Czy pamiętacie
mój ubiegłoroczny, majowy post zatytułowany „Tajemnica różowej miski”? ( https://wewanderers.blogspot.com/2024/05/tajemnica-rozowej-miski.html )Otóż
przed kilkoma dniami nieoczekiwanie wyszło na jaw, kto jest owym tajemniczym
zjadaczem zawartości owej miski oraz łakomym pożeraczem kości po naszych psach.
Na dodatek tego kogoś mogliśmy obserwować na gorącym uczynku, nie ma więc już
żadnych wątpliwości, kto zacz! A jak to z tym było? O tym właśnie poniższa
opowieść…
Trwało jedno z
tych wyjątkowo ciepłych, późnych marcowych popołudni zbliżających się już do
wieczora. Psy nakarmione i ogrzane wiosennym słonkiem zostały już zwołane do
domu. Ułożyły się skwapliwie na swoich legowiskach i zapadły w mocny, spokojny
sen. Ja utrudzona wielogodzinną pracą przy drewnie takoż położyłam się z
westchnieniem ulgi na łóżku w zacisznej sypialni. Czułam się niby balon, z
którego ktoś spuścił powietrze. Zamierzałam kapkę odpocząć a potem zwlec się i
wziąć prysznic w nadziei, iż pobudzi on do życia moje nadwyrężone członki. Ale
póki co potrzebowałam wyłącznie leżenia na wznak. I świętego spokoju. Jednakże
nie było mi to dane.
Oto Cezary,
który także szykował się do zasłużonego odpoczynku nagle przypomniał sobie, iż
zostawił otwarte okno w samochodzie stojącym na podwórzu. Chcąc nie chcąc
powlókł się by je zamknąć, aby nie dostały się do niego nocą kuny czy też inne
podejrzane stworzenia.
Chwilę potem
dobiegło do mnie jego wołanie:
- Czarny kotek jest w naszym ogrodzie! Jak chcesz go
zobaczyć, to chodź! – nie zareagowałam na tę wieść i pozostałam w pozycji
horyzontalnej, albowiem po wielekroć już tego kotka widywałam jak chyłkiem
przemykał od strony ogrodu sąsiada. Widywałam też innego kocurka, burego
dachowca odwiedzającego w godzinach porannych nasze obejście. Oba te zwierzaki
przybywały do nas na rekonesans by sprawdzić, czy znajdą się dla nich jakieś
resztki po posiłku naszych piesków. Wiedząc o tym czasem więc specjalnie coś
dla nich zostawiałam. A to skórki od kurczaka a to pozostałości psiej zupki albo
resztki z naszego obiadu pod dziką czereśnią. Tym razem niestety, nie było tam
nic, bo psiaki siedząc przez cały dzień na dworze nabrały apetytu i wymiotły
wszystko do ostatniego okruszka.
Leżę więc sobie
nadal tak samo błogo jak leżałam, kontemplując ostatnie promienie zachodzącego
słońca na przeciwległej ścianie, gdy wtem znowu słyszę nawoływanie Cezarego.
Tym razem pełne jest ono emocji i ekscytacji.
- No chodź! Musisz to zobaczyć!- zachęcał nieustępliwie a
potem wziąwszy aparat fotograficzny poszedł na ganek by stamtąd obserwować i
uwieczniać obiektywem owo tajemnicze „coś”.
Zwlokłam się
zatem z łoża i resztką sił powędrowałam w stronę czającego się na owo „coś”
męża, mając nadzieję, iż nie robi z igły widły, bo przecież widok dzikich
kotków czymś takim właśnie się zdawał.
Ale to absolutnie
nie były z igły widły! To był piękny, rudo – czarno umaszczony lis, który
kręcił się po naszym podwórzu i zaglądał we wszystkie kąty, w których
spodziewał się znaleźć coś do zjedzenia. Przypomniało mi się wówczas, że parę
razy miałam już możność obserwowania tego lisa, gdy dostojnym krokiem przebiegał
drogą asfaltową obok naszego domu. Myślałam wtedy, że pewnie idzie w stronę sąsiadów,
którzy hodowali maleńkie stadko kur.
Kiedyś przecież i nas w zbójeckich celach jakiś lis odwiedzał. Byłby to
ten sam? Teraz jednak, nie musząc się już trapić o bezpieczeństwo naszych kur, których
od kilku lat już nie mamy staliśmy oboje z mężem i na ganku z zapartym tchem
obserwowaliśmy sprytne, lisie poczynania na naszym podwórku. Cezary przez szybę
zrobił kilka zdjęć, ale z powodu narastającej z minuty na minutę szarówki
wyszły one niestety nieostro. Przyglądaliśmy się śmiałym wędrówkom lisa (czy
może lisicy?) i zdumiewaliśmy się, iż stworzenie jest tak odważne, tak pewne
siebie. Pewnie od wielu miesięcy, a może i lat pojawiało się w naszym ogrodzie
i zdążyło tu poznać wszelkie zakamarki a nawet uznać je za swoje. Świadczył o
tym ostry zapach jego moczu dobiegający nas czasem z różnych stron. Lis
oznaczał po swojemu wiatę na drewno, starą kanapę w drewutni, krzesła ogrodowe
a nawet samochód. Zrozumieliśmy, iż przestrzeń, którą dotąd uznawaliśmy za
naszą, za znaną i oswojoną tak naprawdę należała nie tylko do nas. Oto
popołudniami i po zmroku odwiedzały nasze siedlisko różne, pragnące pozostać
niewidzialnymi stworzenia. Lisy, koty, kuny i nie wiadomo, co tam jeszcze. Nie
raz czekając na psy, stojąc na progu domu pośród księżycowej nocy nasłuchiwałam
dobiegającego od strony jabłoni pohukiwania sowy. Dochodziły do mnie różne
dziwne szelesty i chroboty. A spośród krzaków malin i bzów pobłyskiwały czasem
zielone ślepia nie wiadomo kogo…
Teraz, patrząc
na tego pięknego lisa mieliśmy rzadką okazję zobaczyć na własne oczy jedno z
tych ukrytych zazwyczaj stworzeń. Nie dość tego okazało się, iż czasem nasze
podwórko odwiedzają jednocześnie różne zwierzaki. Oto bowiem wpatrując się w
obwąchującego studnię lisa spostrzegliśmy, iż czarny kotek również nie zamierza
dać za wygraną i chowając się za psią budą czeka tylko aż lis sobie pójdzie, by
samemu ruszyć na poszukiwania.
Staliśmy tak
przez kilka minut na ganku i podekscytowali przyglądaliśmy się temu sekretnemu
życiu naszego ogrodu. Z tego wszystkiego prawie całkiem zapomnieliśmy o
zmęczeniu. Cieszyliśmy się, że psy śpią głęboko i nie straszą swym szczekaniem
owych dwojga intruzów. Sami poruszaliśmy się na paluszkach i porozumiewaliśmy
szeptem, by nie spłoszyć zwierzaków. Czuliśmy się niby dwoje szczęśliwych obserwatorów
dzikiej przyrody, którzy nie muszą odchodzić nigdzie od domu, by z ową naturą
mieć do czynienia. Wzruszało to nas i zachwycało. Chcieliśmy by chwila ta
trwała jak najdłużej…
Niestety. Nie
dane nam to było, gdyż po chwili Misia zwęszyła chyba obecność lisa, bo zaczęła
powarkiwać a potem ujadać. Natychmiast do jej ujadania dołączyła Hipcia a potem
Jacuś. Jazgot podniósł się w domu niemożliwy a obserwowane przez nas zwierzaki
z miejsca czmychnęły z ogrodu. Lis (czy też lisica) przeszedł szybko przez
budynek gospodarczy i zgrabnie wyskoczywszy oknem przebiegł ogród i wyskoczył
na pole mając stamtąd blisko do lasu. Natomiast czarny kotek przeskoczył przez
furtkę wiodącą do ogrodu sąsiada i tam zniknął w chaszczach.
- Coraz więcej pojawia
się w naszych okolicach dzikich zwierząt – szepnął Cezary usiłując nastawić
aparat fotograficzny tak by wyraźniej było na nim widać uciekającego lisa.
- Zapomniałem Ci powiedzieć, że rano jak jechałem do
mechanika samochodowego widziałem kilkaset metrów stąd szakala. Biegł wzdłuż
drogi i wcale się nie bał. Żałowałem, że nie miałem ze sobą aparatu, bo może udałoby
mi się strzelić kilka dobrych fotek.
- Szakala? Niesamowite! Tego jeszcze nie było!
Widzieliśmy tu już wilki. Słyszeliśmy o niedźwiedziach. Podobno w naszych
lasach widywane są też łosie. Dzika natura bierze we władanie nasze Pogórze. I
z jednej strony to chyba dobrze, że wygrywa ona z cywilizacją, ale z drugiej
dziwne to trochę i straszne. Zwyczajne spacery do lasu nie będą już przez to
tak zwyczajne, skoro w krzakach śledzić nas mogą ślepia tylu poukrywanych tam zwierzaków
– odparłam wpatrując się z mieszaniną niepokoju i fascynacji w ciemną bryłę pobliskiego lasu.
- No i dobrze.
Przynajmniej nic się u nas nie marnuje – pomyślałam nawołując kilka minut potem
wyszczekane do syta psiaki, które napiwszy się zimnej wody znowu ułożyły się na
swoich wygodnych legowiskach i zapadły w sen. Tym razem nie spały już tak
spokojnie. Poszczekiwały i poruszały łapami, śniąc zapewne o udanych łowach na naigrywającą
się z nich lisicę i równie bezczelnego kota…
Tymczasem
resztki słonecznego światła całkiem zanikły już za lasem i nasze obejście
spowijać zaczął wieczorny zmrok. Ciepły, marcowy dzionek właśnie obiegł końca,
zatem i my z Cezarym nareszcie mogliśmy się udać na zasłużony odpoczynek…
No tak, człowiek uznaje za swoje miejsca wypożyczone nam przez Naturę. Rzadko zdajemy sobie z tego sprawę. ;-D
OdpowiedzUsuńTo prawda, Tabo.
UsuńNas też ktoś odwiedza w ogrodzie, widać to po pozostawianych kupach, które na kocie są za duże. W ubiegłym roku za płotem wędrował sobie łoś, co na Gdańsk jest chyba ewenementem. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś i Tobie uda się wyśledzić, kto zacz.Pozdrawiam także.
UsuńU nas na podwarszawskiej działce wiewiórka sobie rządzi. Pełno szyszek częściowo zjedzonych pod iglastymi drzewami zostawia. Cudnie się robi!!! No i dziki regularnie ryją pod siatką ogrodzeniową...:-)
OdpowiedzUsuńWiewiórkowe królestwo!:-)
UsuńMowilam juz ostatnio, ze mieszkacie w unikatowym miejscu na ziemi... Tak blisko dzikiej natury, prawie jak w ksiazkach Jack'a Londona.😍A wiesz, ze ja zawsze tez mialam lisy za " piekne kotki", a one przeciez sa z rodziny psow :)) A lis rzeczywiscie przepiekny rudo-czarny , nigdy takiego nie widzialam 🦊 Natomiast tym szakalem to mnie kompletnie zaskoczylas. To w Polsce mamy szakale? O! Kitty
OdpowiedzUsuńMiejsce nasze nie bez powodu nazywane jest małymi Bieszczadami. Tylko mniej tu turystów, więc dla zwierzaków lepiej. A co do szakali, to od kilku lat czytam już doniesienia prasowe o ich obecności w Polsce. Tak się porobiło!:-)
UsuńO rany, to dopiero zagadka wyjaśniona, mieszkacie w dzikiej okolicy 🤭
OdpowiedzUsuńjotka
Tak, jest tu mnóstwo lasów, to i dzikich zwierząt mnóstwo.
UsuńA to dopiero, a ja myślałam kiedy wcześniej o tym pisałaś, że to szop. Czyli rację miały te osoby, które podejrzewały lisa o takie odwiedziny. Ładny lisek spryciula, wcześniej pewnie przyciągały go kurki, a teraz to już tylko resztki po psich ucztach, ale przebiegł po budynku gospodarczym żeby sprawdzić dla pewności czy może jakaś kurka przypadkiem się gdzieś nie schowała 😊 lepsza taka zdobycz od resztek po pieskach.
OdpowiedzUsuńPrzypomniały mi się bajki o lisach, La Fontaine na przykład i rysunki lisków z elementarza Falskiego 😊
Ale jestem mieszczuchem i pomyślałam, że nie czułabym się komfortowo nawet w biały dzień na podwórku odwiedzanym przez lisa. Chociaż wiem, że on bardziej się mnie lęka może niż ja jego 😊
Hanka C.
Hania , to nie moglabys mieszkac w Londynie:)) Zakaz polowan na lisy zaskutkowal w Anglii tym, ze rozmnozyly sie do ogromnych ilosci ( nie maja naturalnego wroga, nie ma naturalnej selekcji i rownowagi), a ze zaczelo brakowac im pozywienia, to przeniosly sie do miast. Zjawisko to jest calkowicie niezgodne z natura, ale prasa ukula nazwe " urban fox" , jako cos niby naturalnego. Lisy chodza po ulicach , wyjadaja spod macdonaldsow i ze smieci walajacych zreszta wszedzie, wchodza do ogrodow i domow! A ze w Anglii glownie zabudowa domkowa, to grasuja po osiedlach.Bylo mnostwo przypadkow pogryzien dzieci w wozeczkach , w srodku domu badz w ogrodzie. Chore to jest, aby dzikie zwierzeta musialy szukac pozywienia w centum miast , a w dodatku " unormalnia sie" to zjawisko. I juz sie temu nikt nie dziwi. Co innego u Oli, oni mieszkaja na skraju lasu, wrecz na odludziu , tutaj jest to naturalne, ze zwierzeta moga podchodzic pod dom. Kitty
UsuńHaniu!Lisek to śmiały, czujacy sie jak u siebie. Kiedyś, w kurzych czasach spotkałam się z liskiem oko w oko, gdy węszył obok kurnika. Popatrzył na mnie wtedy bez lęku, prosto w oczy a potem nieśpiesznie odszedł w strone pól przeskakując nasz płot. Przyzwyczajona wiec jestem do takich odwiedzin. Gorzej, gdyby to był niedźwiedź!:-))
UsuńKitty! Jestem zdumiona tym angielskim zakazem polowań na lisy. I to nicy czemu? Bali się, że populacja lisia wyginie? Do czego ten świat dochodzi? Wariacja w każdej dziedzinie zycia i postawienie wszystkiego na głowie!
UsuńOlu, uchwalili ten zakaz w 2004. Glosno bylo o tym w telewizji. Jesli kojarzysz to cale wielkie malarstwo angielskie przedstawia scenki polowan na lisy, panowie w czarnych i czerwonych kubraczkach, konie i psy. Otoz alarm podniosly jakies organizacje ochrony dzikich zwierzat, ze to niehumanitarne , bo z psami itp itd. Ale wiadomo kij ma dwa konce. Lis nie ma tam naturalnego wroga w przyrodzie, lasy tu sa szczatkowe , rachityczne, nie ma takiej dzikiej zwierzyny jak u nas, nie ma wilkow, dzikow, niedzwiedzi, rysi .. Za to jeleni pelno :)) Najgorzej jak madrale biurkowi wydaja dyrektywy ingerujace w rownowage w przyrodzie . Odstrzal lisow byl jakby taka samoregulacja, w tej chwili lis wszedl do miast, a przy ilosci ludzi jaka tu wjezdza nielegalnie pontonami dzien w dzien , wjezdzaja tez zapomniane i nowe choroby. W Polsce lisy sa nosicielami wscieklizny na prxyklad. W Anglii ponoc wscieklizna nie wystepuje - hmmm . ? Kitty
UsuńDziwactwa i głupoty na tym świecie nie mają końca. Wychodzi na to, że w Anglii rząd bardziej dba o lisy niż o ludzi...
UsuńKitty 😊 ja o tym wiem. U nas też są lisy, jeże, dziki. Wieczorem nieraz można kątem oka zobaczyć cień przebiegającego po podwórku lisa, a następnego dnia dowiedzieć się z sąsiedzkiej "poczty", że zginął pod kołami samochodu. Dziki chodzą po ulicach Gdyni gromadnie, wzorowo przechodząc na światłach razem z ludźmi. Tak, że...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam 😉
Hanka C.
Hania, Ty tez z Trojmiasta jestes? Moja rodaczka👌Dziki to spotykam idac na plaze , ale one grzecznie trzymaja sie chodnika wzdluz lasku :)) Smiszne jest, ze miejscowi to prawie ich nie zauwazaja, za to turysci boczkiem boczkiem usuwaja sie z drogi :)) Kitty
Usuń🙋No tak się jakoś złożyło. Pozdro od ziomalki ☺️😁
UsuńHanka C.
I ja Was serdecznie pozdrawiam, trójmiejskie dziewczyny!:-))
UsuńTak teraz źle się dzieje zwierzętom. Cieszymy się jak możemy zobaczyć tak blisko dzikie zwierzęta, tylko czy one są jeszcze dzikie, oswajają się. A dlaczego? spójrzcie jak wygląda nasz kraj lasy poszatkowane autostradami, drogami szybkiego ruchu. A wiele zwierząt jest stworzeniami migrującymi, niby są budowane przejścia ale to wygląda wg mnie takie trochę sztuczne. drugie przeszkody to takie błędne koła ludzie budują się niemal w lasach, przeszkadzają im piejące koguty, zapachy. Zwierzaki domowe, hodowlane też są traktowane jak przedmioty nie mają "wolności". Świat zmienia się ale czy to idzie w dobrym kierunku. Czasami zdarzają się bardzo dziwne przypadki, że dzikie zwierzaki potrafią podejść do ludzi szukając pomocy. A przecież fajnie jest patrzeć na szczęśliwe zwierzaki i szczęśliwych ludzi. Moje zwierzaczki to - bijące się wróble przylatujące na balkon na obiad słonecznikowy. Najgorsze, że może trochę śmiecą sąsiadce piętro niżej. Kiedy przylatywały sikorki były kulturalne brały ziarenko i odlatywały na drzewo. Mogę się patrzyć na nie długi czas. Muszę jednak już pomału zamykać stołówkę idzie wiosna muszą same sobie radzić. No trochę pofilozofowałam, trochę może nie składnie ale tak to widzę. Pozdrawiam ciepło, chociaż u nas trochę zimniej zrobiło się.
OdpowiedzUsuńZwierzęta potrafią sobie radzic, umieją sie przystosować do zmieniających sie okolicznosci i przetrwać. Nie zawsze tylko ludzie są z tego zadowoleni, bo dziki właża im w szkode, bo lisy zjadają kury, bo sarny zjadaja plony, bo wilki zagryzają owce i psy...
UsuńWiosna idzie, więc dzikie zwierzęta rodzą i wychowują swoje młode. W związku z tym potrzebuja wiecej pożywienia i pewnie dlatego ta lisica pojawia sie u nas.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Olu!:-)
Nawet u nas w niewielkich lasach zaczyna się robić niebezpiecznie i nie myślę tu o lisach, które były od zawsze. Szczególnie problem niekontrolowanego przyrostu niektórych gatunków zwierząt dotyka rolników, którzy muszą stawiać kosztowne ogrodzenia na polach żeby cokolwiek z plantacji ocalało.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Basiu. Dziki, sarny, jelenie potrafią narobić rolnikom mnóstwo szkód.
UsuńOlu, gzie w dzieciństwie czy młodości mogłam zobaczyć leśno zwierzęta, chyba w zoo, a mieszkałam przy lesie. A teraz lisy cię ot tak odwiedzają i zwierzęta leśne są na wyciągnięcie ręki. Nawet, zakładając że mieszkacie w miejscu gdzie są na to większe szanse, to taka wizyta dawniej chyba nie miałaby miejsca.
OdpowiedzUsuńChyba tak im się przestrzenie zmniejszają, może też jest ich więcej. Ale dla was to jednak trochę niepokojące zjawisko... Pozdrawiam Cię 🌞
Tak, wydaje się, iż teraz jest o wiele więcej zwierząt dzikich widocznych a do tego śmielszych niż kiedyś. Na pewno ludzie sie do tego przyczyniają robiąc ogromne wycinki, budując autostrady i drogi, zakazując polowań na jedne a za to nadmiernie trzebiąc inne...
UsuńJa tez Cię pozdrawiam, Basiu!:-)
Pieknie opisałaś sekretne życie Waszego ogrodu. I cały wstęp - pieski układające się do spania i Ty odpoczywająca. I że trzeba było zamknąć okna w samochodzie, taka ciekawa akcja potoczyła się. Czytałam z wielkim zainteresowaniem, ciągle ciekawa co dalej, ale jednocześnie zachowywałam spokój, spokojne tempo, nawet powolność takiego wieczornego dnia. Tajemnicze życie nocnych przybyszy utrwalone na zdjęciach. Piękna historia.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Teresko za życzliwy komentarz. Opisałam kawałek naszej zwyczajnej rzeczywistości z małym akcentem niespodzianki...
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!:-)
Witaj końcówką zimy Olgo
OdpowiedzUsuńOczywiście pamiętam tamtą opowieść. To dobrze, że zagadka się wyjaśniła. W ciekawej okolicy mieszkasz. Czasem Ci jej zazdroszczę. U mnie na ostatnie piętro właśnie zaczęły zaglądać gołębie :((( Za chwilę wystawię doniczki i będę miała spokój.
Życzę Ci wielu wiosennych promyków słońca
Witaj, Ismeno.
UsuńU mnie teraz śnieznie, mroźno i na powrót zimowo. Ale wiadomo - w marcu jak w garncu. A co do okolic, w których mieszkam, to jest tu na tyle dziko i bezludnie, że zwierzęta mogą być śmielsze, niż w innych okolicach.
Pozdrawiam Cię zimowo!:-)
Lisek :) Do nas też zaglądają, czasem widuję je z daleka na pierwszym, porannym spacerze z suczką. Niedaleko nas sąsiad ma kury, czasem mu giną. Sąsiad wymyśla coraz wyższe ogrodzenia i zasieki. Lisy faktycznie znaczą teren, zapach ich moczu i kału jest ostry i nieprzyjemny bardzo. I utrzymuje się długo. Kiedy przechodzimy koło takiego miejsca mojej suczce zawsze sierść się podnosi na doopce. Mnie zaś cieszy dzikie życie w środku Miasteczka :)
OdpowiedzUsuńAno lisek, a może lisica? W koncu zwierzaki mają teraz małe, wiec myslę sobie, że matka robi wszystko by jak najmniejszym kosztem się wyżywić i jak najszybciej wrócic do swoich pociech.
UsuńCieszę się, że zycie wraca do Twego Miasteczka zmienionego przez unijmy projekt. Natura górą!:-)
Jeszcze bardzo dużo Natura kryje przed nami sekretów i to niesamowite, że czasem jakiś przed nami odkrywa jeśli jesteśmy uważni. A Wy jesteście jak mało kto! Ja raczej nie wchodziłam do lasu nocą ale kiedyś w lesie brzóziańskim zgubił mi się wnuk wieczorową porą. Nawołałam, krzyczałam, miotałam się, świeciłam latarką ... Aż ochrypłam i brakło mi tchu. I w tej ciszy usłyszałam szelesty i stąpania, jakby oddechy ale przyjazne. I nikły głos płaczącego wnuka. Jak po wątłej nitce mgły trafiłam do niego.... Jeszcze dziś, jak to piszę, oczy mam mokre, chociaż wnuk to już dorosłe i żonate chłopię.
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie Krystynko jak musiałaś sie czuć w tamtej chwili...Groza, lęk, rozpacz, niepewność, zagubienie...A potem ogromna ulga, że wszystko dobrze się skończyło. To są chwile, których się nie zapomina. Natura ma rózne oblicza. To przyjazne, oswojone i znane oraz to tajemnicze, pełne niespodzianek i dziwności. Oba oblicza istnieją jednocześnie i nigdy nie wiadomo, na które natrafimy...
UsuńŚciskam Cię mocno!*
Olu przeczytałam przed chwilą na WP o atakach wilków na Podkarpaciu i mnie ciarki przeszły. Uważajcie na siebie zwłaszcza podczas spacerów z 🐕
OdpowiedzUsuńIwona💚
UsuńTeż o tym czytałam, Iwonko. U nas słyszy sie o wilkach i widuje je od kilku lat. Tak czy siak pewne jest, że nie dalibyśmy rady uciec na drzewo. Bo jeszcze my to może jakimś cudem byśmy sie wdrapali, ale co z psami? :-)
UsuńEch, tak naprawdę jak człowieka ma coś złęgo spotkać, to moze sie to stać nawet na własnym podwórku.
Nie martw się Iwonko. Pozdrowienia serdeczne Wam zasyłam!:-)*
Szakala widzieliście? złocistego? w Bułgarii, kiedy nocowaliśmy nad jeziorem, słyszeliśmy ich wycie, niesamowite i przerażające. U nas niezbyt dużo zwierząt, albo wilki rozprawiły się z nimi, albo myśliwi, których jest więcej niż zwierząt.
OdpowiedzUsuńSerdeczności Olu, Maria z PP.
Tak, mąz mówi że to szakal złocisty. Pewnie jest ich tu więcej a moze to był pierwszy zwiadowca? Takiego wycia, o którym piszesz jeszcze nie słyszeliśmy. Tak czy siak drapiezników coraz wiecej a saren i koziołków coraz mniej.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Marysiu