Pod tym samym niebem
Strony
- Strona główna
- Piosenki...
- Strofy pogody...
- Strofy półcienia...
- Wiersze inspirowane Australią
- Wyprawa w krainę słońca...
- Australijskie wspomnienia
- Emigrantki
- Australijska podróż noworoczna
- Miasteczko odnalezionych myśli
- Bal na powitanie jesieni
- Zimowy powrót wędrowców...
- Kulinarne wierszydełka
- Jadwiga z Modrzewiowej doliny
- Sekret naszego domu
- Baśń Zimowego Lasu
- Sceny z życia Henryczka
- Wiersze z czasów upadku
niedziela, 7 czerwca 2015
Ocalony, ocaleni...
Czerwiec zalewa nas kolejną masą koniecznych do wykonania robót i czynności oraz spodziewanych i niespodziewanych zdarzeń. A przy tym zmienne nastroje rządzą w naszych duszach. Przeplatają się nadzieje i rozczarowania. Ot, jak to w zwykłym życiu. Świat blogowy oddala się przez to w rejony, które mogą, które muszą poczekać na sprzyjający czas, na potrzebę podzielenia się z Wami naszymi przeżyciami.
Chciałam jednak napisać o wydarzeniu, które w ostatnich dniach było dla nas radosnym, omalże cudownym promykiem dobrotliwego słońca. Otóż udało nam się sprzedać jednego z naszych koziołków! Mojego ulubieńca zresztą, syna Popiołki, Tofika. Pozostałe dwa czekają jeszcze na ostateczne rozstrzygnięcie swego losu. Czekają bo nie było komu ich odesłać do koziego raju. Bo wszyscy ewentualni, domorośli rzeźnicy zrejterowali tłumacząc się brakiem czasu, niesprzyjającą takim czynnościom pogodą albo też w ogóle niczego nie tłumacząc a po prostu omijając nasze gospodarstwo bez słowa. Wnoszę z tego wszystkiego, iż może i dla białego Gucia oraz długonogiego Landrynka jest jeszcze jakaś nadzieja... Wszystko okaże się w czerwcu. Poki co koziołki rosną, nieźle się mają, przejawiają już cechy dorosłych capków, mając zaczątki bród oraz wydając charakterystyczne, podniecone, capie charkoty. Na szczęście żadna z kóz nie ma rui, w niczym nie mogą im wobec tego zagrozić młodzi napaleńcy. Jednak to właśnie owa postępująca w szybkim tempie dojrzałość płciowa jest głównym powodem pośpiechu w eliminacji z naszego stada nadmiaru koziołków. Ich kastracja nie wchodzi w grę z trzech powodów. Po pierwsze nasz weterynarz nie kastruje żadnych zwierząt z przyczyn ideologicznych! Po drugie wykastrowane koziołki mają mniejsze szanse kupna przez hodowców, gdyż są wówczas bezużyteczne jako reproduktorzy. A po trzecie nie stać nas na trzymanie w gospodarstwie tylu zwierząt. Nie ma, niestety, takiej możliwości ani tyle miejsca u nas.
I jeszcze jedno - tytułem tego przydługiego nieco wstępu - czasami siła starych zmartwień, w tym wypadku problem koziołków, maleje w zetknięciu z nowymi. Ale o tym potem.
Wróćmy teraz do optymistycznej wiadomości o sprzedaży Tofika. Opowiem, jak to było...
Był to upalny dzień, w którym mieliśmy zaplanowanych mnóstwo spraw. Wyjazd do banku, potem po paszę dla kur, po stary chleb dla kóz, po konieczne zakupy dla nas. Odwlec się tego już nijak nie dało albowiem lodówka oraz spiżarka dla zwierząt świeciły pustkami.
Stałam akurat w przydługiej kolejce do okienka w banku, gdy zadzwonił telefon. Jakiś mężczyzna o młodym, sympatycznym głosie powiedział, iż jest zdecydowany w sprawie kupna koziołka i gotów byłby przyjechać po niego nawet za godzinę. Serce zadudniło mi z radosci a jednocześnie nieznośnie beznamiętny głos w aparacie telefonicznym oznajmił mi, że mam rozładowaną baterię i za chwilę wykonywanie rozmów będzie niemożliwe. Zdenerwowana tym faktem szybciutko poprosiłam rozmówcę aby przyjechał, jeśli może nazajutrz, bo teraz nie ma nas w gospodarstwie. Usłyszałam tylko, że niezniechecony tym nieznajomy wyraził na to zgodę po czym bateria w aparacie dokonała ostatecznie swego żywota. Trudno! Pojechaliśmy naszym czarnym rumakiem tam, gdzie trzeba nam było pojechać. Kupiliśmy wszystkie niezbędne pokarmy i wykończeni gorącem, po paru godzinach wróciliśmy do siebie by zająć się wszystkim tym, co pilnie na nas czekało.
Następnego dnia zainteresowany kupnem koziołków pan ani nie dzwonił ani nie przyjeżdżał. Wobec tego my skontaktowaliśmy się z nim, nie mogąc przepuścić takiej wspaniałej szansy ocalenia dla jednego z naszych podopiecznych. Ostatecznie człowiek ów pojawił sie u nas pod wieczór, w trzy dni potem, wraz ze swym ojcem - długobrodym, sędziwym już bardzo staruszkiem. Okazało się, iż to właśnie ów ojciec jest najbardziej zainteresowany kupnem. To on prowadził małe gospodarstwo około 30 kilometrów od nas, nad Sanem i potrzebował koziołka, jako nowego reproduktora dla swych kozich dam.
Tutaj znowu na chwilę odbiegnę od tematu. Już nie raz pisałam na blogu o tym, iż mamy szczęście do poznawania w tutejszych okolicach niezwykle sympatycznych, dobrych ludzi. Przez te pięć lat mieszkania na Pogórzu zdarzył się może jeden czy dwóch osobników, którzy odbiegali niechlubnie od tej reguły. Wiele rozpoczętych w sposób zupełnie przypadkowy znajomości przekształciło się z latami w przyjaźnie, bliskie, serdeczne zażyłości. Zdaje się, iż tak samo bedzie i tym razem, albowiem zarówno ten młody mężczyzna, jak i jego ojciec okazali się być przemiłymi, wrażliwymi, godnymi zaufania ludźmi, co poczuliśmy od pierwszego nieomal wejrzenia.
Paweł, syn srebrnowłosego, starszego pana, mój krajan ze Śląska zresztą, zaoferował się pomóc nam w kwestii koziołków, o ile rzecz jasna,w czasie około trzech tygodni nie zjawi się nikt chętny na nie. Tak to jest, że w gospodarstwie nabywa się z latami pewnych koniecznych umiejętności. Onże obeznajomiony z problemem nadmiaru koziołków nie miał żadnych oporów by w sposób humanitarny pomóc im odejść z tego świata. Obiecał także, iż jadąc w czerwcu do koziołków zabierze ze sobą specjalny nóż do obcinania zbędnych narostów na kozich racicach i dokona u naszej Popiołki owych coraz bardziej koniecznych czynności.
Eustachy, ów siwobrody, maleńki starzec, zachwycony naszym capkiem Łobuzem Kurdybankiem zapałał chęcią by stał się on niebawem mężem dla jednej z jego kóz, jedynej, która nie powiła w tym roku koźlaczków. Przez chwilę nawet zastanawiał się poważnie czy to właśnie naszego Kurdybanka nie kupić, jednak widząc jak bardzo jestem do niego przywiazana i jak niechętnie myślę o rozstaniu z nim, porzucił tę myśl, pojąwszy także, iż tak rosły cap nijak nie zmieści się w bagażniku jego małego samochodziku.
Starszy pan z synem obchodzili z ciekawością nasze gospodarstwo. Podziwiali amatorskie rozwiazania konstrukcyjne w koziarni, zachwycali się kurami zielononóżkami i czubatkami, zdumiewali niezwykłemu oswojeniu i przywiązaniu do nas naszego koziego stadka. Mówili szczerze o swoich sprawach, o ciekawych historiach ze swego życia. Zachód słonca zaczynał powoli przekształcać sie w szary zmierzch a my rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie wzajem dużo o sobie, nacieszyć nie mogąc się do syta swoim towarzystwem.
- Ależ cudownie poznać takich, jak wy sympatycznych ludzi! Dowiedzieć się tylu ciekawych rzeczy o gospodarstwie, podejrzeć jak sobie radzicie ze zwierzętami! - zawołał wreszcie Eustachy, ściskając mocno nasze dłonie.
- Oj, czuję, że nie raz odwiedzimy was w waszym cichym przysiółku. Tak tu u was swojsko i przyjaźnie! - I do nas też oczywiście zapraszam serdecznie!To przecież niedaleko. Popatrzycie sobie, jak tam żyjemy, pokażemy wam nasze strony - entuzjazmował się wzruszony nieomal do łez naszym ciepłym przyjęciem starzec. Patrzyłam na niego z szacunkiem, serdecznością a także olbrzymią ciekawością, pobudzoną tym, co zdążył przez czas naszego pobytu u nas o sobie opowiedzieć. Był to Sybirak, który przeszedł w dziecinstwie gehennę długiej tułaczki po niegościnnej, acz pięknej, rosyjskiej krainie. Zgubiwszy na wygnaniu rodzinę, długie lata spędził w rosyjskim domu dziecka. Wreszcie wyrwawszy się z tego piekła wrócił do Polski, znalazł tu swoje miejsce, został biologiem i aż do tej pory prowadził zaawansowane badania nad przyczynami chorób u ludzi i kóz.
- I my mamy pewność, iż jeszcze nie raz się spotkamy, bo nie często trafia się na takich fantastycznych, otwartych ludzi ! - odparliśmy także szczerze wzruszeni i uśmiechnięci od ucha do ucha.
- Jednakowoż kochani, późno się robi. Czas nam już jechać, żeby przed kompletnym zmrokiem do domu dotrzeć. Trzeba koziołka wybrać i do samochodu zapakować - westchnął Eustachy, nie mogąc się zdecydować, który z naszych maluchów podoba mu się najbardziej.
- Może ten byłby dobry? To taki najmilszy, najbardziej rezolutny ze wszystkich naszych koziołków! - podpowiedziałam, wskazując na przypiętego właśnie do wymienia swej mamy Tofika. "Malec" choć tak już duży, że aby ssać musiał nieomal pół klęczeć, pół leżeć pod Popiołką nadal z wielkim zapałem popijał mamine mleko. Ona pozwalała mu na to jeszcze, acz czyniąc to coraz bardziej niechętnie.
- No i dobrze! Jak mówisz Olu, że taki z niego zuch, to weźmiemy właśnie tego! - zawołał uradowany staruszek i kiedy tylko maluch porządnie się najadł Paweł przywiązał mu do różków parciany postronek a potem ciągnąc zdecydowanie opierającego się ze wszystkich sił Tofika ułożył go w bagażniku swego pojazdu. Maluch, tak nagle oddzielony od stada meczał w samochodzie jak opętany. Kozy w koziarni odpowiadały mu pełnym niepokoju, chóralnym mekiem. Jednak sprawa się dokonała. Los mojego ulubionego koziołka był przesądzony. Pomyślny przecież los. Mam pewność, iż u tych dobrych ludzi nie stanie się mu krzywda i przynajmniej przez rok czy dwa będzie cieszył się beztroskim życiem na nadsańskich łąkach. To wielka ulga i radość dla mnie. Tak niespodziewanie pozytywny obrót spraw obudził w moim sercu nową, maleńką nadzieję, iż skoro mógł się zdarzyć w przypadku jednego naszego koziołka taki cud, to i dla reszty koźlaczków sprawa nie jest jeszcze przesądzona. A jesli nawet jest, to trudno...Człowiek zmagając się z jakimiś zmartwieniem przez dłuższy czas w końcu nieco tępieje, przywyczaja się do mysli o nieuchronności i koniecznosci pewnych spraw, nabiera koniecznej twardości. Tak przecież trzeba, jesli chce się normalnie żyć a nie zwariować.
No i jeszcze na koniec tej opowieści jego clou - wyjaśnienie, dlaczego pewne wydarzenia zmniejszają wagę i smutny wydźwięk poprzednich.
Wczoraj mielismy wypadek samochodowy. W czołowym zderzeniu, na wąskiej, niezwykle stromej asfaltowej dróżce nasz samochód został kompletnie zmasakrowany. Nie było w tym żadnej naszej winy. Teraz biedny, czarny rumak nadaje się tylko do kasacji. Nam, na szczęście, poza paroma stłuczeniami i siniakami nic się nie stało. Jesteśmy obolali, ale ocaleni.
P.S. Towarzystwo ubezpieczeniowe przysłało nam juz samochód zastepczy do czasu wypłacenia odszkodowania za naszego zniszczonego rumaka. Nie jesteśmy więc odcięci od swiata!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Etykiety
Aborygeni
afirmacja życia
agrest
apel
apel o pomoc
asymilacja
Australia
autoanaliza
bajka
bal
ballada
baśń
Beksińscy
Bieszczady
blackout
bliskość
blog
blogi
bór
cenzura
Cesarzowa Ki
Cezary
chleb
choroba
ciastka
czarny bez
czas
czerwiec
człowieczeństwo
człowiek
czułość
Dersu Uzała
deszcz
dieta
dobro
dom
dorosłość
drama
drama koreańska
drewno
droga
drzewa trawiaste
Dubiecko
Dwernik Kamień
dwudziestolecie międzywojenne
dystopia
dzieciństwo
dzikie bzy
ekologia
elektryczność
erotyk
eutanazja
fajka
fantazja
film
flash mob
fotografie
fotoreportaż
glebogryzarka
głodówka
głód
gospodarstwo
goście
góry
Góry Flindersa
grass tree
grill
grudzień
grzyby
Gwiazdka
historia
historie wędrujące
horror
humor
humoreska
idealizm
ideologia
II wojna światowa
informacja
inność
inspiracja
internet
jabłka
Jacuś
Jacuś. gospodarstwo
Jacuś. lato
jajka
Jane Eyre
Jawornik Polski
jesień
jesień życia
kalina
Kanada
kanały
kangury
kastracja
kiełbasa
klimat
klimatyzm
koala
kobieta
koguty
kolędy
komputer
komunikacja
konfitury
konflikt
koniec świata
konkurs
konstrukcja
kosmos
kot
koziołek
kozy
Kraków
Kresy
kryminał
kryzys
książka
kuchnia
kulinaria
kury
kwiaty
kwiecień
las
lato
legenda
lektura
lęk
lipa
lipiec
lis
listopad
literatura
los
ludzie
luty
łąka
maciejka
macierzyństwo
magia
maj
malarstwo
maliny
mantry
marzenie
maska
metafora
mgła
miasteczko odnalezionych myśli
Michael Jackson
Mikołaj
miłość
Misia
mit
młodość
moda
mróz
mróż
muzyka
muzyka filmowa
nadzieja
nalewki
nałóg
natura
niebezpieczeństwo
niezapominajki
noc
nowoczesność
Nowy Rok
obyczaje
ocean
odchudzanie
odpowiedzialność
odrodzenie
ogrody
ogród
ojczyzna
opowiadanie
opowiastka
opowieść
Orzeszkowa
osa
Osiecka
owoce
pamięć
pandemia
Panna Róża
park
pasja
patriotyzm
pejzaż
pierniki
pies
pieski
pieśni
pieśń
piękno
piosenka
piosenki
pisanie
płot
początek
podróż
poezja
pogoda
Pogórze Dynowskie
polityka
Polska
pomidory
pomysł
poprawność polityczna
porady
postęp
pożar
praca
prawda
prezent
protest
protesty
przedwiośnie
przedzimie
przemijanie
Przemyśl
przepis
przetrwanie
przetwory
przeznaczenie
przygoda
przyjaźń
przyroda
psy
psychologia
ptaki
radość
recenzja
refleksja
relatywizm
remont
repatriacja
reportaż
rezerwat
Riverland
rodzina
rok
rośliny
rower
rozmowa
rozrywka
rozum
rymowanka
rzeka
samotność
San
sarny
sąsiedzi
sens życia
siano
sierpień
silna wola
siła
skróty
słońce
słowa
słowa piosenki
słowianie
smutek
solidarność
South Australia
spacer
spiżarnia
spokój
spontaniczność
spotkanie
stado
starość
strych
susza
susza. upał
szadź
szczerość
szczęście
szerszeń
śmiech
śmierć
śnieg
świat
święta
świt
tajemnica
tekst piosenki
teksty piosenek
tęsknota
tragikomedia
trauma
truskawki
uczucia
Ukraina
upał
urodziny
uśmiech
warzywnik
wędrówka
wędrówki
węgiel
wiatr
wierność
wiersz
wierszyk
wieś
wigilia
Wilsons Promontory
wino
wiosna
wiosnaekologia
wirus
woda
wojna
wolność
Wołyń
wrażliwość
wrotycz
wrzesień
wschód słońca
wspomnienia
wspomnienie
współczesność
Wszechświat
wychowanie
wycieczka
wypadki
wypalanie traw
zabawa
zabawa blogowa
zachód słońca
zapasy
zaproszenie
zbiory
zdjęcia
zdrowie
zielarstwo
zielononóżki
zielononóżki kuropatwiane
zima
zioła
zmiany
zupa
Zuzia
zwierzęta
zwyczaje
żart
życie
życzenia
Żydzi
żywokost
Jakie to szczescie, ze nic Wam sie nie stalo! Bo moglo, biorac pod uwage szkody na samochodzie. Az mi ciarki po plecach przeszly!
OdpowiedzUsuńPowiadaja, ze samochod rzecz nabyta, ale w Waszej sytuacji jego brak troche odcina Was od swiata. No i nastepny tez musi byc terenowka, bo jak inaczej sie stamtad wydostac, zwlaszcza zima. A terenowka to jednak ogromny wydatek. Bardzo wspolczuje tych nowych problemow, jakbyscie starych za malo mieli. Jednak Wasze zdrowie i zycie najwazniejsze i ciesze sie razem z Wami, ze na siniakach sie skonczylo.
Maly capek mial tez prawdziwe szczescie, ze znalazl nowa rodzine i bedzie mogl pozyc. Zycze mu duzo zdrowych kozlatek, najlepiej dziewczynek. Zyjac na wsi, trzeba sie uodpornic na sentymenty, opancerzyc serce i nie przywiazywac sie do inwentarza. Latwo powiedziec! Tacy ludzie jak Wy czy ja nie umieja. Mam jednak nadzieje, ze wszystko pomyslnie sie zakonczy. Przeciez gdzies zyja kozy potrzebujace mezow swiezej krwi...
Sciskam Was z wielka ulga, ze jestescie. :****
Gdyby Cezaremu nie udało w ostatniej chwili skręcić odrobinę w stronę pobocza już by z nas tylko keczup został...To jest cięzkie przezycie. Kiepsko spałam dzisiaj. wciąz mi sie przypominało...
UsuńA co do koziołka, to cieszę sie, ze przynajmniej jemu sie udało. Są jednak dobre niespodzianki na tym swiecie.
I my ściskamy Cię Aniu serdecznie, dziękując za Twoje ciepłe słowa!***
Oj oj uffff. O mój Boże.
OdpowiedzUsuńPrzeżywam Twój post Olu, wszystko się musi we mnie ułożyć bym coś sensownego napisała.
Jestem przeszczęśliwa że żyjecie. ♥
Mnie samej nie chce sie wierzyć, ze jeden ułamek sekundy może zadecydować o zyciu. To była straszna siła uderzenia. Żyjemy, to najwazniejsze.
UsuńŚciskamy Cię Elus serdecznie!♥
O Madonno! Ale sądząc po stanie autka macie wielkie szczęście i mocnego Anioła Stróża. Wszystkie kłopoty bledną w obliczu takiego wydarzenia i to w waszej sytuacji i położeniu. Czy chociaż ubezpieczony był dobrze?
OdpowiedzUsuńNapisze zaraz maila, przytulam.
Chyba rzeczywiście coś nas ochroniło, bo naprawdę mogło być bardzo źle, gdyby Cezaremu nie udało sie zjechać troszke w strone pobocza, dzięki czemu uderzenie poszło bardziej na bok niż na czoło samochodu. A jestesmy dobrze ubezpieczeni, wiec chociaż taka z tego pociecha, ze będzie jakieś odszkodowanie. A póki co mamy samochód zastepczy z towarzystwa ubezpieczeniowego.
UsuńŚciskamy Cie serdecznie Krystynko!♥
Sporo szczęście Was spotkało...
OdpowiedzUsuńW sumie tak....
UsuńOlu, wobec pewnych zdarzeń, które, jak piszesz, mogły okazać się tak tragiczne, wszystkie inne mniej lub bardziej nas dotykające zmartwienia tracą na mocy. Taki wstrząs czasem potrzebny, żeby przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze. Jednak żeby aż takiego kalibru przypomnienie musiało się włączyć! Powiem Ci, że aż chyba niezupełnie dociera do mnie to, że byliście w takim niebezpieczeństwie. To pewnie kwestia spokoju i dystansu, z jakim to opisałaś. Jeju...
OdpowiedzUsuńŚciskam Was mocno! I cieszę się także z powodu Tofika. Niech jeszcze Landrynek i Gucio trafią do dobrych zagród z troskliwymi opiekunami. :)
:*
Nigdy w życiu nie doświadczyłam czegoś takiego, jak ten wypadek samochodowy. Miałam różne stłuczenia, urazy, upadki z wysokości, jednak tutaj kaliber sprawy jest inny. Nie da się otrząsnąc jak pies po wyjściu z wody i iśc dalej. Teraz jadąc samochodem odczuwam lęk. Przedtem lubiłam jeździć jednak tylko jako pasażer. Jako kierowca zawsze byłam w stresie.
UsuńMam nadzieje, ze i dla Gucia i Landrynka los szykuje dobrą niespodziankę, ale jeśli nie, to trzeba będzie znieść wszystko.
Serdeczne mysli ślę Ci Jolu (a na list poczekam cierpliwie!)***
Mieliscie wyjatkowe szczescie!!!
OdpowiedzUsuńKoziolek tez:)
A z tym szczesciem do dobrych ludzi to ja mysle, ze Wy swoja dobrocia takich przyciagacie.
Takie dziwne jest życie. Wydaje sie czasem człowiekowi, że to innym tylko sie przytrafiają wypadki a człowiek ogląda to wszystko z dala jak jakis film. Jednak zaraz potem okazuje sie, że bardzo szybko z widza mozna przeistoczyć sie w uczestnika, głownego bohatera jakiegoś przykrego wydarzenia.
UsuńTak, najwazniejsze żesmy przeżyli i jeszcze możemy zachwycac sie światem oraz poznawać dobrych ludzi.
Pozdrawiam Cie gorąco Star!***
Boże drogi, co za straszna historia! Widok samochodu przerażający i z trudem mogę sobie wyobrazić te parę siniaków.
OdpowiedzUsuńParę siniaków, to ja mam po rozdzielaniu kóz na poszczególne zagródki ... Macie niezwykłego Anioła Stróża!
Podobno przez długi czas jeszcze odtwarza się w głowie i ciele "film" z wypadku. Tak opowiadało mi parę osób. Mnie w ogóle nie starcza wyobraźni na to co przeżyliście.
Zapalam świecę za Wasze uratowane życie!
Cieszę się że Tofik ma nowy dom. Mnie też udało się sprzedać jednego koziołka. Jednego z siedmiu.
Przytulam delikatnie
Połowę niedzieli spędziliśmy w szpitalu w Przemyslu, bo odczuwając coraz mocniej boleści nie byliśmy pewni, czy jednak nie doznalismy jakichś powazniejszych obrażen i chcieliśmy sie przebadać. Na szczęscie nic powaznego nie wykryto. Tylko moja noga jest tak bardzo stłuczona, że musze brać leki przeciwzakrzepowe i nosic opaskę uciskową.
UsuńTo prawda, że wciąz się to zdarzenie przypomina -szczególnie gdy znowu jedzie sie samochodem i jakiś inny pojazd pojawia sie z naprzeciwka. Niepewność, mróz na ciele, trzepot serca...A tak kiedyś lubiłam jeździć...
Też mnie kozy potrafią poturbować Madziu, wciaz mam pełno siniaków na nogach i ramionach.Ale do tego przywykłam.
Ciesze sie, że udało Ci sie sprzedać jednego z siedmiu. Prawdziwy z niego szczęściarz!Oby więcej takich szczęść!
Przytulam z westchnieniem
Olu, dziękuję za te opowieści z życia. Dzięki Tobie wiele się uczę. Ogromnie się cieszę, że wyszliście cało z tego strasznego wypadku, no i że macie samochód zastępczy. Z darowanego życia dla koziołka też się cieszę.
OdpowiedzUsuńWasze zwierzęta mają cudowne życie i to jest bezcenne.
Gosiu, życie jest nieprzewidywalne. Dzisiaj martwi nas jedno. Jutro drugie. A między tym wszystkim tyle dobrych chwil, uczynków i myśli. Trzeba starać się je ocalać przez przeoczeniem, pomniejszeniem, zbędnym zasmucaniem.
UsuńA szczęście naszych zwierząt jest dla mnie czymś bardzo waznym. Czasem jestem w tej i innych sprawach bezradna i to boli, ale cóż począć. Wszystko trzeba przejśc. Z wszystkiego jakąs naukę wyciągnąc mozna.
Pozdrawiam serdecznie!*
Dobrze, że Wam się nic nie stało ..... nie będę oryginalna. Niektórym ludziom naprawdę rozum odebrało, a jeszcze siadają za kierownicą ... niedawno nasz znajomy miał czołówkę, na bocznej drodze, za szybko na szczęście nie jechał, a uderzyła w niego pani jadąca z pracy, która w dodatku nie miała zapiętych pasów. Ścięła zakręt po prostu. Towarzystwo ubezpieczeniowe kolegi dość szybko rozpatrzyło jego sprawę - było nie było, muszą płacić za kazdy dzien wynajmu samochodu zastępczego ;)
OdpowiedzUsuńDla Waszych capków jakaś nadzieja zaświeciła :) super. Cieszy na razie, że Tofik znalazł tak wspaniałych opiekunów :)
Ale, że weterynarz z powodów ideologicznych nie kastruje zwierząt ..... no nie wierzę, normalnie ;))
No właśnie, Lidusiu. Choćby człowiek jechał najbardziej przepisowo i ostrożnie, to nie ma przecież wpływu na zachowanie innych uczestników ruchu drogowego. A czasem wystarczy chwila nieuwagi i wszystko dzieje sie w ułamku sekundy. Tyle jest wypadków w Polsce przeciez. Zawsze się o tym tylko czytało, słyszało z daleka. A teraz nasze zdarzenie powiekszyło te smutne statystyki.
UsuńNasz weterynarz jest wspaniałym, sympatycznym facetem, także świetnym specjalistą, gotowym pomóc w każdej sytuacji, ale w sprawie kastracji uparty jest i nieprzejednany jak kozioł!:( Nie ma sensu sprowadzanie weterynarza z innej miejscowości ze względu na koszta i w ogóle sens całej operacji.
Pozdrawiam Cię ciepło!***
Olu, to cud, że Wam się nic " grubszego" nie stało. To są właśnie te cuda, o których tak często piszę...
OdpowiedzUsuńMoże cud, może jakaś ważna wskazówka od losu. Tak czy siak nie da się o tym zdarzeniu zapomnieć.
UsuńPozdrowienia ciepłe sle Ci Basieńko!***
Dobre Anioły Was strzegą. Rany.... nieźle klepnęło:(
OdpowiedzUsuńJutro ma przyjechać rzeczoznawca by wycenić szkody. Dla nas jednak samochód wyglada na nienadający się do naprawy. Szkoda go. Dobrze nam służył przez pięc lat...
UsuńOlu...ciesze sie, ze Jestescie cali. Trzeba dalej zyc i pokonywac te wszystkie "dary losu"
OdpowiedzUsuńPrzyjdzie taki dzien, ze "zakrety" zlagodnieja.
Bardzo ucieszylam sie wiadomoscia, ze jeden z koziolkow bedzie mial dobry dom, a Wy dzieki temu poznaliscie dobrych, szczerych ludzi.
Sciskam Was serdecznie :***
Pewne zakręty złagodnieją, inne się wyostrzą. Póki czowiek zyje wciąz jest jak na wirażu. Ale tak to już musi być. Byle nie tracić odwagi, optymizmu, wiary w sens tego wszystkiego i dobro, które wciąz jest i będzie.
UsuńŻycie toczy sie dalej - na szczęście! Nasze zwierzęta nie wiedza, jak niewiele brakowało by ich opiekunowie do nich nie powrócili. Ale jestesmy i znowu pracujemy i znowu możemy co rano witać znajome widoki, słońce i ludzi oraz mówić sobie wzajemnie - dzień dobry!
Dzień dobry zatem, Orszulko!:-))****
Ech, Anieli macie porządnych :)
OdpowiedzUsuńAle i tak ciarki po plecach mi przeszły....
Koziołek ma farta, a Wy- szczęście do ludzi i w ogóle - oby zawsze, Kochani!
Buziaki z wyczekiwaniem na deszcz....:)
Może i Anieli! Coś pomogło ocaleć - albo refleks mojego męza albo jakieś sprzyjające nam duchy.
UsuńCiarki mi też przechodza po plecach - nie tylko na wspomnienie, ale i na widok naszego zniszczonego autka a także poczas jazdy na tych naszych górskich drózkach. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, jak bardzo tu jest niebezpiecznie!
Buziaki Ci slemy Tupajko kochana serdeczne i wszystkiego dobrego zyczymy!:-))
Cieszą dobre wieści. Trzymam kciuki za pozostałe koziołki. Wypadku współczuję, musieliście to mocno przeżyć!... :*
OdpowiedzUsuńOj, przezylismy. Nadal przezywamy. Ale ponieważ wierze, że wszystko w zyciu jest po coś, tak wiec i to doswiadczenie dodaję do mojej prywatnej księgi życiowej nauki.
UsuńPozdrawiam ciepło, Abi!:-)*
Anioł Wasz ( a może jest ich więcej) czuwał. Jak dobrze, że nic poważnego się Wam nie stało. Okropne przeżycie. Dobrze, że Tofik ma już nowy dom. Moi czterej też w nowych domach, nawet Ci wykastrowani dwaj zeszłoroczni mają dom i dożywocie. Może i Wasi dwaj znajda nowe domy. Przytulam Was mocno bardzo.
OdpowiedzUsuńTak, okropne, traumatyczne przezycie. Tym bardziej doceniamy teraz to, co jest, to co mamy.
UsuńAleż w fajnych okolicach mieszkasz Owieczko, skoro udaje Ci sie tam znaleźć tylu nabywców Twoich koziołków!Zazdroszczę tego, bo u nas wiekszosc patrzy na koziołki jak na chodzace, ponoc przepyszne mięso. Dlatego takim cudem jest dla mnie znalezienie chętnych dla jednego z naszych podopiecznych i podarowanie mu dobrego życia. Chwilę poczekamy jeszcze na kolejne cuda, a jak nie przyjdą...to trudno. Czasem nic się nie poradzi i z pokorą oraz twardością trzeba przyjąc wyroki losu.
I my przytulamy Cię serdecznie, Owieczko!***
I ja się cieszę, że stłuczka nie była dla Was groźna. My wczoraj o centymetry otarliśmy się o wymuszenie z lewej. Do dziś mam dreszcze.
OdpowiedzUsuńDobre myśli posyłam na cały tydzień. I pozdrowienia :)
Oj, Alis! Strasznie niebezpiecznie jest na drogach. Tak niewiele trzeba by stało sie coś strasznego. A tymczasem jeździć co jakiś czas gdzieś jednak trzeba. Zresztą wypadki moga zdarzać siewszędzie. Nie tylko w samochodzie. Najwięcej jest ponoć nieszczęsliwych zdarzeń we własnych domach. Gospodynie spadaja z krzeseł przy myciu okien itp. Przed losem się nie ucieknie. Jednak nasz los to dalsze zycie. Udało sie nam ocaleć. Coś widocznie jeszcze waznego musimy w zyiu przezyć, czegoś się nauczyć.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, wszystkiego dobrego życząc teraz i zawsze!:-)*
Czyli Wy i zwierzęta pod waszym dachem macie sporo szczęścia ! Bardzo się cieszę, że nic się nie stało ! Wobec realnego zagrożenia, codzienne drobne zmartwienia znikają na jakiś czas a człowiek jakby bardziej potrafi się cieszyć z rzeczy zupełnie zwyczajnych ale jak spojrzeć uważnie to jednak niezwykłych. pozdrawiam Was bardzo ; )
OdpowiedzUsuńMamy sporo szczęścia? Chyba tak! Tak trzeba na to patrzeć. I naprawdę ciesze sie bardziej tym, co jest. patrzę znowu prosto. Nie zaćmiewam zbędnościami. I jakos wierzę losowi, że tak byc własnie miało.
UsuńSerdeczne mysli Ci kochana Łucjo zasyłam!***
I zdarzył się cud, i to nie jeden. Dawno nie pisałaś. Można odetchnąć.
OdpowiedzUsuńTyle energii w Twoim poście.
Nie do wiary, że na takich wiejskich drogach można jechać z impetem i zderzyć się z drugim samochodem ! Fakt dróżki wąskie, kolein pełne, tylko na jeden samochód, ależ mieliście szczęście, że nic się Wam nie stało !!!
Buziaki dla Was Obojga
Ano byłto rodzaj cudu Zofijanko, bo naprawdę niewiele brakowało .Pamietasz jakie tam są przepaście po prawej stronie jak się jedzie od strony Jawornika? Nie byłoby co zbierać.
UsuńEnergia jest, bo dobre rzeczy zdarzaja się mimo zwątpień i czarnych mysli. A to silne potrząśnięcie, ten wypadek też chyba był na cos potrzebny. Pokornie pochylam więc głowę. Noga wciaz boli, ale sie zagoi...
Buziaki zasyłamy Wam i cieszymy sie tym pięknym światem. Wszystkim, co jest!:-))*
Myślałam, że to na szutrówce, a to na tym ostrym podjeździe ? Tam jest okrutnie niebezpiecznie !!!! Nawet latem ciarki po plecach przechodzą, kiedy się zjeżdża w dół !!
UsuńTo było właśnie tam na stromiźnie, Zofijanko! Wczoraj mąz był w Urzedzie gminy by uświadomić im, ze chaszcze trzeba wyciąć przy drodze, bo tam nie ma w ogóle widoczności. No i powiedział tez o uprzątnięciu piasku, co tam na szosie po zimie wciaz zalega. Ten piasek sprawia, że jest slisko i wydłuża siedroga hamowania. Ten facet z naprzeciwka hamował 10 metrów a i tak dobił do nas, bo się slizgał i nie panował nad samochodem.
UsuńWypadek to zdarzenie wstrząsowe, podczas którego uwalnia się duży stres z przeszłych wydarzeń,
OdpowiedzUsuńzanim pojawi się ten powypadkowy.
Poniżej pewien cytat dot. wypadków, do przemyślenia i przeanalizowania sytuacji:
"Wypadek bezpośrednio i gwałtownie stawia pod znakiem zapytania sposób postępowania albo kierunek działania
człowieka. Jest cezurą w życiu i jako taka wymaga zastanowienia się nad jej przyczynami.
Należy przy tym przeanalizować cały przebieg wypadku niczym sztukę w teatrze, spróbować zrozumieć jego strukturę
i przenieść ją na własną sytuację. Wypadek jest karykaturą naszych problemów - tak samo trafną i tak samo bolesną
jak każda karykatura". (T.Dethlefsen, R.Dahlke)
Oleńko, generalnie - nie ma tego złego... Po coś to było.
Tytuł posta sprawił, że czytałam go pewna happy endu :))
I teraz uśmiecham się do siebie. Że jesteście. Że ocaleni. Że ocalony.
Ściskam mocno. Bardzo. :)
No tak, kochana Mar - tytuł mówił wiele. Ocalając jednego koziołka ocalilismy też cos w nas. Wiarę i nadzieję. Istotny kawałek człowieczeństwa. A wyszedłszy cało w wypadku samochodoweo rozumiemy, ze jeszcze cos dobrego mamy do zrobienia na tym świecie.Że jeszcze są jakieś cele.
UsuńPrzeczytałam Twój komentarz rano i dał mi dużo do myslenia. Jakie jest znaczenie tego wypadku. czego cezurą on jest? To ważne pytania. I nie ma jednoznacznej odpowiedzi a tylko intuicyjne domysły. Zastanawiam się. Ale też uwazam, że wszystko jest po coś. Jakaś energia sie rozładowała.
U nas ostatnio wciaz są przerwy w dostawie energii elektrycznej. I Internetu też w zwiazku z czym brakuje.Ale radzimy sobie z tym jakoś. W kazdej sytuacji mozna sobie poradzic i z wszystkiego wyciągnąć naukę.
Ocaleliśmy. Jestesmy. I koziołek sobie gdzies nad Sanem zyje. Pewnie nadal tęskni za stadem, za mamą i siostra, ale za jakis czas zapomni i odnajdzie sie w nowym miejscu tak, jak nasz Łobuz Kurdybanek. Niech Tofik będzie szczęśliwy, jak jego ojciec!
Duzo ciepłych mysli zasyłam Ci Mar i pozdrowienia od nas obojga!:-))***♥
Traumatyczne przeżycia już zawsze z nami pozostają, szczęśliwie czas ma zbawienne działanie i wraz z jego upływem zmieni się postrzeganie tego wydarzenia. Sukces w znalezieniu domu dla koziołka to nadzieja dla innych. Sama mam w tym roku problem z dwoma, a wykastrowane biegają już dwa; jeden czteroletni i drugi zeszłoroczny. Zapraszam do siebie - blog zapiski spod lasu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie - Andzia
Tak, Andziu - czas leczy rany, stepia ból i lęk, zsyła wreszcie zapomnienie. Jak dobrze, że tak właśnie jest.
UsuńCo do koziołków, to straszne jest to w hodowli zwierząt, że samce są zbędne i że tyle sieich rodzi. Nie sposób zatrzymać wszystkich u siebie przeciez. Ty, jak piszesz, masz juz dwa dorosłe a tu dwa małe czekają w kolejce.Z tego wnosze, że też masz z tym wszystkim duzy problem natury etycznej. No i zbyt dobre serce. Ciekawa jestem, w jakich okolicach mieszkasz. Dziekuje za zaporoszenie. Postaram sie do Ciebie zajrzeć. I serdecznie dziękuje za odwiedziny.
Pozdrawiam Cię Andziu ciepło!:-))
Wiem, Olu, że masz zmartwienia ze swoimi koziołkami, co dalej; dobrze, ze chociaż jeden znalazł dobry dom, może innym też się poszczęści; jak to pisała mi kiedyś Magda, taki koziołkowy rok; myślałam o Was, jadąc w niedzielę wąskotorówką, patrzyłam na drogi, którą to można do Was dojechać; okropne przeżycie Was spotkało, dobrze, że KTOŚ z góry czuwał; wystarczy chwila ... nie daj Boże kalectwo albo co gorszego; samych dobrych dni życzę, Olu, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńA propos koziołków, to jakos nabrałam wiary, ze jednak jest i dla pozostałych jakaś szansa. Poczekamy jeszcze troche, moze znajdzie sie jakis dobry człowiek.
UsuńBlisko nas byłaś w niedzielę (ok. 4 km) - tyle mamy do Jawornika, przez który przejeżdżałaś wąskotorówka. Ale my pewnie w tym czasie bylismy w Przemyslu, w szpitalu na badaniach, bo obolali bylismy bardzo i chcieliśmy porobic sobie badania czy sobie czegos jednak nie uszkodziliśmy. Tuż po sobotnim wypadku byliśmy w takim szoku, że nie czuliśmy nic. Patrzyliśmy tylko ze zgrozą na zniszczony samochód i przepaśc po prawej stronie, od której dzieliły nas centymetry...Straszne było to wszystko. Ale dzisiaj juz czujemy sie lepiej i patrzymy z zachwytem na to, co nas otacza, widząc wiecej i doceniając bardziej.
Ciepłe mysli zasyłam, Ci Marysiu!:-)*
Ale sie narobilo! Zobacz Olu, ulamek sekundy mogl zmienic cale wasze dotychczasowe zycie. I tak sobie czasami mysle, ze wszystko jest tam gdzies zapisane we wszechswiecie, a my jestesmy tylko malymi trybikami tej wielkiej machiny ktora jest nasza planeta.
OdpowiedzUsuńNajwzniejsze, ze w waszym przypadku cala ta kraksa zakonczyla sie siniakami, jednak w psychice to pozostanie. No, samochod masakra, i to, ze Cezary nie ma polamanych nog to cud. To, ze drogi w Polsce sa waskie i nieprzystosowane do ilosci pojazdow, to kazdy z nas wie. Jesli moge zapytac, to co bylo przyczyna wypadku? bo, patrzac na waszego rumaka, to nadmierna predkosc tego, ktory w was uderzyl.
Ciesze sie, ze koziolek trafil w dobre rece i bedzie wiodl szczesliwe zycie. Dobro przyciaga dobro, a w Was tego dobra jest cale mnostwo i dlatego przyciagacie do siebie podobnych ludzi.
Przytulam Was delikatnie, uwazajcie i dbajcie o siebie - buziaki:)
Tak, mogło wszystko sie zmienić. Ale i tak duzo sie zmieniło. Poobijani jestesmy bardziej niz sądzilismy. I psychicznie niestety tez. Teraz sie po lekarzach pałętamy.A tam nam dobrze było...
UsuńPrzyczyną wypadku była nadmierna prędkosc tamtego, nadjeżdżającego z góry kierowcy oraz jego jazda zbyt blisko środka szosy. Cezary skręcił odrobinę w ostatniej chwili i dlatego zderzenie było boczne a nie czołowe.Dlatego zyjemy.
Nie ma chętnych na nastepne koziołki. Widocznie limit pomyslnych niespodzianek od losu już wykorzystalismy...
Leje u nas. To dobrze, bo było strasznie sucho. To źle, bo siano nam na polu moknie...
Dziekujemy za dobre słoda oraz delikatne przytulenia, kochana Ataner i wzdychajac też się przytulamy z ufnością i serdecznością!:-))
Wszystko bedzie dobrze i tego sie trzymajcie! A moze czegos potrzebujecie, jesli tylko moglabym w jakis sposob pomoc to pisz na emaila.
UsuńTrzymajcie sie i dbajcie o siebie, buziaki i glaski dla Zuzi:)
Siły nam trza, nadziei i wytrwałości. Masz tam ciupkę tego na składzie?
UsuńŚciskamy Cię serdecznie Ataner zmęczeni zwariowanym dniem w rozjazdach!♥
Jasne! Na skladzie mam wszystko jak to czarownica, a Wam przekazuje sama dobroc, trzymajcie sie :)
UsuńSerduszek w moim sprzecie brak, ale tez Wam je przekazuje:)
Dziekujemy, kochana czarownico. I odwzajemniamy dobre uczucia!:-))*♥
UsuńCiesze sie ze nic Wam sie nie stalo! Dokladnie jak powiedzialas Olgo czasami ulamki sekundy decyduja, cale szczesie ze Cezarego refleks nie zawiodl! Usciski serdeczne xxx
OdpowiedzUsuńStoi nam teraz na podwórku ten pogruchotany rumak i wciaz o wypadku przypomina. Szkoda samochodziku, bo bardzo był pakowny, mocny i niezawodny. Ale nic nie jest wieczne. Na wszystko przychodzi pora. Na nas jeszcze nie przyszła.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie Maju!***
Nie było mnie troszkę więc nie wiedziała,..ale mam nadzieję ,że już wszystko powoli , to co tam w środku Was się zadziało. wraca do normy. Całuję,ściskam i przytulam!!!
OdpowiedzUsuńWraca powoli, bo po takich wypadkach niektóre bóle długo trwają, a lęki co do jazdy zostają.
UsuńPozdrowienia serdeczne!
Dobre duchy nad Wami roztoczyły opiekę pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTen wypadek bardzo dużo w naszym zyciu zmienił, choć na pozór nic sie nie stało...
Usuń