czwartek, 25 grudnia 2014

Leśna opowieść





  Walenty wchodził do późnojesiennego lasu, coraz bardziej zagłębiając się w mgłę. Korzystając z kilkudniowego ocieplenia postanowił wyciąć kilka uschłych pni sosen, sterczących na pograniczu dąbrowy jego i Franka Mazura. A właściwie już nie Franka a jego dwojga nastoletnich dzieci, które odziedziczyły po nim wszystko jesienią ubiegłego roku, gdy odnaleziono ciało ich ojca wiszące na najniższej gałęzi jedynego w tych okolicach sędziwego klonu.

- Tyle biedy w narodzie, tyle nieszczęścia… - mruczał sam do siebie Walenty wspominając tamten dzień i wzdychając we wciąż niegasnącym poczuciu dotkliwej utraty starego przyjaciela.
- A pomocy żadnej przyjąć nie chciał. Honorowy był gałgan jeden! To co, że i u nas bieda?! Konia by się sprzedało i zawszeć to jakaś kropla gotówki by była. Chociaż na jedną ratę! – zirytowany nagłym wspomnieniem wydobył z kieszeni woreczek z tytoniem i sprawnie skręcając papierosa rozglądał się wokół. Las oddychał spokojem i ostrym, żywicznym powietrzem. Mężczyzna znał ten las od zawsze. I kochał po swojemu. Jednak od śmierci Franka niechętnie tu bywał. Dopiero dzisiaj pierwszy raz przyszedł w te strony samotnie. W kieszeni niósł malutki znicz. Chciał zapalić go w tym miejscu…Coś mocno ściskało go w gardle. Odchrząknął. Wysiąkał nos w rękaw zniszczonej kurtki. Szedł dalej. Dymek z jego papierosa łączył się z oparem mgły a delikatny powiew wiatru zanosił hen, za brzozowy zagajnik właśnie tam, gdzie…

…Biegł tu wówczas nieomal na łeb na szyję razem z drugim sąsiadem. To babka Klementyna, miejscowa znachorka wracając z październikowego grzybobrania natrafiła na to makabryczne znalezisko. Dysząc ciężko i nie potrafiąc słowa z siebie wydobyć z trudem dotarła do domu Walentego. Na początku tylko wskazywała drżącym, kościstym, pożółkłym od machorki palcem w stronę lasu. A potem łkając wydusiła z siebie jedno zdanie:

- Idźcie, tam Franek wisi na klonie…

   Przyjechała policja. Dochodzenie po kilku tygodniach umorzono, stwierdziwszy, że była to śmierć samobójcza i nic więcej tu nie ma do gadania. Franek straszliwie zadłużony był w banku. Wszyscy o tym wiedzieli. A zbiory pszenicy tamtego roku miał tak kiepskie, że nawet mu się za ziarno nie zwróciło. Sprzedał kombajn i kawałek pola. Ale to nadal była kropla w morzu potrzeb. Rodzinie groziła utrata ojcowizny. Wszystkiego, co od zawsze było częścią ich świata. Jedynie znanej codzienności. Bank nie chciał iść na rękę. Poczekać. Franek miał problemy z sercem. Na początku miotał się jak ptak w klatce. Jeździł, to tu to tam. Błagał. Próbował ratować rodzinę. Potem popadł w zobojętnienie i bezczynność. Całe dnie siedział przy oknie i nieobecnym wzrokiem spoglądał w stronę lasu. Jego dzieci, Wojtek i Zośka zajęły się wszystkim w gospodarce. Pomagała im dobra sąsiadka - babka Klementyna. A to obiad ugotowała, a to pranie zrobiła. A to ciuchy zacerowała. Opiekowała się rodziną tak troskliwie, że i matka rodzona lepiej by tego nie zrobiła. A matki już od kilku lat nie miały. Strawiła ją kobieca choroba nowotworowa. Chociaż Franek grosza wówczas nie szczędził żadnego, żeby kochaną żonę ratować. Na nic wszystko. Doktory, znachory, szeptunki, uzdrawiacze a nawet Chińczyki ze swoimi igłami! Jeden czort! Pieniądze tylko z człowieka wydusili a nic nie pomogli. Nawet pobyt w prywatnej klinice psu na budę był.  Zgasła Maryjka Frankowa jak ostatnia świeczka na choince i od tej pory drętwota jakaś i smutek w domu pod lasem zapanowały, choć ojciec z dziećmi wszystkie roboty, co trza było wykonywał a żadna ich kaczka ani kura głodne nie chodziły. Jednak długi i procenty od nich dokładały kolejne cegiełki zmartwień rodzinie. A kiedy widziano zbliżającą się od strony wsi sylwetkę listonosza, niosącego jak zwykle kolejne przynaglenie do zapłaty, to nikt się nie kwapił by onemu otwierać. A bolesna gula znowu do gardła szła. Tak to wtedy było. Tak to Franka żal po żonie i narastająca bieda do tego najgorszego czynu popchnęły. Jakoś jednak wszystko toczyło się do przodu, mimo ciągłego poczucia zagrożenia ze strony oczekiwanego na dniach komornika.

    W pewien mglisty, październikowy poranek, chowając do kieszeni mocny, parciany sznur Franek wymknął się po cichu z domu. Po południu znaleziono go na ustrojonym w przepyszne, pomarańczowo-bordowe liście, klonie. Wisiał tam jak szarobura, człekokształtna kukła. A obojętny wiatr poruszał nim z lewa do prawej, jakby był ogromnym wahadłem wskazującym centrum trwogi i nieszczęścia na tym łez padole…

  … Rok po tamtych wydarzeniach Walenty minął brzozowy zagajnik i rozgarnął ostatnie krzaki zasłaniające mu widoczność. Już sięgał do kieszeni, żeby wyjąć znicz i zapalić go w miejscu zgonu przyjaciela, gdy nagle…Nie, to niemożliwe! Na najniższej gałęzi klonu, dokładnie tak samo jak wtedy wisiała jakaś drobna postać. Z gardła mężczyzny dobył się zdławiony krzyk. Na wysokości jego ramion zwisały bezwładnie stopy Wojtka, dziewiętnastoletniego syna Franka!

- Boże! Chłopaku! Coś ty najlepszego zrobił?! – zawył mężczyzna i wspiąwszy się na odrzucony w bok pieniek drżącymi rękami rozciął pętlę na szyi wisielca.  Szybko, szybko! Może zdąży?! Masaż serca. Sztuczne oddychanie. Serdeczne przemawianie. Potrząsanie. Nawet wodą z bajora obok polewanie. Na nic wszystko. Urodziwa, pierwszym zarostem dopiero twarz młodzieńca obwiedziona zimna była i stwardniała. Tylko z kącika ust sączyła się strużka śliny…
   Walenty nie miał przy sobie telefonu komórkowego żeby zadzwonić po pogotowie czy policję. Nie znosił tych nowoczesnych, zniewalających człowieka gadżetów. I teraz przecież też na nic by mu się nie przydały. Do domu miał ze dwa kilometry. Błyskawicznie podjął decyzję. Przewiesił sobie ciało chłopaka przez ramię i niczym taran przedzierał się przez las, niosąc nieszczęśnika do wsi. Nawet nie zauważył, gdy z kieszeni wypadł mu zapomniany teraz znicz i potoczył się między wystające z ziemi korzenie klonu…

   Cała wieś była w szoku. Cóż to za fatum wisiało nad nieszczęsną rodziną Franka?! Czemuż to ten dopiero wchodzący w dorosłe życie, na pozór pełen energii i siły młody mężczyzna targnął się na siebie? Przecież dziewczynę śliczną z drugiej wsi miał. Samego sołtysa córkę. O ślubie tam już była nawet mowa. I teraz to. Któż by się spodziewał? I jakże osiemnastoletnia zaledwie Zośka, siostra Wojtka da sobie teraz sama radę ze wszystkim? Dobrze, że stara Klementyna - znachorka przy niej była, gdy się dziewczyna o śmierci brata dowiedziała. Dobrze, że i potem na krok jej nie odstępowała w chorobie pielęgnując, co na biedaczkę wkrótce spadła. I nikt inny tylko znachorka sprawą pochówku się zajęła. I nawet stypę dla dalszej rodziny, co to się z drugiego końca Polski zjechała, uszykowała. Tak sobie żyły potem we dwie. W zgodzie, cichości i żałobie jak matka z córką.
   A policja przy wydatnej pomocy kolegów tragicznie zmarłego Wojtka wpadła wreszcie na trop, co było powodem samobójstwa chłopaka. Otóż w jeszcze większe długi on popadł chcąc spłacić dawniejsze długi ojca. Najpierw zapożyczył się w jakiejś kasie. Tej, co to w reklamach cuda nie widy obiecywała a następnie procentami ogromnymi od tej pożyczki przyduszała. Potem żeby grosza skombinować w jakieś przemytnictwo zaczął się bawić. Papierosy i wódkę zza wschodniej granicy przewoził. Z tamtejszą mafią w konszachty się wdawał. Jednak przez jakiś czas wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Dług tatowy spłacił i nic już na gospodarce nie wisiało. Kasę pożyczkową też jakoś uciszył. Tylko te chłopaki z gangu przemytniczego spokoju mu nie dawały…A on skończyć z nimi chciał, bo się do żeniaczki szykował i na uczciwą, czystą drogę wejść zamiarował. Uczepiły się go jednak tamte męty, jak jakie rzepy uparte. Wciąż im musiał służyć, bo jak nie to szantażowały, że o wszystkim przyszłemu teściowi rozpowiedzą, narzeczoną mu skrzywdzą, no i nici będą z amorów oraz wesela. Takoż i nie dziwota, że zapętlony, ściśnięty bez miary się chłopiec poczuł i nie mogąc już tego wszystkiego zdzierżyć wziął i się obwiesił. A że na tym samym drzewie, co ojciec? To i co dziwnego, skoro gałąź na nim w sam raz do takich rzeczy!

- Ściąć by ją trzeba, co by innych do takich grzesznych czynów nie przywodziła – szeptały stare kobiety, wracając z porannych rorat i żegnając się wielokrotnie, gdy mijały bokiem pogrążony we mgle, cichy, Frankowy las.

- Ano, to już chyba taka będzie ponura tradycja w tej rodzinie! Ino patrzeć, jak Zośka dołączy i na klonie, jako ten sztandar załopocze!  - dowcipkowali pod sklepem spożywczym koledzy Wojtka z zawodówki. Gorzko im jednak było od tych niewybrednych żartów. A gorycz tę musieli spłukiwać coraz większymi ilościami najtańszego, znaczonego spirytusem piwa i wina patykiem pisanego…

   Tymczasem Zośka i Klementyna razem jakoś gospodarzyły. Rok już od śmierci brata minął a dziewczyna z choroby wylizać się nie mogła. Kasłała wciąż i kasłała. A zwykłe przeziębienie w jakąś chorobę płuc się przekształciło. Lekarze mówili, że to nic. Że to na tle nerwowym tylko. A zielarka Klementyna warzyła dzień w dzień najlepsze ziółka i swej podopiecznej do picia na rychłe ozdrowienie z mlekiem kozim podawała.

- Ty pij serdeńko i mi więcej nie choruj, bo przecież wszystkiemu tu sama nie podołam – dogadywała serdecznie stara szeptucha, troskliwie gładząc rozpalone policzki słabowitej Zośki.

  A gdy zapadał zmrok i dziewczyna wreszcie pogrążała się w niespokojny sen znachorka wychodziła do drugiej izby i dziwnie się uśmiechając w tajemnym swym zeszycie coś długo pisała. Sękate palce sztywno trzymały kopiowy ołówek. A w pożółkłym, grubym zeszycie powstawały kolejne, lakoniczne zapiski…

- Frankowe pole za górą warte 30 tysiączków.
- Dom z oborą coś z dwieście tysięcy.
- Wojtek na pewno gdzieś miał trochę grosza schowane. Trza dobrze poszukać w stodole.
- Franek lubił wódkę ziołową z opium i wrotyczem popijać. Wojtkowi dziurawiec z wilczą jagodą dobrze na spanie robił.
- Do mleka poza jaskółczym zielem trza jeszcze naparstnicy zacząć dodawać
- Na klonie już widać czerwone listki.
- Idzie pora…


   Powyższe opowiadanie napisałam w związku z kolejną, zorganizowaną przez naszą koleżankę blogową Panterę, zabawą literacką. Tym razem trzeba było stworzyć kryminał! Och, było to dla mnie duże wyzwanie, gdyż nieszczególnie przepadam za tym gatunkiem literackim. Długo nie miałam żadnego pomysłu, na którym mogłabym oprzeć swoją historię. Wątpiłam, czy w ogóle uda mi się cokolwiek spłodzić aż wreszcie...Wreszcie w czasie spaceru z kozami nagle przypomniałam sobie pewne tragiczne wydarzenie mające miejsce jakiś czas temu w moim lesie...Serce zabiło mi mocniej. Wiatr świsnął znacząco i bezlitośnie zakrył granatowo sinymi chmurami niebieskie jeszcze przed chwilą niebo. Zaraz potem zaczęło lać jak z cebra. Czym prędzej wróciłam więc do domu, włączyłam komputer i wzięłam się za pisanie a po kilku godzinach opowiadanie było gotowe. 
   Ku memu wielkiemu zaskoczeniu oraz ogromnej radości znowu moja opowieść zdobyła największą ilość głosów od czytelników. A wieść o pierwszej lokacie dotarła do mnie o poranku w pierwszy dzień Świąt, będąc tym samym wspaniałym prezentem świątecznym. I wiecie co? Zawsze lubiłam grudnie, ale tak cudownego grudnia jak ten, dawno już nie miałam! Kochanej Panterze jestem niezmiernie wdzięczna za organizowanie takich jak ta, zabaw literackich. Gdyby nie jej pomysłowość nigdy nie dowiedziałabym się o sobie tego, iż potrafię stworzyć jakiś horror czy kryminał! Panterko, jesteś czarodziejką!:-))♥
   Wszystkim czytelnikom dziękuję za pozytywny odbiór mojego pisania oraz za  niezmiennie uskrzydlającą mnie życzliwość i sympatię!Pozdrawiam Was kochani serdecznie!:-))***






32 komentarze:

  1. No to mam przynajmniej satysfakcje, ze pozwolilam Ci odkryc w sobie drzemiace inne talenta od tych, o ktorych juz wiedzialas.
    Wielkie gratulacje, Olenko, jestes najlepsza!!! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Anuś, ale poziom wszystkich opowiadań był wysoki! Wszystkim należą się gratulacje i brawa:-))***

      Usuń
  2. Ale masz świetne pióro Oluś...Czytałam o świcie, choć kręgosłup boli mnie okrutnie i nie wiem co mu zrobić!!!!
    Doskonała opowieść, gratuluję talentu i czekam na zbiór opowiadań:-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozruszałam przy pisaniu swoje szare komórki! Nie wiem czy kiedykolwiek będzie jakis zbiorek, bo nie ode mnie to w dużej mierze zależy.
      Odpocznij kochana Basiu, jesli tylko możesz. Ferie jeszcze potrwają...Ściskam Cię gorąco i dziekuję za Twoją życzliwosć!:-))*

      Usuń
  3. To ta babka Klementyna znachorka ich wieszała? Tylko dla jakiego motywu? Spadek i tak przypadał rodzinie, która była w świecie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interpretacja może być dowolna, ale moim zdaniem Klementyna raczej nie wieszała lecz przyczyniała się swymi ziołami i zaklęciami do ich samobójczych czynów i ogólnego pogorszenia kondycji psychofizycznej.A czy psychopaci potrzebują logicznych motywów by czynic zło?

      Usuń
  4. Toś nas w Szczepana wstępem z horroru poczęstowała, smutną historyjką zasmuciłaś.....

    Serdeczne gratulacje Oleńko. Opowiadanie jest ciekawe, ale bardzo smutne, a nawet przygnębiające.
    Jak tu radośnie świętować ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadanie napisałam kilka tygodni temu a wczoraj było ogłoszenie wyników, wiec na bieżąco chciałam o tym na blogu poinformować, bo przecież nie wszyscy czytelnicy mojego bloga wchodzą do Pantery.
      Zofijanko! Przepraszam, jeśli zasmuciłam...Nie patrzyłam na to w ten sposób.Człowiek całe zycie popełnia jakieś gafy i choć stara sie ich unikać jak tylko może, to i tak zupełnie niechcący przecież komuś czymś przykrośc robi....

      Usuń
    2. Za co Ty mnie przepraszasz. To ja przepraszam.
      Nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy- usiłowałam znaleźć odpowiedź na pytanie- dlaczego ?
      Buziaki.

      Usuń
    3. I ja całuję Cię gorąco, moja wytęskniona Pogórzanko!:-))*

      Usuń
  5. Opowieść jest świetna. Gratuluję serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Ci Gosiu za dobre słowo i za Twoje głosowanie na moje opowiadanie u Pantery!:-))*

      Usuń
  6. Czekam na Twoją książkę i na tomik z wierszami, jestem pewna, że się doczekam, piszesz tak, że chce się czytać więcej i więcej, nie wiem, jak inni czytelnicy ale ja czuję podczas lektury zapachy, poddaję się nastrojowi, wzruszam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz Klarko, jak wazna jest dla mnie Twoja opinia o moim pisaniu. Znasz sie na tym, sama pisząc świetnie, więc doceniam ogromnie to, że tak pozytywnie wyrazasz się o mojej twórczości. Bardzo chciałąbym cos wydac, ale na razie mimo wielu podejsc i prób nie ma pozytywnego odzewu ze strony wydawców. Jest to dla mnie przykre i momentami bardzo zniechęcające, ale postanawiam, ze mimo wszystko będę ponawiać próby dobicia sie do ich bastionów, bo przecież nikt inny tego za mnie nie zrobi a bardzo chcę realizowac swoje marzenia!
      Pozdrawiam Cie gorąco i dziekuję za Twoje pozytywne, zyczliwe słowa Klarko kochana!:-))*

      Usuń
  7. Jak już mowiłam - bardzo się dobrze czyta! Gratulujemy!!! M&O

    OdpowiedzUsuń
  8. Brrr... Straszny ten kryminał... Czyli chyba dobry? :)...

    OdpowiedzUsuń
  9. Olu, gratuluje zajecia pierwszego miejsca w konkursie literackim u Panterki - Brawo!

    Niestety nie zdazylam przecztac wszystkich prac stad brak mojego glosu.
    Horror ma rozne oblicza, a ten przez ciebie napisany, to samo zycie.
    Przeciez o takich historiach sie czyta i slyszy.

    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i zycze Wam Szczesliwego Nowego Roku
    juz teraz, bo nie wiem czy bede miala dostep do internetu.
    Zdjecie osniezonej drogi, cudne alez u Was pieknie! - Buziaki sle na PD:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję serdecznie za gratulacje Renatko! Tak, takie historie wciaz się dzieja - no może tylko bez udziału podstepnych znachorek, ale za to biurokratycznych wiedźm i innych zmór rodem z horroru nam w kraju niestety nie brakuje!
      Dziękujemy gorąco za Twoje piekne zyczenia i Tobie takze zyczymy wszystkiego naj, najlepszego w Nowym Roku! Zdrowia, usmiechu i chęci do dalszych cudownych podrózy!
      A co do pieknego osnieżenia, to w nocy zasypało nas jeszcze bardziej! Uch, aż drzwi wyjściowe ciezko było otworzyć! Istna Syberia!:-))

      Usuń
  10. Gratuluję Oluś bardzo masz wielki talent. Podziwiam no i co doczekam się? Wierzę że książki Twoje by się sprzedawały jak cieple bułeczki i wiersze i opowiadania bo to coś ma się w sobie przecież to jest talent.
    Ciepłe uściski w zimowy dzień. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki Elus, ale jak na razie gusta czytelników i wydawców zupełnie nie idą ze sobą w parze. Ale ja sie nie poddam i zetrę żelazne trzewiczki byleby tylko osiągnąc swoje marzenia!
      Ściskam Cię serdecznie z zasypanego sniegiem Podkarpacia!:-))*

      Usuń
  11. Masz wielki dar malowania słowami, tworzenia atmosfery. Piszesz tak obrazowo, że bez trudu przenoszę się w miejsca Twoich opowieści.
    Gratuluję kolejnego pierwszego miejsca!
    Uściski cieplutkie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez całe zycie cos tam sobie skrobię, raz lepiej raz gorzej a zamieszkanie na wsi dodało mi jakiegoś nowego natchnienia i oddechu do pisania. I chociaz - paradoksalnie - mam teraz znacznie mniej czasu na pisanie niż w czasach miejskich, to pisze wiecej!
      Dziękuję serdecznie za Twoja zyczliwosć kochana Madziu!
      Przytulenia serdeczne zasyłam z mojej mroźnej, snieżnej krainy!:-))*

      Usuń
  12. Swietny pomysl i super napisane :) Pierwsze miejsce sie nalezalo! Usciski cieplutkie z zimniutkiej polnocy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdeczne dzięki Kjujewno Maju! Twoje opowiadanie także było fajnie napisane,z delikatnym smaczkiem humoru i zabawy słowem!
      Pozdrawiam Cie gorąco z równie zimniutkiego Podkarpacia!:-))

      Usuń
  13. Olu Twoje opowiadania czyta się świetnie. Oko pada na pierwsze zdanie, i nagle jest się przy końcu z trudem wracając do rzeczywistości. I tak było tym razem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całego serca dziękuję Ci Iwonko za tak podnoszące mnie na duchu słowa! Ciesze sie bardzo, ze przychodzisz do mnie i czytasz i pozdrawiam Cię gorąco!:-))*

      Usuń
  14. Jakbym razem z Walentym była w tym lesie, tak plastycznie malujesz słowem. I jakby słyszała te lamenty. Ot, obdarował Pan talentami Olgę a ona ich nie marnotrawi. Serdeczności poświateczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie tak szybko przelatuje...Trzeba robic wszystko, by nie zmarnować go, by cieszyć się tym, co jest nam dane i dzielic się tym z bliźnimi. Dla mnie to bardzo ważne, że dobrzy, wrażliwi ludzie odwiedzaja mnie tutaj i dziela sie ze mną swoimi uczuciami, przemysleniami, swoją prawdą. Dziekuję Ci za to Krystynko droga!Pozdrawiam Cię ciepło Sąsiadko!:-))*

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost