Dziękuję za wszystkie Wasze serdeczne słowa pod moim poprzednim, wrześniowym postem. Jeśli chodzi o moje wychodzenie z choroby, to czuję się już znacznie lepiej a właściwie zupełnie dobrze. Niekiedy jeszcze pokasłuję, ale z tego co mówi lekarz może to trwać przez kilka następnych tygodni. W związku z tym staram się nie przemęczać i uważać na siebie.
Toczy się u nas zwyczajne życie. Październik wkroczył na Pogórze ze znacznym ochłodzeniem i deszczami. Zatem w ogrodzie pomału wszystko już opada, zmienia barwy, szykuje się do zimowego snu. Póki tylko się da staramy się korzystać z każdej słonecznej i ciepłej chwili. Tak, jak motyle, których całe chmary obsiadają teraz kwiaty, opadłe owoce i pnie drzew w ogrodzie cieszymy się promieniami słońca. Spacerujemy po okolicach, wybieramy się na grzybobranie, z mieszaniną zachwytu i nostalgii przyglądamy się jesiennym przemianom w naturze. Wszystkim tym coraz bujniejszym złocistościom, amarantom, fioletom, czerwieniom i brązom. Psy także napawają się dobrą pogodą znajdując plamy słońca na upstrzonych opadłymi liśćmi trawnikach i wylegując się na nich albo wpadłszy w szalony, radosny nastrój biegając i bawiąc się niczym beztroskie szczeniaki. Także Jacuś – nestor psiego rodu - zachowuje się jakby odzyskał młodość i sprawność w niczym nie ustępując brykającym w pobliżu córeczkom: Hipci i Misi. Zauważamy, iż noce pieski zdecydowanie wolą już spędzać w domu pochrapując na swych legowiskach i kanapie. Nie w smak im październikowa rosa i przymrozki. W związku ze zbliżającą się zimą mają coraz większy apetyt. Zachłannie opróżniają miski nie zostawiając nic dla ewentualnych, tajemniczych, nocnych gości w naszym ogrodzie.
Ze względu na zimne wieczory i poranki codziennie palimy w piecu C.O. i w kuchennym. Na szczęście drewna opałowego mamy w tym roku wyjątkowo dużo. Zgromadzone w kilku pomieszczeniach budynku gospodarczego wystarczy nam na długo. Może nawet na dwa sezony grzewcze. Dlatego nie śpieszymy się na razie z budowaniem wiaty. Na to przyjdzie czas najprawdopodobniej w przyszłym roku, gdyż owa budowa wiązać się będzie ze sporym i długotrwałym fizycznym wysiłkiem z naszej strony oraz, rzecz jasna, wydatkami.
Powyższa spokojna i pogodna w tonie relacja jest jednak tylko jedną stroną medalu, najbardziej widoczną częścią mojej rzeczywistości. Tkwią bowiem we mnie różne nie dające się wyjąć ani zapomnieć ciernie, które znacząco wpływają na to, jak patrzę na wszystko, co czuję. Najbardziej rani mnie beznadziejny stan zdrowia mojego taty, który resztę swoich dni kompletnie bezradny i zdany na opiekę innych niby duże niemowlę, spędzi w łóżku dotknięty coraz bardziej postępującą demencją, nie potrafiąc już mówić i nie rozumiejąc prawie nic z tego, co się do niego mówi. Karmić można go tylko gładkimi papkami, niemowlęcymi zupkami i musami, bo nie umie już gryźć ani przełykać żadnych kawałków pożywienia. To dla mnie ogromnie szokujące i bolesne, bo jeszcze rok temu funkcjonował prawie normalnie, chodząc po domu, samodzielnie korzystając z toalety, przygotowując sobie ulubione posiłki, patrząc na telewizję. Owszem, miał już duże problemy z pamięcią, ale dało się z nim porozmawiać logicznie. A teraz? Roślina...
Chcąc nie chcąc dostrzegam, iż niestety, źle się też dzieje na świecie. Widzimy to chyba wszyscy, lecz tkwimy w jakiejś niemocy i stuporze, nie wierząc już w to, że moglibyśmy mieć na te sprawy jakikolwiek wpływ. Ten stan trwa właściwie od ponad pięciu lat. Straszy się nas wirusem, klimatem, wojną i całą masą pomniejszych rzeczy. Kontroluje się coraz bardziej społeczeństwo, nakręca ludzi przeciw sobie, obezwładnia, doprowadzając niektórych do beznadziei, depresji czy nerwicy. I po co to wszystko? Wielu na takie pytanie odpowiada, że owładniętym strachem, ogłupionym i podzielonym narodem łatwiej się zarządza, łatwiej wprowadza się kolejne, absurdalne nieraz prawa i zarządzenia. A że z powodu owego zastraszania i wciskania coraz bardziej idiotycznych przepisów gospodarka kuleje a w wielu dziedzinach upada, że rośnie bezrobocie, niezadowolenie, złość i poczucie krzywdy, tego już politycy zdają się nie zauważać. Ciernie, ciernie...
Z nutą gorzkiej ironii myślę sobie czasem, że chyba lepiej by dla nas było, gdybyśmy wszyscy, tak jak mój tata zachorowali na demencję i przestali rozumieć co się wokół nas dzieje. Uśmiechalibyśmy się tylko pogodnie i bezmyślnie pochłanialibyśmy kłamliwą, medialno-polityczną papkę, którą się nas od pięciu lat karmi.
Jakoś odwykłam od pisania na blogu...Zazwyczaj tak to chyba jest, że im dłużej się nie pisze, tym trudniej do tego wrócić. Wypada się z tej wieloletniej rutyny. Trybiki blogowania zaczynają rdzewieć a nawet odmawiać posłuszeństwa. I pojawiają się pytania: czy właściwie blogowanie jest mi w ogóle jeszcze potrzebne ? Czy to blogowe pisanie ma szanse by zmienić coś na lepsze? Bo zdaje mi się coraz częściej, że pisanie dla samego pisania to za mało. Bo to zazwyczaj jałowe kręcenie się wokół podobnych, powtarzalnych tematów. Bezpieczne tkwienie w uwitym przez siebie gniazdku wzajemnych poklepywań po plecach i polubień. Blogowe pisanie to także, a może przede wszystkim ucieczka od tego na co nie ma się wpływu. Bo jakąś ucieczkę trzeba przecież mieć. Jednak w tym samym czasie tyle ważnych spraw leży odłogiem tchórzliwie zepchniętych w niebyt. Zwłaszcza tych prywatnych, związanych z trudną codziennością i z obawami o przyszłość, z dręczącymi troskami czy niepokojami o zdrowie i życie naszych bliskich. I tych rozpościerających się szerzej, bo dotyczących tego, co dzieje się w polityce i gospodarce naszego kraju oraz reszty świata...
Mimo wszystkich powyższych wątpliwości, mimo tego, że coraz mniej chce mi się pisać znowu stukam w klawiaturę komputera. Siłą wieloletniego nawyku znów wysyłam kolejny tekst w świat. Niepewnie wkraczam do blogowej rzeczywistości nie wiedząc, czy dobrze robię... A za oknem jedne z ostatnich promieni październikowego słonka wołają mnie bym natychmiast wyszła z domu i ufnie wystawiła ku nim twarz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!