niedziela, 15 września 2024

Kanada i …śmierć…

 



 

   … Jedyną pewnością dla każdego z nas wydaje się być śmierć. Ale ta pewność mało kogo wzmacnia i uspokaja, mało komu wlewa w serce sens, mało komu się do jej realizacji śpieszy. No chyba, że jest się już krańcowo zmęczonym życiem, bardzo się cierpi albo jest się ciężko, nieuleczalnie chorym i śmierć jawi się wówczas jako wytchnienie, upragnione wybawienie lub też ostatnia deska ratunku, gdy owo cierpienie fizyczne bądź psychiczne staje się nie do wytrzymania. Zapewne dla wielu samobójców odebranie sobie życia jest właśnie takim ostatecznym aktem uwolnienia się od bólu istnienia. Jedynym, co można jeszcze dla siebie samego zrobić. Ostatnią możliwością wyrażenia swej wolnej woli.

   Żyjemy w takich czasach, że prawo do godnej, medycznie wspomaganej śmierci zwanej eutanazją w wielu krajach staje się coraz powszechniejsze. Wstrząsnął mną niedawno artykuł, z którego dowiedziałam się, że w Kanadzie eutanazja stała się piątą w kolejności przyczyną śmierci w tym państwie ( wynika z tego, że co dwudziesta osoba w Kanadzie umiera dzięki eutanazji). Od 2016 roku, od kiedy zalegalizowano w Kanadzie eutanazję liczba tego typu odejść stale rośnie. Dlaczego? Co takiego dzieje się z ludźmi, że coraz liczniej decydują się na śmierć? Czy zanika w nich instynkt samozachowawczy? Czy takie odejścia są aktem odwagi czy tchórzostwa? Jakiż to nowotwór toczy tamtejsze społeczeństwo? Od dawna wiadomo, iż sytuacja kanadyjskich Indian a zwłaszcza ich kondycja psychiczna jest kiepska. Wielu z nich nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie. Potomkowie Pierwotnych Narodów borykają się z traumami z przeszłości, gdy ich przodkowie byli niszczeni, gnębieni i wyzyskiwani przez aparat państwowy. Obecnie mimo kilku rządowych programów mających pomóc tej ludności, zrównać jej szanse, odnaleźć się w społeczeństwie wciąż szerzą się wśród Indian przemoc, alkoholizm i narkomania. A także silna jest skłonność do alienacji i autodestrukcji. Jednak to wcale nie oni są głównymi beneficjentami państwowej pomocy medycznej w umieraniu. W tej kwestii Indianie radzą sobie przeważnie sami. Jednak co z resztą ludności kanadyjskiej? Ta także jak się okazuje ma ze sobą spore problemy. Nieuleczalne choroby, depresje, zmęczenie życiem, rozczarowanie co do polityki prowadzonej przez to państwo coraz bardziej zmierzającej w stronę komunizmu i totalitaryzmu…A przecież jeszcze niedawno Kanada była symbolem wolności, wielkich możliwości i bogactwa. Na myśl o niej oczy się uśmiechały a głębokie westchnienia wyrażały tęsknotę za tak cudowną krainą. Nawet w Auschwitz Kanada do tego stopnia pozytywnie się kojarzyła, że „Kanadą” nazywano baraki, w których sortowano odzież, bagaże i wszystkie rzeczy osobiste po spalonych w krematoriach nieszczęśnikach. Każdy z więźniów zrobiłby niemal wszystko by się do pracy do owej „Kanady” w Oświęcimiu dostać i bezpiecznie dotrwać tam aż do końca wojny.



   Kanada, to ogromne, północnoamerykańskie państwo, od dawna była upragnionym celem emigracji. Dla wielu kraj klonowego liścia nadal chyba takim marzeniem jest. W Internecie często pojawiają się natrętne reklamy sposobów, w jaki Polacy mogliby dostać się do tej cudownej krainy szczęśliwości i starać się o kanadyjskie obywatelstwo. Czyżby jednak ten wspaniały świat wcale nie był taki wspaniały jak się powszechnie uważa? Skąd w nim taka ilość eutanazji? Czy promuje się tam cywilizację życia czy może raczej śmierci? Dlaczego zamiast skupić się na powrocie do idei humanizmu a przede wszystkim realnej i skutecznej pomocy swym obywatelom, zamiast walczyć o ich godne istnienie Kanada woli wprowadzać u siebie cenzurę, dyktat poprawności politycznej, ograniczanie wolności obywatelskiej ( pamiętacie zamykanie kont bankowych truckerom odważającym się protestować przeciwko covidowemu zamordyzmowi”?)promocję nowoczesnych, lecz szkodliwych ideologii (np. klimatyzmu, wokeizmu i gender) a w końcu nazbyt skwapliwie ułatwiać  Kanadyjczykom przejście na drugą stronę tęczy?



   Samobójstwo wspomagane tłumaczy się prawem do wolnego wyboru człowieka. Jednak to prawo rozszerza się coraz bardziej i coraz łatwiej je uzyskać. Najpierw przyznano je ludziom śmiertelnie, potem już także nieuleczalnie chorym. Obecnie zamierza się je przyznać także osobom chorym psychicznie. Czy jednak osoba chora psychicznie jest w stanie podjąć świadomą decyzję? A może ktoś jej w tym decydowaniu chętnie dopomoże? Co więcej – w przeprowadzanych sondażach jedna trzecia kanadyjskich obywateli wypowiedziała się za prawem do eutanazji dla osób bezdomnych oraz skrajnie ubogich. Po co biedacy i pozbawieni domów mają się męczyć ?(a do tego dręczyć swym niewesołym widokiem szczęśliwych Kanadyjczyków?). Lepiej wszak skrócić ich męki i usunąć z pola widzenia. Może więc i do tego punktu doprowadzi wkrótce pełen współczucia, kanadyjski postęp cywilizacyjny? Niepokojące sytuacje mają podobno miejsce w domach opieki i seniora. Roznoszą się pogłoski o tym, iż coraz częściej pomaga się tam w odejściu starszym, bezbronnym ludziom. Chodzą słuchy, że osobom bezradnym i nie wyrażającym świadomej zgody, podaje się w tych miejscach leki uspokajające albo uśmierzające ból czasem w zbyt dużych dawkach. I szybko usypia się po nich na zawsze…System najwidoczniej decyduje, że nadszedł już czas dla podopiecznych owych domów na ostateczne przejście na drugą stronę. A opiekunowie zdanych na ich łaskę i niełaskę starców wykonują wolę owego systemu a niekiedy nawet samowolnie decydują o tym, kto powinien już umrzeć. Jakże to według niektórych humanitarne, jakże rozsądne i pożyteczne! Wszak społeczeństwo się starzeje i zaczyna brakować miejsca w domach opieki. Coś trzeba zrobić zatem by to miejsce zwolnić, nie marnować funduszy na zajmowanie się ludźmi nie rokującymi żadnych nadziei na wyzdrowienie i usamodzielnienie się…Nic dziwnego więc, iż wielu staruszków zaczyna się bać o swoje życie, że lękają się umieszczenia w takich domach czy nawet w szpitalach. A mnie od razu przypominają się przy tej okazji historie o eugenicznych morderstwach popełnianych w hitlerowskich Niemczech na niepełnosprawnych fizycznie i psychicznie ludziach. O segregacji na obozowej rampie w Oświęcimiu. Ci zdatni do pracy na jedną stronę a starzy, chorzy i dzieci do pieca…Czy ku temu właśnie zmierza współczesny świat?



   Ale wróćmy do zagadnienia samobójstwa. Czy człowiek nie ma do niego prawa? Czy pozbawianie siebie życia to zło i niewybaczalny grzech? Nie, moim zdaniem nie można nikomu tego prawa odbierać ani oceniać i potępiać nikogo za tak desperacki, wykonany przez samego siebie czyn. Nie wiemy bowiem w jakiej sytuacji, w jakiej kondycji sami być jeszcze możemy i gdzie skończą się granice naszej własnej wytrzymałości, rozpaczy i niemożliwego do zniesienia cierpienia. Ja sama nie wykluczam, że kiedyś i ja zapragnę udzielenia pomocy w odejściu tam, skąd się już nie wraca. Czasem wszak wystarczy odłączenie aparatury podtrzymującej funkcje życiowej u osoby, która już bardziej jest warzywem, niż człowiekiem. Tylko kto ma o tym zdecydować? Rodzina? Lekarz neurolog, który stwierdzi, że nastąpiła śmierć mózgu? A przecież zdarza się, że ludzie w bardzo ciężkim stanie zdrowieli jednak – jeśli nie zupełnie, to na tyle by móc egzystować dalej a nawet cieszyć się tą egzystencją. Przeraża mnie jednak, że procedury, które z założenia powinny być wykonywane rzadko i tylko w wyjątkowych sytuacjach stają się coraz łatwiej dostępne, banalnie wręcz proste a przez to często wykorzystywane, że bez przeszkód prawnych i wahań moralnych wynaturza się idea świętości i nienaruszalności życia, że aparat państwowy tak łatwo, zbyt łatwo przyznaje prawo do tego rodzaju śmierci. Bardzo często owa łatwość medycznego uśmiercania wiąże się też z zapotrzebowaniem na organy wewnętrzne. Wszak transplantologia rozwija się wspaniale a do tego nielegalny handel organami ludzkimi kwitnie…

   Pamiętać jednak należy, iż wiele osób wyrażających chęć śmierci, pragnienie skrócenia swej męki, gdy już dochodzi do tego ostatecznego momentu jednak zmienia zdanie. Wycofuje się. Chce mimo wszystko żyć. Jeśli nie dla siebie, to dla swoich bliskich. Zdarzają się też sytuacje, że właśnie nie chcąc być ciężarem dla bliskich niektórzy rezygnują z walki o życie, wiedząc iż nie ma żadnych szans na wyzdrowienie, że chyba tylko cud mógłby im pomóc. A cuda przecież tak rzadko się zdarzają…



   Bywało, iż doprowadzeni do ostateczności więźniowie obozów koncentracyjnych rzucali się na druty pod wysokim napięciem. Śmierć ta była straszna, ale pewna i natychmiastowa a świadomość tego, iż dla tkwiących w obozowym koszmarze uwięzionych tak łatwo dostępna stanowiła w ich położeniu jakąś pewność, pociechę oraz oparcie.

   Nie znam statystyk co do ilości samobójczych śmierci w obozach koncentracyjnych (nie wiem nawet czy takie statystyki były prowadzone). O takich rzeczach dowiedzieć się można raczej ze wspomnień byłych więźniów, czy też z relacji strażników. Ile tego było tak naprawdę? Można się tylko domyślać. Nie były to jednak samobójstwa masowe czy też codzienne.  Mimo wszystkich potworności, których stale doświadczali tam więźniowie. Co zatem dawało im siłę w tak strasznych okolicznościach? Czy była to wiara w Boga, czy może tęsknota za najbliższymi, za starym, normalnym życiem? A może owo codzienne trwanie i nietarganie się na swoje życie wywołane było tylko stanem totalnej apatii, zobojętnienia na wszystko co działo się wokół, automatyzmem powtarzanych stale czynności…?

   Myślę jednak, iż u większości uwięzionych wola przeżycia była tą decydującą sprawą. Dla wielu z nich samo to przeżycie było aktem zwycięstwa nad oprawcami, którzy przecież robili wszystko by ludziom odechciewało się istnieć. Przeżyć, móc się jeszcze kiedyś życiem ucieszyć a także dać świadectwo tego, czego musieli w obozowych piekłach doświadczyć. To był ich cel i źródło nadludzkiej wytrzymałości.

   Mówi się, że dobre czasy tworzą słabych ludzi a czasy złe – silnych. Nam, współczesnym społeczeństwom przez wiele lat dane było żyć w relatywnie dobrych, pełnych dobrobytu, spokoju i poczucia bezpieczeństwa latach. Przyzwyczailiśmy się do nich i uwierzyliśmy, iż zawsze tak już będzie. Jednak teraz dostrzegamy, że zewsząd coraz więcej pojawia się zagrożeń, zwiastunów tego, że będzie coraz gorzej, nie potrafimy sobie radzić z trudnościami dnia codziennego. A jakby problemów i obaw było mało zapowiada się nam kolejne pandemie, klimatyczny Armagedon, wojny, niemożliwy do powstrzymania napływ emigrantów i uchodźców. Plajtuje coraz więcej przedsiębiorstw i firm. Rodzi się coraz mniej dzieci. Rośnie liczba depresji, zwiększa się ilość bankrutów i bezrobotnych, osób nie potrafiących już wykrzesać z siebie optymizmu i siły przetrwania. Dlatego coraz więcej jest ludzi, które widząc co się dzieje planują wyjazd z kraju. Najlepiej gdzieś daleko od Europy. Tam, gdzie gospodarki nadal się rozwijają, także dzięki temu,  iż nie wdraża się tam nowych, modnych i coraz bardziej zawłaszczających rzeczywistość ideologii, cenzury i nakazów poprawności politycznej oraz totalnej, cyfrowej kontroli wszystkich jednostek. Jeszcze istnieje na świecie kilka takich miejsc (nie jest nim niestety Kanada), ale przecież wszyscy nie mogą wyjechać. A poza tym znane porzekadło wcale nie kłamie głosząc, iż wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Trudno dzisiaj znaleźć naprawdę realny raj na ziemi.



      Odnoszę wrażenie, że ludzie są coraz słabsi, a do tego coraz bardziej zobojętniali na to, co się dzieje.  Poddają się i biernie czekają na to, co się stanie, bo nie wierzą, że sami mogliby mieć jakiś wpływ na przyszłość swoją i swych dzieci. Bywa, iż  z lęku przez spojrzeniem w oczy rzeczywistości takiej, jaka ona w istocie jest, odwracają się od niej. Tworzą sobie jakieś fantasmagorie, idealistyczne Kanady na własny użytek. Snują pełne przyjemności i uspakajających tematów sielankowe opowieści, w których zanurzeni udają, iż to jedyna i prawdziwa rzeczywistość. I aby zachować pozory niezmienności oraz szczęścia wystarczy nie dostrzegać tamtej, tej która przeraża, udając przed sobą samym jakoby jej wcale nie było. Śnić i dobrze się mieć w owym dającym namiastkę ukojenia śnie. Dostrzegam, iż wiele ludzi wycofuje się, ucieka w jakąś formę ułudy, w pozorny optymizm i w udawaną obojętność wobec przeżartego chaosem i destrukcją świata. To prawie tak jakby tych osób już nie było. Jakby sami skazywali się na nieistnienie. Jakby byli tylko ludzikami w jakiejś komputerowej grze a nie realnymi, czującymi mocno istotami…No chyba, że naprawdę jesteśmy takimi ludzikami a wszystko, co nas otacza jest tworzoną przez kogoś fikcją, rodzajem wirtualnej zabawy. Łatwo, bez żalu i wyrzutów sumienia można zatem kliknąć i sprawić by to wszystko zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Eutanazja jest wszak rodzajem takiego kliknięcia…

   A świat, ten realny? Jest taka możliwość, iż może jednak jakiś świat rzeczywiście istnieje. Co z nim? Och! Z nami czy bez nas jakoś przecież będzie się toczył. Da sobie radę. A poza tym wszak prędzej czy później i tak trzeba będzie umrzeć… Mało kto się jednak nad tym zastanawia póki jest w miarę zdrowy i sprawny. Lecz przykład Kanady mówi, że życie ludzkie ma coraz mniejszą wartość. A ponieważ postępująca globalizacja sprawia, że kraje na całym świecie mocno się do siebie w wielu kwestiach upodobniają, nie jest wykluczone, że i u nas wkrótce ktoś szybko i bezboleśnie chętnie nam w odejściu na tamtą stronę pomoże, zwłaszcza jeśli będziemy w czymś wadzić systemowi…

 


niedziela, 8 września 2024

Oparcie…

 


 

   Ten tekst ma związek z tematem poprzedniego. Bo oparcie często bywa też synonimem zaufania.A to takie ważne by móc na czymś się oprzeć. Na czymś trwałym, fundamentalnym, niepodważalnym i pewnym. Lub też iluzorycznym, ale dla nas ważnym. Każdy z nas potrzebuje czegoś takiego, nawet gdy sobie tego nie uświadamia. Dla jednego to wiara i religia, dla drugiego nauka i doświadczenie empiryczne, dla trzeciego poglądy polityczne, dla następnego rodzina, miejsce do życia, tradycja, historia, dobro, uczciwość, sumienie…. Gotowiśmy bronić tego czegoś niemalże do utraty tchu, bo nie wyobrażamy sobie byśmy mogli bez tego oparcia istnieć. Zaraz owładnęłaby nami przerażająca pustka i samotność. Przewrócilibyśmy się i stalibyśmy  jako te bezradne, wywrócone na grzbiet żuki, które nie dają rady o własnych siłach stanąć znów na nogi. Bo jak tu istnieć bez poczucia jakiejś pewności i sensu? Jak przetrwać wiedząc, że nie ma nic, w co warto wierzyć, o co walczyć?



   Dla mnie takim oparciem, ucieczką od coraz bardziej niepokojącej rzeczywistości polityczno-społecznej była dotąd natura. Jej prostota, sprawiedliwość i sens. Piszę „była”, ale przecież w dużej mierze nadal jest i będzie. Zdarzenie z użądleniem przez szerszenia mocno nadszarpnęło moją ufność. I chwilowo zachwiało mną w posadach. Wracam jednak do swego poczucia sensu, do tego, co mnie wewnętrznie kształtuje oraz pomaga istnieć. I nadal, mimo wszystko, tym czymś jest bliski związek z naturą. Rozumiem, że w naturze także istnieją zagrożenia a ja w żaden sposób nie jestem przed nimi chroniona, bo w równym stopniu podlegają im wszystkie istoty żywe. Jest to normalne i sprawiedliwe. Miłość do natury w żaden sposób nie zabezpiecza przed bolesnymi ciosami z jej strony. Tak jak miłość do rodziców nie zabezpiecza przed ich ostrymi reprymendami, jeśli na nie zasłużymy. Miłość do rodziców niestety nie zabezpiecza też przed ich utratą. Przez całe życie doznajemy kolejnych utrat, z którymi musimy się pogodzić a nawet uznać je za naukę dla nas. I po każdym kolejnym upadku wstać i iść dalej, wiedząc i rozumiejąc więcej.



   Osy i szerszenie istniały i będą istnieć. Mają do tego takie samo prawo jak ja. Tyle, że ja muszę się nauczyć uważniej i bezpieczniej istnieć pośród nich. Nie popadać w paraliżujący lęk lecz być świadomą wielu możliwych zagrożeń. A także stać się nieco mniejszą idealistką, czyli osobą kroczącą zanadto w chmurach a zbyt mało po twardej ziemi.  Nie zastanawiać się też, czy zasłużyłam w jakiś sposób na ten wypadek z szerszeniem. Być może potrzebna mi była taka właśnie lekcja. A może owo użądlenie było tylko to ślepym trafem. Czystym przypadkiem. Nie wiadomo. Zdaję sobie sprawę, że choćbym nie wiem jak uważała, to i tak wszystko zdarzyć się może. I kiedyś się zdarzy, w taki czy inny sposób. Gdyż przeznaczeniem każdego jest wszak ostateczny koniec istnienia…



   Likwidacja szerszeni w naszym ogrodzie zwróciła nam uwagę na konieczność bliższego przyjrzenia się starej jabłoni, w której istniało jedno z owych owadzich gniazd. W jakiś czas po owej likwidacji oglądając owo drzewo stwierdziliśmy, że w większości jest ono spróchniałe, popękane na całej długości pnia, suche i puste w środku. Z tego pustego miejsca w ubiegłych latach korzystały kolejne pokolenia ptaków zakładając tam swoje gniazda. A w tym roku już żaden ptak nie miał tam przystępu, gdyż w całości zasiedliły je szerszenie.  Krążyły wokół niego strzegąc czujnie swego siedliska i nie pozwalając nawet na swobodne przechodzenie obok. Ilekroć kosiłam w jego pobliżu zawsze miałam z tyłu głowy informację, by mieć się na baczności, by nie stracić go z pola widzenia. Bo gdy tylko podchodziłam zbyt blisko rozwścieczone owady latały agresywnie nad moją głową a nawet mnie w nią uderzały ostrzegawczo, na szczęście nie żądląc jednak. Cezarego dwukrotnie jednak użądliły, kiedy nieświadom jeszcze ich obecności w drzewie zbliżył się do nich, ale ponieważ nie jest na nie uczulony, to poza chwilowym, specyficznym bólem nic więcej przykrego nie odczuwał.

   Po każdej wichurze czy deszczu coraz więcej suchych gałęzi opadało ze stareńkiej jabłoni a nieliczne jabłka, które jeszcze rodziła małe były, cierpkie w smaku i robaczywe. Żal mi było staruszki, jak żal mi każdego innego wycinanego drzewa czy krzewu, ale musiałam zgodzić się z Cezarym, iż nie ma co zwlekać. Należy podjąć ostateczną decyzję i niestety ściąć drzewo, z którego nie ma już żadnego pożytku, a które przeciwnie, może stanowić zagrożenie dla nas i psów, jeśli nagle złamałoby się i zwaliło nagle na kogoś z nas. Poza tym jego pusty pień w przyszłych latach znowu mógłby służyć innym owadom za świetne miejsce do zasiedlenia. A tego na pewno już byśmy nie chcieli. Poza tym mamy w ogrodzie kilka innych jabłoni. Jabłek z nich jest aż nadto dla nas.

   Pewnego dnia zatem nasz znajomy, uczynny drwal oraz Cezary wzięli się za ścinanie jabłoni. A zrobili to tak sprytnie, że padając drzewo niczego nie uszkodziło, nie złamało, choć w pobliżu wiele rośnie drzew, krzewów i bylin, choć tuż obok stoi pokryta dachówkami wiata na drewno opałowe.

   Sądzimy z mężem, że teraz owe rośliny będą lepiej rosły, że posadzone w ich pobliżu kwiaty też poczują się lepiej. Owa wielka jabłoń wysysała bowiem z ziemi ogromną ilość życiodajnej wilgoci i pewnie dlatego zawsze rosnące w jej pobliżu rośliny wyglądały marnie.







   Po ścięciu jabłoni zajrzeliśmy z ciekawością do jej wnętrza. Widać tam było ogromne, podzielone na okrągłe plastry gniazdo szerszeni...Była to wspaniała, wielopoziomowa, szerszeniowa kraina ze swoimi prawami, planami, ścieżkami, ze swoją zwyczajną codziennością. Nie spodziewała się zapewne, że tak nagle przestanie istnieć…Dokładnie tak samo, jak nie spodziewały się tego upadające ludzkie państwa i metropolie, które uważały, że są niezniszczalne i wieczne, że zawsze będą stanowiły oparcie dla kolejnych pokoleń. Ale historia przetoczyła się po nich niczym miażdżący wszystko na swej drodze walec. I nadal się toczy, choć wielu z nas do niedawna wydawało się, że żyjemy w najlepszym, najbezpieczniejszym momencie dziejów ludzkości…

                                                         miejsce po ściętej jabłoni a w tle stara lipa

                                        


środa, 4 września 2024

Zaufać…

 


                                                            zdjęcie z Internetu

   Czasy są takie, że coraz trudniej o zaufanie między ludźmi. Coraz mniej też ufności do instytucji oraz do państwa jako takiego. Ów brak zaufania sprawia, iż jako obywatele coraz bardziej czujemy się pozostawieni sami sobie lub też bezwzględnie wykorzystywani przez aparat państwowy nie dostając wiele w zamian.  No może tylko puste obietnice, nachalną propagandę oraz rozrywkę mającą odwrócić nasze zainteresowanie od spraw naprawdę istotnych. Budowla państwa, która powinna nam dawać poczucie stałości, spokoju i bezpieczeństwa zdaje się w naszych oczach obracać omalże w ruinę.

   A przecież czemuś zaufać trzeba. Nie ufając nikomu ani niczemu ciężko jest egzystować. Tracąc ufność w sprawy, ludzi i instytucje zostajemy bowiem sami, zdani jedynie na własne siły i rozum. Narażamy się na egzystencję w ciągłej niepewności a także w alienacji czy nawet w poczuciu ostracyzmu pośród inaczej myślących. A jedyną pewnością staje się dla nas tylko owa niepewność i niemożność zaufania już w nic i w nikogo. Da się tak żyć, ale jak smutne, samotne i gorzkie to życie…

   Powyższe myśli naszły mnie po wysłuchaniu wywiadu z pewnym bardzo popularnym ostatnio, elokwentnym i mającym ogromną wiedzę doktorem ekonomii. Otóż on zrobił moim zdaniem wielką rzecz. Zgromadził grono wybitnych specjalistów oraz naukowców i wraz z nimi opracował merytoryczny dokument ( „Drapieżny Zielony (nie) ład” ) traktujący krytycznie o założeniach „Zielonego ładu”, rozkładając go na czynniki pierwsze, wskazując jego zwycięskich, lecz nielicznych beneficjentów, ale i  licznych przegranych. Ów wielostronicowy dokument to bardzo ważne ostrzeżenie przed wdrożeniem programu „Zielonego ładu” w życie. Ostrzeżenie dla państwa, ale i dla każdego obywatela. Ten tak bardzo promowany bowiem przez media i aparat państwowy ład wiązać się będzie z horrendalnymi podwyżkami cen prądu i wszystkich nośników energii. Tak ogromnymi, że doprowadzi do drastycznego zbiednienia społeczeństwa, do bankructwa wielu firm i przedsiębiorstw, do przymusowych remontów budynków, których koszty w większości poniosą zwykli ludzie, do rezygnacji z posiadania samochodu, bo te spalinowe nie będą już produkowane a na elektryczne czy wodorowe mało kogo będzie stać, do lockdownów energetycznych, do zwiększonej fali samobójstw u jednych a u drugich do przymusowej emigracji z naszego kraju w celu odnalezienia gdzieś jakiegoś miejsca zdatnego jeszcze do normalnego życia, skoro już Polska takim miejscem nie będzie.

   Ów „Zielony ład” jest receptą Unii Europejskiej oraz każdego z wchodzących w jej skład państw (choć nie tylko bo np. Wielka Brytania, Kanada czy Australia też go wdrażają) na zagrożenia związane z ociepleniem klimatu i oskarżaną o jego spowodowanie nadmierną emisją dwutlenku węgla do atmosfery. Odpowiedzialnością za ową emisję obarcza się ludzi. Można w to wierzyć, można nie wierzyć, uznając, iż klimatyzm jest tylko globalną ideologią wdrażaną w celu zdobycia jeszcze większej władzy nad ludzkością oraz jej totalnej kontroli. Jednak bez względu na przekonania prywatne wszystkim ludziom każe się wdrożyć w życie drastyczne ograniczenia w emisji owego dwutlenku węgla. A owe ograniczenia i pomysły zapisane są właśnie w założeniach „Zielonego ładu”.

   Doktor ekonomii, o którym wspomniałam powyżej, uważa iż da się w Polsce zastopować wdrożenie Zielonego ładu. A sposobem na to miałoby być ogólnonarodowe referendum, w którym obywatele opowiedzą się za lub przeciw Zielonemu ładowi. Oby udało się takie referendum zorganizować. Oby ludzie wypowiedzieli się w nim jednoznacznie. Oby potem władze państwowe uznały wyniki owego referendum. Bo jeśli to się nie uda, jeśli opinia obywateli nic dla państwa znaczyć nie będzie wówczas będziemy zgubieni, czy też wedle zwolenników klimatyzmu – uratowani…

   I jeszcze konstatacja a propos owego zaufania do państwa. Wielu z nas niestety straciło owo zaufanie w czasach pandemii. Dostrzegło bowiem wtedy w owej pandemii globalne oszustwo, na którym wiele firm farmaceutycznych oraz urzędników państwowych i unijnych zarobiło krocie, przekupione przez owe firmy państwa zadłużyły się ponad miarę (czego skutki widać do tej pory), wiele osób straciło dorobek życia, gdy zmuszonych było zamknąć swoje przedsiębiorstwa, a inne postradały zdrowie a nawet życie nie mogąc uzyskać właściwej pomocy lekarskiej, kiedy podstawą owej pomocy był negatywny wynik testu covidowego (doliczono się ok. 250 tysięcy ofiar nadmiarowych zgonów, spowodowanym właśnie brakiem owej pomocy). Osoby przewlekle chore bardzo często pozostawiano samym sobie a tym wykazującym oznaki infekcji czy  zapalenia nakazywano ścisłą kwarantannę i łykanie paracetamolu aby potem, gdy im się już pogorszy zabrać je do szpitala i umieścić pod respiratorem, co z kolei bardzo często skutkowało śmiercią. W tym samym czasie odbierano prawo do wykonywania zawodu wielu niepokornym, odważającym się inaczej myśleć, działać i leczyć lekarzom. Do dziś zresztą wloką się procesy przeciwko nim.

   Nie dziwota więc, iż przestano też ufać państwu w kwestii wprowadzanych na szybko, nie przebadanych właściwie szczepionek. Naganiano do nich ludzi stosując manipulację i nachalną propagandę a do tego prośby, groźby i dyskryminację, np. zwalniając  za odmowę zaszczepienia z pracy, czy też zabraniając podróży zagranicę. Dzisiaj słyszy się o wielu osobach cierpiących czy nawet umierających na skutek przyjęcia owych szczepionek. Wygląda na to, iż lekarstwo okazało się gorsze od choroby... Być może specjalne, zabójcze partie preparatów mieszane były ze zwyczajnymi, nieszkodliwymi szczepionkami na covid.  Nie każdy przecież (na szczęście!) odczuł ujemne skutki tych szczepień. Tak czy siak od jakiegoś czasu coraz częściej pojawiają się zawały serca u ludzi w każdym wieku, więcej występuje  też przypadków zakrzepicy żył i wynikających z niej zatorów czy udarów, zdarzają się trwałe bądź przejściowe paraliże ciała, coraz więcej jest przypadków Alzheimera i otępienia starczego a przede wszystkim słyszy się o ogromnych ilościach nie poddających się leczeniu nowotworów, na skutek ich błyskawicznego rozprzestrzeniania się w organizmach zwanych przez lekarzy turborakami”. A to tylko niektóre z licznych przypadłości trapiących wielu zaszczepionych. Można w to wierzyć, można nie wierzyć, ale prawie każdy z nas znał kogoś, kto ciężko zachorował albo umarł w jakiś czas po przyjęciu owych zbawczych preparatów. Czy był to tylko nic nie znaczący zbieg okoliczności a może zwyczajny przypadek? Zauważam jednak, iż nawet na moim parafialnym cmentarzyku robi się ostatnio prawdziwie tłoczno…

    Jednak mimo powyższego wiele osób nadal ufa w dobre intencje państwa. Jeśli nie we wszystkie, to przynajmniej w te dotyczące dbania o zdrowie obywateli. Po prostu w głowie się im nie mieści, że państwo nakazując przyjęcie owych szczepionek mogłoby chcieć tak okrutnie oszukać, wykorzystać i zaszkodzić własnym obywatelom. Co jak co, ale co to, to nie! Nigdy! To wymysły ludzi niespełna rozumu! Przecież gdyby te teorie spiskowe okazały się prawdą byłoby to jednoznaczne z tym, że to nie państwo, ale szatańska, nastawiona tylko na zyski bezwzględna, przerażająca machina.

   No tak, ale wielu z nas dostrzega, że w innych dziedzinach owa okrutna machina sprawnie działa na niekorzyść obywateli, że zdaje się naszym oprawcą i pasożytem. Na przykład robi tak w kwestii wdrażania złowieszczego„Zielonego ładu” nie bacząc wówczas na koszty i nieszczęścia wynikające z owego wdrażania dla ludzi. Np. ów doktor ekonomii, o którym pisałam powyżej ufał i nadal ufa w pozytywne działanie szczepionek na covid (lub też skutecznie wypiera wszelkie na ich temat obawy). Natomiast podejrzewa o najgorsze państwo, usiłujące wbrew rozsądkowi zaimplementować kompletnie rujnujące naszą normalność oraz życie założenia „Zielonego ładu”. Dziwnie wybiórcza by nie powiedzieć naiwna jest moim zdaniem jego ocena etyki działania naszych władz. Co do jednego zagadnienia zdają mu się być aniołami, a co do innego diabłami…

   Skąd taka niekonsekwencja?…Cóż. W coś przecież trzeba wierzyć. Czemuś zaufać i na czymś się oprzeć…A to dotyczy zarówno każdego z nas, jak i wielce wykształconych oraz elokwentnych doktorów ekonomii…

 poniżej link do ciekawej rozmowy z dr ekonomii A. Bartoszewiczem na temat Zielonego ładu : 

 poniżej link do pełnej treści krytycznego raportu na temat Zielonego ładu :


                               link:     Zielony (nie)ład

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zaufanie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane Zielony Ład zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost