niedziela, 24 listopada 2024

Śnieżek, pierwszy śnieżek…



Śnieżek, pierwszy śnieżek prószy, sypie, pada

Delikatnym puchem wiruje w przestrzeni

A każdy jego płatek baśnie opowiada

Tobie, drogom, niebu, pobielonej ziemi

 

Tańczą w krąg wspomnienia, płyną gdzieś z oddali

A śniegowe gwiazdki, niczym dobre duszki

Pomagają znowu ożywić, ocalić

Dawnych, dobrych czasów srebrzyste okruszki

 

Dotknij płatka myślą, wsłuchaj się w szept chwili

Niech się snuje lekko od człeka do człeka

Pora czas zimowy bajaniem umilić

Opowieść zimowa tuż obok już czeka…


…Raz słabiej, raz mocniej prószy listopadowy śnieg. I oto znowu nadeszła pora coraz krótszych dni oraz  długich i mroźnych, listopadowych wieczorów. Wieczorów, gdy coraz częściej człowiekowi ckni się do wspominania dawnych, lepszych czasów albo do snucia zajmujących opowieści przy migoczących świecach i kominku wesoło trzaskającym iskierkami. Czas, kiedy chce się oddalić od spraw zwyczajnego, codziennego świata i zanurzyć w jakieś bezpieczne i niezmiennie spokojne miejsce, pośród opowiadanych cichym głosem historii, które spowijają duszę w ciepłą, delikatną mgiełkę rozmarzenia, uśmiechu i szybującej swobodnie wyobraźni…



   I oto moja propozycja! Już nieraz zapraszałam Was na tym blogu do wspólnej zabawy w pisanie. Za każdym razem było to nieco ryzykowne z mojej strony, bo przecież mógł nie znaleźć się nikt chętny do podjęcia pałeczki i kontynuowania wraz ze mną opowieści. Jednak zawsze, mimo mych obaw, pojawiał się tu ktoś, nie bał się wyruszyć w dal na skrzydłach wyobraźni. Dzięki temu ukazywały się tu  nasze wspólnie tworzone poematy, zdarzały się także pełne humoru albo głębszej refleksji wiersze, czy też snute na wiele głosów baśnie. I teraz znowu naszła mnie na to ochota. Najwidoczniej jak byłam tak nadal jestem niepoprawną marzycielką!:-)

   Zatem zapraszam Was serdecznie do podjęcia wątku poniższej, zimowej opowieści, do jej kontynuacji w komentarzach. Jeśli przyjdzie Wam coś do głowy, jeśli zaciekawi Was taka forma blogowej zabawy i zapragniecie cokolwiek od siebie dopisać, to cudownie. Dzięki temu zabawa będzie się nieśpiesznie rozkręcała. Ja zaś sukcesywnie będę Wasze fragmenty opowieści wklejać do treści tego posta a niekiedy pewnie też dokładać między nimi kilka swoich zdań jako spoiwo pojawiających się tu wątków. Niektórzy z Was pewnie teraz wzruszą ramionami, że to niedobra pora na takie przyjemności, że zbyt wiele zmartwień macie teraz na głowie, a do tego świat całkiem zwariował i Was też w ten obłęd coraz bardziej wciąga. I ja to rozumiem, bo sama czuję podobnie. Jednak właśnie dlatego, jakby na przekór przygnębieniu, szaleństwu i obawom chcę pisać, tworzyć coś razem z Wami, próbując zagłuszyć w ten sposób choć trochę stado owych kraczących nieustępliwie trosk i lęków. Czy damy radę oddalić się od tego wszystkiego i raz jeszcze wspólnie zabawić w bajarzy…? Poniższa opowieść – rzeka – cicho szemrze i czeka…




   Emilia – młoda, jasnowłosa kobieta mocniej otuliła się zrobionym przez siebie na drutach, mięciutkim szalem. Było przenikliwie zimno i nieprzyjemnie wilgotno. Od kilku dni trwała niezmiennie typowo późnojesienna, dżdżysta pogoda. Idąc na przełaj starym parkiem nieśpiesznie wracała z zakupów do domu. Nie miała ciężkiej torby, bo niosła w niej zaledwie sześć kostek masła zdobytych na promocji oraz dwa opakowania żółtego sera takoż ogłaszanego jako okazyjnie tani.

- Do czego to doszło! – sarkała w myślach - że trzeba polować na podstawowe produkty spożywcze jak w zamierzchłych latach socjalizmu, o którym nieraz opowiadali rodzice.

- No tak! Tyle, że wtedy nie było niczego a teraz niby jest wszystko, ale ceny tak niebotyczne, że mało kogo na normalne zakupy stać! Dziwne, dziwne to czasy! Sama nie wiem, które gorsze! – westchnęła ze smutkiem, nie mogąc pogodzić się z tym jak bardzo od kilku lat pogarszała się jakość życia. Nie cierpiała chodzić po sklepach. Nie tylko dlatego, że było drogo i na tak niewiele mogła sobie pozwolić. Po prostu od zawsze była istotą uciekającą jak tylko się da przed dotykiem prozaicznej rzeczywistości. Poza mało inspirującą pracą w call center miała na szczęście swoje małe królestwo prywatnych zainteresowań. I to im chciała poświęcać jak najwięcej uwagi. Zajmowała ją ostatnio moda z dawnych lat. Zwłaszcza ta sprzed kilku stuleci. Potrafiła godzinami oglądać w Internecie a potem przerysowywać kopie starych rycin i obrazów przedstawiających kobiety w osiemnastowiecznych, opartych na krynolinach sukniach albo przeciwnie, te w zbyt wąskich, opiętych spódnicach jakie nosiło się na początku dwudziestego wieku. Do tego od kilku lat najważniejszą jej pasją było robienie zdjęć w plenerze. Gdzie tylko mogła zabierała ze sobą aparat fotograficzny a spoglądając w jego obiektyw odpływała w zupełnie odmienną rzeczywistość.

   Właśnie teraz rozejrzała się dokoła okiem bystrego fotografa. Nie najlepsze to były warunki do fotografowania, ale nawet w obecnej aurze stanowiące dla osoby takiej jak ona ambitne wyzwanie, dające jakieś ciekawe możliwości. Dzień był wyjątkowo ciemny i pochmurny. Zaciągnięte granatowo-szarymi obłokami niebo zwiastowało rychłe opady deszczu albo śniegu. Czarno-biało-brunatna rzeczywistość ukazywała świat w omalże wieczornym, przydymionym jakby wydaniu. Do tego z dala zaczęła napływać srebrzystobiała mgła, jeszcze bardziej ograniczająca pole widzenia.

 - Szkoda, że nie wzięłam ze sobą aparatu. Może udałoby się utrwalić tę dziwną, pełną oczekiwania nie wiadomo na co aurę – szepnęła do siebie i z braku tegoż aparatu, zrobiwszy z kciuka oraz palca wskazującego „oczko” spojrzała w nie z uwagą. I wówczas ni stąd ni zowąd zaczął padać śnieg. Najpierw były to pojedyncze, wielkie płatki a zaraz potem istna śniegowa fala ogarnęła ją ze wszystkich stron. Do tego zupełnie nieoczekiwanie spoza gęstych chmur przebił się jakiś odważny promień słońca i od razu pomalował świat w zupełnie nowe barwy.

   Ogarnął ją czysty zachwyt. Nadziwić się nie mogła tej nagłej piękności przysypanego białym puchem, popołudniowego parku,  migotliwym blaskom tańczącym pośród opadłych liści i pochylonych  traw, błękitno-srebrzystymi cieniom ścielącym się pomiędzy drzewami i alejkami, ostatnim różom pokrytym śniegiem niby apetyczną, bitą śmietaną. Emilia okręciła się radośnie wokół własnej osi. Nie wiadomo czemu poczuła się tak lekko i tak swobodnie jakby znowu stała się małą dziewczynką. Jakby znowu wszystko było możliwe. Zaśmiała się próbując złapać w dłonie i usta wielkie płatki śniegu krążące wokół niej w coraz gęstszym wirze. Ale one nie dały się pochwycić. Zaraz się roztapiały i znikały bez śladu. Tylko te na rzęsach zatrzymywały się na dłużej, ale i one wkrótce rozpływały się niby łzy tocząc się po jej policzkach. Tak się tymi płatkami zajęła, że zupełnie nie zauważyła, iż nie wiadomo kiedy zeszła ze swojej zwykłej ścieżki i zanurzyła się w nieodwiedzane nigdy wcześniej, nieznane, lecz oszałamiająco piękne rejony parku.

   …Zewsząd otaczały ją teraz pokryte świeżą bielą topole, platany i dęby, które splecione ramionami zdawały się poruszać w dziwnym, rozkołysanym tańcu. Śniegowe gwiazdki osiadały na ich gałązkach i zdawały się dźwięczeć stamtąd milionami maleńkich, kryształowych dzwoneczków. Zdawało się, iż dokoła w rzeźkim i pachnącym czystością powietrzu brzmiała jakaś słodka i tęskna melodia. Niby grany na skrzypkach i pianinie magiczny, kiedyś dobrze znany a dziś zapomniany sentymentalny walc sprzed kilku stuleci…




2 komentarze:

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost