czwartek, 14 kwietnia 2016

Historia kózki Brykuski


   Tegoroczna wiosna jest wielce kapryśna i po dwóch dniach słonka znowu postanowiła obdarzyć nas chłodem i deszczem. Przed chwilą zaledwie mżyło.Teraz leje jak z cebra! Niebo zaciągniete sinymi chmurami. A jeszcze wczoraj pod wieczór siedziałam sobie w błogim ciepełku na łące i opalając piegowaty nos obserwowałam moje kozie stadko. Dostrzegajac po raz kolejny jak złośliwe jest zachowanie Brykuski względem jej córeczki, jak szczypie ją, bodzie i brutalnie odtrąca przypomniałam sobie o napisanej przeze mnie jakiś czas temu historii. Rzecz o dzieciństwie mojej czarnej kózki Brykuski. O jej przygodach, o czasach kiedy musiała przejść wiele ciężkich a nawet smutnych chwil odtrącana przez własną matkę, samotna w koziarni pełnej wrogich czy też obojętnie nastawionych kóz. A ponieważ to dość długa opowieść dzisiaj pokażę Wam pierwszą jej część. Mam nadzieję, iż w nawale wiosennych prac i porządków, znajdziecie chwilę aby poczytać trochę i mieć ochotę na więcej!:-))



                               Historia kózki Brykuski, cz.1



- Pierwsze moje wspomnienie?

- Leżę mokra i drżąca w stajni na sianie. Właśnie się urodziłam. Czuję zapach mojej mamy. Czekam na nią. Ona zajmuje się moim wcześniej urodzonym braciszkiem. Wylizuje go dokładnie. Mówi mu, że jest śliczny i słodki. A on przy pomocy mamy stawia swoje pierwsze kroki. I chwilę potem zaczyna ssać mleko. Przełykam głośno ślinę. W pustym brzuszku burczy mi głośno. W półmroku panującym wokół dostrzegam, iż jest tu wiele innych kóz. Żadna z nich nie zwraca na mnie uwagi. Jedne zajmują się swymi maleństwami. Inne żują siano albo drapią się po grzbietach rogami. Niektóre z koźląt są już na tyle duże by biegać, bawić się ze sobą i skakać wesoło. Meczą, gdy nie uda im się wskoczyć na żłób czy dosięgnąć do paśnika z sianem. Większość maluchów śpi zagrzebana w sianie. Ich matki są blisko.

- Mamo, mamusiu! Zimno mi! – wołam wreszcie, bo chyba mama całkiem o mnie zapomniała. Próbuję wstać, ale jestem na to zbyt słaba. Mama skończywszy karmić mego brata zerka na mnie niechętnie i mruczy zirytowana.

- Teraz karmię. Musisz poczekać.



   Ale ja nie mogę dłużej czekać, bo chociaż leżę na miękkim sianku chłód przenika mnie na wskroś. Wreszcie brat najadł się i mama z ociąganiem podeszła do mnie. Obwąchała dokładnie pod ogonkiem. Trąciła pyskiem. A potem powiedziała:

- Nic z ciebie nie będzie! – i odeszła, nie wylizawszy mnie tak jak brata, nie dając mi się napić mleka. Zadrżałam z głodu i chłodu. Zapłakałam żałośnie.

Moja piękna, czarno-biała mama nie zwracała już jednak na mnie uwagi. Lizała z zapałem mojego szaro-czarnego braciszka.

- A Jagoda znowu urodziła takie czarne brzydactwo, jak w zeszłym roku! – usłyszałam szept kozy z sąsiedniego boksu.

- Nie dziwota, że patrzeć na tę małą nie może! – odrzekła inna koza a potem z dumą zajęła się swym białym koźlaczkiem.

Aż dech zaparło mi z przerażenia. To chyba ja byłam tym „czarnym brzydactwem”! A więc to dlatego mama mnie nie chciała…

Zrobiło mi się tak bardzo smutno, że zamknęłam oczy i nie chciałam ich już nigdy więcej otworzyć. Wówczas usłyszałam głos gospodyni.



- Ach, ty biedaczko! Toż ty ledwie dychasz! Mama cię nie wylizała. Nie wiem, czy coś z ciebie będzie! –  gospodyni wzięła mnie na ręce i troskliwie wycierała miękką szmatką. A kiedy już się rozgrzałam i poczułam silniejsza ta dobra kobieta pomogła mi się podnieść i podstawiła pod brzuch mamy, bym mogła napić się mleka. Jednak ona natychmiast bodnęła mnie z całej siły. Och, jak to zabolało!

- O ty paskudo! Ty niedobra kozo! – krzyknęła gospodyni – Własne dziecko krzywdzisz? Taka z ciebie matka?! – a potem ciężko wzdychając wzięła mnie na ręce i owinęła swoim mięciutkim swetrem. Z daleka słyszałam jeszcze pełne złości meczenie mojej mamy i ciche pobekiwanie braciszka...



                             * * *



   Gospodyni niosła mnie idąc szybko po chrzęszczącym, białym puchu leżącym na podwórku. Powietrze pachniało tu zupełnie inaczej niż w koziarni. Było lodowate i pełne kłujących mnie w nos igiełek. Drżąc przylgnęłam mocniej do ciepłych ramion niosącego mnie człowieka.

Wreszcie dotarłyśmy do ciepłego wnętrza ludzkiego domu. Tam przywitała mnie jaskrawa jasność i gwar. Kilka osób siedziało naprzeciwko wielkiego, grającego pudełka i wpatrywało się z ciekawością w migające tam obrazki.

- No i co tam? Skończone już nareszcie wykoty? – nie odrywając nawet wzroku od owego pudła zapytał starszy mężczyzna.

- Skończone! Urodziły się ostatnie bliźnięta! – odparła gospodyni – Ale wyobraź sobie, że koza Jagoda, tak jak w zeszłym roku nie chciała przyjąć jednego ze swoich koźląt. Oj, niedobry charakter ma ta kozula. Pozbyłabym się jej chętnie, gdyby nie była taka mleczna!

- Dzieciaki, patrzcie, jaką śliczną czarnulkę do domu przyniosłam! – zawołała wesoło trzymająca mnie mocno kobieta i odwinęła sweter, by było lepiej widać, co jest w środku.

Wtedy podbiegła do mnie mała, ciemnowłosa dziewczynka i nachyliwszy się nade mną zawołała:

- Jaka cudna kózka! Cała czarna! Mamo, daj mi ją na ręce!

- Pokażcie i mnie! – krzyczał biegnący za nią pyzaty chłopiec.

- Brzydula! Czarna jak noc! Baśka! Jeszcze ci tylko czarnego kota trzeba i już będziesz mogła zostać czarownicą! – zaśmiał się drwiąco na mój widok.

- Nieprawda! Jest słodka! A ty Wojtek jesteś głupi! Mężczyźni nic a nic się na urodzie nie znają! – orzekła dziewczynka i ucałowała mnie prosto w guza, którego nabiłam sobie przy upadku w koziarni.

- No dobrze, weź ją Basiu! Tylko delikatnie! Nie wiem, czy przeżyje, bo ją Jagoda tak bodnęła, że aż się w główkę uderzyła – westchnęła z troską jej mama.

- Mamusiu! Ona nie ma żadnej rany na głowie! Patrzcie, jaka ślicznota z niej!– piszczała nazwana Basią dziewczynka i ściskała mnie mocno. Jej brat natomiast znudziwszy się mną przysiadł się do ojca i znowu razem wpatrywali się w ryczące głośno pudło z ruchomymi obrazkami.

- Trzeba ją napoić mlekiem, bo słaba. Pójdę udoić trochę od jej mamy a ty Basiu poszukaj tej butelki ze smoczkiem, co nam się w zeszłym roku przydała – rzekła gospodyni i wziąwszy ze sobą wiaderko wyszła z domu. Tymczasem dziewczynka pobiegła ze mną na rękach do małego pokoiku, gdzie zabrała się za przeszukiwanie pudła z zabawkami. Wywaliła na podłogę cały ich stos a butelki jak nie było, tak nie było.

- Polecę na strych. Na pewno tam znajdę butelkę ze smoczkiem! – zdecydowała wreszcie kładąc mnie pośród tego bałaganu.

Leżałam cichutko spoglądając ze strachem w wielkie, nieruchome oczy lalek i w błyszczące ślepia dużego, puszystego stwora z wielką, pełną zębów paszczą.

- Dzień dobry państwu! – szepnęłam wreszcie, bo dziwnie mi tak było, gdy wpatrywali się we mnie bez słowa.

Nic nie odrzekli. W ich spojrzeniach była zupełna obojętność. Zadrżałam. Przypomniało mi się, że i mama tak właśnie dzisiaj na mnie popatrzyła.

- Mamo! Gdzie jesteś? – zapłakałam a potem wytężywszy wszystkie siły, wyswobodziłam się ze swetra gospodyni i pierwszy raz stanęłam na swych drżących nogach. Ale nie widział tego nikt poza porozrzucanymi po pokoju zabawkami. Nikt nie usłyszał też mojego wołania. Z drugiego pokoju dobiegał tylko szum tego wielkiego pudła. Słychać też było głos tamtego chłopca, który wołał raz po raz:

- Gol! Nareszcie gol! Prawda tatusiu, że nasi wygrają? Muszą wygrać!



Kiwając się i upadając kilka razy nieporadnie podeszłam do drzwi. Postanowiłam koniecznie znaleźć drogę do mamy. Pewnie mamusia teraz tęskni za mą. I gdy wrócę wyliże mnie i nakarmi. Pozwoli położyć się przy swoim boku. Zaśniemy razem, we troje z braciszkiem.

- Mamusiu! Idę do ciebie! – zameczałam głośno. Wówczas coś zatupało głośno i ze stromych schodów naprzeciwko zbiegła ta dziewczynka Basia. W jednej rączce niosła butelkę a w drugiej wielki koszyk.

- A ty kózko, gdzie się wybierasz! – zaśmiała się na mój widok i pochwyciwszy mnie znów w ramiona poszła do kuchni, gdzie już czekała już na nas jej mama.

- No dawaj, szybko butelkę, póki mleko ciepłe! – rzekła gospodyni. I już po chwili wkładała mi w pyszczek miękki przedmiot, z którego po naciśnięciu poleciało słodkie, ciepłe mleko.

- Mamusiu! A dlaczego to mleko jest takie żółte? I czemu kózka nie leży przy karmieniu jak dzidziuś? – dopytywała się Basia przejmując od matki butelkę i podając mi ją w ten sposób bym stojąc na jej kolanach wyciągała pyszczek ku górze, ku temu wspaniałemu mleku.

- Na początku mleko zawsze jest gęste i żółte. Na takie mleko, które matka wytwarza dla swojego dziecka tuż po porodzie mówi się „siara”. To płyn pełen witamin i różnych składników odżywczych potrzebnych dla noworodka. Ale po kilku dniach zmieni odcień i będzie tak białe, jak mleko od krowy – odrzekła mama Basi.

- Trzeba karmić koźlęta w takiej właśnie, pionowej pozycji, bo one mają inaczej zbudowany przełyk niż ludzie. A gdyby je poić tak, jak ludzkie niemowlęta, czyli na leżąco, zakrztusiłyby się i udusiły – wytłumaczyła córeczce a potem widząc, że opróżniłam całą butelkę uśmiechnęła się i powiedziała:

- Ależ z tej małej żarłoczek! Ale to dobrze! Znaczy, że zdrowa. Teraz na pewno będzie chciała pospać.

- No właśnie znalazłam na strychu taki stary koszyk wiklinowy po kocie! Teraz przyda się dla naszego maleństwa!- oznajmiła radośnie dziewczynka.

- A gdzie ty chcesz go postawić? Mam nadzieję, że nie w swoim pokoju?! – kobieta zmarszczyła brwi i zerknęła na mnie podejrzliwie jakbym miała zaraz coś zepsuć albo spsocić.

- Myślałam, że właśnie przy mnie będzie jej najlepiej. Pozwól mamusiu! -  dziecko spojrzało w oczy matki tak błagalnie, że tamta natychmiast zmiękła.

- Zgoda, ale tylko na jedną noc. Musimy wymyślić dla małej coś lepszego. Nie można przecież z domu zrobić koziarni! – zawołała a potem cmoknąwszy w czoło swoją córkę znowu zajęła się mieszaniem.

- Na razie Basiu włóż kózkę do koszyka i postaw tu, przy piecu, żeby jej było ciepło. I rozłóż talerze na stole. Kolacja już prawie gotowa.



Rzeczywiście, bardzo już byłam senna. Zwinęłam się w kłębek, chowając nos w sianku, którym wyścielony był koszyk i zapadłam w długi, męczący sen.

W jakiś czas potem Basia wyniosła mnie do swego pokoju. Tam ustawiła koszyk obok swojego łóżka a potem rozebrała się i wskoczyła pod kołderkę.

- Śpij mała kózko! Jutro wymyślę Ci imię! A teraz dobranoc! – szeptała, głaszcząc mnie po główce.



   Westchnęłam i zasnęłam prawie natychmiast. Byłam bardzo zmęczona. Niedługo potem jednak obudził mnie szloch tej dziewczynki, która spała bardzo niespokojnie. Miotała się na łóżku i płakała, powtarzając raz po raz:

- Mamusiu, nie zostawiaj mnie… - zrobiło mi się jej strasznie żal i chciałam tę Basię jakoś uspokoić. Liznęłam czule, wystającą spod kołdry rączkę dziewczynki i zameczałam głośno:

- Nie płacz dziewczynko! Jestem tutaj, przy tobie!



Wtedy do pokoju weszła mama Basi i zapaliwszy lampkę, usiadła przy córeczce a potem obudziła ją potrząsając i przytulając mocno.

- Basieńko! Miałaś zły sen. Nie płacz, kochanie!

- Śniło mi się, że mnie nie chciałaś. Tak, jak nasza Jagoda swego dziecka nie chciała. Jak dobrze, że jesteś! – szeptała dziewczynka i ściskała ręce matki.

- Czemu kozy czasem nie kochają swoich dzieci? – pytała i pochlipując jeszcze nachyliła się by głaskać mnie po główce.

- Sama nie wiem, córeczko. Może koza czuje, że nie da rady wykarmić dwojga maleństw? Tak się niekiedy zdarza i nic nie można na to poradzić. W świecie zwierząt panują surowe prawa. Przetrwają tylko najsilniejsi.

-Ale nie martw się. Wykarmimy tę małą kózkę. Zaopiekujemy się nią i wszystko będzie dobrze, tak?

- Tak, mamusiu! – wyszeptała radośnie dziewczynka a potem uściskała mocno swoją mamę i ułożyła się wygodnie na boku.  Gospodyni okryła ją troskliwie kołderką a potem zgasiła światło i odeszła, cichutko zamykając za sobą drzwi.



                           * * *




    Karmiona pysznym mlekiem szybko nabierałam sił i już po kilkunastu dniach biegałam po całym domu, ciekawa wszystkich jego zakamarków. Wskakiwałam na schody i krzesła. Zaglądałam do piwnicy i na strych. Próbowałam wcisnąć się w każdy kąt. Dostać się najwyżej jak tylko to było możliwe. Na stół kuchenny i na kredens. Na komodę, na której stało owo grające, hałaśliwe pudło. Rozpierała mnie energia. Basia biegała razem ze mną i śmiała się z moich wyczynów.



- Wciąż brykasz, ty moja zwariowana kózko! Nazwę cię wobec tego Brykuską! Czy to dobre dla niej imię, mamusiu? – śmiała się dziewczynka ściągając mnie po raz nie wiadomo już który z kuchennego stołu.

- Och, myślę, że to dla niej imię w sam raz! A weźże ją ze stołu, bo przecież pierogi będę robić a ta mi tu znowu włazi! – śmiała się gospodyni, umączonymi dłońmi ściągając mnie z taboretu.

- I zobacz! Znowu wszędzie są jej bobki! Mówiłam Ci, że dom to nie jest miejsce dla kozy! – dodała widząc, że znowu nabrudziłam.

- Ja już posprzątam, mamusiu! Przecież ona jest jeszcze malutka i nie rozumie, że tu nie wolno robić kupki! – wołała Basia, biegając za mną ze szczotką i szufelką.

- Proszę, zgódź się, by jeszcze tu ze mną została! – prosiła matkę.



   Gospodyni zgodziła się niechętnie, ale denerwowała się widząc mnie w kuchni czy w dużym pokoju. Starałam się wobec tego nie wchodzić jej w oczy i bawiłam się z Basią w jej pokoju albo na strychu. I to właśnie strych był naszym ulubionym miejscem. Pełno tam było wielkich skrzyń, w których można było się chować, wskakiwać na nie i zeskakiwać. Szalałyśmy tak z Basią wesoło do czasu, gdy dziewczynka upadła i skaleczyła się w nogę. Wówczas jej mama ostatecznie zdecydowała, że już czas bym zamieszkała z innymi kozami.



- Przecież możesz codziennie odwiedzać w koziarni swoją Brykuskę. Proszę jednak, byś nie przynosiła jej do domu. Zobacz, jak wygląda twój pokój po miesiącu mieszkania z kozą!

- Ja wiem, że Brykuska potargała mój zeszyt, ale już go przepisałam i wszystko jest w porządku. Pogryzła też gumowe kaczuszki do kąpieli, ale przecież ja i tak się już nimi nie bawiłam! Jestem już za duża na takie zabawki! – wołała Basia, która stając na palcach, tak by wydać się wyższą niż naprawdę była, z szybkością karabinu maszynowego wyrzucała z siebie wszystkie pamiętane a ukrywane dotąd przewinienia Brykuski.

- Och, no widzisz, czego ja się tu dowiaduję! Ale córciu! Mnie nie chodzi nawet o twoje zabawki, Basiu! Kózka włazi na twoją pościel, siusia tam, robi kupki. Zrywa zasłony i firanki. A teraz jeszcze omal nie złamałaś przez nią nogi na tym strychu! Czy to mało?! – orzekła mama robiąc bardzo srogą minę, ale jednocześnie nie umiejąc powstrzymać uśmiechu rozbawienia na myśl o łobuzerskich wyczynach kózki.

- Mamuniu! Ale przecież Brykuska jest taka słodka i kochana!I taka biedna bez swojej mamusi! Zobacz sama! – piszczała dziewczynka podnosząc mnie do góry i całując między różkami, które rosnąc sprawiały, że czoło mnie swędziało i wciąż musiałam je o coś pocierać. By przypodobać się gospodyni zrobiłam wówczas najsłodszą ze swoich minek, ale jednocześnie przypomniałam sobie, że przecież różki znowu mnie swędzą. Muszę koniecznie znaleźć coś, o co mogłabym się poskrobać. Wczoraj pocierałam różkami o róg torby na zakupy. Wysypały się wtedy z niej jabłka, bułki i warzywa. Och, jak wspaniale było porwać wielkiego pora i chrupiąc go ze smakiem wskoczyć na meble kuchenne. Przewrócić stojące tam szklanki, zrobić susa na lodówkę a potem rozbić kopytkami wszystkie leżące w koszyku jajka!

   A ponieważ znowu nie mogłam czekać i natychmiast musiałam podrapać się między różkami, to podeszłam do wiaderka z kozim mlekiem, które gospodyni dopiero co przyniosła z porannego udoju i bodnęłam w nie z całej siły. Wiadro przewróciło się z głośnym brzdękiem. Mleko wylało się na drewnianą podłogę kuchni i bystrą strugą popłynęło pod kredens i piec. Tego już było dla gospodyni za wiele!



- No widzisz, Basiu?! Tak dalej być nie może! –  krzyknęła wzburzona kobieta gospodyni a potem złapała mnie na ręce i idąc ze mną szybko do koziarni zawołała:

- Powycieraj to wszystko, Basiu! Ja już naprawdę nie mam siły!



   W koziarni powitał mnie półmrok oraz znajomy, słodki zapach siana, kóz i mleka. Kobieta zaniosła mnie na sam koniec wielkiego, wysłanego sianem pomieszczenia i postawiła przy korytku pełnym owsa.

- Zobacz Brykusko, jakie tu masz smakołyki. Tu ci będzie dobrze – szepnęła, głaszcząc mnie na odchodnym.

- Zostań tutaj! – przykazała, gdy widząc, iż odchodzi rzuciłam się za nią w pogoń.



   Nim zdążyłam dobiec do drzwi już zamknęły się za gospodynią. Zostałam sama. A właściwie nie sama, bo przecież z każdego kąta tego podzielonego na wiele boksów pomieszczenia spoglądały na mnie uważnie oczy dorosłych kóz i ich małych. Kilka ciekawskich koźląt zbliżyło się do mnie i zaczęło obskakiwać, próbować mnie bóść dla zabawy. Nawet mi się to spodobało i byłam gotowa by pobiegać z nimi, aby zawrzeć bliższą znajomość. Wówczas jednak zainteresowały się mną dorosłe kozy. Nastroszyły sierść i zaczęły podchodzić z wojowniczymi minami. Pierwsza z nich, wielka, brązowa koza powąchała mój pyszczek i zawołała z oburzeniem:



- To jakaś obca koza! Nie chcemy tu żadnej obcej kozy!- a potem z całej siły bodnęła mnie w bok, więc szybko uciekłam i wcisnęłam się pod betonowy żłób.

Kiedy kozy zapomniały o mnie wyszłam stamtąd. Chciałam wrócić do domu Basi. Przy niej czułam się zawsze tak bezpiecznie i swobodnie. Nie udało mi się jednak zbliżyć do wyjścia, gdyż nagle, tuż przede mną pojawiła się piękna, czarno-biała koza. Popatrzyła na mnie z namysłem. Tak, jakby skądś mnie znała. I mnie też się wydało, że już kiedyś ją przecież widziałam. Moje serce zabiło mocno ze szczęścia. Tak mocno, iż nie bacząc na nic otarłam się z radością o jej bok a potem instynktownie poszukałam pyszczkiem jej wymienia. Och! Przecież to była moja mama…



- Idź precz! – mama krzyknęła z gniewem. A potem bodąc dopchnęła mnie do samej ściany. Wywinęłam się jakoś i uciekłam z piskiem a następnie schowałam w mojej kryjówce pod żłobem. Tam na pociechę zjadłam kilka źdźbeł siana, zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.



   Tego samego dnia wieczorem Basia przyszła razem z mamą do koziarni żeby wydoić i nakarmić kozy. Z radością przybiegłam do dziewczynki i wskoczyłam jej na ręce a ona karmiła mnie, pieściła i szeptała serdecznie.

- Kocham Cię Brykusko, ale musisz tu zostać wraz z innymi kózkami. Zobaczysz, przyzwyczaisz się! Ja też jak poszłam do szkoły to dziwnie się czułam z obcymi dziećmi, ale teraz lubimy się i bawimy razem.



   Ale ja nie chciałam zostać. Pchałam się, z całej siły wciskając pyszczek między jej nogi i futrynę drzwi, gdy wkrótce potem odchodziła z koziarni. Dziewczynka jednak odsunęła mnie delikatnie i nie zważając na moje protesty, głośno pociągając nosem wyszła.



   Westchnęłam ciężko. Popatrzyłam na kozy, które obserwując mnie i pobekując przy tym groźnie oznajmiały, że nie życzą sobie mojego towarzystwa. Cóż mogłam poradzić? Pozostało mi wcisnąć się w siano i próbować zasnąć, mając nadzieję, iż rano Basia wróci i zmieni zdanie. I kiedy tak leżałam sobie cichutko a sen wciąż nie nadchodził nagle usłyszałam dobiegający gdzieś z boku zirytowany szept.

- Hej, mała! To moje miejsce. Nie pozwoliłam ci przecież tu leżeć! – natychmiast zerwałam się na równe nogi, chcąc dojrzeć tego, kto do mnie przemawiał. Księżyc, który wyjątkowo mocno świecił tego wieczora oświetlił sylwetkę szczupłej, niewiele starszej ode mnie kózki. 

- Tu jest tak dużo miejsca! Starczy dla nas obu! – powiedziałam z nadzieją. Na wszelki wypadek odsunęłam się jednak na bezpieczną odległość, bojąc się ataku tej nieznajomej kozy.

 Tamta stała nieruchomo i patrzyła na mnie, jak gdyby się nad czymś zastanawiając.

- No dobrze! Pozwolę ci tu zostać pod warunkiem, że będziesz mnie zawsze słuchała. Ja jestem od ciebie starsza, większa i mądrzejsza. Jeśli chcesz przetrwać w tej koziarni musisz trzymać się blisko mnie i robić tylko to, na co ci pozwolę – rzekła w końcu a potem, żeby pokazać mi jak jest silna ni z tego ni z owego bodnęła mnie w zadek.

- No dobrze! Dobrze! Tylko już zostaw mnie w spokoju! Proszę! – pisnęłam i wcisnęłam się w kąt pomieszczenia, zerkając z lękiem na swą starszą koleżankę. Tamta uśmiechnęła się z zadowoleniem a potem powiedziała łaskawie:

- Możesz się popaść! Pozwalam!

- Hej! Cicho tam młodzież! Noc jest od spania a nie od gadania! – zamruczała śpiąca tuż za drewnianym płotkiem stara koza.

- Bo zaraz tam przyjdę i zrobię z wami porządek! – dodała jeszcze a drzemiące gdzieś dalej kozule zameczały coś cicho z niezadowoleniem.

- Cicho już bądź! Słyszałaś? Nie ma co zadzierać ze starymi! Kładziemy się już. Teraz śpij! – rozkazała moja nowa znajoma a potem ułożyła się wygodnie w dołku z siana i nie zwracając już na mnie uwagi zasnęła.





   Ja długo nie umiałam zasnąć. Wsłuchiwałam się w oddechy śpiących kóz. Łowiłam panujące tu, jakże przyjemne dla mnie zapachy siana, mleka, słomy i kozich bobków. Rozmyślałam, jakie będzie teraz moje życie? Czy zdołam zaprzyjaźnić się z tą kózką? A czy Basia nie zapomni o mnie? Tak bardzo za nią tęskniłam…


32 komentarze:

  1. Piękna historia, masz talent do opisywania. Dobrze się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekna i wzruszjaca história. Mam nadzieje, ze nie bedziemy musieli dlugo czekac na nastepne czesci :). (Leciwa)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, Moniko że Ci sie podoba! A co do publikowania dalszego ciągu, to chyba musze dać czytelnikom czas na przeczytanie tej pierwszej, dość długiej części. Pozdrawiam serdecznie!:-)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Tak,Mariolko - była biedna, ale teraz prawie to samo robi swojej córeczce. Nie pamięta wół jak cielęciem był!

      Usuń
  4. Niektore kozy zachowuja sie jak samice ludzkie. Czy to typowe wsrod koz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy typowe, ale niestety dosc częste. Zamartwiajac się o los kózki Kruszki pogrzebałam w internecie i na róznych forach dotyczących hodowców kóz znalazłam historie mrożace krew w żyłach!Z tego wszystkiego cieszę się, że Brykuska nie jest do tego stopnia agresywna by zabóśc swoje dziecko na śmierć - bo i tak sie często zdarza!

      Usuń
  5. Toż to gotowa bajeczka dla dzieci, tylko wydać i już. Tak przyjemnie czyta się. Gratuluję pomysłu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to właśnie pisałam swego czasu jako opowieśc dla dzieci.A ze najlepiej się pisze o tym, co sie zna z autopsji, to i o kozach naskrobałam historyjkę.Ciesze sie z Twej pozytywnej opiniii. Dziekuję i pozdrawiam Cię, Olu!:-)

      Usuń
  6. Marsz do wydawcy! Cudowna książka dla dzieci i dla dorosłych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydawcy wcale się tak nie pala do wydawania czego bądź. Czesto nawet na odpowiedź odmowna ich nie stac. Po prostu milczą i tyle. Parę razy sie tak sparzyłam i jakos mineła mi ochota na stukanie w bramy tej betonowej twierdzy.
      Tym niemniej dziekuję Ci Klarko za entuzjastyczną opinię!:-)*

      Usuń
  7. Olu,cudowna opowieść,chylę czoła przed kunsztem pisarskim i czekam na ciąg dalszy.Buziaki♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie ciesze, Elżbietko, że opowieśc przypadła Ci do gustu. Pozdrawiam Was oboje serdecznie!:-)♥

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. Och, to bardzo sie ciesze Lucynko, że Ci sie opowiastka spodobała!:-))

      Usuń
  9. zajrzałam, ale nie przeczytałam jeszcze.... przy niedzieli może...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, Alis - przeciez nie ma pośpiechu.Ciepłe pozdrowienia zasyłam!:-)

      Usuń
  10. Piękne i wzruszające opowiadanie, Olu :)
    I wśród ludzi tak najczęściej jest, że powiela się złe wzorce z domu, mimo, że dana osoba została przez rodzica skrzywdzona. Np. życie z partnerem, który pije, a w domu ojciec pił, bił i wynosił wszystko ... albo matka, która była bita przez ojca psychopatę, funduje taka samą jazdę synowi ... takich przykładów jest na wyciągnięcie ręki, każdy je zna, albo samemu doświadczył.
    Tyle, że człowiek jest ponoć mądrzejszy od zwierząt i ma możliwość wyrwania sie z tego zaklętego kręgu. Ale, jak się okazuje niewielu na to stać.
    A zwierzęta ... biedaki, bo jak im to wszystko wytłumaczyć? Na jaką terapię wysłać?
    Ściskam Cię, Olu :******

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, złaszcza u dzieci jest podobnie z tym powielaniem wzorców.Z wzajemnym dokuczaniem sobie, z ostracyzmem i szykanowaniem innych bez powodu albo tylko dla przyjemności czy zyskania uznania innych członków grupy.I u dorosłych to wystepuje (jak popatrzę na naszych polityków, to widzę to najwyraźniej!) Nie wiem tylko czy to dlatego, że naoglądali sie czegos w dzieciństwie i jakostak im sie to wdrukowało w osobowość, że podświadomie dążą do powtórki w dorosłym zyciu, czy może są genetycznie obciążeni jakimiś predyscynującymi ich do pewnej roli cechami.
      Tak, człowiek moze sie wyrwać, jesli pracuje nad sobą, jesli w ogóle dostrzega, że to w czym tkwi, co robi jest złe. U zwierząt rządzi instynkt. Pewnie nie ma u nich czegos takiego jak dobro i zło. Natura pcha zwierzęta do takich czy innych zachowań. A jesli dodatkowo dziedziczą po przodkach jakies nienajlepsze cechy, to sie wszystko nawarstwia i w efekcie tworzy coś, co my ludzie nazywamy okrutnym, złym.
      Wcale sie nie zdziwię, jesli kiedyś tak gnębiona dzisiaj Kruszka zachowa sie podobnie w stosunku do swego dziecka.
      I ja ściskam Cię serdecznie, Lidko, dziękując za ciekawy, głęboki komentarz!:-)*****

      Usuń
  11. Wspaniała opowieść, bo bajką bym tego nie nazwała, zbyt to wszystko prawdziwe i życiowe jak na bajkę. wzruszające i bardzo fajnie napisane, pozdrawiam i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Moniko! Nie pisałam tego jako bajkę, ale jako opowieśc z zycia wziętą dla starszych dzieci.Na początku miałam watpliwości czy powinnam opisywac okrutne zachowanie koziej matki względem córki, ale potem przypomniałam sobie basnie Andersena i zrozumiałam, ze zło i dobro zawsze egzystowało obok siebie, to dwie strony tego samego medalu.I nie wolno udawać przed dziećmi, ze tego nie ma. Stwarzać jakiegoś klosza by uchronić dziecko przed smutkiem. Dziecko zyje między rówiesnikami, doświadcza róznych sytuacji w zetknięciu z dorosłymi i często obserwuje przerózne wątpliwe moralnie zachowania.Opowieści z zycia wzięta czy też basni potrafią coś dziecku przezyć, zastanowić się, zadać dorosłym pytania, a wreszcie pomóc dojrzeć.
      Serdecznie dziękuję Ciza pozytywną ocenę tej koziej opowieści i pozdrawiam serdecznie!:-)

      Usuń
  12. Wzruszyłam się, dziękuję Olu za tę opowieść. Serdeczne pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się ciesze, Andziu iż to przeczytałas. Ty, jako opiekunka kóz i wieloletnia obserwatorka ich zachowań na pewno miałaś juz do czynienia z przeróznymi sytuacjami w koziarni.W jak wielu momentach bywa sie bezradnym.
      Pozdrawiam Cie serdecznie!:-)*

      Usuń
  13. Cóż w dzieciństwie nabywamy urazów i przekonań co do siebie, widać że i kózki, pieski, kotki też tak mają. Pięknie napisane Oleńko. Serdeczności pozytywne z wiosną ślę k Wam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Elu. Dzieciństwo odgrywa kluczową i decydujacą rolę w naszym późniejszym zyciu.Freud miał chyba sporo racji. A ze zwierzetami jest tak samo. Kozy mają niesamowicie dobrą pamięc a pewne traumy potrafia posiać w sercach tak silne ziarno, że kiełkuje ono nieraz nawet po wielu latach. Mimo wszystko nadzieje, że w ewentualnych przyszłych miotach u Brykuski taka matczyna wyrodnosc juz sie nie powtórzy. Oby nie odezwało sie to kiedyś u jej córki - Kruszki.Ale jesli to jest dziedziczne...
      Pozdrawiamy Cię wiosennie, Eluś i powrotu zdrowia zyczymy!:-)♥

      Usuń
  14. Fantastyczne,bardzo realne opowiadanie i takie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  15. Widzę, że wszystkie Basie mają problemy!

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost