środa, 5 listopada 2025

Szczęście w nieszczęściu...

 




   Dwa zdarzenia w ostatnim czasie mocno dały mi do myślenia o tym, iż Wszechświat w jakiś sposób czuwa jednak nad nami, daje coś do zrozumienia, a może i pomaga. Pierwsze miało związek z naszymi częstymi ostatnio wyjazdami do Rzeszowa, gdzie odwiedzałam pewną przychodnię specjalistyczną. Otóż po jednej z takich wizyt zajechaliśmy naszym autkiem pod wielki supermarket. Zaparkowaliśmy go na ogromnym parkingu i ruszyliśmy na rekonesans po przybytku, w którym już dobrych kilka lat nie byliśmy, bo jakoś nas wcale do niego nie ciągnęło. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po powrocie na parking okazało się, że nasz samochodzik odmawia sprawnej jazdy. Coś od spodu zaczęło w nim dziwnie szumieć, zgrzytać i sprawiać wrażenie jak gdyby jakieś ciało obce blokowało koła. Obejrzeliśmy je zatem z każdej strony spodziewając się, iż ktoś dla kawału włożył nam pod któryś z błotników plastikową butelkę. Ale nie, nic tam nie było. Dopiero pewien młody mężczyzna, który parkował obok zajrzał pod spód naszego rumaka a poświeciwszy sobie latarką z telefonu zawyrokował natychmiast, iż pękła sprężyna łącząca przednie koło z podwoziem. I dlatego owo koło wydawało tak dziwaczne zgrzyty.

  • Oj! To całe szczęście, że ta sprężyna urwała się państwu tu, na postoju a nie na ruchliwej szosie. Bo jakby koło się wam w trakcie jazdy urwało, to nie byłoby czego po was zbierać! - zawyrokował spoglądając na nas z podziwem niby na wyróżnionych przez los ocaleńców.

   Od razu do rozmowy dołączył się inny, stojący nieopodal mężczyzna i stwierdził, że nawet sam widział kiedyś tak straszliwy wypadek, gdy pędzące kilkadziesiąt km na godzinę autko nagle wpadło w poślizg i rąbnęło z całej siły w barierkę, a urwane koło poturlało się do rowu, na szczęście nie uderzając po drodze w inny pojazd. Co stało się z pasażerami feralnego auta? Tego ów mężczyzna nie wiedział, ale domyślał się, iż byli co najmniej mocno poranieni.

  • Tak, że naprawdę macie państwo szczęście! - potwierdził spostrzeżenie młodego człowieka i kręcąc z niedowierzaniem głową odjechał w sobie tylko znanym kierunku.

   Cóż. Po przemyśleniu całej kwestii oboje z Cezarym uznaliśmy zgodnie, iż rzeczywiście mieliśmy szczęście, bo czymże były problemy z drogo wycenionym przewiezieniem naszego autka lawetą czy zapłaceniem u mechanika kilku stówek za naprawę, skoro nam nic się nie stało. Skoro cali i zdrowi mogliśmy wrócić do domu, do naszych kochanych zwierzaków. Bo tak naprawdę, to liczy się tylko zdrowie i życie nasze oraz naszych bliskich. Cała reszta to tylko dodatki...


   A drugie zdarzenie? Otóż przez kilka ostatnich tygodni w związku z moim niedawnym zapaleniem płuc oraz z podejrzanymi cieniami wykrytymi na prześwietleniu rentgenowskim jeździliśmy do pulmonologa w Rzeszowie. Ostatecznie po tomografii okazało się, że owe cienie to niestety nowotwór płuca. Nowotwór jeszcze mały i nie dający na razie żadnych oznak ani dolegliwości. Na tyle mały, że o ile nie będzie żadnych przerzutów a mój stan zdrowia na to pozwoli będę mogła mieć wykonaną operację, w trakcie której zostanie mi wycięty płat płuca wraz z owym guzem.

   A gdzie w tym owo tytułowe szczęście w nieszczęściu? Otóż gdyby nie zapalenie płuc, to bym o owym nowotworze nic nie wiedziała a on rozwijałby się w moim organizmie bez żadnych przeszkód aż stałby się tak duży i groźny, tak zagarniający inne części ciała, że jego operacyjne usunięcie nie byłoby już możliwe. I zostawałaby wówczas tylko chemio oraz radioterapia a to, jak wiadomo, w wielu przypadkach nie przynosi oczekiwanych rezultatów.

   Od jakiegoś czasu w związku z powyższym żyję w stanie sporego rozedrgania psychicznego. Mam napady lęków i problemy ze snem, dlatego bywa, iż muszę się wspomagać środkami uspokajającymi. Wsłuchana w ciszę nocną rozmyślam intensywnie o tym, co mnie czeka, boję o to, co byłoby jeślibym odeszła, co wówczas z bliskimi... Nie chcę tak myśleć, ale myśli same pchają mi się do głowy i kraczą niby czarne ptaszyska...Zastanawiam się też skąd mi się ten nowotwór wziął, skoro żyję zdrowo, odżywiam się też zdrowo, nie przyjmowałam żadnych podejrzanych preparatów, używek ani suplementów, nigdy nie paliłam papierosów a do tego okolica, w której mieszkam słynie z krystalicznego, górskiego powietrza....


       - Czy jakoś przyczyniły się do tego zmartwienia, których ilość od końca zeszłego roku wciąz wzrasta? - dociekam, z ciężkim sercem wspominając chorobę brata a zaraz potem taty.

  • Może to bliskość wieży przekaźnikowej jakoś mi zaszkodziła? A może odwierty gazu ziemnego w pobliskim lesie? To wcale nie żadne głupie teorie spiskowe. Wszak kwestie wpływu na zdrowie przekaźnika i odwiertów gazu poruszyli ze mną lekarze - pulmonolodzy, którzy także podejrzewają, iż coś może tu być na rzeczy...

  • Być może zalęgnięcie się we mnie tego ósmego pasażera Nostromo było mi z jakichś powodów pisane, no bo jeśli wszystko dzieje się po coś, to i w tym jest jakiś sens, jakaś nauka...?

  • Ech! Nie da się tu dojść do żadnej jednoznacznej odpowiedzi! - stwierdzam w końcu i włączam w telewizji You Tuba aby zająć czymś znękany umysł. A czasem coś sobie w myślach nucę i wyobrażam sobie, że wędruję po moich ulubionych miejscach. Po lesie, po łąkach, po okolicznych bezdrożach i malowniczych dróżkach. Wówczas nieraz ogarnia mnie błogi, wewnętrzny spokój i doznaję przeczucia, iż będzie dobrze bo musi być dobrze, bo zdecydowanie jeszcze na mnie nie pora.

  • Rak to nie wyrok! – oświadczam przekonując samą siebie i próbując odganiać w ten sposób owe złośliwe ptaszyska.

  • Przecież jestem silna (i poza tym nowotworem zupełnie zdrowa), do tego pozytywnie nastawiona a wobec tego dam radę przetrwać i przezwyciężyć wszystko, co mnie teraz czeka a Wszechświat ma mnie jednak w opiece. W takich chwilach czuję więc wobec niego ufność a nawet wdzięczność. I wierzę a raczej mocno chcę wierzyć, że jeszcze nie raz wzejdzie dla mnie słońce...- dopowiadam te słowa w myślach niby jakąś mantrę.


   Jutro na kilkanaście dni idę do szpitala, gdzie wykonają mi pełną diagnostykę, która da ostateczną odpowiedź na to, jaki rodzaj nowotworu zagnieździł się w moich płucach, czy są przerzuty i w jaki sposób będę leczona. Mam nadzieję, że zakwalifikują mnie na operację, którą zrobią najszybciej jak tylko się da i która rzecz jasna się uda. Oczywiście obawiam się także owej operacji, ale jednocześnie wiem, że to będzie najlepsze dla mnie w tej sytuacji. I że będą szczęściarą, jeśli uda mi się ją pomyślnie przejść a potem w pełni zdrowia żyć tak, jak żyłam do tej pory. W troskliwej opiece Wszechświata, w bliskości dzikiej natury, w zgodzie, w przyjaźni i w miłości z ludźmi, którzy są mi bliscy...

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki! Odezwę się (mam nadzieję!) jak już będzie po wszystkim!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni absurd afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka cywilizacja czarny bez czarny humor czas czekolada czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka jabłoń Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Japonia Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolęda kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos koszenie kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość rak recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum róże rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słodycze słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado Star starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg śpiew środowisko świat światło świeta święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma troska truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiadomości wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wieża wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wybory wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw wzruszenie zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żałoba żart życie życzenia Żydzi żywokost