niedziela, 13 marca 2016

Siła odrodzenia...






   Patrząc na sinobure, tonące omalże co dzień w mlecznej mgle przestrzenie za oknem trudno uwierzyć, że wiosna przezwycięży wreszcie ten marazm i pokoloruje rzeczywistość we wszystkie odcienie zieleni, błękitu i żółci. A jednak tak właśnie się stanie. Jak co roku. Także człowiek pogrążony w kołowrotku zmartwień, bolączek i niemocy odnajdzie w końcu w sobie energię, aby pójść do przodu, wtopić się zgodnie w nową rzeczywistość i działać, bo w działaniu sens. 


   W naszych okolicach niewiele jest na razie oznak wiosny. Ot, widać już od kilku tygodni bazie na wierzbach. Pojawiają się też maleńkie pączki na brzozach, leszczynach i bukach. A w poszyciu leśnym dostrzec można pierwsze, nieśmiało wychylające się spod warstwy ubiegłorocznych liści trawki oraz strzępiaste listki żywców i zawilców. Jednak czuła mgła otula jeszcze te delikatne roślinki tkliwym bezczasem i nie pogania do otwarcia oczu na dobre. Na wszystko przecież przyjdzie pora…


   
A myśląc o tym przypomniałam sobie nasze australijskie wiosny. Obejrzałam zdjęcia, na których najwyraźniej można było dostrzec siłę i piękno tej najmilszej pory roku. Niesamowitą moc odrodzenia tego, co wydawałoby się, że na zawsze już jest stracone.




   Latem 2009 roku, w Australii, w stanach Wiktoria i Nowa Południowa Walia miał miejsce największy w dziejach tego kraju pożar. Szybko rozprzestrzeniająca się ściana ognia, niby ogromny taran bezlitośnie szła przez lasy, miasta, wioski i drogi. Pozostawiała za sobą wypalone kikuty drzew, obrócone w perzynę domostwa, stopione baniaki na wodę, wraki samochodów a przede wszystkim martwe zwierzęta i ludzi… Walec ognia posuwał się błyskawicznie i zależnie od wiatru niespodziewanie zmieniał kierunek tak, że mieszkańcy tamtych okolic nie mieli najmniejszych szans na ucieczkę. 



      Prawie pięć tysięcy osób straciło domy. Kompletnie zniszczonych było 1200 domów. Ogień strawił 350 tysięcy hektarów pastwisk i winnic. Zginęło wówczas prawie dwustu Australijczyków. Natomiast ci, którym udało się przetrwać stracili dorobek całego życia. 




   Razem z Cezarym wstrząśnięci tymi wydarzeniami oglądaliśmy relacje z nich w telewizji. Patrzyliśmy w twarz straszliwej grozie siedząc w naszym bezpiecznym domu i mimo upału zamykając okna, ponieważ w powietrzu unosił się wywołujący kaszel i łzawienie oczu smog. To wszystko działo się kilkadziesiąt kilometrów od nas. Daleko, ale i blisko biorąc pod uwagę siłę rozszalałego pożaru. Spikerki i spikerzy telewizyjni próbując na bieżąco opowiadać o tragedii płakali, nie umiejąc zachować spokoju i profesjonalnej obojętności w obliczu tak przerażających zdarzeń.  Nierzadko relacjonując stali kilkaset metrów od pomarańczowej góry ognia a ich twarze oświetlała łuna i osmalał czarny pył. Strażacy przeganiali ich stamtąd czym prędzej, bo niebezpieczeństwo dostania się w centrum zniszczenia było ogromne.  Stopiony asfalt pękał i otwierał się niby skorupa wielkiego orzecha. Kadłuby popalonych, pozbawionych wszelkich gum i plastików aut tarasowały szosy. Karetki pogotowia krążyły bezustannie. Wolontariusze setkami przynosili do punktów weterynaryjnych poparzone kangury, walabie i koale. Wszyscy potrzebowali natychmiastowej pomocy, wsparcia, ratunku, miejsca, gdzie mogliby znaleźć tymczasowe choćby schronienie.  Pożar wciąż nie dawał za wygraną. Płomienie zabijały ludzi z odległości 150 metrów.  Kule ognia spadały z nieba a wiatr, niczym tornado rozprzestrzeniał kolejne zarzewia płomieni. Pełne lotnych, łatwopalnych olejków eukaliptusy eksplodowały, siejąc wokół miliardy parzących iskier. Wydawało się, że nigdy to piekło na ziemi się nie skończy. Wreszcie premier Australii, Kevin Rudd w swym pełnym emocji wystąpieniu drżącym z ogromnego wzruszenia głosem ogłosił dzień żałoby narodowej. A trzeba Wam wiedzieć, iż  w Australii, tym nawykłym do klęsk żywiołowych kraju, ojczyźnie twardych, bohaterskich i odważnych takie rzeczy ogłasza się bardzo rzadko… Tak, smutne to było lato…




   Kilka miesięcy potem, wiosną tego samego roku (a wiosna w Australii zaczyna się we wrześniu a kończy w listopadzie) pojechaliśmy z Cezarym by obejrzeć pogorzeliska i dowiedzieć się, co przetrwało a co na zawsze zniknęło z powierzchni ziemi. Nieraz bowiem odwiedzaliśmy te tereny wcześniej. Wtedy, gdy pełne były życia, zieleni, śmiechu beztroskich Australijczyków, atmosfery pogody i luzu, szlaków obfitujących w ciekawe do obejrzenia zakątki, budowanych z drewna urokliwych miasteczek, łąk malowanych bogactwem kwiatów, buszu tętniącego życiem. Pamiętaliśmy to wszystko i baliśmy się ujrzeć ogrom zniszczenia po pożarach. A jednocześnie chcieliśmy to zobaczyć z bliska, sfotografować, zapamiętać, oddając w ten sposób cześć tej krainie i szukając w oceanie pogorzelisk najmniejszych oznak życia. Życia dającego nadzieję…





  Odwiedziliśmy kilka naszych ulubionych miejscowości: Marysville, Lake Mountain oraz Kinglake. To górskie, położone w obrębie parków narodowych miasteczka. Popularne, weekendowe miejsca wypoczynkowe mieszkańców Melbourne. To, co tam ujrzeliśmy kazało nam stąpać po tej poranionej, sczerniałej ziemi w pełnym szacunku i smutku milczeniu. Czuliśmy się jak na ogromnym cmentarzysku. Wokół trwała wciąż dziwna cisza. Nie słychać było śpiewu ptaków ani śmiechu dzieci. Nieliczni mieszkańcy krążyli po pogorzeliskach usiłując jakoś je posprzątać, przygotować miejsce pod budowę nowych domów. Wstydliwie ocierając łzy wzruszenia wtykali flagę Australii między te straszne gruzowiska, czerpiąc z jej obecności poczucie dumy oraz nie poddającej się niczemu siły. Oto ich ojczyzna. Jakże mogliby opuścić to tak bliskie sercu miejsce, gdzie rodziły się ich dzieci i marli dziadowie?  To nic, że z ich cmentarzy nie ocalały drewniane krzyże a nagrobki przywaliły tony cegieł i żelastwa.  Liczyło się tylko to, by jak najszybciej zapomnieć o tragedii minionego pożaru, ogarnąć się i znowu żyć, jak dawniej, na przekór bólowi serca, na przekór łzom… 





   Nie chcieliśmy przyglądać się im nazbyt ostentacyjnie by nie pomyśleli, iż jesteśmy jakimiś ciekawskimi, pozbawieni uczuć paparazzi albo, co gorsza, hienami cmentarnymi, chcącymi uszczknąć dla siebie cokolwiek z tego pełnego zgrozy miejsca. Wokół bowiem walało się mnóstwo przedmiotów, które niegdyś mogły być ozdobami czy też częścią wyposażenia domów. Teraz jednak zamieniły się w bezużyteczne skorupy, w osmalone cienie samych siebie, w pomniki minionego, tak zwykłego do niedawna i bezpiecznego życia…




   Wreszcie w tej ogromnej martwocie oczy nasze zwróciły się na odradzające się pastwiska. Zauważyliśmy tam pasące się jak gdyby nigdy nic konie i owce. Trawa była tam równie zielona jak niegdyś. A może nawet zieleńsza? Zdało się nam, że klęska pożaru pozwoliła przyrodzie nabrać nowej energii  i nasycenia kolorów. 



   Spojrzeliśmy na olbrzymie paprocie i drzewa. Na wspaniałe, nieulękłe, niezniszczalne eukaliptusy, które mimo, iż na zewnątrz były czarne i wypalone, to rdzeń wciąż miały pełen żywo krążących soków i zgodnie z porą roku postanowiły odrodzić się jaskrawą zielenią maleńkich, oplatających je listków. Krążyliśmy w tych czarnych, pełnych powalonych pni lasach i pełni wzruszenia dotykaliśmy świeżego listowia. Przeczesywaliśmy długie włosy traw wyrastające z kikutów trawodrzew. Gładziliśmy cuchnące spalenizną, umęczone eukaliptusy dziękując im za tę siłę, za nadzieję, która nie powinna umrzeć nigdy… I po raz kolejny doszło do nas, jak niezwykła jest ta kraina, która nie poddaje się nigdy. Jak wspaniali są jej mieszkańcy, którzy nie oglądając się na żadną pomoc, w najgorszym położeniu zachowują w sobie siłę i zakasują rękawy by odbudować wszystko i znowu zwyczajnie żyć.


   Następnego poranka, chcąc odetchnąć po trudnych emocjach poprzedniego dnia oraz znaleźć gdzieś proste, niewinne piękno nie dotkniętej pożarem wiosny wyruszyliśmy do odległego od naszego domu o około 200 kilometrów Wilsons Promontory. Wilsons Promontory to półwysep, pełen dzikiej przyrody, ciągnących się kilometrami wybrzeży i skalistych, porośniętych skrubem i eukaliptusami gór. Byliśmy już w tych okolicach po wielekroć i za każdym razem przywoziliśmy stamtąd mnóstwo pozytywnych wrażeń oraz wspaniałych zdjęć. 




- Tak, na Wilsons Promontory nasze dusze doznają ukojenia. Płuca znowu odetchną czystym powietrzem a niezmienione od zeszłego roku góry, zatoki i rzeki pokażą na nowo swe baśniowe uroki – szeptaliśmy, mknąc szerokimi szosami na południowy wschód stanu Wiktoria.



  Jednak zanurzając się w poprzedzającą półwysep krainę Gippslandu z przerażeniem i przygnębieniem odkrywaliśmy, iż jakiś czas temu pożary szalały także i tutaj. Na poboczach nadal stały przerażajace wraki samochodów a lasy naszego ulubionego, górniczego miasteczka Korrumburra również pełne są spalenizny i żałobnej czerni. Mknęliśmy więc czym prędzej przed siebie szczelnie zamykając okna w samochodzie, bo chociaż od pożarów w tych stronach minęło kilka miesięcy, to w powietrzu wciąż unosił się szczypiący w oczy zapach dymu.


  I wreszcie jest! Jest nasze ukochane Wilsons Promontory. Pocąc się i dysząc wspięliśmy się na jego najwyższy szczyt, Mount Oberon (558 m. n.p.m.) i stamtąd podziwialiśmy otaczające nas fantastyczne widoki. 



   

   Będąc tak wysoko łatwo oderwaliśmy się od trosk i smutków świata. Stąd wszystko zdawało się nie tak istotne, nie tak trwałe jak tam, na dole. Bo w dole odcieniami indygo i turkusu spokojnie falował wspaniały ocean a białe, migotliwe obrąbki fal wyglądały z tej wysokości niby falbanki na sukni księżniczki. Pachnący solą morską i olejkiem eukaliptusowym wiatr radośnie powiewał naszymi włosami, zrzucał czapki z głów, zatykał oddech w piersiach.  Odpoczywający obok nas na skałach wędrowcy z pełnym zachwytu uśmiechem wpatrywali się w przestrzeń, pozdrawiając się przyjaźnie i żartując . Gdzieś w dali wychylały się z otchłani wody dziwacznych kształtów wysepki, ponad którymi fruwały ciemne kropeczki ptactwa. Porastające wybrzeża niebotyczne eukaliptusy wyglądały z góry niby maleńkie krzaczki. Pośród nich coś tajemniczo się złociło i żółciło. Jakby przestrzeń jaśniała i drgała czymś delikatnie. Nie pamiętaliśmy byśmy kiedyś już widzieli takie zjawisko. Cóż to takiego? Postanowiliśmy czym prędzej sprawdzić. 




   Zeszliśmy z góry i wsiedliśmy w naszego jeepa a po około pół godzinie krążenia zawiłymi dróżkami półwyspu odkryliśmy co było przyczyną tego tajemniczego zjawiska. Okazało się, że trafiliśmy tu w najlepszy z możliwych czas. Oto wiosną ogromne połaci rosnących tu trawodrzew (Grass tree) zakwitają w formie ogromnych, jasnożółtych pałek. Gdybym miała porównać je do czegoś znanego z Polski powiedziałabym, że to coś w rodzaju pałek tataraku tyle, że kilkanaście razy większych od nich i nie pokrytych zwartym, brązowym meszkiem, ale tysiącami drobniutkich, puszystych, żółtych kwiatków, między którymi żwawo uwijały się mrówki, osy i motyle. Wiele razy dotąd zdarzało nam się podziwiać te wspaniałe rośliny, ale nigdy jeszcze nie widzieliśmy ich w fazie kwitnienia. Pstrykaliśmy więc zdjęcie za zdjęciem i wędrowaliśmy coraz dalej i dalej w poszukiwaniu nowych olśnień. Napotkaliśmy kwitnące na pomarańczowo-różowo, podobne do okrągłych szczotek banksje. Widzieliśmy łąki pełne młodych paproci, różnokolorowych kwiateczków i buszujących wśród nich pojedynczych walabi. A nieopodal zgraje hałaśliwych papug flirtowały ze sobą bezwstydnie w gąszczu oliwkowozielonego listowia eukaliptusów.






   Nareszcie zatem znaleźliśmy obraz upragnionej wiosny. Zaskakującej, zachwycającej, niewinnej, pachnącej i słodkiej. Dalekiej od smutków i grozy świata, pełnej blasku i nigdy niegasnącej nadziei. I po raz kolejny pojęliśmy, że życie wciąż potrafi nas mile zaskakiwać, a na świecie nadal są dobre, radosne krainy. Dostrzegamy je tym wyraźniej, im dłużej przyszło nam na nie czekać i im więcej mgły bólu czy smutku oplatało nas pierwej. Krainy owe istnieją niezależnie od tego, co w danej chwili nas przygnębia i spowija woalem niemocy. A siła tych krain ożywa wiosną, która prędzej czy później przychodzi wszędzie i jest jak najserdeczniej witany, wytęskniony gość, co przynosi w darze moc, ciepło, nadzieję i odrodzenie.


   A jak skończyła się tamta nasza wyprawa na Wilsons Promontory? Otóż w drodze powrotnej pojechaliśmy jeszcze na pobliskie wybrzeże. Zatrzymaliśmy się tam by przeczekać pierwszy, wiosenny deszcz. Warto było czekać bo ledwo skończyło padać na niebie pojawiła się wspaniała, wyrazista tęcza. A może nawet dwie tęcze?!:-))


43 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. I ja dziekuję, Aniu za Twe miłe towarzystwo!Chciało mi się wrócic znów wspomnieniami do tamtych chwil, popodrózować po tamtych czasach i emocjach!*

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa relacja! smutny krajobraz po klesce pozarowej, ale to co pokazalas potem, ta niezwykla wiosna urzekla mnie, zolte gigantyczne palki, po prostu cudo!W Wenezueli w czasie suszy mieszkancy sami podpalaja trawy, bo wierza, ze odrodzi sie zez zdwojona sila, a przy tym niszcza wszysko wokol...i nie ma sposobu na zwalczenie tego prymitywnego zwyczaju...pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Grazynko! Te pałki to był jeden z najpiekniejszych widoków, jakie ujrzeliśmy w Australii.
      A co do pożarów, to i w Australii stosuje sie kontrolowane podpalenia. Robią to sami strażacy, aby zapobiec rozszerzaniu sie pożarów w stronę buszu.Jak wypali się suche łąki i krzaki, to ogień nie ma czego potem trawic i zostawia lasy w spokoju.
      W naszych okolicach rolnicy wypalają czasem swoje pola.To według nich sposób na pozbycie sie starych badyli oraz na użyźnienie. Ale ogień rozprzestrzenia sie niekiedy za bardzo.Przyjeżdżaja strażacy. I długo jeszcze na horyzoncie widać czerwono-pomarańczowe łuny.
      I ja pozdrawiam Cie serdecznie, Grazynko!:-))

      Usuń
  3. Jakże ciekawa relacja. Potwierdza się fakt, że natura, przyroda ma w sobie siłę odrodzenia. Ludzie wiedzą co to jest żywioł, jednak nie zawsze potrafią szanować tego co jest wkoło. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Olu. Tak, natura jest bardzo silna. Radzi sobie prawie z każdą klęską. Prędzej czy później odżywa. I jest wówczas jeszcze piekniejsza, jeszcze bujniejsza. Z ludźmi często bywa tak samo...
      Pozdrawiam ciepło!:-)

      Usuń
  4. Przerażające i...piękne.
    Pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Orko - przerażające i piękne to widoki, odpychajace i pociagające, a w każdym razie nie pozostawiające obojętnym. Australii nie da sie zapomniec.
      Pozdrawiamy Cię gorąco!:-)))

      Usuń
  5. Piękna opowieść, miejscami dramatyczna, ale w swej wymowie bardzo optymistyczna! Australia to najbardziej fascynujący kontynent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od jakiegoś czasu zbierałam sie by napisac o tych australijskich pożarach, ale bałam sie, że to bedzie zbyt przygnebiające. W końcu wpadłam na pomysł by zestawić tę klęskę z cudem odrodzenia. Łatwiej to w sobie pojąć, odczuć bo przeciez i nas osobiście dotykają przerózne klęski czy tragedie a mimo wszystko nadal podnosimy sie i idziemy przed siebie - nierzadko mocniejsi niz przedtem.
      Pozdrawiam serdecznie!:-)

      Usuń
  6. Ogień to straszny żywioł i zostawia długotrwałe ślady. Na szczęście przyroda silniejsza i to daje nam nadzieję, że zawsze przyjdzie wiosna z całym swoim urokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Ewo. To prawda - ogień jest strasznym zywiołem. A jednak przyroda jakos daje sobie z nim radę. Jakze to pocieszajace dla człowieka, że mozna podnieśc sie i po takiej tragedii. I znowu, jak gdyby nigdy nic, ucieszyc sie cudną wiosną.
      Pozdrawiam Cie ciepło!:-)

      Usuń
  7. Wspaniała opowieść o dalekiej krainie, szarpanej żywiołami, klęskami, ludzkim nieszczęściem i nieszczęściem światy natury. Jak Feniks z popiołów odradza się życie po dojmującej tragedii. Potrzeba wielu lat, żeby wszystko wróciło do normy, ale czy na pewno powróci ?
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Aniu! Australia zadziwiała nas nieraz, ale tamte wydarzenia wstrząsneły nami mocno i nie daja o sobie zapomnieć. Czy tamte spalone tereny australijskie odrodziły sie zupełnie? Sama chciałabym to wiedzieć, sprawdzic naocznie, ale musze sie tylko domyslać i snuc optymistyczne wizje. Mysle, że znowu wszystko jest tam bujne i zielone, jak niegdyś.I znowu zwierzęta mają ostoję w tamtejszych lasach. Siłą przyrody jest zapominanie o tym, co bolało. Każdy następny dzień jest stroną w nowej, niekończącej się opowieści.
      Pozdrawiam Cie serdecznie Aniu!( czy jesteś moją podkarpacką sąsiadką?!:-))

      Usuń
  8. i jeszcze zdążyłam w niedzielny wieczór na wyprawę daleką....

    dziękuję
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Alis! Od dawna juz chciałam zabrac Was na tę wyprawę, ale dopiero teraz dojrzałam do opowiedzenia o niej.
      Pozdrawiam Cie ciepło o słonecznym poranku!:-))

      Usuń
  9. Cudeńka na antypodach, wszystko bujne by nie rzec wybujałe. Flora się odrodzi po największym pożarze ale fauna? A może najpierw rośliny a potem w ślad za nimi powrócą zwierzęta. Natura wielką ma moc przetrwania i odrodzenia, człowiek delikatniejszy. Mnie trudno będzie wrócić do zeszłorocznej aktywności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Krystynko! Wybujałe! Bo te pożary, chociaż tak niszcyzcielskie uzyxniają ziemie i budzą nowe siły zywotne w przyrodzie. Mysle, ze fauna także poradziła sobie dobrze z tą klęską. Znowu miliony kangurów i koali zyją sobie spokojnie w tej eukaliptusowej krainie i nie pamiętają wcale o tym, co było. I groby ludzkie zapewne porosły gęstą trawą.Została pamięc o tych, co odeszli i siła by nadal zyć i robic swoje.Ludzie są jak wańki-wstańki. Niby tacy kruchuteńcy, tacy nieodporni, ale gdy przychodzi pora powstają i działają...
      Pozdrawiamy Cię ciepło, kochana Krystynko!Mysle, że i Tobie wrócą siły. Wszak chatta nad jeziorem ma tylko Ciebie!:-))

      Usuń
  10. Każdy komentarz wydaje się zbyt banalny. Żywioł, przerażający żywioł ognia, ale życie jest wciąż silniejsze.
    Widoki na plażę - bajka!
    Dziękuję, Olu, za chwilę odlotu do innego świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Gosiu! Tak, spodziewałam sie, że mogą być problemy z komentarzami. Niełatwo sie odnieśc w kilku słowach do tak strasznej tragedii. Ale pocieszajace jest, iz wszystko w końcu mija. Przyroda odradza sie i ludzie zyją znowu spokojnie, robiąc to ,co do nich nalezy.
      Widoki z Mount Oberon i mnie zachwycają. A te piękne pałki widziałam tam tylko raz. Wiosna potrafi zdziałać cuda.
      Dziękuję za Twoja obecnosć i pozdrawiam Cię pogodnie. U mnie nareszcie słonko!:-))

      Usuń
  11. w tamtych strasznych pożarach prawie całkowicie został zniszczony piękny, baśniowy ogród Bruno Torfsa; tworzony przez niego przez 20 lat ... dopiero co parę miesięcy wcześniej podziwiałam go w necie, żeby potem z przerażeniem patrzeć na tę grozę.... I na jego przykładzie tak jak i w Twoim opisie Kochana, widać że nawet z najgorszego pogorzeliska zrodzi się w końcu życie. Artysta odbudował na nowo swój ogród... Byliście tam może?? pięknie tam, choć pewnie zdjęcia nie oddają tego w pełni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w oczekiwaniu na wiosnę ... pozdrawiam Was słonecznie - u nas wreszcie wyszło słonko!!!

      Usuń
    2. Witaj, Basiu. Niestety, nie byliśmy w tamtym ogrodzie. Zawsze obiecywaliśmy sobie, że przecież jeszcze zdązymy tam wpaść. Nie zdązyliśmy, niestety...Ale w innych miejscach widzieliśmy wspaniałe, drewniane rzeźby przedstawiajace Aborygenów - bardzo podobne do tych, jakie były w ogrodzie Torfsa. Rzeźby, na szczęście mozna odtworzyć a nawet zrobic jeszcze wpanialsze. Najgorsze, że tylu ludzi wówczas zginęło. Wstrząsające to były historie.*(Np. ktoś z pewnej rodziny ocalał, bo obraził sie na rodziców i pojechał do kolegi w Melbourne. Potem okazało się, że nie ma do czego, do kogo wracać. Cała rodzina spłonęła...).
      U nas też dzisiaj wyszło słonko. Pogoda była wspaniała, aż chciało sie żyć!
      Pozdrawiamy Cię słonecznie!:-))

      Usuń
  12. Wczoraj napisałam komentarz do Twojego posta, Olu, ale widzę, że poszedł w kabelki .... ehhh....
    Widocznie nie był jakiś tam ważny.
    Co ja tam napisałam? Coś o żywiołach, wobec których butni ludzie są bezradni i odrodzeniu, które następuje chyba zawsze.
    Niesamowite są te zdjęcia. I to zwycięstwo przyrody na każdym niemalże kroku ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór, Lidko! Nie wiem, co to sie wyprawia z tymi znikającymi komentarzami. Sprawdziłam w spamie, ale tam nic nie ma. Jakis diabełek ogonem przykrywa i sie z nas śmieje!
      To prawda z tymi zywiołami. Nic nas nie zmoże - no chyba, że jakis kosmiczny kataklizm!
      Lubię pisać o Australii i pokazywać zdjęcia stamtąd. Póki mi siły i wena pozwalają, oczywiście...
      Uściski zyczliwe Ci zasyłam!:-))

      Usuń
  13. Bardzo poruszający wpis, bardzo. Są takie drzewa których nasiona otwierają się tylko przy bardzo wysokiej temperaturze, tylko żar pozwala im na wzrost. Czy takie są też w Australii nie wiem, ale wiem że Matka Natura radzi sobie ze wszystkim.
    Pozwolę sobie wtrącić coś z mojej ukochanej pasji 2009 = 11 napięcie, opozycja i umiejętność radzenia sobie z tym. Liczba 11 to walka z instynktami, w Tarocie na karcie, jest piękna dziewczyna, trzymająca lwa na smyczy. Lew, sfera instynktów, trzymany krótko na smyczy pod nadmierną kontrolą, potrafi się wyrwać i narozrabiać a piękna dziewczyna musi poradzić sobie zarówno z opozycją jak i napięciem które uwolniło się spod nadmiernej kontroli.
    To dla nas przestroga także. Tak często my ludzie trzymamy "twarz", nie pozwalając na ujście napięciu a można to zrobić wyzwalając napięcie łagodnie.

    Nasz "lew" był dziś u lekarza, prawie gabinet rozwalił, gryzł, drapał, zastanawiały się dziewczyny czy nie założyć kotu kagańca. :) A Lorcia zawsze tam grzeczna spokojnie stoi, ale co lew to lew. :)
    Serdeczności kochana ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Matka Natura poradzi sobie ze wszystkim i najczęsciej ingerencja człowieka jest najzupełniej zbędna, czasem wręcz szkodliwa (vide Puszcza Białowieska!)
      Piszesz, że rok 2009 oznaczał napięcie, opozycję i umiejętnośc radzenia sobie z tym wszystkim? Pewnie te pożary były największym tego testem. Było strasznie, ale udało sie w końcu opanować zywioły i zacząć odbudowę zwykłego zycia.I pomysleć, że czasami załamujemy sie naprawdę byle czym, podczas gdy tamtejsi ludzie nie załamali sie nawet w obliczu takiej tragedii...
      Wasz lew daje Wam popalić! A to bestia!A w domu pewnie znowu zamienia sie w niewinnego aniołka. tak to jest - w każdym są przeciwieństwa i potrzeba odpowiednich okoliczności by sie one pokazały.
      Uściski i całusy Elusiu!:-))♥

      Usuń
  14. Pamiętam ten pożar u ja choć tylko z telewizji, również w Polsce było o tym głośno. Potem oglądałam film na podstawie tamtych wydarzeń, wstrząsający obraz tak pięknego kraju! Moim największym marzeniem jest wyjazd do Australii kto wie może kiedyś...
    Niektóre zdjęcia powalają!!! To jak przyroda walczy o przetrwanie powinno być dla nas przykładem, że nigdy nie wolno się poddawać, pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za cudowną i wzruszającą podróż!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Moniko. Tak, Australia kusi wielu swoją egzotykią, kolorytem, historią, pejzażami. To kraj wielu kontrastów. Poddawany wciaz róznym próbom - próbie ognia, wody, trzęsień ziemi, huraganów. I wciaz odradzajacy się, jako coraz piekniejsze miejsce. Też chciałabym tam jeszcze kiedys móc pojechac!:-)
      Bardzo lubię robić zdjęcia,zauważać ciekawe szczegóły i pejzaże, obserwować przemiany w czasie, zmienne kolory i nastroje. Dlatego cieszę się, że mam komu swe fotografie pokazywać!Dziekuję, Moniko za miłe słowa!:-)
      Pozdrawiam Cię z serdecznym usmiechem!:-))

      Usuń
  15. Tak, Olu człowiek zawsze i nawet po najgorszej pożodze potrafi się odrodzić i znależć w sobie niewyobrażalne siły, aby na zgliszczach zaczynać od nowa. I to jest własnie najpiękniejsze. Ta siła odrodzenia, którą każdy z nas posiada.
    Piękne, choć i tragiczne zdjęcia. Cóż, katastrofy są jakby wpisane w nasze życie, tylko pytanie, jak my się po nich pozbieramy?
    Serdeczności posyłam i czekamy na wiosnę, a wraz z nią i my Olu odżyjemy tak, jak i cała przyroda wokół nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór, Amelio! Masz rację, człowiek potrafi odrodzic sie po najgorszych zdarzeniach, otrząsnąc się, otrzeć łzy i znowu pójśc do przodu. Każdy z nas przezywa cięzkie chwile. Każdy ma rózne wyzwania na drodze. Upadamy, tracimy siły i wiarę a potem mimo wszystko wstajemy...
      Cudna była dzisiaj u nas pogoda. Prawdziwie wiosenna. Oby wiecej takich ciepłych, słonecznych dni, bo człowiek od razu lepiej sie czuje.
      Dziękuję Ci Amelio za Twe serdeczne słowa i dobrego tygodnia Ci zyczę!:-))8

      Usuń
  16. To straszne, co przeżyliście tam, w Australii... Byliście tak blisko...Wtedy, gdy coś takiego dzieje się obok nas, człowiek chyba zawsze nagle zdaje sobie sprawę z tego, co jest dla nas ważne, a co nie. Okazuje się , że bez wielu rzeczy można by się obejść, ale najważniejsze by mieć dach nad głową, ukochaną osobę przy boku i być zdrowym. Tak niewiele, a tak dużo ! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Ulu. Byliśmy blisko,ale jednak bezpieczni. Jednak było nam strasznie smutno, widząc co się dzieje. To taka dojmująca bezradnosć i ogromne współczucie oraz żal, że ginie tylu niewinnych ludzi,tyle zwierzat, lasów i niepowtarzalnych miejsc i pomników kultury...
      Tak, to najwazniejsze by mieć przy sobie kogoś bliskiego. Zyć razem i ...nawet ginąc razem.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie!:-))

      Usuń
  17. Pożar od zawsze mnie przeraża...
    Pięknej wiosny Wam życzę i niech się odradza to, co najpiękniejsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Basiu. Ogień to dobro i zło w jednym. Nie da siebez niego zyć, ale on potrafi też zabić. I nic nie mozna poradzić. To potęzny, nieobliczany zywioł.
      Tak, niech wiosna znowu da nam wszystkim odrodzenie, radosć i ...zapomnienie o smutkach!:-))

      Usuń
  18. Pamietam to straszne lato, poczatek lutego, temperatury powyzej 40st.C i silne wiatry, sucho, te przerazajace pozary zaczely sie w sobote Black Saturday w Victorii, tydzien caly walka trwala, w zasadzie to bylo nie do opanowania, temp.47, wiatr ponad 100km/godz, pamietam z jakim przerazeniem ogladalam, sluchalam TV, straszne dramaty ludzkie, pamietam nagle wiatr zmienil kierunek, nie mozna uciec, nie tylko nie potrafie sobie tego tempa pozaru wyobrazic, ale jego temperatury, jakie to straszne co ci ludzie czuli kiedy wiedzieli ze to juz koniec, bylo tez ze zdazyli wsiasc do samochodu, odjechali a pozar i tak ich zlapal, bardzo, bardzo mi zal.
    Teresa z Melbourne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Tereso. Tak, tamtych wydarzeń nei da sie zapomnieć. Chyba każdy,kto to widział, przeżył mocno pamięta. Straszne to były wydarzenia, wstrząsające, przejmujące. Ludzie tak bezradni w obliczu ognia. Tracący wszystko. Palący sie zywcem...
      Australia jest przepiekną krainą, ale te upały (oraz podpalacze, bo wtedy było domniemanie, że to sprawka jakichs podpalaczy) są bardzo niebezpieczne. No i eukaliptusy tak łatwo sie palą przez ten olejek, którym są wypełnione. Strażacy, robia co mogą. Stosują np. kontrolowane wypalenia żeby zapobiec pożarom w przyszłosci, ale to i tak sie powtarza...
      Pozdrawiamy Cię serdecznie Tereso i dziękujemy za Twoje wspomnienie.
      Jaką macie jesień w Melbourne?!:-)

      Usuń
    2. Ciagle cieplo, dzisiaj 31st.C, jutro to samo i takie bylo lato, w zasadzie nie bylo koszmarnych upalow, w Melbourne byly doslownie 3 dni z temperaturami okolo 40st., wtedy po prostu nie wychodze z domu, to lato nie bylo dokuczliwe, nie bylo dramatow.
      Trzymacie sie, wszystkiego dobrego,
      Teresa

      Usuń
    3. No to bardzo fajna, niemęcząca pogoda i latem i teraz.Zawsze mogłoby być tak łagodnie.
      Serdeczności,Tereso!:-)

      Usuń
  19. Witajcie,dawno u Was nie gościłam i cieszę się z podróży jaką z Wami ponownie odbyłam.Fantastyczna kraina pełna barw i ta zmienność pogody.Bardzo żałuję,że leży ona tak daleko.
    Olu przybył nam nowy czlonek rodziny,zwariowany szczeniak rasy nieokreślonej z szeroko uśmiechniętym pyskiem a wabi się Ziuta i tak to są w domu dwa psy i dwa kociambry.Pozdrawiam serdecznie i czekam na więcej wiadomości z bliskich mojemu sercu okolic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Krysiu! Rzeczywiscie - dawno już Cię u nas nie było. Tak myslałam, że pewnie masz duzo zajęć a nie przypuszczałam, że to nowy piesuniek tak Cie zaczarował i zagarnął z kretesem!:-)) Och, Ziuta!:-) Ale fajne imię. Człowiek sie uśmiecha na samą mysl, bo od razu kojarzy mu sie to ze znana piosenką!:-)
      W naszych okolicach słonecznie, ale nocami mroźno. Prawdziwa wiosna nie śpieszy sie jeszcze z nadejsciem. Ludzie wykoryzstują to i traktorami po drzewo do lasu jeżdżą.Ciąc można póki jeszcze drzewa nie pusciły listków.
      Krysiu!Pozdrawiamy Cię serdecznie z naszego Pogórza i usmiech przyjazny zasyłamy!:-))*

      Usuń
  20. To rzeczywiście dramatyczne wydarzenia musiały być dla Was, którzy byliście tak blisko... Siła życia w przyrodzie jest jednak niesamowita... Pozdrawiam najserdeczniej :). Pięknie tam..., a zdjęcia zgliszcz przygnębiające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta piękna Australia niemal co roku doswiadcza fali pozarów. tamta jednak fala byłą największa, najdramatyczniejsza w jej dziejach. Dlatego tak dobrze ją pamietamy. Ale przyroda mimo wszystko wciaz się odradza - to taka wańka wstańka...Z nami, ludźmi bywa podobnie.
      Pozdrawiamy Cię ciepło, Lucynko!:-))

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost