy Cie z usmiechem, Orko!:-))

      Usuń
  20. Piękny spacer! Przyroda jest piękna. U nas na listach było wielu takich, że powinni się pod ziemię zapaść ze wstydu, ale takiego słowa nie znają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo urodziwy jest ten październik, Basiu. Natura jest wolna, szczera w swym pieknie i prostocie. Z ludźmi bywa róznie...Ale to już zupełnie inny temat.
      Pozdrawiamy Cię gorąco!:-))

      Usuń
  21. Witajcie moi Jaworowi sąsiedzi. Wędrowałam razem z Wami z wielką przyjemnością, w realu jest znacznie gorzej, zdrowie nie to.
    Dziś zrobiłam sobie trochę spacer na cmentarz - nie jest bardzo daleko, ale po powrocie nie wiedziałam co zrobić z nogami - tak bardzo bolą. Cóż musiałam zacząć porządki przed Świętem Zmarłych, nikt za mnie tego nie zrobi.
    Pozdrawiam Was najserdeczniej jak tylko potrafię.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Aniu. Cieszymy się, że wirtualnie mogłaś sobie z nami powędrować.Pewnie masz w zasiegu wzroku odlgłe, malownicze wzgórza naszego Pogórza. teraz wiesz, Z bliska jest równie pieknie. Też musimy jechać w tym tygodniu na cmentarze. W taką pogode nawet na nekropoliach będzie pięknie. Miejmy nadzieje, że początek listopada będzie przypominał październik. I że lepiej sie poczujesz.
      Ciepłe pozdrowienia Ci zasyłamy!:-))*

      Usuń
  22. Pieknie u Was, przepieknie. Chetnie towarzyszylam Wam podczas tego dlugiego spaceru, choc na wyborach nie bylam.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Ataner! Nie raz juz pokazywaliśmy na blogu piekno naszych okolic, ale wciaz ulegamy nowych zachwytom, wiec jakze sie tu nimi nie podzielić?
      Wędrujmy jakkolwiek sie da, póki sie da. Bo świat jest pełen urody. I człowiek napełnia sieblaskiej i energią mogąc eksplorować nowe przestrzenie, zachwycać się nimi i życiem.
      Ciepłe pozdrowienia zasyłamy!:-))

      Usuń
  23. i ja zabrałam się z Wami na ten spacer wirtualny, piękne tereny u Was :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, zaprawdę piekne! Dobrze jest razem wędrować poprzez tak malownicze tereny. I spiewać sobie, bo głos się daleko niesie!
      Alis!Pozdrawiamy Cię serdecznie i dobrego dzionka zyczymy!:-))

      Usuń
  24. Z ogromną, niekłamaną przyjemnością przeczytałam ten post. Tak urokliwie piszesz, Olu! I zdjęcia takie piękne;
    Co prawda mieszkam w dość dużym mieście, ale bardzo blisko mam tereny zielone; Dziesięć minut marszu i jestem w Lesie Miejskim. Jednak żeby naprawdę rozkoszować się spokojem natury trzeba odejść dużo dalej, bo na obrzeża lasu dobiega hałas i jest, niestety, dużo śmieci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Ninko.Zamieszkawszy tutaj, na naszym końcu świata, najbardziej ucieszylismy sie właśnie tymi dikimi, kolorowymi bezkresami wokół. Czegoś takiego szukaliśmy właśnie, bo wiedzieliśmy, że będziemy duzo wędrować, bo uwielbiamy odludzie, ciszę i kontakt z naturą.(ale w poblizu takze napotykamy niestety dzikie wysypiska smieci - nie wiem, czy wywożą je w las miejscowi, czy przyjezdni!)
      Pamiętam i dobrze wspominam laski i parki miejskie. Tam też można było znaleźc odosobnienie, spokój i piekne widoki. A smieci? Coś jest nie tak z Polakami w tym temacie. Przecież wszędzie są kosze. Przecież mamy podatek śmieciowy i wygodne wywożenie segregowanych smieci. Dziwna jest ludzka mentalność.
      A świat może być taki piekny i harmonijny...Potrzeba tyko trochę odpowiedzialności za niego i szacunku dla przyrody.
      Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))

      Usuń
  25. Napewno zrobilas wrazenie na komisji!!ale glos oddany, pozdrawiam sciskam lapki p.Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komisja, mimo mego oryginalnego ubranka, przyjeła mnie dośc zyczliwie. Na wsi nie ma takich sztywnych reguł w ubiorze, jak w mieście. I dobrze!
      I my ściskamy serdecznie Twoje łapki Gosiu!:-))

      Usuń
  26. Fajny spacer z korzyścią dla wszystkich :)) A miny pań z komisji na pewno były bezcenne :)) Jeśli Was nie znały :))
    Całe życie człowiek się uczy, żeby po pozorach nie oceniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta,, Liduś! Spacerowanie, wędrowanie jest tym, co Jawory lubią najbardziej. Ach, jak dobrze jest poczuć tę wolnosc w sercu i wędrować bez żadnych ograniczeń!
      A panie z komisji wiejskiej pewnie rózne rzeczy na wsi widziały i tak bardzo sie nami - ubłoconymi krasnalami nie zdumiały!A nawet jesli, to w żaden przykry sposób tego nie okazały.
      Dobrego, słonecznego dzionka Ci życzę!:-))

      Usuń
  27. Oj, tak, mają swój własny styl Jawory. W gumiakach, lecz zawsze z fasonem. Nie tracąc rezonu. Dało mi to do myślenia, dało...
    Jak wielką wagę przywiązujemy do atrybutów. Nadmierną niekiedy. Warto pomyśleć o tym również i w kontekście politycznych wyborów. Jakże to się teraz uaktualniło.
    Wędrówka ostępami leśnymi porywająca. Może ostatnia taka słoneczna tej jesieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaworom nie chce się bawić w gry pozorów, w dostosowywanie sie do obowiązujących kanonów i sztywnych ograniczeń. Pewnie pobyt w Australii nauczył ich luzu i niefrasobliwości w ubiorze - a nie ma to nic wspólnego z brakiem szacunku dla innych ludzi. Żyj i daj zyc innym. Nie dostosowuj się bezustannie. Wychylaj się smiało, nie bojąc sie krytyki a nawet sie nia wcale nie przejmując. Bądź prawdziwy, Po prostu. Atrybuty zewnętrzne mogą być wskazówką, ale mogą tez mylic. Ocenianie po nich jest jakimś uwięźnieciem w stereotypach. Takoż w zwykłym zyciu, jak i w polityce. Cieszę się Errato, ze odniosłaś sie do tej kwestii w swoim komentarzu!:-)*
      A jesień cudna jest. Usmiechnięta promiennie. Oby jak najdłużej jej to zostało!
      Myśli przyjazne zasyłamy!:-))*

      Usuń
  28. Świetnie :)
    U mnie rzut beretem- 200 m, może i mniej. Ja w niedziele chorowałam. Coś w rodzaju jelitówki, a raczej żoładkówki. Masakra. Wczoraj ledwo łaziłam, ale dziś juz lepiej :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Typajko!Współczuję Ci tbardzo ej jelitówki. To chyba jakis wirus paskudny, co sie w cieple października wylągł. Mam nadzieje, że padł na placu boju a Ty powstałaś z pełnią sił i usmiechem w oczach i ze możesz cieszyć się pełna piersią tą cudną jesienią.
      Buziakujemy serdecznie i dobrego dnia Ci zyczymy!:-))

      Usuń
  29. Oooo kurna!
    Czy dałabym radę, nie wiem, ale aż mi serce podskoczyło do góry, jak czytałam o Waszej wędrówce! U nas też byłoby 12 km tam i z powrotem, tylko widoki takie sobie. Przez pierwsze lata wędrowaliśmy sporo. Szkoda, że teraz tak przygaśliśmy ...
    Piękna droga, cudne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwanaście kilometrów to także duże wyzwanie! Te nasze piętnascie do dzisiaj czujemy w nogach! Tym niemniej warto było pójśc. Tak nam radośnie, tak swobodnie było w tych bezkresach. A tym mocniej to poczuliśmy, ponieważ dawno juz tak długo nie wędrowalismy. Wy też na pewno byście to odczuli, gdybyście znowu razem na jakieś łazikowanie wyruszyli. Życze Ci Madziu, żeby jeszcze jakas iskra z domu Was wygnała i do przemierzania tego świata sił dodawała. Bo ten świat bywa naprawdę piekny.I wciaz jest w nim wiele do odkrycia. Albo popatrzenaiana niby znane widoki nowym spojrzeniem. I to wystarczy, jako powód wędrowania.
      Uściski pogodne o poranku chłodnym zasyłamy!:-))*

      Usuń
  30. Oj Oleńko i znowu mnie zachwyciłaś i pomysłem i sposobem realizacji i opisem tak barwnym i emocjonalnym, że jakbym tam była, to widziała i słyszała. Kaloszki i czapeczki takie same w jakie i ja się stroję na moim skraju.
    Nie ma się co ociągać, powinniście razem napisać książkę, takie rozwinięcie "Miastowych czyli aronii losu" . Jak przybyliście, ujarzmiacie z miłością, przygarniacie z czułością. Takie dwa spojrzenia, kobiece i męskie. Takiej książki nie ma na rynku. Wystarczy zgrabnie zakomponować Wasze posty i książka gotowa. Bo tu radość się miesza z krwią z wymiona, wesołość krasnoludków z trudami życia na górce, poezyje cudne i rozmowy codzienne i filozoficzne przy obieraniu gruszek czy maślaków. Wszystko to co tygrysy lubią najbardziej. I ja bym miała sławnych znajomych, a co!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Krystynko! Witaj w klubie wesołych krasnali podkarpackich!:-)) Mam nadzieje, że jeszcze keidys razem powędrujemy!:-))
      A co do Twego pomysłu z ksiazką...Podoba się nam i to bardzo. Mamy nadzieje, ze pewnego dnia mocno natchnie nas wena twórcza a czas sprzyjający pozwoli zasiąść i stworzyc taką jaworową opowieśc na dwa głosy. Wszak oboje lubimy pisac.
      Dziekujemy gorąco za tak miłe słowa pod naszym adresem. Kochana z Ciebie istota, Krystynko!:-))
      Całusy zasyłamy Ci gorące w ten słoneczny, ale zaszroniony jeszcze poranek!

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost