niedziela, 22 września 2013

Bal na powitanie jesieni - Cz.8, - "W zaczarowaną, sobotnią noc"



 


   W noc przed balem wielu mieszkańców miasteczka odnalezionych myśli miało problem z zaśnięciem. Byli zbyt podnieceni czekającą ich jutro zabawą. Zbyt przejęci nową dla siebie sytuacją. Wszak od bardzo, bardzo dawna nic takiego się w miasteczku nie działo! Czy sprostają swoim własnym marzeniom? A czy taki zwariowany bal w ogóle jest obiektem ich marzeń? Może idą nań, bo tak wypada?  Potem wszak będzie się w miasteczku o balu długo rozprawiać, więc gdyby nie poszli, to poczują się gorsi, niedoinformowani, wykluczeni i pominięci. A więc leżeli w łóżkach przewracając się z boku na bok i dręcząc się rozmyślaniem o tym wszystkim.

   Ale większość nie myślała nawet o balu. Mieli swoje zmartwienia. Te stare i te nowe. A ostatnia noc lata, wyjątkowo jasna, ciepła i cicha jakoś ich rozstrajała i uniemożliwiała spokojny sen. Niektórym zdawało się, ze ktoś śpiewa na rynku i drażniło ich to bardzo, nie pozwalając zapaść w błogi, tak wyczekiwany od dawna sen.

  Późnym wieczorem panią Anielę mocno rozbolały unieruchomione od kilku lat nogi. Było to bardzo dziwne, zważywszy na to, że nie miała prawa nic w nich czuć, bo przecież uszkodzony kręgosłup raz na zawsze odciął wszelkie czucie w dolnej części jej ciała. A jednak doznawała teraz dojmującego pieczenia, mrowienia oraz ściskania łydek.

- Ksawery! Ksawery! Obudź się! No nie śpij jak kłoda! Coś się dzieje z moimi nogami! – szarpała półprzytomnego męża, który zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy zasnął jak kamień i nie rozumiał teraz, co się dzieje. Wreszcie otworzył oczy. Usiadł na łóżku. Zapalił światło w sypialni i popatrzył uważnie na nogi swej żony.

- Wyglądają tak samo – ziewnął – Pewnie czujesz te bóle fantomowe. Te, o których mówiła Ci kiedyś lekarka!
- E tam! – zdenerwowała się – To zupełnie coś innego! Mówię ci! Może to ta nowa maść z kasztanowca mi pomogła? Przynieś mi proszę szklankę zimnej wody, bo mi w gardle jakoś zaschło!
Ksawery posłusznie poszedł do kuchni a w tym czasie Aniela spróbowała poruszyć nieco palcami u stóp. Próbowała tego codziennie, chociaż dobrze wiedziała, że nigdy już nie uda jej się odzyskać władzy w nogach. Tak samo było tej nocy. Lecz było jej największym marzeniem, by jeszcze kiedyś przejść się normalnie po pokoju. Wyjść na spacer do parku. Pobiec nad rzekę…
Przesiadła się z łóżka na swój wózek i podjechała nim do drzwi balkonowych. Coś kazało jej odsłonić firankę, otworzyć okno i wyjrzeć na zewnątrz. Zapachniało jaśminami, dziką różą i miętą…Zasłuchała się w dawno nie słyszaną pieśń z młodości. Aż zmrużyła oczy, bo jakieś punktowo świecące światło błysnęło raptem prosto w nią.
- Co to jest? Jakiś samolot tak nisko przelatuje? A może UFO? Nie, to tylko gwiazda spada…

   Tymczasem Ksawery podtykał jej już szklankę z wodą i prosił, by zamknęła okno, bo się jeszcze przeziębi. Pociągnęła sporego łyka a potem przymknęła na moment oczy, bo miała wrażenie, że udało jej się poruszyć dużym palcem u prawej nogi. I jeszcze raz. I jeszcze!
   Małżonkowie oka nie zmrużyli już tej nocy. A skoro świt ledwie pomalował na jasnoróżowo niebo miasteczko ze zdumieniem i niedowierzaniem zobaczyło dwie ubrane w ciepłe szlafroki postaci, przemierzające na ukos rynek – nieogolonego, roześmianego mężczyznę i kuśtykającą u jego boku, płaczącą ze szczęścia kobietę…
                                                                    * * *

   Pan Anastazy, naczelnik poczty wstał tuż przed północą. Ból rozsadzał mu czaszkę, chociaż przed snem zażył środek uspokajający i podwójną dawkę aspiryny. Nie umiał sobie poradzić z dojmującą tęsknotą za swoją Wandzią. Przeżyli razem prawie trzydzieści lat. Tak dobrze było im razem. Dzielili wspólne pasje. Mieli jeszcze tyle planów i marzeń! Zawsze lubili spędzać czas na wędrówkach po górach i dolinach. Pragnęli wybrać się na Ukrainę i zwiedzić tamtejszą część gór. Tę dzikszą, niezbadaną i tajemniczą. Albo wybrać się do Moskwy i przechadzać po Arbacie, nucąc sobie ballady mistrza Okudżawy. Ale już nigdy się tam nie wybiorą. Niczego już razem nie zanucą. Ani nie zatańczą w swojej małej kuchni. Och, jak bardzo lubili kręcić się w rytm melodii płynących z radia! Gdzieś z boku gwizdał czajnik. Za ścianą jakiś pies uparcie szczekał a oni po prostu tańczyli i chcieli by ta chwila trwała i trwała…
Teraz mężczyzna został sam. I tak już będzie zawsze! Zawsze!

Pan Anastazy podszedł do okna, rozsunął kotary i westchnął ciężko.
- Już niczego nie chcę w tym życiu…Wandziu, jak mogłaś mnie tu zostawić? Nie potrafię żyć bez Ciebie i nie chcę! Słyszysz?!

Ale noc nie odpowiedziała mu wcale. Tylko jakaś wyjątkowo jasno świecąca gwiazda mrugnęła do niego kilka razy a potem ni z tego ni z owego zgasła…Wówczas pan Anastazy odczuł dziwną ulgę w sercu. Nawet uśmiechnął się do siebie i z sympatią pomyślał o rozemocjonowanych jutrzejszym balem koleżankach z pracy.

- Niech się kobiety cieszą, póki mogą. Życie jest przecież takie krótkie. Tak dziwnie krótkie…
Potem wrócił do łóżka i zasnął głęboko. Śniło mu się, że razem z Wandzią idą na ten bal do gospody. Wandzia ma na sobie tę śliczną, zieloną sukienkę w białe groszki. I jest taka młoda, taka zdrowa i beztroska! On szedł obok niej i uśmiechał się od ucha do ucha, ściskając mocno ciepłą dłoń swej żony. A ona na środku drogi przytuliła się do niego i szepnęła:
- Jestem taka szczęśliwa…
On czuł dokładnie to samo. Więc pocałował ją serdecznie i powędrowali razem na bal. I dobrze im tak razem wędrować. Przez wieczność…

                                                     * * *

  Łucji trudno było uwierzyć w nagłą przemianę swojego męża. Od kilku dni Karol był nie ten sam. Pełen sił, optymizmu i cierpliwości oraz wiary w dobrą przyszłość. Po raz nie wiadomo który poprzysiągł jej, że to koniec z piciem i tym razem naprawdę powinna mu uwierzyć.
Nic nie odrzekła, lecz pomyślała po swojemu, że czas przecież wszystko pokaże. Prędzej czy później. Póki co, załapał się do roboty przy układaniu kostek brukowych na rynku. Kobieta cieszyła się więc, że trochę nieoczekiwanego grosza wpadnie im do rodzinnej kiesy o ile, rzecz jasna, Karol znów tego nie przepije.

   W środę mieli wieczorem w domu nieoczekiwanego gościa. Wpadł do nich z wizytą oraz zaproszeniem na bal ten wesoły, szpakowaty mężczyzna z wąsem, zwany przez wszystkich Wędrowcem. Bardzo zdziwiła się na jego widok, lecz jeszcze większym zdumieniem przejął ją fakt, że Karol przyjął odwiedziny tamtego z wyraźną radością oraz ulgą. Tak, jakby czekał na nie!
Kobieta nie bardzo miała czym poczęstować gościa, bo w domu jak zwykle się nie przelewało. Postawiła tylko przed mężczyzną gorącą herbatę i słuchała jego serdecznych, pełnych entuzjazmu słów o zbliżającym się balu. Wreszcie ośmieliła się przerwać tok jego wymowy, zgadzając się na udział w nim Wojtka. Bo właściwie, czemu nie? Zawsze to ciekawiej młodemu chłopakowi z ludźmi niż w ich maleńkim, skromnym mieszkanku. Jednak co do uczestnictwa w balu jej samej wraz z mężem wyraziła się zdecydowanie i jednoznacznie, iż nie interesują jej takie rzeczy. Niech tam bawią się ci, co mają dużo czasu i siły. Ona do takich na pewno nie należy! Rozczarowany jej odmową, lecz mimo wszystko nie tracący resztek nadziei Wędrowiec pożegnał się z obojgiem małżonków serdecznie i zamyślony wrócił do gospody.
   Życie nie szczędziło Łucji zmartwień także i w ostatnim tygodniu, bo poza tym, że sama czuła się fatalnie, to i bliźniaki znowu złapały jakieś przeziębienie i gorączkowały tak mocno, że aż zmuszona była ze dwa razy wzywać doktora z miasteczka.
   Ponieważ miała kilka pilnych zleceń w miasteczku jak zwykle poprosiła o pomoc w opiece nad maluchami swoją najlepszą sąsiadkę, panią Teresę. Ta zgodziła się chętnie gdyż w tygodniu przed balem miała sporo wolnego czasu a poza tym lubiła te dzieciaki i żal jej było zatroskanej, zagonionej do granic możliwości sąsiadki.
Wreszcie dzieciom poprawiło się w piątek rano. Za nic nie chciały uleżeć już w łóżkach i brykały po pokoju jak kilkumiesięczne kózki! Łucja wyrwała się więc z domu na parę godzin do sprzątania sklepu meblowego a pani Teresa usiłowała dotrzymać towarzystwa pełnym energii dzieciakom. Jednak około południa poczuła, że ją samą zaczyna łamać w kościach a gorączka ogarnia bolesnym żarem głowę i resztę ciała. Z ulgą przywitała więc powracającą z pracy Łucję i powlokła się do siebie, by paść na łóżko i nareszcie zasnąć. Tym razem to Łucja zakrzątnęła się wokół niej troskliwie. Zrobiła herbaty lipowej, napaliła w piecu, wezwała doktora, który przykazał by Teresa wygrzała się w łóżku, wyspała porządnie i przez co najmniej trzy dni z niego nie wychodziła.
   Spała więc jak zabita aż do późnego, sobotniego wieczoru, gdy zwlokła się z łoża boleści, z przerażeniem przeglądając się w lustrze i dostrzegając na kalendarzu, który to dzień tygodnia.

- O niech mnie gęś gęgawa kopnie! Jak ja wyglądam?! Obraz nędzy i rozpaczy. Oczy czerwone i podkrążone. Cera ziemista. Zmarszczek i plam wątrobowych przybyło. I sił we mnie tyle, co w rozdeptanym robaku. A już jutro przecież bal! No, w takim stanie, to na pewno nie dam rady się tam dokaraskać. Bardzo żałuję, ale nie ma cudów! – wymamrotała z rozpaczą a potem napiła się zimnej herbaty i zamierzała wrócić z powrotem do łóżka. Jednak najpierw zapragnęła wyjrzeć na zewnątrz, bo mimo zapchanego nosa i bolesnego szumu w uszach zdało jej się, że czuje ożywczy zapach jaśminów, róż oraz mięty a ostatnie wrześniowe świerszcze tuż pod jej oknem wygrywają swój serdeczny koncert.
   Delikatny blask świecącej nad jej balkonem gwiazdy odbił się w oczach chorej kobiety. Zamigotał w jej sercu odnajdując tam iskierkę nadziei i wiary. Nagle przypomniała jej się dawno nie słyszana piosenka z młodości i bez zastanowienia zaczęła ją nucić, stojąc w otwartym oknie a jej głos z mocą popłynął poprzez ciche uliczki zanurzonego w gwiaździstą poświatę miasteczka.

Niewiele pamiętam z rodzinnych mych stron
Nasz ogród w dolinie, trzy wieże i dzwon
I wzgórza tam były i rzeka i las
I ktoś kto powiedział, że kocha się raz
Dni w słońcu mijały, lecz dzisiaj już wiem
Że przeszły, minęły, jak podróż, jak sen
O gwiazdo miłości nie zagiń we mgle!
O gwiazdo miłości, czy poznajesz mnie?
Spoglądam na niebo, gdy wstajesz ze snu
I myślę o chłopcu, co kiedyś był mój…

   Jej śpiew niósł się czystą, krystalicznie dźwięczną falą poprzez mgliste powietrze, poprzez sny mieszkańców i ich marzenia. Słysząc go Łucja narzuciła na siebie czym prędzej ciepłą chustę i wyskoczyła z mieszkanka na piętrze, by zbadać któż to tak wyśpiewuje po nocy. Ujrzawszy na balkonie chorą do niedawna sąsiadkę aż wstrzymała oddech z wrażenia. Oczy Teresy płonęły jak zaczarowane ogniki a z całego jej ciała płynęła niezwykła energia i udzielające się Łucji wzruszenie. Zupełnie zdrowa już Teresa stała na balkonie piękna, radosna i pełna blasku młodości. Łucja widząc to zadarła głowę wyżej i spojrzała prosto w przyjazną duszę zaczarowanej, migającej nad miasteczkiem gwiazdy. Przypomniało jej się wówczas, że kiedyś w młodości tak bardzo lubiła oglądać niebo razem z Karolem. Nazywać poszczególne konstelacje. Marzyć razem. Tańczyć na dachach garaży i spiewać, śpiewać ze szczęścia!
Czy to było tak bardzo dawno temu? Nie! Przecież nie ma nawet czterdziestu lat a całkiem się poddała, prowadząc smętne, spętane troskami i żalami życie. Czy nie mogłaby jeszcze spróbować ucieszyć się czymkolwiek? Czy to takie trudne?

Powędruj do niego i spytaj go czy
Pamięta dziewczynę z dawnych spotkań swych
Opowiedz mu gwiazdo, gdy znajdziesz go gdzieś
Że mówię ci o nim, że samej mi źle
O gwiazdo miłości nie zagiń we mgle!
O gwiazdo miłości czy poznajesz mnie?
Z włosami w warkoczach od maja po śnieg
Biegałam po łące radosna jak nikt
Bo przy mnie był chłopiec
Przy nas byłaś Ty!

   Dołączyła się do śpiewu pani Teresy i nie bacząc na gniewne syknięcia oraz nawoływania do uciszenia się wyrwanych przez ich piosenkę ze snu sąsiadów nuciła tę ulubioną niegdyś melodię głośno i wytrwale. Sobota pomału przeistaczała się w niedzielę a Pani Jesień wsłuchiwała się ze wzruszeniem w pieśń tych dwóch, obudzonych do życia kobiet…
  Z mieszkania wybiegł wówczas Karol a widząc, co dzieje się z jego żoną chwycił ją w objęcia i zawirował na rynku.
A gdy przytuliła się do niego, kończąc już swą pieśń i łkając jak pełne niespodziewanych, przepełniających je emocji dziecko on gładził pieszczotliwie jej plecy a patrząc w blednące niebo wyszeptał:
- Dziękuję Ci wróżko Konstancjo…

                                                                         
   Kochani! Ponieważ ostatnia część wydłużyła mi się w pisaniu niepomiernie postanowiłam opublikowac teraz przedostatni z tego cyklu post a za około dwie godziny rozpocznie sie właściwy bal. Nadal zapraszam wszystkich chętnych do uczestnictwa w nim! A póki co, moi mili, przeczytajcie o tym, co działo sie w noc przed balem....


8 komentarzy:

  1. To się zaczęło dziać :) Pisz sobie, Olu, spokojnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez calutka niedzielę pisałam!Zmeczyłam się bardzo, ale nic to! Bardzo lubię pisać!:-))

      Usuń
  2. Dobroczynna gwiazda na niebie, jakże trudno ją czasami dostrzec ....Pani Aniela, Pan Anastazy, Łucja i Teresa.... doczekali się swego szczęścia, czego nam wszystkim życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nam wszystkim zyczę szczęścia. Dlatego własnie napisałam te opowieści. Dlatego wciaz patrzę nieco naiwnie i idealistycznie na ten świat, chcąc zawsze widzieć w nim wiecej dobra niż zła. Niech zyje dobro i bliskość między ludźmi! Niech żyje przepojona serdecznymi myslami jesień!:-)

      Usuń
  3. I takie zakonczenia lubie najbardziej. Dla kazdej z postaci przez Ciebie opisanych wyczarowalas lepszy swiat.
    Przepiekna i wzruszajaca opowiesc do ktorej niewatpliwie bede wracala w dlugie zimowe wieczory.

    Olu! jeszcze raz dziekuje Ci bardzo za to, ze moglam uczestniczyc w tym magicznym balu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chciałam, by stworzone przeze mnie postaci mogły zaznać szcześcia i baśniowego odczarowania ich otulonych mgłą smutku i zwatpień serc. Cieszę się, iż mi sie to udało!
      A jeszcze bardziej sie cieszę, że mam tak cudownych, jak Ty znajomych, przyjaciół, na których mogę liczyć i nie zawieść się w takich, jak wczorajszy dniach.
      Ataner! Całusy zasyłam Ci gorące i usmiech wzruszony!:-))

      Usuń
  4. jestem, nieco spóźnina zdyszana ale już. i mam taką złoto-brązową suknie, kiedyś nabytą, bo nie mogłam jej się oprzeć, w liście i kwiaty złotej jesieni. nigdy jej dotad nie założyłam bo nie byłam na jesiennym balu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie widze przed oczami te Twoją cudownie jesienną suknię, Evuniu! Wygladasz w niej nieziemsko. Podobna do samej pani Jesieni. Do Hanny i Teresy, do Panny Szydełko - do wszystkich serdecznych postaci z miasteczka odnalezionych mysli!
      Cieszę się, ze jestes chętna do zabawy!:-)))

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost