…I oto znowu pobieliło nasze Pogórze. Niewiele tego
śniegu. Ot tyle, ile cukru pudru na racuchach albo odrobiny mąki na stolnicy
pozostałej z robienia makaronu. Ale nie wymagam na tę chwilę więcej. Cieszę się
z tego, co jest, bo bardzo mi się już śniegu chciało. Szarzyzna panująca uparcie
dookoła działała na mnie nieco przygnębiająco. Słonka wprawdzie brakuje, ale ta
mączysta białość za oknem sprawia, że odrobinę rozjaśnia się rzeczywistość.I psy też cieszą się tą odrobiną śniegu...
I jeszcze a propos
mąki. Otóż dowiedziałam się niedawno o istnieniu mąki łubinowej. Robi się ją z
nasion specjalnego (nie tego ogrodowego) łubinu. I jest podobno bardzo zdrowa. Zawiera
mnóstwo białka i ma niski indeks glikemiczny, dlatego dobra jest dla cukrzyków oraz
osób na diecie niskowęglowodanowej. Zaciekawiła mnie ta wiadomość, bo lubię różne takie
nowości. Tym bardziej, że na diecie ketogenicznej nie używa się zwyczajnej mąki
pszennej, żytniej ani kukurydzianej a tylko tej, nie zawierającej węglowodanów.
Całkiem sporo jest takich mąk. Bo to i kokosowa i migdałowa i orzechowa i
palmowa i z siemienia lnianego…Można z nich robić różne smakołyki i nie martwić
się o poziom cukru we krwi. O ile oczywiście, do przygotowania potraw na ich
bazie nie doda się cukru!:-)
Dlatego kupiłam
niedawno pół kilo mąki łubinowej i
postanowiłam wypróbować ją w jakimś wymyślonym przez siebie przepisie. Lubię
bowiem sama wymyślać przepisy a jeśli opieram się na cudzych, to robię to
swobodnie, nie trzymając się zazwyczaj sztywno receptury. W takich
okolicznościach przygotowywanie potraw ma dla mnie posmaczek przygody,
eksperymentu, zabawy. A ponieważ nie zapisuję przeważnie swoich przepisów,
dlatego za każdym razem wychodzą mi trochę inne smakołyki. Ale to mi nie
przeszkadza, bo nie przepadam za powtarzalnością!:-)
Będąc na diecie
ketogenicznej, gdy nie je się zwyczajnego chleba ckni się czasem człowiekowi za
jakimś pieczywem. Dlatego tym razem postanowiłam upiec bułeczki.
W lodówce od
dłuższego czasu pokutował kawałek białego sera (ok. 30 dag). I to od niego
zaczęłam tym razem robienie ciasta na owe bułeczki. Roztarłam ów ser widelcem.
Dodałam do niego trzy jajka i łyżkę miękkiego masła. Wszystko wymieszałam
porządnie ze sporą szczyptą soli oraz z dwoma łyżeczkami proszku do pieczenia.
Potem zmieliłam w młynku do kawy pół szklanki siemienia lnianego (w ten sposób
robi się mąkę lnianą). Dosypałam lnianej mąki do ciasta i wówczas przyszedł
czas na mąkę łubinową. Jest żółciutka i przypomina nieco z wyglądu mąkę kukurydzianą.
Dosypałam łubinowej mąki do mojego ciasta - tyle by je zagęścić tak, by dało się z niego
ulepić kulki. Ponieważ masa była kleista, pomagało zwilżenie dłoni wodą. Potem obficie
posypałam kulki ciasta ziarnem sezamowym, spłaszczyłam je trochę i ułożyłam na wyłożonej
papierem blasze. Piekły się ok. pół godziny w temperaturze ok. 200 stopni.
Obserwowałam z ciekawością proces ich rośnięcia przez szybkę w piekarniku mojej
kuchenki opalanej drewnem. Najpierw pięknie wyrosły, wręcz napuchły
tryumfująco. Potem zdecydowały się jednak opaść z rezygnacją. Ale nie do końca,
na szczęście. A gdy się pięknie zrumieniły wyjęłam je z pieca i położyłam na
kratkę do przestygnięcia. Po około pół godzinie nadawały się do jedzenia.
Były pachnące orzechami
i sezamem, mięciutkie i puszyste w środku a na brzegach lekko chrupiące. W
smaku delikatne, podobne nieco do bułeczek drożdżowych, ale bez zapachu
drożdży. Za cienkie by je przekrajać na pół, ale dobre by odwrócić je do góry
nogami i posmarować gładki spód masłem. No pycha! Zwłaszcza jak się człowiek za
chlebem stęsknił, to takie bułeczki wydają mu się prawdziwym rarytasem!:-)
Myślę, że równie dobre wyszłyby z użyciem tylko mąki lnianej. Może tylko nie byłyby tak żółciutkie w środku…Trzeba
zatem w przyszłości spróbować i takiej opcji. Ale ponieważ mam tę mąkę łubinową,
to zamierzam przy jej pomocy spróbować upiec np. świąteczne pierniczki. To
dopiero będzie wyzwanie!:-)
I jeszcze na koniec luźno związana z tematem tytułowej mączystości dygresja. Otóż czytam ostatnio z ogromnym zainteresowaniem i przejęciem „Drogę przez mękę” Aleksego Tołstoja. To powieść napisana w 1921 roku a opisująca Rosję tuż przed pierwszą wojną światową a potem pogrążoną w zamęcie wojny i rewolucji październikowej. Ach! Nie ma to jak klasyka literatury! Książka ta nie dość, że świetnie jest napisana, to jeszcze wspaniale przetłumaczona przez Władysława Broniewskiego. A w oryginale tytuł jej brzmi „Chożdienie po mukam”. Czyż nie kojarzy się to z mąką?:-) I przypomniało mi się przy tej okazji, że w czasach socjalizmu puszczali w naszej telewizji piękny, rosyjski serial będący ekranizacją tej powieści. Zaczęłam zatem szukać owego serialu w necie. Ale nic nie dawało wpisywanie tam tytułu „Droga przez mękę”. Dopiero gdy wpisałam „Chożdienie po mukam” – eureka! Natychmiast objawił mi się na YT ów radziecki serial wyprodukowany w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Ależ
się ucieszyłam! Poczułam się tak, jakbym cudownie przeniosła się w czasie do
swoich lat nastoletnich, gdy z zapałem obserwowałam losy pięknych sióstr Daszy
i Katii oraz zakochanego we wrażliwej Daszy Iwana Tielegina. Przypomniało mi się, że kiedyś
bardzo podobały mi się aktorki grające w serialu główne role, ale i dzisiaj
podobają mi się równie mocno. Obie bardzo naturalne, bez tony tak modnego
obecnie makijażu, wielkookie, emanujące szlachetnością, delikatnością i
prostotą. Żadna amerykańska, hollywoodzka aktorka się do nich nie umywa. Powoli
oglądam zatem ów serial, starając się jak najwięcej zrozumieć, ale niestety
sporo już z języka rosyjskiego zapomniałam…No i pogryzając mięciutkie bułeczki
łubinowe jednocześnie zagłębiam się w kolejny tom „Drogi przez mękę” Tołstoja.
Jest tam mnóstwo cudownych opisów srogiej, rosyjskiej zimy, męczarni duchowych, szału uczuć, ale i świetnych, dających
do myślenia fragmentów opisujących stan umysłu ludzi żyjących w tamtej epoce,
ich lęków i przeczuć, co do tego, co jest i co nadchodzi. Jakże to przypomina
mi umysłowość dzisiejszych ludzi. Jak bardzo znowu współczesny świat przesycony
zepsuciem obyczajów, nudą i pogonią za silnymi doznaniami zdaje się wisieć na
włosku…
„…Były to czasy,
kiedy miłość, uczucie dobre i zdrowe, uważano za płaskość i przeżytek. Nikt nie
kochał, ale wszyscy pożądali i jak zatruci lgnęli do wszystkiego ostrego, rozdzierającego
wnętrzności. Dziewczęta ukrywały swą niewinność, żony – wierność. Dekadencja
uważana była za przejaw dobrego smaku, neurastenia – za oznakę wyrafinowania. (…)
Ludzie wymyślali sobie wady i perwersje, byleby nie zasłużyć na opinię mdłych”.
(Droga przez mękę, wyd. 1954, str.7)
A tymczasem za oknem
śnieżna mąka sypie się z nieba i sypie…Może jak całkiem sporo naprószy to
któryś z okolicznych gospodarzy wyciągnie swoje sanie i pomknie w dal…? Ech, rozmarzyłam się i zaraz zaczęłam nucić znaną niegdyś piosenke - „Trojki
dwie gonią się. Leci w noc dzwoneczków głos…” Poniżej można jej posłuchać w wykonaniu Reny Rolskiej...
*"Droga przez mękę" (t.1-3)Aleksy Tołstoj, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954
Chociaż tylko pomączone, popudrowane, a zaraz robi się jaśniej.
OdpowiedzUsuńA mła pamięta "Drogę przez mękę" w formie słuchowiska zapodawaną, w czasach kiedy słowo audiobook nic nikomu nie mówiło. Mła była nieletnia i machnowców bała się jak wilka złego. Później wróciłam do lektury i zdziwko osoby dorosłej - to jest cholernie nierówna powieść. Doczytałam z czego to wynikało, pierwsza część powstała na emigracji, reszta po powrocie do Sowietów. Facet dobrze zaczął, dwie części dają się spoko czytać, choć przerobione ale potem pojechał w soc, choć ta część pierwsza, mimo przerobienia, nadal robiła na mła wrażenie. Facet miał niewątpliwie talent tylko bardzo starannie zaczął go marnować. Mógł być o wiele ciekawszym pisarzem ale ponoć zbyt sobie cenił pozycję na dworze Stalina. Tak w ogóle to prywatnie był ponoć paskudny, oportunizm to tylko jedna z wielu obrzydliwych cech, którą hodował. W naszej historii też się zapisał, przewodniczył komisji, która namiętnie wmawiała światu że w Lesie Katyńskim pochowano ofiary "hitlerowskich siepaczy". Ech... klasyka, wielką sztukę czasem tworzą mali ludzie. Bułeczki rulez, smaku narobiłaś i jeszcze ta wizja prawdziwego piekarnika. Psiapsiory na fotkach jedna wielka uroda. :-D
OdpowiedzUsuńLekki śnieżek byłby miły dla oka, by zakryć te burości i szarości.
OdpowiedzUsuńO mące łubinowej nie słyszałam, ale bułeczki super, zwłaszcza z tak zdrowymi dodatkami:-)
Film chyba widziałam dawno temu, ale już nic nie pamiętam...