Śnieżek, pierwszy
śnieżek prószy, sypie, pada
Delikatnym puchem
wiruje w przestrzeni
A każdy jego płatek
baśnie opowiada
Tobie, drogom,
niebu, pobielonej ziemi
Tańczą w krąg
wspomnienia, płyną gdzieś z oddali
A śniegowe
gwiazdki, niczym dobre duszki
Pomagają znowu
ożywić, ocalić
Dawnych, dobrych
czasów srebrzyste okruszki
Dotknij płatka myślą,
wsłuchaj się w szept chwili
Niech się snuje
lekko od człeka do człeka
Pora czas zimowy
bajaniem umilić
Opowieść zimowa tuż
obok już czeka…
…Raz słabiej, raz mocniej prószy listopadowy śnieg. I oto znowu nadeszła pora coraz krótszych dni oraz długich i mroźnych, listopadowych wieczorów. Wieczorów, gdy coraz częściej człowiekowi ckni się do wspominania dawnych, lepszych czasów albo do snucia zajmujących opowieści przy migoczących świecach i kominku wesoło trzaskającym iskierkami. Czas, kiedy chce się oddalić od spraw zwyczajnego, codziennego świata i zanurzyć w jakieś bezpieczne i niezmiennie spokojne miejsce, pośród opowiadanych cichym głosem historii, które spowijają duszę w ciepłą, delikatną mgiełkę rozmarzenia, uśmiechu i szybującej swobodnie wyobraźni…
I oto moja
propozycja! Już nieraz zapraszałam Was na tym blogu do wspólnej zabawy w
pisanie. Za każdym razem było to nieco ryzykowne z mojej strony, bo przecież
mógł nie znaleźć się nikt chętny do podjęcia pałeczki i kontynuowania wraz ze
mną opowieści. Jednak zawsze, mimo mych obaw, pojawiał się tu ktoś, nie bał się
wyruszyć w dal na skrzydłach wyobraźni. Dzięki temu ukazywały się tu nasze wspólnie tworzone poematy, zdarzały się
także pełne humoru albo głębszej refleksji wiersze, czy też snute na
wiele głosów baśnie. I teraz znowu naszła mnie na to ochota. Najwidoczniej jak
byłam tak nadal jestem niepoprawną marzycielką!:-)
Zatem zapraszam Was serdecznie do podjęcia wątku poniższej, zimowej opowieści, do jej kontynuacji w komentarzach. Jeśli przyjdzie Wam coś do głowy, jeśli zaciekawi Was taka forma blogowej zabawy i zapragniecie cokolwiek od siebie dopisać, to cudownie. Dzięki temu zabawa będzie się nieśpiesznie rozkręcała. Ja zaś sukcesywnie będę Wasze fragmenty opowieści wklejać do treści tego posta a niekiedy pewnie też dokładać między nimi kilka swoich zdań jako spoiwo pojawiających się tu wątków. Niektórzy z Was pewnie teraz wzruszą ramionami, że to niedobra pora na takie przyjemności, że zbyt wiele zmartwień macie teraz na głowie, a do tego świat całkiem zwariował i Was też w ten obłęd coraz bardziej wciąga. I ja to rozumiem, bo sama czuję podobnie. Jednak właśnie dlatego, jakby na przekór przygnębieniu, szaleństwu i obawom chcę pisać, tworzyć coś razem z Wami, próbując zagłuszyć w ten sposób choć trochę stado owych kraczących nieustępliwie trosk i lęków. Czy damy radę oddalić się od tego wszystkiego i raz jeszcze wspólnie zabawić w bajarzy…? Poniższa opowieść – rzeka – cicho szemrze i czeka…
Emilia – młoda,
jasnowłosa kobieta mocniej otuliła się zrobionym przez siebie na drutach, mięciutkim
szalem. Było przenikliwie zimno i nieprzyjemnie wilgotno. Od kilku dni trwała niezmiennie
typowo późnojesienna, dżdżysta pogoda. Idąc na przełaj starym parkiem nieśpiesznie
wracała z zakupów do domu. Nie miała ciężkiej torby, bo niosła w niej zaledwie
sześć kostek masła zdobytych na promocji oraz dwa opakowania żółtego sera takoż
ogłaszanego jako okazyjnie tani.
- Do czego to
doszło! – sarkała w myślach - że trzeba polować na podstawowe produkty
spożywcze jak w zamierzchłych latach socjalizmu, o którym nieraz opowiadali rodzice.
- No tak! Tyle, że
wtedy nie było niczego a teraz niby jest wszystko, ale ceny tak niebotyczne, że
mało kogo na normalne zakupy stać! Dziwne, dziwne to czasy! Sama nie wiem,
które gorsze! – westchnęła ze smutkiem, nie mogąc pogodzić się z tym jak bardzo
od kilku lat pogarszała się jakość życia. Nie cierpiała chodzić po sklepach.
Nie tylko dlatego, że było drogo i na tak niewiele mogła sobie pozwolić. Po
prostu od zawsze była istotą uciekającą jak tylko się da przed dotykiem prozaicznej rzeczywistości. Poza mało inspirującą pracą w call center miała
na szczęście swoje małe królestwo prywatnych zainteresowań. I to im chciała poświęcać
jak najwięcej uwagi. Zajmowała ją ostatnio moda z dawnych lat. Zwłaszcza ta
sprzed kilku stuleci. Potrafiła godzinami oglądać w Internecie a potem
przerysowywać kopie starych rycin i obrazów przedstawiających kobiety w osiemnastowiecznych,
opartych na krynolinach sukniach albo przeciwnie, te w zbyt wąskich, opiętych spódnicach
jakie nosiło się na początku dwudziestego wieku. Do tego od kilku lat najważniejszą
jej pasją było robienie zdjęć w plenerze. Gdzie tylko mogła zabierała ze sobą
aparat fotograficzny a spoglądając w jego obiektyw odpływała w zupełnie odmienną
rzeczywistość.
Właśnie teraz rozejrzała się dokoła okiem bystrego
fotografa. Nie najlepsze to były warunki do fotografowania, ale nawet w obecnej aurze stanowiące dla osoby takiej jak ona ambitne wyzwanie, dające jakieś ciekawe możliwości. Dzień był wyjątkowo
ciemny i pochmurny. Zaciągnięte granatowo-szarymi obłokami niebo zwiastowało
rychłe opady deszczu albo śniegu. Czarno-biało-brunatna rzeczywistość ukazywała
świat w omalże wieczornym, przydymionym jakby wydaniu. Do tego z dala zaczęła
napływać srebrzystobiała mgła, jeszcze bardziej ograniczająca pole widzenia.
- Szkoda, że nie wzięłam ze sobą aparatu. Może
udałoby się utrwalić tę dziwną, pełną oczekiwania nie wiadomo na co aurę – szepnęła
do siebie i z braku tegoż aparatu, zrobiwszy z kciuka oraz palca wskazującego „oczko”
spojrzała w nie z uwagą. I wówczas ni stąd ni zowąd zaczął padać śnieg.
Najpierw były to pojedyncze, wielkie płatki a zaraz potem istna śniegowa fala
ogarnęła ją ze wszystkich stron. Do tego zupełnie nieoczekiwanie spoza gęstych
chmur przebił się jakiś odważny promień słońca i od razu pomalował świat w
zupełnie nowe barwy.
Ogarnął ją czysty zachwyt. Nadziwić się nie
mogła tej nagłej piękności przysypanego białym puchem, popołudniowego parku, migotliwym blaskom tańczącym pośród opadłych liści i pochylonych traw, błękitno-srebrzystymi cieniom ścielącym się pomiędzy drzewami i
alejkami, ostatnim różom pokrytym śniegiem niby apetyczną, bitą śmietaną. Emilia okręciła się radośnie wokół własnej osi. Nie
wiadomo czemu poczuła się tak lekko i tak swobodnie jakby znowu stała się małą
dziewczynką. Jakby znowu wszystko było możliwe. Zaśmiała się próbując złapać w dłonie i usta wielkie płatki śniegu
krążące wokół niej w coraz gęstszym wirze. Ale one nie dały się pochwycić.
Zaraz się roztapiały i znikały bez śladu. Tylko te na rzęsach zatrzymywały się
na dłużej, ale i one wkrótce rozpływały się niby łzy tocząc się po jej
policzkach. Tak się tymi płatkami zajęła, że zupełnie nie zauważyła, iż nie
wiadomo kiedy zeszła ze swojej zwykłej ścieżki i zanurzyła się w nieodwiedzane
nigdy wcześniej, nieznane, lecz oszałamiająco piękne rejony parku.
…Zewsząd otaczały ją teraz pokryte świeżą
bielą topole, platany i dęby, które splecione ramionami zdawały się poruszać w
dziwnym, rozkołysanym tańcu. Śniegowe gwiazdki osiadały na ich gałązkach i
zdawały się dźwięczeć stamtąd milionami maleńkich, kryształowych dzwoneczków. Zdawało
się, iż dokoła w rzeźkim i pachnącym czystością powietrzu brzmiała jakaś słodka
i tęskna melodia. Niby grany na skrzypkach i pianinie magiczny, kiedyś dobrze
znany a dziś zapomniany sentymentalny walc sprzed kilku stuleci…
Great blog
OdpowiedzUsuńPlease read my post
OdpowiedzUsuń