środa, 11 grudnia 2024

Pomączyło…

 



 

…I oto znowu pobieliło nasze Pogórze. Niewiele tego śniegu. Ot tyle, ile cukru pudru na racuchach albo odrobiny mąki na stolnicy pozostałej z robienia makaronu. Ale nie wymagam na tę chwilę więcej. Cieszę się z tego, co jest, bo bardzo mi się już śniegu chciało. Szarzyzna panująca uparcie dookoła działała na mnie nieco przygnębiająco. Słonka wprawdzie brakuje, ale ta mączysta białość za oknem sprawia, że odrobinę rozjaśnia się rzeczywistość.I psy też cieszą się tą odrobiną śniegu...



   I jeszcze a propos mąki. Otóż dowiedziałam się niedawno o istnieniu mąki łubinowej. Robi się ją z nasion specjalnego (nie tego ogrodowego) łubinu. I jest podobno bardzo zdrowa. Zawiera mnóstwo białka i ma niski indeks glikemiczny, dlatego dobra jest dla cukrzyków oraz osób na diecie niskowęglowodanowej.  Zaciekawiła mnie ta wiadomość, bo lubię różne takie nowości. Tym bardziej, że na diecie ketogenicznej nie używa się zwyczajnej mąki pszennej, żytniej ani kukurydzianej a tylko tej, nie zawierającej węglowodanów. Całkiem sporo jest takich mąk. Bo to i kokosowa i migdałowa i orzechowa i palmowa i z siemienia lnianego…Można z nich robić różne smakołyki i nie martwić się o poziom cukru we krwi. O ile oczywiście, do przygotowania potraw na ich bazie nie doda się cukru!:-)



   Dlatego kupiłam niedawno pół kilo mąki łubinowej  i postanowiłam wypróbować ją w jakimś wymyślonym przez siebie przepisie. Lubię bowiem sama wymyślać przepisy a jeśli opieram się na cudzych, to robię to swobodnie, nie trzymając się zazwyczaj sztywno receptury. W takich okolicznościach przygotowywanie potraw ma dla mnie posmaczek przygody, eksperymentu, zabawy. A ponieważ nie zapisuję przeważnie swoich przepisów, dlatego za każdym razem wychodzą mi trochę inne smakołyki. Ale to mi nie przeszkadza, bo nie przepadam za powtarzalnością!:-)



   Będąc na diecie ketogenicznej, gdy nie je się zwyczajnego chleba ckni się czasem człowiekowi za jakimś pieczywem. Dlatego tym razem postanowiłam upiec bułeczki.

   W lodówce od dłuższego czasu pokutował kawałek białego sera (ok. 30 dag). I to od niego zaczęłam tym razem robienie ciasta na owe bułeczki. Roztarłam ów ser widelcem. Dodałam do niego trzy jajka i łyżkę miękkiego masła. Wszystko wymieszałam porządnie ze sporą szczyptą soli oraz z dwoma łyżeczkami proszku do pieczenia. Potem zmieliłam w młynku do kawy pół szklanki siemienia lnianego (w ten sposób robi się mąkę lnianą). Dosypałam lnianej mąki do ciasta i wówczas przyszedł czas na mąkę łubinową. Jest żółciutka i przypomina nieco z wyglądu mąkę kukurydzianą. Dosypałam łubinowej mąki do mojego ciasta -  tyle by je zagęścić tak, by dało się z niego ulepić kulki. Ponieważ masa była kleista, pomagało zwilżenie dłoni wodą. Potem obficie posypałam kulki ciasta ziarnem sezamowym, spłaszczyłam je trochę i ułożyłam na wyłożonej papierem blasze. Piekły się ok. pół godziny w temperaturze ok. 200 stopni. Obserwowałam z ciekawością proces ich rośnięcia przez szybkę w piekarniku mojej kuchenki opalanej drewnem. Najpierw pięknie wyrosły, wręcz napuchły tryumfująco. Potem zdecydowały się jednak opaść z rezygnacją. Ale nie do końca, na szczęście. A gdy się pięknie zrumieniły wyjęłam je z pieca i położyłam na kratkę do przestygnięcia. Po około pół godzinie nadawały się do jedzenia.




   Były pachnące orzechami i sezamem, mięciutkie i puszyste w środku a na brzegach lekko chrupiące. W smaku delikatne, podobne nieco do bułeczek drożdżowych, ale bez zapachu drożdży. Za cienkie by je przekrajać na pół, ale dobre by odwrócić je do góry nogami i posmarować gładki spód masłem. No pycha! Zwłaszcza jak się człowiek za chlebem stęsknił, to takie bułeczki wydają mu się prawdziwym rarytasem!:-) Myślę, że równie dobre wyszłyby z użyciem tylko mąki lnianej.  Może tylko nie byłyby tak żółciutkie w środku…Trzeba zatem w przyszłości spróbować i takiej opcji. Ale ponieważ mam tę mąkę łubinową, to zamierzam przy jej pomocy spróbować upiec np. świąteczne pierniczki. To dopiero będzie wyzwanie!:-)



   I jeszcze na koniec luźno związana z tematem tytułowej mączystości dygresja. Otóż czytam ostatnio z ogromnym zainteresowaniem i przejęciem „Drogę przez mękę” Aleksego Tołstoja. To powieść napisana w 1921 roku a opisująca Rosję tuż przed pierwszą wojną światową a potem pogrążoną w zamęcie wojny i rewolucji październikowej. Ach! Nie ma to jak klasyka literatury! Książka ta nie dość, że świetnie jest napisana, to jeszcze wspaniale przetłumaczona przez Władysława Broniewskiego. A w oryginale tytuł jej brzmi „Chożdienie po mukam”. Czyż nie kojarzy się to z mąką?:-) I przypomniało mi się przy tej okazji, że w czasach socjalizmu puszczali w naszej telewizji piękny, rosyjski serial będący ekranizacją tej powieści. Zaczęłam zatem szukać owego serialu w necie. Ale nic nie dawało wpisywanie tam tytułu „Droga przez mękę”. Dopiero gdy wpisałam „Chożdienie po mukam” – eureka! Natychmiast objawił mi się na YT ów radziecki serial wyprodukowany w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. 



Ależ się ucieszyłam! Poczułam się tak, jakbym cudownie przeniosła się w czasie do swoich lat nastoletnich, gdy z zapałem obserwowałam losy pięknych sióstr Daszy i Katii oraz zakochanego we wrażliwej Daszy  Iwana Tielegina. Przypomniało mi się, że kiedyś bardzo podobały mi się aktorki grające w serialu główne role, ale i dzisiaj podobają mi się równie mocno. Obie bardzo naturalne, bez tony tak modnego obecnie makijażu, wielkookie, emanujące szlachetnością, delikatnością i prostotą. Żadna amerykańska, hollywoodzka aktorka się do nich nie umywa. Powoli oglądam zatem ów serial, starając się jak najwięcej zrozumieć, ale niestety sporo już z języka rosyjskiego zapomniałam…No i pogryzając mięciutkie bułeczki łubinowe jednocześnie zagłębiam się w kolejny tom „Drogi przez mękę” Tołstoja. Jest tam mnóstwo cudownych opisów srogiej, rosyjskiej zimy, męczarni duchowych, szału uczuć,  ale i świetnych, dających do myślenia fragmentów opisujących stan umysłu ludzi żyjących w tamtej epoce, ich lęków i przeczuć, co do tego, co jest i co nadchodzi. Jakże to przypomina mi umysłowość dzisiejszych ludzi. Jak bardzo znowu współczesny świat przesycony zepsuciem obyczajów, nudą i pogonią za silnymi doznaniami zdaje się wisieć na włosku…



…Były to czasy, kiedy miłość, uczucie dobre i zdrowe, uważano za płaskość i przeżytek. Nikt nie kochał, ale wszyscy pożądali i jak zatruci lgnęli do wszystkiego ostrego, rozdzierającego wnętrzności. Dziewczęta ukrywały swą niewinność, żony – wierność. Dekadencja uważana była za przejaw dobrego smaku, neurastenia – za oznakę wyrafinowania. (…) Ludzie wymyślali sobie wady i perwersje, byleby nie zasłużyć na opinię mdłych”. (Droga przez mękę, wyd. 1954, str.7)

   A tymczasem za oknem śnieżna mąka sypie się z nieba i sypie…Może jak całkiem sporo naprószy to któryś z okolicznych gospodarzy wyciągnie swoje sanie i pomknie w dal…? Ech, rozmarzyłam się i zaraz zaczęłam nucić znaną niegdyś piosenke - „Trojki dwie gonią się. Leci w noc dzwoneczków głos…”  Poniżej można jej posłuchać w wykonaniu Reny Rolskiej...

*"Droga przez mękę" (t.1-3)Aleksy Tołstoj, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954

3 komentarze:

  1. Chociaż tylko pomączone, popudrowane, a zaraz robi się jaśniej.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mła pamięta "Drogę przez mękę" w formie słuchowiska zapodawaną, w czasach kiedy słowo audiobook nic nikomu nie mówiło. Mła była nieletnia i machnowców bała się jak wilka złego. Później wróciłam do lektury i zdziwko osoby dorosłej - to jest cholernie nierówna powieść. Doczytałam z czego to wynikało, pierwsza część powstała na emigracji, reszta po powrocie do Sowietów. Facet dobrze zaczął, dwie części dają się spoko czytać, choć przerobione ale potem pojechał w soc, choć ta część pierwsza, mimo przerobienia, nadal robiła na mła wrażenie. Facet miał niewątpliwie talent tylko bardzo starannie zaczął go marnować. Mógł być o wiele ciekawszym pisarzem ale ponoć zbyt sobie cenił pozycję na dworze Stalina. Tak w ogóle to prywatnie był ponoć paskudny, oportunizm to tylko jedna z wielu obrzydliwych cech, którą hodował. W naszej historii też się zapisał, przewodniczył komisji, która namiętnie wmawiała światu że w Lesie Katyńskim pochowano ofiary "hitlerowskich siepaczy". Ech... klasyka, wielką sztukę czasem tworzą mali ludzie. Bułeczki rulez, smaku narobiłaś i jeszcze ta wizja prawdziwego piekarnika. Psiapsiory na fotkach jedna wielka uroda. :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Lekki śnieżek byłby miły dla oka, by zakryć te burości i szarości.
    O mące łubinowej nie słyszałam, ale bułeczki super, zwłaszcza z tak zdrowymi dodatkami:-)
    Film chyba widziałam dawno temu, ale już nic nie pamiętam...

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czekolada czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słodycze słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost