W mieszkaniu
Wy, ludzie rzadko mnie dostrzegacie. Jestem mistrzynią w snuciu niewidzialnych sieci. Tworzę pajęczyny w najciemniejszych zakątkach waszych domów, szkół i biur. Jestem wszędzie i widzę wszystko. Gdybyście mieli lepszy słuch, docierałby do was mój cichy, szyderczy chichot.
Jestem pajęczycą i od
niedawna mieszkam w pokoju pewnej dziewczyny imieniem Luiza. Wiem o niej
niewiele: nosi ona apetyczne nazwisko Wiśniewska, ma lat siedemnaście, jest w
miarę spokojna, małomówna. Po szkole często pisze coś w swym oprawnym w czarną
skórę pamiętniku. Nie zaprasza do siebie gości (co akurat dla mnie ma kolosalne
znaczenie, bowiem ponad wszystko cenię sobie spokój!
Wszystko zmieniło się tej
nocy. Zamiast spać w ciszy i ciemności, jak zwykli to czynić ludzie, Luiza
wstała nagle, zapaliła światło i nie bacząc na późną
porę zasiadła do biurka. Ciężko wzdychając, na przemian pisała i
skreślała. Mamrotała przy tym pod nosem. Wierciła się niespokojnie. Aż
wreszcie, zamiast podpisu pod swą, pożałowania godną bazgraniną umieściła
sążnistego całusa.
Myślicie pewnie, że to
już koniec jej nocnych wyczynów? Otóż nie! Udała się wprawdzie do łóżka
lecz po mniej więcej kwadransie przewracania się z boku na bok i kopania
Bogu ducha winnej kołdry, zerwała się jak oparzona i wyrwała z pamiętnika
zapisaną dopiero co kartkę. Czy Wy coś z tego rozumiecie? Cóż, właśnie miałam
do zrobienia kilka zwojów wspaniałej, supermocnej pajęczyny, mogłam więc od
niechcenia nadal podpatrywać poczynania mojej nierozumnej współlokatorki.
Luiza usiadła przed
lustrem. Przy tym samym, które zwykle służy jej do porannych, upiększających
rytuałów. Teraz jednak przypatrywała się sobie z odrazą a nawet pogardą.
- Co ja robię najlepszego? Jestem
brzydka, głupia i gruba. Co ja w ogóle sobie roję? Że niby po wczorajszej
zabawie mam prawo o nim marzyć? - jęknęła, spoglądając niechętnie na swą bladą,
piegowatą twarz.
No cóż, przyznaję, że jak
na ludzkie kanony piękna Luiza rzeczywiście nie prezentowała
się nadzwyczajnie. Te jej jasne rzęsy i zadarty nos nie wyglądały zbyt
ponętnie. Ale żeby zaraz brzydka?!
Tymczasem szalona owa dziewczyna pootwierała na
oścież szafy i zaczęła wyciągać z nich swoje ubrania. Po pokoju fruwały wkrótce
tęczowe spódnice, kwieciste bluzki, migotliwe szale. A przypominam, że był to
środek nocy!
Muszę Wam wyznać, że
przyglądałam się temu z lekkim niepokojem. Jeden z szali, podrzucony zbyt
wysoko, zawisł na żyrandolu, omal nie strącając przyczepionej misternie do
sufitu mojej cudnej, koronkowej sieci! A przecież tak bardzo się napracowałam
by ją tam umieścić..
Luiza tymczasem, nie
wybrawszy niczego wepchnęła wszystko byle jak, z powrotem do szafy. Potem
powlokła się do łazienki. Naprawdę nie wiem, co ona tam tak długo robiła?
Wyszła bowiem stamtąd gdy na dworze zaczęło się już rozwidniać. Włożyła na
siebie czarną, workowatą sukienkę i uśmiechając się do siebie zjadliwie
powiedziała: "Czarny wyszczupla!". Potem zmrużyła oczy i z
dziwną, ponurą satysfakcją w opuściła pokój, trzaskając drzwiami.
Przez takie właśnie
hałasy wyniosłam się onegdaj z sąsiedniego mieszkania. Nic mnie tak nie
rozstraja, jak dźwięk sprzątania przy pomocy odkurzacza i głośnego zamykania
drzwi. Muszę przyznać, że dotąd żadna z tych rzeczy nie była domeną Luizy.
Czyżby teraz miało się to zmienić?
Tymczasem z daleka
usłyszałam podniesiony głos jej mamy - pani Wiśniewskiej.
- To ty tak zamierzasz iść dzisiaj do
szkoły? Przecież nawet na pogrzeb ciotki ubrana byłaś bardziej kolorowo!
Tu przyklasnę jednakże
gustowi Luizy, gdyż moim skromnym zdaniem czerń jest niezwykle twarzowa.
Nie wyobrażam sobie aby mój odwłok mienił się jakimiś barwami. Ohyda! Uwielbiam
antracytową głębię mych oczu...A ciemne, jak noc sieci - to dopiero świetne
pułapki!
- I zjedz coś Luiza! Pamiętasz ten program
o anoreksji, który oglądałyśmy ostatnio? Rośniesz jeszcze i musisz jeść! - mama
Luizy coś tam jeszcze mówiła ale już jej nie słuchałam, bo musiałam się skupić
na przepięknej muszce-owocówce, która wleciała właśnie do pokoju. Tak,
najwyższy już czas na śniadanie!
Byłam właśnie w trakcie
wielce pasjonującego polowania, gdy wtem otwarły się drzwi pokoju i wbiegła doń
jego młoda, od niedawna niezrównoważona psychicznie właścicielka. Z irytacją
przeżuwała trzymaną w jednej ręce kanapkę i popijała czarną, jak smoła kawą z
błękitnego kubka.
- Tak, rosnę, rosnę...Ale wszerz,
niestety! Tłuścioch i pokraka. Kto by mnie tam zechciał? Głupia byłam, że
myślałam, głupie nadzieje jakieś miałam... - Luiza gderając tak pod nosem
zarzucała swą torbę na ramię i już miała wychodzić, gdy niespodziewanie
zadzwonił telefon...Poleciała do niego, na łeb, na szyję, parząc się kawą i
niezdarnie potykając o swe kapcie.
- Cześć! Ach, to ty? Tak, świetnie
spałam. A Ty? Myślałeś o mnie? Naprawdę?!!! - Dziewczyna z całej siły
przyciskała słuchawkę do ucha. Jej blada zwykle twarz pokryła się krwistym
rumieńcem. Oczy zabłysły, jak reflektory.
- Co? Dzisiaj? No nie wiem...Nie,
chyba nie jestem z nikim umówiona. Poczekaj. Sprawdzę!...
Co też ona wygaduje?
Przecież nigdy z nikim się nie umawia! Och, jak ci ludzie lubią wikłać
proste sprawy...Ale co to? Znów zbliżyła usta do słuchawki i niby
to obojętnym tonem rzekła: -
-Dobrze. Ostatecznie możemy się
spotkać dziś o piątej. Będę miała akurat trochę wolnego czasu...
Skąd ona bierze te
teksty? Pewnie naoglądała się tych dziwacznych, ruchomych obrazków zwanych
filmami. Wiem, co mówię! Przecież w zeszłym roku mieszkałam na zepsutej lampie
w sali kinowej!
- Luiza, spóźnisz się! Wychodź
wreszcie! - popędzała tymczasem jej mama.
- To na razie! Muszę kończyć! Cześć!
- wychrypiała pośpiesznie do telefonu dziewczyna a potem otworzyła z impetem
drzwi. Na progu stała jej rodzicielka i przyglądała się córce ze zdziwioną
miną.
- A cóż ty masz takie rumieńce,
dziecko? Zdawało mi się, że z kimś rozmawiałaś?
- Aaaa...To Kaśka! Czeka na mnie za
rogiem. Muszę lecieć! - skłamała gładko a potem, ni stąd ni zowąd cmoknęła mamę
w policzek. Następnie, jakby o czymś sobie nagle przypomniawszy, okręciła się
na pięcie i zdecydowanym ruchem otworzyła szafę. Jak było do przewidzenia,
wysypało się zeń ochoczo nieszczęsne kłębowisko kolorowych ubrań.
- A co to znowu ma być? Kto to
posprząta? - pani Wiśniewska za głowę się aż złapała.
- Nie bój się mamuś! Jak wrócę ze
szkoły wszyściuteńko ślicznie poskładam i pochowam. Poodkurzam też wreszcie, bo
najwyższa chyba już na to pora. Tylko teraz muszę znaleźć jedną, bardzo
potrzebną mi rzecz! - trajkotała Luiza gorączkowo gmerając w owym imponującym
stosie. Wreszcie spojrzała na żyrandol i gwałtownie ściągnęła z niego tęczowy
szal. Okręciła nim szyję a on zamigotał, jak skrzydła rajskiego motyla. Potem
wybiegła z domu, pozostawiając z całym tym bałaganem, nie rozumiejącą niczego
mamę i mnie - zdruzgotaną rozmiarem zniszczeń pajęczycę.
Nawet moja
muszka-owocówka gdzieś zwiała i w anoreksję i nerwicę, to z całą pewnością
popadnę ja a nie to niemożliwe dziewczynisko. Moja sieć przy suficie
kompletnie zepsuta...Chyba nie warto zaczynać jej od początku. Tym
bardziej, że mówi się tu o odkurzaniu! I pomyśleć, że miałam nadzieję znaleźć
tutaj wreszcie dla siebie wygodne lokum na starość!
Pani Wiśniewska wybiera się właśnie
do pracy. Może jeszcze zdążę wślizgnąć się do jej torebki? Żegnaj szalona
Luizo!
No to fru! Pani Wiśniewska nie zauważyła, oczywiście, że się sprytnie zakradłam do jej torebki. Nieraz już się dziwiłam jak mało spostrzegawczy są ludzie! Siedzą godzinami wpatrzeni w dziwaczną, migającą kolorami skrzynkę, a potem nawet nie wiedzą, co tam widzieli. Bo przecież w rogu tej skrzynki spacerowała cały czas, ponętna, błyskająca zielonymi skrzydłami muszka. A tuż za nią skradał się pan muszek, gotów do „igruszek”! Potem on na nią wykonał ochocze hyc a pani muszka otrzepała się i zerknęła na niego wyniośle, mówiąc z oburzeniem – i to ma być gra wstępna?! Potem zdegustowana zaczęła się gorliwie myć, marząc zapewne o bardziej romantycznym uwodzicielu. Jej nudziarz nie zamierzał poprzestać. Niby to zastygł w bezruchu, ale zaraz potem znowu zachciało mu się muszych amorów. Tego już było dla pani muszki za wiele. Odleciała stamtąd z pełnym irytacji bzykiem prosto w moje zawsze serdecznie otwarte sieci. Pan muszek, rzecz jasna, za nią i kolację miałam gotową. Mniam! Tyle się czasem w domach ludzkich dzieje. Tymczasem ludzie pstryk, pstryk zmieniają wciąż barwy oraz dźwięki w swym hałaśliwym pudełku i narzekają, że nuda i same powtórki!
Pani Wiśniewska wbiegła szybko po schodach na piętro i gwałtownie otworzyła drzwi jakiegoś pokoju.
W tramwaju
No to fru! Pani Wiśniewska nie zauważyła, oczywiście, że się sprytnie zakradłam do jej torebki. Nieraz już się dziwiłam jak mało spostrzegawczy są ludzie! Siedzą godzinami wpatrzeni w dziwaczną, migającą kolorami skrzynkę, a potem nawet nie wiedzą, co tam widzieli. Bo przecież w rogu tej skrzynki spacerowała cały czas, ponętna, błyskająca zielonymi skrzydłami muszka. A tuż za nią skradał się pan muszek, gotów do „igruszek”! Potem on na nią wykonał ochocze hyc a pani muszka otrzepała się i zerknęła na niego wyniośle, mówiąc z oburzeniem – i to ma być gra wstępna?! Potem zdegustowana zaczęła się gorliwie myć, marząc zapewne o bardziej romantycznym uwodzicielu. Jej nudziarz nie zamierzał poprzestać. Niby to zastygł w bezruchu, ale zaraz potem znowu zachciało mu się muszych amorów. Tego już było dla pani muszki za wiele. Odleciała stamtąd z pełnym irytacji bzykiem prosto w moje zawsze serdecznie otwarte sieci. Pan muszek, rzecz jasna, za nią i kolację miałam gotową. Mniam! Tyle się czasem w domach ludzkich dzieje. Tymczasem ludzie pstryk, pstryk zmieniają wciąż barwy oraz dźwięki w swym hałaśliwym pudełku i narzekają, że nuda i same powtórki!
Ale koniec dygresji, gdyż właśnie pani
Wiśniewska wsiadała do ogromnego, brzęczącego pudła, w którym ludzie z
niezrozumiałą dla mnie przyjemnością przyciskali się jedno do drugiego i
napierali na siebie. Hałas, tłok, kakofonia zapachów i dźwięków przyprawiały
mnie o zawrót głowy. Na dodatek w pewnym momencie po całym pudle rozszedł się
tak ohydny odór, że musiałam wstrzymać oddech z obawy przez zwymiotowaniem.
Wreszcie odetchnęłam głęboko i zapragnęłam nade wszystko zaczerpnąć świeżego
powietrza.
Ostrożnie wyjrzałam z torebki. Wydawało się, że wszystko wróciło już
do normalności poza tym, że dwie dziewczynki obok zaczerwienione i zawstydzone
chichotały bez umiaru, natomiast tęgi mężczyzna z drugiej strony sapał głośno,
jakby zaraz miał pęknąć. Ledwie zdążyłam odetchnąć, gdy usłyszałam dziwaczny
dźwięk podobny do wystrzału (wiem jak brzmią wystrzały, bo w kinie gdzie
mieszkałam największą popularnością cieszyły się filmy akcji). Dziewczynki znów
wybuchły śmiechem a inni podróżni zaczęli spoglądać na siebie podejrzliwie i
odsuwać się gwałtownie od tęgiego osobnika. Tenże, choć udawał zupełnie
niewinnego bordowy był na twarzy aż po cebulki włosów. A kiedy tylko drzwi
pudła otworzyły się na następnym przystanku grubas gwałtownie przeciskając się
do wyjścia opuścił towarzystwo. Ono zaś gremialnie odetchnęło z wielką ulgą.
Także mnie zrobiło się lepiej i zadowolona wróciłam w swoje bezpieczne
schronienie. A swoją drogą, do tej pory nie miałam pojęcia, że ludzie są tak
smrodliwym gatunkiem!
Jakiś czas potem,
przez niedosunięty zamek błyskawiczny torebki zerknęłam na minę mej tragarki.
Chyba nie zwracała uwagi na otaczający ją odór, gwar i ścisk, bo będąc wysoką
kobietą, cały czas zamyślona patrzyła ponad głowami innych osób w okno,
uśmiechając się przy tym do siebie. Ciekawostka, o czym ona może myśleć w
takiej chwili? Pewnie o swojej nieznośnej córeczce. Tylko, czemu jej z tego
powodu wesoło?
Niestety, nie miałam czasu aby roztrząsać
dłużej tę kwestię, gdyż ktoś nagle mocno naparł na bok pani Wiśniewskiej,
zgniatając na placek jej torebkę. Przestraszyłam się! Oj, niebezpiecznie się tu
robi! Szybko zmieniłam położenie i ulokowałam się wygodnie na miękkim, prostokątnym
przedmiocie, schowanym na dnie torebki. Było mi tu dobrze, ciepło i przytulnie.
Pachniało jakimiś delikatnymi perfumami i miętą.
Nagle w moim
tymczasowym schronieniu zaczęło się coś niepokojąco zmieniać. W bocznej ściance
torebki pojawiła się najpierw mała a potem całkiem już szeroka szpara. A potem
w tę szparę wniknęła wielka, owłosiona i ohydna jak wąż dłoń. Zaczęła gmerać
szybko po dnie torebki, natrafiając tam na ów miękki przedmiot, na którym byłam
bezpiecznie usadowiona. Postanowiłam czym prędzej odstraszyć intruza, używając
przy tym najcięższej mojej broni – ukąszenia! Nie namyślając się wiele,
dziabnęłam ową dłoń z całej siły! A pochwalę się, że ząbki mam ostre, bo wyćwiczone
na wgryzaniu się w chitynowe pancerzyki prusaków, żuków a nawet koników
polnych.
Bezczelna dłoń
gwałtownie wycofała się z torebki a z góry dał się słyszeć czyjś bolesny jęk.
Czym prędzej podążyłam w kierunku zamka błyskawicznego, by śledzić dalszy rozwój
akcji.
- Co się panu stało? – zapytała z troską w
głosie pani Wiśniewska, ujrzawszy obok siebie szlochającego jak dziecko
osobnika.
- Nie wiem….Coś
mnie ugryzło! Ja panią do sądu podam za noszenie przy sobie agresywnych
zwierząt! – wychlipał tamten, ssąc na swej dłoni maleńką rankę, którą, nie
chwaląc się, jam mu uczyniła!
- Jak to mnie?
Panie, co pan wygaduje? – zdumiała się pani Wiśniewska a po chwili zdumiała się
jeszcze bardziej, zauważywszy, że jej torebka jest rozpruta jakimś ostrym
narzędziem a na podłodze leżą wysypane z niej przedmioty.
- Złodziej,
złodziej! – zakrzyknęła natychmiast i wiele się nie zastanawiając, złapała
płaczącego osobnika za rękaw.
- Puszczaj mnie
babo! – wrzasnął tamten i chciał zwiać, ale wówczas inni ludzie zainteresowali
się tą sytuacją i zwartym kręgiem otoczyli złodzieja.
- Niczego nie
ukradłem! – zawołał tamten żałośnie – Może pani sprawdzić!
- Oj, już Ciebie
policja ptaszku sprawdzi! – fuknął gruby pan, który stojąc najbliżej najlepiej
był w sytuacji zorientowany. I od razu chwycił nieszczęsnego złodzieja pod
ramię, unieruchomiwszy go swym żelaznym uściskiem.
Jakaś dziewczyna
pomagała tymczasem pozbierać pani Wiśniewskiej wszystkie jej rzeczy z ziemi.
Ponieważ torebka była dziurawa i zupełnie już bezużyteczna, kobieta upychała portfel,
szminki, ołówki do brwi, tusz, chusteczki higieniczne, klucze i notes w
przepastnych kieszeniach swego płaszcza. Postanowiłam skorzystać z okazji i
także przemieścić się w bardziej zaciszne i ciepłe miejsce. Wcisnęłam się
szybciutko w zmiętą chusteczkę a miła pani włożyła mnie machinalnie do jednej z
kieszeni. Rozgościłam się tam natychmiast, znajdując na dnie kawałek jakiegoś
batonika i wgryzając się w niego z rozkoszą.
Wkrótce potem
drzwi skrzypiącego, dzwoniącego pudła, które uwoziło tych wszystkich ludzi nie
wiadomo gdzie otworzyły się i z ulgą poczułam podmuch świeżego powietrza. Tak w
ogóle, to nie przepadam za przeciągami jednak wtedy czułam się na wpół uduszona
tymi smrodkami kłębiącymi się w zwariowanym pudle. Zaciągnęłam się zapachem
trawy, kwitnących na skwerze kwiatów i wilgotnego kurzu miejskiego. Zerknęłam
jeszcze na zapłakanego człowieczka, prowadzonego w nieznanym kierunku przez
dwóch mężczyzn w mundurach a potem przymknęłam oczy, ucinając sobie krótką,
lecz jakże zasłużoną drzemkę.
Tymczasem pani
Wiśniewska szła szybko przez siebie, stukając delikatnie obcasikami swych
wiosennych pantofli. Śpieszyła się, bo dochodziła już dziewiąta a nie chciała
się spóźnić. Miała dzisiaj w pracy ważny dzień. Kilka minut potem wchodziła już
do swego biura…
W biurze
Pani Wiśniewska wbiegła szybko po schodach na piętro i gwałtownie otworzyła drzwi jakiegoś pokoju.
- Dziewczyny! Nie
uwierzycie, co mi się przytrafiło! – zawołała od progu, a potem usiadła z
głośnym westchnieniem na krześle, wyrywając mnie natychmiast z błogiej drzemki.
Wspięłam się na skraj jej płaszcza i rozejrzałam uważnie po nowym miejscu. Poza
kilkoma osobniczkami płci żeńskiej pokój wypełniały szafy, zawalone stosami
papierzysk biurka oraz regały pełne segregatorów. Przy zasłoniętym żaluzjami
oknie stały dwie wielkie paprotki, które spodobały mi się, zatem postanowiłam
odwiedzić je w pierwszej kolejności. Jednak, gdy tylko zaczęłam przemieszczać
się po udzie pani Wiśniewskiej, ta wstała raptownie i zaczęła wykładać na swe
biurko wszystkie umieszczone w kieszeniach przedmioty. Widząc to szybko
wbiegłam za kołnierz jej płaszcza i stamtąd obserwowałam dalsze poczynania tej nieprzewidywalnej
kobiety.
- Wyobraźcie
sobie, że jakiś obleśny facet chciał mnie okraść w tramwaju! – żaliła się a jej
zaciekawione koleżanki podbiegły do niej z wyrazami współczucia i troski.
- Daj Ulka,
pomogę Ci zdjąć płaszcz, bo cała jesteś roztrzęsiona – rzekła sympatycznie
wyglądająca, gruba blondynka.
- A ja zrobię ci
zaraz kawy. Jaką chcesz – rozpuszczalną czy sypaną? – zapytała druga, włączając
elektryczny czajnik.
- Dobrze Joasiu,
zrób mi mocnej, sypanej kawy, bo rzeczywiście ledwo żyję po tym okropnym
wydarzeniu! – sapnęła zwana Ulką pani Wiśniewska a potem opowiedziała swym
koleżankom niedawne, tramwajowe perypetie. Na początku słuchałam ich z
ciekawością, czekając na opis mego bohaterskiego wyczynu. Jednak kobieta
zupełnie pominęła mój, jakże ważny w całym wydarzeniu udział, więc obrażona
postanowiłam przenieść się w jakieś ciekawsze niż kołnierz jej płaszcza
miejsce. Zadanie miałam ułatwione, albowiem blondynka powiesiła płaszcz na
stojącym w rogu pokoju wieszaku. Stamtąd szybko i bezszelestnie weszłam na
umiejscowioną obok szafę. Na niej z rozkoszą i radością znalazłam mile pachnący
kłąb kurzu i kilka starych, muszych trucheł. Ponieważ byłam już głodna (zawsze
tak reaguję na nerwowe sytuacje) schrupałam z rozkoszą owe suche smakołyki,
przyglądając się kątem oka rozgrywającym się w pokoju wydarzeniom.
Na razie działo się niewiele. Wszystkie
kobiety – a naliczyłam ich razem pięć - piły kawę, opowiadały sobie o swoich
mężach, dzieciach i obejrzanych wczoraj serialach. Niektóre poprawiały makijaż.
Niektóre gadały przez telefony komórkowe.
Punktualnie o godzinie
dziewiątej skończyła się sielankowa, leniwa atmosfera. Do biura zaczęli
napływać wciąż nowi i nowi interesanci. Drzwi co i rusz otwierały się i
zamykały a ja, oczywiście, zaczęłam z tego powodu odczuwać pewien dyskomfort.
Zaczęłam bowiem przed chwilą rozpinać już niezwykle piękną sieć między szafą a
wieszakiem a każdy powiew powietrza niebezpiecznie ja nadwyrężał, grożąc
pęknięciem tej delikatnej konstrukcji.
Kobiety też były chyba zmęczone tymi
bezustannymi odwiedzinami, gdyż około jedenastej zamknęły drzwi na klucz i
zabrały się za zasłużoną przerwę śniadaniową. Powyciągały ze swych toreb
pachnące kanapki, sałatki, batoniki, herbatniki i jabłka i wkrótce potem pokój
wypełniły ich chrupania, szeleszczenia, mlaskania, siorbania i nieustanne
chichoty. Tylko pani Wiśniewska nic nie jadła ponieważ, jak wyznała,
nie ma apetytu a poza tym postanowiła od dzisiaj przejść na dietę.
- Ty, na dietę? –
zdziwiła się blondynka – przecież masz świetną figurę! Chętnie bym się z Tobą
zamieniła! – dodała przypochlebnie.
- No właśnie!
Matka siedemnastoletniej córki a sama wygląda jak nastolatka! – zawołała
natychmiast brunetka, spoglądając przymilnie na mamę Luizy.
Ja tam na żadną dietę nie zamierzałam
przechodzić! Miałam chęć na nieco świeżego mięska, więc podążyłam w kierunku
paprotek, gdyż tam zawsze można znaleźć jakieś muszki i robaczki.
Po przerwie śniadaniowej pani Wiśniewska,
którą niektóre z obecnych zwały również panią kierowniczką, lub szefową wzięła pod pachę
ciężki segregator i poszła na jakąś ważną naradę. A ponieważ żaden petent nie
spieszył się na razie z wejściem do biura, pozostałe kobiety rozluźnione, odwróciwszy się
ku sobie usiadły swobodnie i zaczęły jakże miłą, przyjacielską rozmowę!
- Ależ się
ostatnio postarzała ta nasza szefowa! – rzekła gruba blondynka, pogryzając z
zadowoleniem tabliczkę ciemnej czekolady.
- Już dawno
miałam jej to mówić – dodała rudowłosa, chuda jak patyk dziewczyna spod okna –
I dobrze, że się chce brać wreszcie za odchudzanie, bo na te jej grube biodra
to już żadne wysokie obcasy nie pomogą! – zaśmiała się złośliwie.
- Myślisz, że uda
jej się schudnąć? Marne szanse! Przecież nasza Ulka w ogóle nie ma silnej woli
– prychnęła szatynka i pociągnęła wielki łyk napoju gazowanego, od którego
natychmiast dostała czkawki.
Wówczas
drzwi otworzyły się i wszedł jakiś
spłoszony, więcej niz skromnie odziany klient. Przywitał się grzecznie,
podszedł do lady i wyłożył na nią stos dokumentów, prosząc o
szybkie załatwienie swej sprawy.
Brunetka zerknęła
na niego niechętnie. Potem skrupulatnie przejrzała jego papiery a następnie z
niezrozumiałą dla mnie satysfakcją wyjaśniła temu panu, że brakuje mu jakiegoś
niezbędnego zaświadczenia i mężczyzna będzie musiał wobec tego pofatygować się
jeszcze raz do ich biura.
- Ale ja muszę
koniecznie dzisiaj to załatwić! – zawołał zrozpaczony mężczyzna – A po to
zaświadczenie musiałbym jechać aż do Warszawy! Bardzo proszę, aby panie poszły
mi dzisiaj wyjątkowo na rękę! Ja to zaświadczenie dowiozę w przyszłym tygodniu,
ale dzisiaj nie mogę! – mówił błagalnym głosem i wpatrywał się prosząco
w oczy zgromadzonych w pokoju kobiet.
- Ależ my mamy
określone procedury, proszę pana i nawet gdybyśmy bardzo chciały, to nic nie
możemy w tej sytuacji zrobić – odrzekła surowo blondynka, spoglądając wyniośle na
natrętnego petenta
-
Moje drogie
panie! Jadę dzisiaj do siebie na wieś. Mam tam kozy i piękne,
ekologicznie chowane kury! W przyszłym tygodniu przywiozę paniom na
spróbowanie kozich oscypków i jajek! A
dzisiaj, jeśli mogę, chciałbym dać taki oto skromny prezent…- mówił
pospiesznie
mężczyzna, wyciągając z teczki ogromną bombonierę.
Blondynka zerknęła wyczekująco na brunetkę.
Tamta spojrzała porozumiewawczo na rudą a ruda na szatynkę. Potem, bez zbędnych
już ceregieli brunetka wzięła skwapliwie ofiarowywany przez interesanta
podarunek, a chowając go pod ladą rzekła o wiele życzliwszym, niż przed chwilą
tonem:
- No to napisze
pan dzisiaj nam tylko oświadczenie, podpisze je czytelnie i spróbujemy
wyjątkowo załatwić te sprawę dla pana.
- A tak z
ciekawości, to jak tam panu się na wsi żyje? – zapytała uprzejmie ruda,
zbliżając się do lady i spoglądając taksująco na jego znoszony płaszcz i
ogorzałą od słońca twarz.
- Ciężko! Roboty
moc! Wydatków pełno a pieniędzy na wszystko mało! – odparł petent poważnym
tonem, ale zaraz, jakby sobie o czymś przypomniawszy dodał z uśmiechem – Ale powietrze tam
czyste, ptaszki od rana śpiewają, sarenki pod dom podchodzą i wiosna już na
całego!
-Już bym się za nic nie zamienił na życie w mieście! Tam mam spokój,
ciszę, las obok. Proszę mnie kiedyś odwiedzić, to zobaczycie, że biednie jest,
ale swojsko! – zawołał entuzjastycznie i roześmiał się nagle – A musiałybyście
widzieć panie, jak ciężko nam było z zoną na początku. Jak dużo błędów
popełnialiśmy zanim się człowiek gospodarzyć trochę nauczył!
Słuchałam
tego wszystkiego z ogromną
ciekawością. Już nieraz bowiem słyszałam o zaletach wsi, ale nigdy nie
miałam do czynienia z kimś, kto by tak bardzo zachwalał wiejskie uroki.
Na dodatek
poczułam od owego jegomościa dziwny, upajający zapach, kojarzący się z
czymś
dawno zapomnianym, a jakże przyjemnym.
Niewiele się namyślając podjęłam spontaniczną
decyzję i opuściłam się na srebrzystej niteczce wprost do otwartej teczki
mężczyzny. No, zobaczymy jak to się na wsi żyje! – postanowiłam, lokując się
wygodnie na dnie i wywąchując się z lubością w zapach starej skóry z niej
płynący…
Na wsi
Mknęłam przed siebie w zawrotnym tempie
unoszona w warkotliwym, ogromnym pojeździe swego nowego przyjaciela – pana ze
wsi. Z radością wysunęłam się z jego teczki i wlazłam na okno, by z ciekawością
obserwować widoki. Kiedy tylko opuściliśmy rozdźwięczane klaksonami, warkotami
i zgrzytami miasto wyjechaliśmy na prostą, porośniętą z obu stron wielkimi
drzewami jasną drogę. Rozglądałam się z przyjemnością dookoła, słuchając razem
z kierowcą miłej muzyczki nadawanej właśnie z migotliwego radyjka
samochodowego. Mężczyzna odprężony i zadowolony podśpiewywał sobie coś pogodnie
pod nosem. Ja, jako że śpiewać nie umiem słuchałam tylko jego nucenia, ciesząc
się wspólną, radosną podróżą.
Po mniej więcej pół godzinie krajobraz się
zmienił i zaczęliśmy zawiłymi serpentynami wjeżdżać w teren górzysty. Zaparło
mi dech ze zdumienia! Nie wiedziałam, że świat jest tak wielki i urozmaicony!
Spoglądałam w dół i widziane tam przepaści przyprawiały mnie o ścisk żołądka. Gwałtownie
zachciało mi się pić i żałowałam, że w pojeździe nie ma ani kropli wody.
Postanowiłam przespać to pragnienie i zwinęłam się w kłębek na tylnym
siedzeniu, wciskając się tam w maleńką dziurkę.
I tak pół śpiąc, pół czuwając słuchałam
rozmowy telefonicznej mego kierowcy, którą prowadził wspinając się swoim
autkiem coraz wyżej i wyżej.
- Słuchaj,wszystko załatwiłem i
wracam już do domu. Co mam kupić? – zapytał, obserwując z zachwytem bociana
kołującego nad polami.
- Tak, tak owies
to wiem. A co dla nas? Chleb? Dobrze, kupię!
- A Ty wiesz Zosiu,
że już bociany przyleciały? No to chyba nareszcie wiosna przyszła i zagości u
nas na dobre! – zaśmiał się a potem cmoknął w słuchawkę i skończywszy rozmowę
znowu zaczął sobie coś nucić.
Obudziło mnie na
dobre gwałtowne zatrzymanie się samochodu pod jakimś szarym budynkiem w
miasteczku, gdzie podążył zaraz mój kierowca, aby wyjść stamtąd po chwili z
wielkim worem, taszczonym z wysiłkiem na plecach. Władował ów wór z tyłu
pojazdu i zamierzał znowu ruszyć w dal, gdy wtem ktoś go zawołał. Na ławce, z
boku sklepu siedziało dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn. Obaj mieli
brudne, pochlapane farbą ubrania oraz dziwnie szkliste spojrzenia.
- Panie, a
podejdź pan ino do nas! – wychrypiał wyższy z nich, cechujący się ponadto
wyjątkowo długim, czerwonym nosem osobnik. A drugi, niski i gruby zarechotał
rubasznie i dał tęgiego kuksańca tamtemu.
Ciekawa rozwoju
wydarzeń, szybko wskoczyłam za kołnierz memu przyjacielowi i już po chwili
podróżowałam wygodnie w kierunku ławki.
On szedł z wyraźnym ociąganiem i nie dziwiłam mu się wcale, gdyż tamci
nie wzbudzali zaufania ani na jotę.
- A co to już pan
znajomych nie poznaje?! – zawołał ten wysoki i chwiejąc się na nogach wstał, by
podać na powitanie dłoń nadchodzącemu mężczyźnie.
- A rzeczywiście
nie poznałem – tłumaczył się wyraźnie niechętny temu spotkaniu człowiek – Śpieszę się do domu i dlatego nie zwróciłem
na panów uwagi.
- A z wylewek w
domu zadowolony? – zabełkotał grubas, śliniąc się przy tym obrzydliwie.
- Bardzośmy się
przecież starali dobrze robotę zrobić! A litra pan na koniec nie postawił! A
wiecha przecież musi być! – beknął wyższy z wyrzutem i znowu siadł na ławce.
Spojrzałam na
minę mego przyjaciela. Widać było, że mnóstwo uczuć w nim walczy i
bardzo
chciałby powiedzieć coś ostro, ale z wrodzonego poczucia taktu milczał.
Pogłaskałabym go za uchem, ale by się pewnie jeszcze bardziej
zdenerwował. Ludzie czasami dziwnie reagują na mój dotyk!
- Dwa tygodnie
spędziliśmy u państwa, to by się i popitka jakaś należała! A w ogóle, to my tam
do pana dzisiaj przyjedziemy i się razem napijemy. Dobrze będzie? – nalegał
znowu grubas i znowu dał kuksańca tamtemu.
- Panie Waldku, w
domu to żona by była niezadowolona. Najlepiej jak teraz coś panom postawię.
Tylko nie wiem, czy w tym sklepie mają – wykrztusił w końcu nagabywany
mężczyzna i widać było, że robi wszystko by tylko odczepić się od tych typków.
Aż mi się go zrobiło żal. Przecież jeszcze
parę minut temu był taki wesoły i beztroski. A teraz biedak oddychał
ciężko i
pewnie żałował, że tu w ogóle po ten worek zajeżdżał. Kłapnęłam gniewnie
szczękami. Chętnie dziabnęłabym tamtych dwóch, to by pożałowali, że
przyzwoitego człowieka tak męczą!
- To co kupić? –
zapytał jeszcze na odchodnym
- Jak to co?
Czystą! – jak jeden mąż zawołali tamci radośnie i znowu beztrosko beknęli.
Mężczyzna wstąpił
do sklepu spożywczego. Nabył upragnioną butelczynę i podał tym dwóm, żegnając
się z nimi serdecznie.
- Ale, ale! –
ryknął grubas – Musi się pan z nami chociaż po kusztyczku napić! No chyba, że
gardzi pan naszym towarzystwem!
- No dobra,
wypiję jednego i jadę, bo się tam żona o mnie martwi! – jęknął mój przyjaciel i
bez najmniejszego entuzjazmu opróżnił przechodni kieliszek. Potem pośpiesznie
opuścił pijaków a ja oddychałam głęboko, chcąc nabrać w płuca świeżego
powietrza po tym straszliwym odorze, jaki roztaczali wokół siebie tamci dwaj z
ławki.
Po kilkunastu
minutach podjechaliśmy pod bramę jakiegoś białego domku. Wybiegła stamtąd
jasnowłosa, mała kobietka i wielki, biały, owłosiony stwór, który piszczał i skakał
z radości na widok czekającego na wjazd samochodu. Kobieta szybko otworzyła
bramę i znaleźliśmy się na podwórzu. Potem przytuliła się do mężczyzny i
chciała dać mu buziaka, gdy wtem odsunęła się od niego gwałtownie, pytając z
rozdrażnieniem:
- A co to?
Śmierdzisz alkoholem!
- Zaraz Ci
wszystko opowiem Zosiu! Nie denerwuj się! Wyobraź sobie, że ten Waldek i jego
koleżka, ci sami, co jesienią robili nam betonowe wylewki i tak je spartaczyli
zaczepili mnie teraz w miasteczku. Nie mogłem się od nich odczepić i zmusili
mnie, bym wypił kieliszek! – mówił zirytowany mężczyzna i przepraszająco tulił
do siebie kobietę.
W tym czasie ja patrzyłam z lękiem na podskakujące
do rąk mego kierowcy podejrzane stworzenie i czekałam na chwilę, bym wreszcie
mogła być bezpiecznie przeniesiona w teczce do jakiegoś zacisznego pomieszczenia.
Ale na razie mężczyźnie nie śpieszyło się zanadto, by wchodzić do domu. Poszedł
z przytuloną do niego kobietą na obchód ogrodu. Coś tam do siebie szeptali, nie
bardzo wiem, o czym. Potem razem wytaszczyli wór z samochodu. Teczkę natomiast położono
na drewnianej skrzyni z okrągłym otworem, do którego zaraz wbiegł owłosiony,
biały zwierz i wyniósł sobie stamtąd śmierdzącą kość. W czasie, gdy ta paskuda
zajęła się radosnym obgryzaniem swego smakołyku ja wyszłam z teczki i zajęłam
się obserwacją obejścia.
Spodobało mi się,
że było tu zielono. Dokoła unosiło się tyle zapachów, że nie byłam w stanie
rozróżnić, co to?! Słońce świeciło jednak trochę za mocno, jak dla mnie.
Łaknęłam cienia i bezpiecznego zacisza. Rozglądałam się wokół, chcąc znaleźć
coś dogodnego dla siebie. Całe podwórze porastała delikatna, świeża trawka.
Gdzieniegdzie leżały na niej podejrzanie wyglądające, gliniaste grudki, nad
którymi unosiły się roje muszek. Na ten widok westchnęłam z zachwytem, ale i z
przerażeniem! Jak widać jedzenia mi tu nie zabraknie, lecz będę miała łapki, a
raczej szczęki pełne roboty! Mnóstwo tu też było świergotliwych, szybkich jak
błyskawice, żółto-szarych ptaszków, które mogą być dla mnie w przyszłości dużym
problemem. Ale nie będę się ich bać na zapas! Poza tym mnie się nigdzie nie
spieszyło. Mogłam schować się sprytnie w ziemi czy pod kamyczkiem i poczekać
cierpliwie na swój posiłek.
Na ławce
nieopodal wylegiwała się para rudych zwierząt, które znane mi były z ruchomych
obrazków, oglądanych czasami przez Luizę. Były to koty, na które Luiza miała
alergię, ale o których posiadaniu zawsze marzyła. Hm, niedobrze! Koty, z tego,
co wiem, to świetni łowcy. Będę musiała na nie szczególnie uważać!
Byłam ciekawa, co
jeszcze tu znajdę, więc ostrożnie, by nie zwracać na siebie uwagi białego, sierściuchowatego
stwora zeszłam z budy i podążyłam w stronę otwartych drzwi dziwnego przybytku,
z którego dochodziły nieznane mi hałasy i wonie. Już na progu przeraziłam się
strasznie! Wewnątrz było pełno kolorowych, pierzastych stworzeń, wydzierających
się na całe gardło i biegających po całym pomieszczeniu beż żadnego ładu i
składu. Właśnie jeden z nich, ten największy, z jaskrawym grzebieniem na głowie
łypnął na mnie czerwonym okiem i skoczył w moją stronę, by pożreć mnie na
obiad! O nie, mój grzebieniasty panie! Nie uda Ci się to tak łatwo! Schowałam
się błyskawicznie między deskami w podłodze i tam przeczekałam spokojnie parę
chwil, póki drapieżca nie zapomniał o mnie.
Korzystając z tego, że wszystkie pierzaste
pobiegły do ogrodu, gdzie kobieta sypała im ziarno na ziemię, przeszłam
ostrożnie, bokiem w stronę korytka z wodą. Koniecznie musiałam się napić, bo
całkiem zaschło mi już w pyszczku. Z rozkoszą nabrałam parę łyków i poszłam do
sąsiedniego pomieszczenia, wysłanego mięciutkim sianem i pachnącego prawie tak,
jak mężczyzna, z którym tu przybyłam. Wspięłam się po ścianie, aby dotrzeć do
pułapu, gdzie tkwiły belki, dające dużo kuszącego cienia i okazji do odpoczynku.
Niestety, wspaniałe miejsce było już zajęte! Inna, sprytna pajęczyca
gospodarzyła się tam wraz ze swymi dziećmi. Wszędzie rozpięte były jej stare,
przykurzone sieci, w których tkwiły ćmy, motyle, muchy i osy. Wprost cudownie
zaopatrzona spiżarnia! Nie dla mnie, niestety, gdyż na mój widok tutejsza,
ogromna pajęczyca zasyczała ostrzegawczo i łypnęła straszliwym okiem, groźnie
ruszając potężnymi szczękami.
Zmuszona byłam
uciekać także i stamtąd. Trochę już byłam zmęczona tą nieustanną bieganiną,
więc z ulgą powitałam wejście gospodyni, która wprowadziła do środka dwa
łaciate, meczące stworzenia. Podczas gdy ona wsypywała im ziarna do żłobu, ja
wślizgnęłam się do kieszonki jej fartuszka w kropki i spokojnie
czekałam na następną przeprowadzkę.
Kobieta wyszła na
zewnątrz, otarła spocone czoło i powiedziała do siedzącego na ławce, po drzewem
mężczyzny:
- Ładny owies
kupiłeś. Dorodny! Kozy i kury będą mieć z niego pociechę – usiadła przy nim i
opierając czoło o jego ramię dodała - Piękną pogodę mamy dzisiaj, prawda? Aż za gorąco,
chociaż to dopiero początek wiosny. Napijesz się wody Grzesiu?
- No pewnie, że
się napiję Zosieńko! Muszę koniecznie przepłukać gardło. Zmyć z siebie ohydny smak
wódki i miejski kurz a przede wszystkim zapomnieć o całym tym zwariowanym świecie!
– odrzekł mężczyzna, uśmiechając się do żony i zaciągając się z lubością
zapachem kurnika, koziarni, łąki i ogrodu.
- Ale zjadłbym
też coś, bo mi już kiszki marsza grają! – dodał przeciągając się z rozkoszą.
- A chleb
kupiłeś? – przypomniało się Zosi.
- A niech to
kaczka kopnie! Zapomniałem zajść po niego w gieesie - wyznał ze wstydem – Ale to wszystko przez tego Waldka! Głowę mi
nazawracał i takie tego efekty!
- Łaskawie
wybaczam – uśmiechnęła się ona - Bez chleba się jakoś do jutra obejdziemy a na
dzisiaj ugotowałam pierogów z kaszą gryczaną. Zaraz przyniosę, to zjemy na dworze!
Zosia cmoknęła
męża w policzek i poszła do domu a ja, gdy tylko miałam okazję wyszłam z jej
kieszonki i wspięłam się na kuchenną szafkę. Rozejrzałam się uważnie i z
radością spostrzegłam kilka apetycznych much, maszerujących beztrosko po
suficie. Pod lampą wisiał lep na muchy, ale te sprytne owady omijały go
skrzętnie.
- UfF! Czeka mnie tu mnóstwo roboty! Najwyższa
pora bym pomogła gospodarzom tego domu uporać się z muszą plagą! Widzę, że będę
musiała zostać tu na dłużej! – westchnęłam z zadowoleniem, po czym schowałam
się za szafką, z radością odkrywszy, że jest tu spokojnie, chłodno i ciemno. Tam
zapadłam w długą, błogą drzemkę i śniły mi się bezkresne pola pełne kwiatów,
pszczół i motyli. A ja tam byłam królową…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!