poniedziałek, 30 marca 2020

Bazować na tym, co jest…




   Poza kilkoma spacerami do pobliskiego lasu, od kilku tygodni właściwie nie ruszamy się z Cezarym z naszego siedliska. Nie widujemy się z nikim. Nigdzie nie chodzimy i nikt też nas nie odwiedza. Z bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi i sąsiadami kontaktujemy się telefonicznie albo mailowo. Spędzamy czas głównie w domu i ogrodzie. Niezbędne leki oraz solidne zapasy żywnościowe w przeważającej części zrobiliśmy jeszcze przed wybuchem pandemii. Nabyliśmy m.in. sporo mąki, kasz i makaronów, worek ziemniaków i cebuli, parę kilo soli oraz cukru, kilka butli oleju i kartonów mleka, kilkanaście kostek smalcu, margaryny i masła, parę opakowań jajek, kawy oraz suchej karmy dla sześciorga naszych zwierzaków. 


  Napełniliśmy zamrażarkę kośćmi, porcjami rosołowymi oraz wątrobą dla psów i kotów. Mamy także do dyspozycji mrożone zioła i warzywa a w spiżarce dziesiątki przetworów i soków własnego wyrobu. Rozważnie i oszczędnie bazujemy na tym, co mamy. Od najbliższego sklepu dzieli nas dobrych kilka kilometrów, nie mamy więc na co dzień pokus aby wpaść tam z byle powodu i kupić to, na co akurat przyjdzie nam w danej chwili ochota. Do miasteczka wybierzemy się pewnie w tym albo dopiero w przyszłym tygodniu, żeby nabyć co nieco w związku ze zbliżającymi się świętami oraz po prostu na wszelki wypadek, gdyby sytuacja na świecie miała się pogorszyć do tego stopnia, iż by wyjazd do sklepów w ogóle stał się na jakiś czas niemożliwy. Wszak różnie być może a człowiek obecnie na tak niewiele rzeczy ma wpływ, iż chciałby przynajmniej, jeśli chodzi o zaspokojenie podstawowych potrzeb bytowych, mieć jako takie poczucie bezpieczeństwa. Ważne jest dla nas, jak dla każdego chyba teraz,  by przetrwać zdrowo i cało te wszystkie zawirowania. A by tak mogło się stać staramy się nie wyjeżdżać stąd do cywilizacji jak długo się da, a przy tym mieć co jeść, co pić, czym w piecu zapalić i wiedzieć, iż naszym bliskim nie dzieje się nic złego. Mamy nadzieję, że jeśli będziemy przestrzegać własnych oraz powszechnie obowiązujących obecnie zasad  - wszystko skończy się dobrze zarówno dla nas, jak i dla wszystkich, na których nam zależy. Oczywiście choćby człowiek nie wiem jak się pilnował, to coś nieprzewidzianego może mu się przydarzyć, próbujemy jednak do minimum ograniczyć to ryzyko, nie kusić losu i trwać w naszej samotni, gratulując sobie co dzień decyzji o zamieszkaniu przed laty w otoczonym dużym ogrodzie skromnym domku pod lasem.



   Co do prowadzenia oszczędnej, kryzysowej kuchni, to bardzo przydaje się teraz doświadczenie nabyte w czasach wiecznych niedoborów z lat socjalizmu a szczególnie z okresu stanu wojennego, gdy w sklepach trudno było cokolwiek dostać. Ówczesne gospodynie wiedziały jak zrobić coś z niczego, jak nakarmić rodzinę, mając do dyspozycji parę podstawowych produktów. Wiedziała to moja babcia i mama, wiem i ja. Odnoszę też wrażenie, iż wcale nie trzeba mi było obecnego kryzysu by umieć mądrze i gospodarnie dysponować tym, co mam na stanie, by jeść zdrowo a przy tym tanio i polegać w jak największej mierze na zapasach oraz wyprodukowanych przez siebie przetworach. Wszak także po to przeprowadziliśmy się na wieś by móc być w dużej mierze samowystarczalnymi, opierając się na plonach z ogrodu i pola, na przekazywanej z pokolenia na pokolenie wiedzy o prostym, zgodnym z rytmem pór roku życiu. Umiejętność obywania się bez luksusowych smakołyków i wyszukanych, miejskich frykasów jest czymś, co nie zanikło i nigdy chyba na wsi nie zaniknie. Kiwam ze zrozumieniem głową, gdy czytam, iż coraz więcej cukierni ma obecnie problem ze sprzedażą swoich wyrobów. Nic dziwnego. W dobie, gdy ludzie uczą się ograniczać swe potrzeby, gdy spożytkowując zapasy mąki sami próbują wypiekać w domach ciasta i chleby, cukiernie, jak i parę innych miejsc sprzedaży tracą pomału rację bytu. My wszyscy zmieniamy się, dostosowujemy do tego, co jest, uczymy na sobie samych, co tak naprawdę jest dla nas istotne a czego można się wyrzec jako zbytku czy nawet dziecinnych fanaberii.



   Przeczytałam niedawno na którymś z portali internetowych wypowiedź jakiejś dietetyczki, która dziwiła się, że ludzie robiąc zapasy na czas obecnego kryzysu, kupili tyle „niezdrowych” jej zdaniem rzeczy (typu, mąka, cukier, makarony, ryż i ziemniaki), zamiast zaopatrzyć się w znacznie zdrowsze przecież owoce i warzywa. Żachnęłam się wzburzona! Jak to? To ta pani nie rozumie, że mąka i ziemniaki mogą być przechowywane znacznie dłużej niż owoce i warzywa? Że to dzięki tym „niezdrowym” produktom da się wyżywić przez wiele miesięcy całą rodzinę? Że tak czyniono zawsze w latach wojen i wszelkich innych historycznych zawirowań? Że ludzie korzystają z przeszłych doświadczeń a robiąc tak postępują mądrze i rozważnie, bo zdają sobie sprawę, że w okresie dobrowolnej czy przymusowej kwarantanny po prostu trzeba umieć obywać się tym, co zdołało się zgromadzić? Że cieszą się, iż póki co mogą kupić te podstawowe produkty bo sklepy nie zieją jeszcze pustką albo nie irytują widokiem samotnego octu na półkach? Cóż, wypowiedź owej dietetyczki skojarzyła mi się z niefortunnym powiedzeniem królowej Marii Antoniny, która radziła głodnym Francuzom by skoro nie mają chleba najadali się ciastkami. Moim zdaniem zarówno królowa jak i owa dietetyczka wykazały się podobną niefrasobliwością, brakiem zrozumienia i wczucia się w potrzeby ludzi oraz danej chwili.


   Prostota, cierpliwość, umiejętność obywania się byle czym oraz radzenia sobie we własnym zakresie to coś, co moim zdaniem, jest teraz bardzo ważne, co pomaga przetrwać ciężkie czasy i doczekać lepszych. Myślę, że wiele gospodyń domowych przeprosiło się obecnie z wałkiem do ciasta oraz z przepisami ze starych, wydanych w latach osiemdziesiątych, książek kucharskich. W ruch poszły też maszyny do szycia, żelazka i miksery. Wiele osób przypomniało sobie jak wbija się gwoździe w ścianę albo samodzielnie wykonuje remonty. Sądzę też, iż w stosownej porze dużo więcej będzie się siać i sadzić niż dotąd. Jeszcze ważniejsze niż zazwyczaj stanie się to, by móc polegać na darach swoich ogrodów i pól. By jeść na bieżąco wyprodukowaną przez siebie świeżą, zdrową żywność oraz by można było robić zapasy w postaci przetworów, mrożonek, suszów itp. Idąc tropem powyższej myśli korzystając z pięknej pogody posadziłam w zeszłym tygodniu mnóstwo cebuli, bez której trudno wyobrazić sobie kulinarną codzienność Jaworowa. Mam zamiar posiać też więcej niż zazwyczaj fasolki i buraków. A korzystając z tego, że niedawno dziki pięknie zryły nasze pole będę miała gdzie wysiać najbardziej z wszystkich smakujące nam dynie hokkaido!:-)


   
    Od dawna zapełniam moją spiżarnię ogromną ilością dżemów, konfitur, powideł, marynat, soków i kiszonek. Zawsze sprawiało mi przyjemność to jesienne zaprawianie i gromadzenie, było dla mnie niewinną radością i hobby, niekiedy nawet wydawało mi się sztuką dla sztuki, ale dopiero w tym roku zrozumiałam, że ta zapobiegliwość, ta pasja przetwarzania jest i będzie dla naszego przetrwania bardzo ważna. I tak jak każdy z licznie ustawionych w spiżarni słoiczków tak i każda nabyta w czasie życia umiejętność może się teraz bardzo przydać. 



   Po kilku latach przerwy wróciłam do pieczenia domowych chlebów. Złociste, podłużne bochenki, które wyjmuję z pieca nie dość, iż pachną i smakują bosko, to w niczym nie są gorsze od tych sklepowych a pewnie i lepsze. A ja mam satysfakcję, że dzięki mojej pracy w kuchni nie chodzimy głodni, a to co jemy jest smaczne i zdrowe, choć absolutnie niewyszukane. Ot, wystarczy ukroić pajdę chleba, posmarować masłem oraz swojskim dżemem i już jest pyszne śniadanie. Albo nalepić pierogów z doprawionymi pieprzem ziołowym ziemniakami i już jest wspaniały obiad. Albo nagotować gar grochówki czy krupniku. Albo ugotować makaron i zrobić do niego pomidorowy sos na bazie własnej produkcji przecieru.  Albo nasmażyć proziaków czy naleśników i pałaszować je z powidłami lub konfiturami. Albo uwarzyć ziemniaków i okrasić je usmażoną na złoto cebulką. Albo upiec pizzę. Pomysłów mnóstwo, pole do kreatywności w dziedzinie prostego i wydajnego przygotowywania posiłków ogromne, choć pewnie są i tacy, którzy pokręcą nosem na to zwyczajne, skromne jedzenie. Ale księżniczek na ziarnku grochu nigdy nie brakowało, więc pewnie i teraz, mimo kryzysowych czasów, nadal nieźle się mają…

  Oboje z Cezarym serdecznie Was pozdrawiamy, życząc wspólnej, kreatywnej twórczości kuchennej w czasach kryzysu!:-) 




43 komentarze:

  1. Podpisuję się pod każdym słowem. Mam 56 lat i w tej chwili ani ja ani moja rodzina nie narzeka, choć sklepów praktycznie nie odwiedzamy. Pracuję zawodowo, ale od zawsze prowadzę spory ogród, mamy szklarenkę, kury i wszystko, co jest potrzebne do życia.Kiedy rozpoczyna się sezon nie kupuję warzyw czy owoców, najpierw idę na ogród i z tego co zbieram, wymyślam menu. Dlatego nie wyobrażam sobie zakupów cukinii czy pomidorów np. wiosną, uważam to za fanaberie. Teraz króluje szczypior, świeża pietruszka, suszone własnoręcznie zioła, kiszonki, dżemy, wina, kompoty, ziemniaki, buraki. Zanim nie wyrośnie moja sałata czy rzodkiewka, nie tknę nowalijek, którymi się brzydzę. Robię tak od zawsze. Wiem, że pracy przy tym dużo, nie każdy też ma takie możliwości. A i Pan Bóg na razie daje siły. Pamiętam jak dziś słowa mojej Ś.p. Mamy, po doświadczeniach Syberii: pamiętaj dziecko, tu, gdzie siejecie teraz trawnik, jeszcze będziesz sadziła ziemniaki.Tak mówiło doświadczenie trudnych czasów. Ja kontynuowałam pracę w ziemi ze zrozumienia, że jem to, co zdrowe i nigdy nie narzekałam na pensję, oszczędzając, kiedy inni się śmiali, że to się nie opłaca, lepiej kupić.Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i zdrowia życzę hel. P.S. nie zdążyłam podziękować za skuteczny sposób na ostrogę na pięcie, czynię to przy okazji, uratowałaś mi życie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię serdecznie i z całęgo serca dziękuję za Twój komentarz!:-) Ważne jest dla mnie to, co napisałaś, gdyż potwierdza, że inni ludzie, żyjący w zgodzie z naturą i w jej bliskosci, majacy ogród i warzywnik, czy jakieś małe, rodzinne gospodarstwa egzystują i myslą podobnie jak my. Własna ziemia daje dzisiaj jakieś oparcie. Kawałek ogrodu, do którego można wyjsć i odetchnac świeżym powietrzem, zrobic tam cos pożytecznego, cieszyć się, że to co sie samemu posiało ładnie wzeszło i dzieki naszej pracy wyda plon wystarczajacy aby wyżywić zdrowo i skromnie rodzinę. Mądrze i przewidująco powiedziała Ci Twoja mama o tym trawniku, na którym kiedys zasadzisz ziemniaki. Dobrze, że nasi rodzice i dziadkowie opowiadali nam o naprawdę trudnych czasach i uczyli zapobiegliwości, rozwagi, oszczędności i doceniania tego, co mamy.Opowiadali to pragnąc dla nas jak najlepiej, ucząc tego, co ważne i życząc by nigdy nie nastały czasy, gdy wiedza o życiu w trudnych warunkach znowu będzie musiała sie nam przydac.Ale nigdy nie wiadomo, kiedy i co nam sie przyda. Teraz przyszła dla nas wszystkich godzina próby i miejmy nadzieję, że wyjdziemy z niej bez szwanku.
      Pozdrawiam Cię serdecznie ciesząc się, że moje rady sprzed kilku lat na ból ostróg pomogły Ci wówczas. Ja także nie mam z nimi już problemów.I oby tak zostało.
      Wszystkiego dobrego Ci życzę!:-)*

      Usuń
  2. No coz, troche Wam zazdroszcze tej niezaleznosci, u nas bowiem wszystko odwrotnie. W dwoch szfladkach zamrazarki nie miescie sie za wiele, w kuchennych szafkach tez nie. Dokupilismy troche konserw i przetworow, nie mamy ogrodka, wiec nie robimy sami, a owoce i warzywa na rynku sa dosc drogie. Sen mi z oczu spedza prad, ktory napedza u nas wszystko, wlacznie z kuchenka, wiec kiedy go zabraknie, lezymy. Nazbieralismy zapasow tak na jakies dwa tygodnie i musi wystarczyc nam i zwierzakom w razie godziny W. Nie jest latwo zyc w miescie w dobie kryzysu, wies ma o wiele latwiej, jest ardziej niezalezna.
    Mam jednak nadzieje, ze do najgorszego nie dojdzie.
    Wlasnie doczytalam powyzej, ze masz jakis sposob na ostroge, bardzo cierpie w ostatnim czasie, a do lekarza raczej sie nie wybiore. Moglabys mi zdradzic, Olu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja przez wiele lat żyłam w mieście, wiem więc z czym trzeba sie tam borykać w ciezkich czasach. Brak miejsca do przechowywania zapasów, brak dostępu do świeżych warzyw, uzależnienie od prądu i gazu to tylko niektóre z nich. Na wsi z kolei żyjemy daleko od sklepów, przychodni, aptek i szpitali, co może sie dawać we znaki zwłaszcza wówczas, gdy człowiek nie jest zmotoryzowany i żaden autobus do miasteczka nie dojeżdża. Mnóstwo ludzi stąd chodzi na piechotę albo jeździ rowerem po kilkanaście czy nawet kilkadziesiat kilometrów dziennie i to niezależnie od wieku. Nie ma idealnego miejsca na ziemi. Zawsze jest sie za daleko albo za blisko od czegoś.
      Co do ostróg, to i ja kilka lat temu bardzo na nie cierpiałam.I pisałam tu chyba na blogach o kilku sposobach, które wypróbowałam w walce z tym bólem. Jeden z nich w końcu podziałał na mnie. Nie wiem, czy ten sam podziałał na panią komentującą powyżej. Otóż jedna z moich zaprzyjaźnionych sąsiadek doradziła mi zrobienie następujacej mikstury: trzeba wziać kilka ziemniaków w łupinach i ugotować je w małej ilosci wody z dodatkiem skrzypu polnego (myślę, że w razie braku skrzypu wystarczą same ziemniaki). Następnie trzeba ubić tłuczkiem te ziemniaki wraz z wodą w której sie gotowały.Potem wlewa sie tę pulpę ziemniaczaną do miednicy i w takiej gorącej, jaką jest sie w stanie wytrzymać zanurza się pięty. Trzeba tak wytrwać aż do zupełnego wychłodzenia ziemniaków i powtarzać tę kurację najlepiej dwa razy dziennie albo chociaż wieczorem przez dwa tygodnie.
      Spróbuj Aniu zastosować tę metodę i napisz mi, czy podziałała, dobrze?
      Pozdrawiam Cie serdecznie!*

      Usuń
    2. Oj, to bardzo latwy i ogolnie dostepny sposob. Musze sie rozejrzec w aptece, ale najpierw wyczaic, jak sie ten skrzyp po niemiecku nazywa (juz wiem Acker-Schachtelhalm). Duzo tego skrzypu? Ma byc ugotowany z ziemniakami czy dodawany na surowo, w formie suszu? I jak dlugo mniej wiecej trwa taka kuracja i jak czesto trzeba ja powtarzac? Na pewno sprobuje.

      Usuń
    3. Potwierdzam, to był ten sposób, ale jak napisała Olga, trzeba być bardzo konsekwentnym, robić to codziennie. Wrzucałam suchy na oko, tak z garstkę do gotujących ziemniaków. Uważaj, żeby się nie sparzyć, ziemniaki są bardzo gorące. Skrzyp sama zbieram i suszę, przydaje się nawet w ogrodzie do gnojówek, zawiera dużo krzemu. Lekarz zlecił mi silne środki przeciwbólowe i fizjoterapię, miałam czekać rok.Zaczęłam szukać na necie i znalazłam sposób Pani Olgi, wspomagałam się też ćwiczeniami z netu, wspinanie na palcach, ćwiczenia na schodku, zadzieranie palców do góry. Dużo zdrowia życzę hel.

      Usuń
    4. Ja bardzo duzo chodze, choc lekarze zalecaja oszczedzanie bolacych stop, ale jak sie oszczedzac majac pitbula, ktory wymaga wybiegania. Gdyby nie te kwarantanny, juz bylabym u lekarza po jakis szybko dzialajacy zastrzyk ze sterydow, bo ja nie mam czasu, ale nie pojde, wiec pokombinuje w domu.
      Dzieki za porade.

      Usuń
    5. Zdaje mi się, że w obecnych czasach wielu z nas pozostało tylko "pokombinowanie" w domu. Musimy próbować jakos pomóc sobie sami, wrócic do starej wiedzy, oparcia na ziołach i poradach wzajemnych. Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
      Pozdrawiam serdecznie Was obie!

      Usuń
    6. Cicho, juz se nawet tego skrzypka polnego kupilam, niedlugo zaczynam. To znaczy maz mi kupil w postaci torebek herbacianych, bede musiala je rozbroic do gotowania. :))) Wyslac po cos chlopa...

      Usuń
    7. Lepszy jakikolwiek skrzypek w domu niz na dachu! 🙂

      Usuń
    8. Na piękne włosy można taką herbatę pić! Oj chyba też sobie nakupie 🥰🥰🥰

      Usuń
    9. Herbatka ze skrzypu rzeczywiście dobra jest na włosy i paznokcie - zarówno w formie napoju, jak i płukanki. Ale efekty widać po bardzo długim stosowaniu. Cóz,zdaje sie, że będziemy mieć teraz w domkach bardzo długo czasu na takie zabiegi upiększająco-lecznicze!:-))

      Usuń
    10. Melduje, ze gotuje ziemniaka ze skrzypkiem polnym (w garnku, a nie na dachu) i zaraz bede sobie parzyc piete, bo tylko jedna mi dokucza. ;)
      Kocur, skrzyp podobno dobry jest na drogi moczowe, jako bardzo moczopedny plucze skutecznie, wiec zanim Twoje wlosy wypieknieja, bedziesz musiala uzywac Tina Lady albo inne pampersy. Albo zamieszkac na stale na sedesie. :)))

      Usuń
    11. Ino sie nie oparz, Panterko, bo będziesz miała nowy ból na zasadzie klin klinem!:-)))
      Kocurku! Potwierdzam, że skrzyp dosć moczopedny jest, ale jak sie siedzi w domku, można sobie nereczki przeczyścić!:-))

      Usuń
  3. Myślę Oleńko, że Wasza wspaniała samotnia jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie.
    Jutro uzupełnię zapasy żywnościowe, ale niestety, młodzi ludzie muszą pracować, nie możemy odciąć się od świata, martwię się o moje Dzieci, o Wnuki, ja już życie przeżyłam, ale oni...jedynie wiara dodaje mi sił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do naszej samotni też niestety przedostają sie wieści ze świata a do naszej wsi w ostatnich tygodniach pozjeżdżało sie kilka osób z zagranicy.Mam nadzieję, że wszyscy oni grzecznie siedzą w domach na kwarantannie.
      Trzymaj się Basiu. Jak dobrze, że masz oparcie w swojej wierze.
      Serdeczne myśli Ci zasyłam

      Usuń
  4. Och, ten chleb wygląda bardzo smakowicie. Z chęcią bym taki zjadła. A pełna spiżarka już nie raz wybawiła ludzkość z opresji.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domowy chleb napełnia cały dom cudownym zapachem i człowiek z trudem doczekuje jego ostygniecia by wreszcie go spróbować.
      Pozdrawiam Cie serdecznie, Karolinko!:-)

      Usuń
  5. Wszystko to prawda, duma rozpiera jak się przynosi z ogrodu ekologiczne warzywa. Jednak z drugiej strony to jest ciężka praca, która zajmuje mnóstwo czasu i pozbawia sił. Pytanie czy w XXI wieku człowiek musi tak ciężko harować fizycznie i to jeszcze pracując zawodowo? A gdzie czas na książkę, film, spotkania, podróże? Zapracowane pokolenie naszych rodziców pamiętało wojenny głód, ale ich zapobiegliwość wymuszały trudne czasy. Ale w pewnym wieku, jeżeli bieda nie zmusza do zaciskania pasa, trzeba się zacząć oszczędzać. Olu, nie bierz proszę tego do siebie, bo Twoja sytuacja jest inna i zrozumiała, takie życie świadomie wybraliście oboje i ono Was cieszy. Zagospodarowujesz dary natury i teraz możesz się objadać pysznymi przetworami. Ja postanowiłam w tym roku zajmować się tylko kwiatkami, po prostu koszt utrzymania moich małych zagonów jest dużo większy niż kupione ekologiczne warzywa. Słońce pali ziemię tak, że leję hektolitry wody, żeby coś urosło.
    Proste jedzenie jest najlepsze, nie ma potrzeby go przetwarzać, zabijać składniki odżywcze i dokładać sobie pracy. Cieszę się, że przetrwacie bezpiecznie jeszcze długi czas. Moje zapasy się kurczą, a w samej Georgii więcej zachorowań niż w Polsce, ale póki co, nie wychylamy się. Ja chyba też łapię ostrogi, jak się nałażę w płaskich butach z twardą podeszwą. Piankowa wyściółka sportowych butów fajnie zapobiega temu czemuś. Pozdrawiam serdecznie Olu, cieszę się, że zaczęłaś często pisać. Życzę wszystkim zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Marylko. To jest ciezka praca, ale przynoszaca sporo satysfakcji i dajaca mozliwośc oderwania od teo, co teraz tak człowieka przeraża albo napełnia niepokojem i poczuciem bezradności. Człowiek pracujac na swojej ziemi ma przynajmniej pewnośc, że jak cos posieje, a potem wyplewi kilka razy grządki, to urosną mu zdrowe warzywa, z których będzie miał pożytek. Myślę, że w dziejszych czasach choćby taka pewnosc i płynaca z niej pociecha sa ważne. U nas wprawdzie ziemia jst ciezka w uprawie, bo gliniasta i twarda, ale o dziwo bardzo urodzajna. Jedynym zagrozeniem będzie dla upraw susza, która takzę w tym roku na pewno wystapi. Z nią trudno wygrać. Dlatego nie dziwie sie, że w tym roku nie zamierzasz mieć warzywnych grządek a tylko kwiatki. Z ich uprawy też płynie radośc a to jest najwazniejsze.
      Każdy w swoim zakresie robi teraz to ,co daje mu choć odrobine spokoju, oderwania, prostej radości. Jednym pomaga czytanie albo pisanie ksiażek, innym nauka jezyka, jeszcze innym szycie albo praca w ogródku. Każdy musi jakos przetrwać ten czas robiac coś, co mu pomaga.
      Ty też masz problem z ostrogami? Och, to dolegliwosc wielu pań w naszym wieku. Na pewno miękkie, piankowe wyściółki pomagają, ale i pulpa ziemniaczana ze skrzypem ma zbawienne działanie. Każdy próbuje czego tylko sie da, tego, co lezy w jego możliwościach.
      Życzliwe myśli i serdeczne usciski zasyłam Ci, Marylko!

      Usuń
  6. Bardzo smacznie u Was, a jak musi pachnąć chleb... Wspaniale macie zaopatrzoną spiżarnię, takie jedzenie nie dość że zdrowsze, to o niebo lepsze niż wysoce przetworzone. Konfiturę, którą od Ciebie dostałam jest przepyszna, raj dla podniebienia. Został jeszcze jeden słoik, ale za długo się nie uchowa.:) Znakomicie sobie radzicie w warunkach jakich mieszkacie. Masz sporą mądrość życiową i warto abyś dzieliła się nią na blogu. Cieszę się, że częściej piszesz i czekam na kolejne posty. Życzę Wam dużo zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, taki domowy chleb pachnie i smakuje cudownie, w zwiazku z czym zjada sie go wiecej niż tego sklepowego. I znowu idzie w boczki człowiekowi, a dopiero co sie ładnie odchudził!:-)
      Cieszę się, że smakuje Ci bzowa konfitura. W obecnych czasach przetwory z bzu maja dużą wartosć, jako źródło witaminy C i przeciwutleniaczy.
      Lenko! Ściskam Cie serdecznie i wszystkiego dobrego życzę!

      Usuń
  7. Moje chleby też się pieką i nawet nie wiedziałam, że w sklepach nie ma drożdży, bo ja każdy niezużyty kawałek zarażam :) Z taką spiżarnią to można spokojnie przeczekać. My tez delektujemy się Twoimi sokami, które czekały na specjalne okazje. Buziaki Oleńko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myslę, że wiele z nas piecze teraz w domu chleby. Szkoda, że nie możemy sie nimi wzajemnie poczęstować, porównać smaki.
      Serdeczne usciski zasyłam Ci, Gabrysiu!

      Usuń
  8. ale smakowity posiłek.. tylko przynieść kawkę i kawałek drożdżówki, przysiąć się i porozmawiać o wszystkim. zaskoczenie ogromne, chociaż to była pewnie tylko kwestia czasu.... dziś zadzwoniłam do znajomych na emeryturze, a oni w małym mieszkanku na trzecim piętrze bloku. Ależ sympatyczna rozmowa była. bardzo mi podziękowali za telefon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Alis, że mozna sobie tak przysiąść wirtualnie i posiedzieć, dzieląc sie myslami i delektując sie prostymi ale smaczymi potrawami. Tak, w obecnych czasach wiecej sie do ludzi dzwoni, przypomina o istnieniu tych, z którymi kontakt urwał sie nawet lata temu. To jest jeden z niewielu plusów "pandemii".
      Pozdrawiam Cie ciepło!

      Usuń
  9. Niedawno rozmawiałam z mężem, że gdyby coś się wydarzyło, mamy spore zabezpieczenie w piwnicznych zapasach, a gdyby jeszcze było gorzej, to mamy ziemię, ona nas wykarmi; no i wykrakałam ten armagedon; własnie przepikowałam swoje rozsady pomidorów i papryki, obsadzę grządki, czym się tylko da; niestety, nie mogę schować się na Pogórzu, musimy być w mieście, a każde wyjście z domu przeraża mnie, uspokajam się dopiero podczas rzadkich wyjazdów do chatki; pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Marysiu. Dobrze miec oparcie przynajmniej w ziemi, skoro wszystko inne zaczyna sie chwiać niczym domek z kart. Życzę Wam oboju byście mogli teraz jak najwiecej i najcześciej przebywać w Waszej chatce i odpoczywać psychicznie w kontakcie z ziemią.
      Pozdrawiam Cie serdecznie zza Sanu.

      Usuń
  10. Wszystko więc w porządku, pozostaje zdrowia życzyć i nieustającej pogody ducha. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staramy sie jakos żyć, opierać sie na tym, co daje jeszcze oparcie. Myslę, że każdy z nas czyni teraz podobnie. O pogodę ducha bywa trudno, ale bywają chwile, gdy człowiek uśmiecha isę i po prostu cieszy życiem. I oby zdarzało sie jak najwiecej takich chwil, czego i sobie i Tobie Anno serdecznie życzymy!

      Usuń
    2. Niech zatem żyją te chwile!

      Usuń
    3. Niech żyją dobre chwile
      Niech będzie ich choć tyle
      Ile ma płatków stokrotka
      Niech żyją dobre chwile
      Co wzlecą jak motyle
      I uśmiech pomogą napotkać...

      Usuń
  11. Samowystarczalnosc ludzi mieszkajacych na wsi, czy z dala od duzych skupisk ludzkich tak do konca tez nie jest
    gwarancja nie zachorowania. Tak jak sama wspomnialas, jednak do miasta za jakis czas musicie sie udac.
    Mysle, ze kazdy z nas, czy mieszkajacy na wsi, czy w miescie martwi sie dokladnie tak samo, czy uda mu sie przezyc, nie zarazic tym cholernym wirusem. My, ludzie ktorzy przezylismy czasy kiedy nic nie bylo w sklepach i polki swiecily pustkami jestesmy w jakis sposob naznaczeni. Mysle, ze kazdy z nas ma jakies tam zapasy zywnosci, typu kasza, maka, cukier, bo wyssalismy to przyslowiowo mowiac z mlekiem matki.
    Podobnie jak Wy, zanim rozpetalo sie cale to pieklo wirusowe, kupilam wiecej produktow i w tej chwili rowniez nie chodzimy do sklepow. Na jak dlugo nam wystarczy zapasow? Tego nikt nie wie. Nikt z nas nie wie.

    Olenko! Z calego serca zycze Wam wszystkiego najlepszego, musimy jakos to wszystko przetrawac, a Twoje przetwry sa naprawde imponujace.
    Moc serdecznosci Wam przesylam i glaski dla cudnych psiaczkow:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Renatko!:-)
      Oczywiscie, że my też będziemy musieli co jakis czas uzupełniać zapasy, wyjeżdżajac stąd do miasteczka czy tego chcemy czy nie.Nie da sie zgromadzić niestety tylu produktów, by wystarczyło na miesiace albo i lata, bo przecież nie wiadomo, ile czasu potrwa ta zaraza. Dlatego gospodarujemy oszczędnie tym, co mamy a i tak martwimy się, że za duzo nam wszystkiego idzie. Najbardziej jednak boimy się o jedzenie dla naszych zwierzaków, bo my mozemy obejsc sie byle czym, choćby pokrzywą z ogródka, ale one już nie bardzo. Poza tym choćby nie wiem jak człowiek sie strzegł i izolował, to i tak wciaz sie słyszy o tych, co samowolnie wyłażą z domu podczas kwarantanny i beztrosko rozsiewają to pieroństwo dookoła. Głupota ludzka nadal niestety kwitnie.

      Renatko! Dziekujemy Ci za życzliwe słowa. Z całęgo serca życzymy Wam obojgu z P. zachowania zdrowia, przejścia przez te straszne czasy bez szwanku oraz doczekania lepszych, zwyczajnych dni.
      Psiazki wygłaskane machają wesoło ogonkami( przynajmniej im nadal jest wesoło jak gdyby nigdy nic i oby tak zostało).
      Ściskamy Was mocno, kochani!*

      Usuń
  12. Zgadzam się ż tym co napisałaś. Spoglądam na zdjęcia pięknych chlebów, niemal czuję ich zapach i...nic, zupełnie nie mam apetytu.
    Moi marudzą coś o świętach, co by tu zrobić, ugotować, upiec, nie mamy apetytu więc po kolei upadały wersje, corocznych świątecznych potraw. Wyszło na to, że najważniejsze zeby coś było w lodówce do zjedzenia i już.
    Kiedy na wokandę domowych spraw wszedł temat święcenia jajek, nie wytrzymałam i warknęłam, że sami je sobie poświęcą z wody. Spojrzały na mnie dwie pary zdumionych i zniesmaczonych oczu. Ja do nich z pytaniem, czy już naprawdę nie mają większych problemów, oni do mnie, że jestem złośliwa, i ze mnie pogięło, i ze jak mogłam. Nastąpiła wielka obraza i wymarsz do swoich jaskiń, czyli pokojów.
    Wzruszyłam ramionami i zabrałam się za krzyżówki. Za oknem chmury, w pokoju ciemno, literki haseł malutkie. Niewiele widzę, ale czytam hasło: Brał mamy (?) Kto? Po co i gdzie je brał? No dobrze. Idę dalej, rozwiążę inne hasła, to samo się rozwiąże. Jak pomyślałam, tak zeobiłam. Wyszło:_ujek. Brak pierwszej litery. A, żesz! Wkurzyłam się. Co za "ujek"!? Nie muszę Ci dopisywać jaką literę wstawiłam z przodu słowa po złości. Siedzę, dumam. Zapaliłam lampkę, wzięłam lupkę. Aaaa! To ma być :Brat mamy czyli wujek. O matuchno:-)) Zostało mi jedno hasło: Kosmetyki z tortem. Wyszło mi:_o_p_ (?). Czytam już przy świetle. No i jak nic:...z tortem. Wzięłam lupkę. O rany!:-)). :...z torfem, czyli "tołpa".
    I tak to wygląda. Krzyżówki, net, książki, zakupy, które bardzo znielubiłam, rodzinne "gaworzenia o tym i owym". Weszłam do kuchni, spojrzałam na szafkę, a tam na blacie w centralnym miejscu stoi pudełko z herbatką z melisy. Wiem kto postawił i po co, i...skorzystam, napewno sobie zaparzę:-)) A potem pójdę na spacer wokół stołu, dzisiaj jedno z moich dyga po zakupy.
    Tym oto akcentem pozdrawiam serdecznie, do następnego razu, może już zdecydowanie weselszego. Trzymajcie się:-)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Ci zazdroszczę, Marytko tego braku apetytu, bo ja go, niestety,wciąz mam (nawet mimo tego, że ostatnio z nerwów dość często zaciszny tron królewski musze odwiedzać!):-)) Coś z tym muszę zrobić. I z jednym i z drugim, znaczy sie!:-))
      Ale fajnie opisałaś Waszą domową rzeczywistosć. Juz widzę te jaskinie, w których siedzą dwa naburmuszone niedźwiadki domowe i pomrukują cosik!:-)
      My też z Cezarym lubimy posiedziec nad krzyżówkami. Ale za szybko nam idzie to rozwiazywanie. Trza się opamietać, bo niedługo nie będzie czego rozwiazywać i zostanie kółko i krzyżyk!:-)
      Ujek! Psujek! Chichrujek! Hi, hi!:-) Kosmetyki z trotem - ale pycha! Od razu widze sceny z filmów niemych, w których aktorzy nagminnie obrzucali sie tortami. Ale musieli mieć od tego piękne cery!:-))
      Buziaczkuję Ci z uśmiechem bardzo wdzięczna za dawke humoru!Ech, kochana z Ciebie dziewczyna, Marytko!:-)*

      Usuń
  13. Jak upiec taki pyszny chlebek?
    hania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę, Haniu. Oto przepis na taki chlebek jak na powyższch zdjeciach.
      Potrzebujesz około pół kilo mąki, trzy średnie, ugotowane bez łupin i utłuczone ziemniaki, płaską łyzkę soli, małą łyzeczke cukru, dwie łyzki oleju, ok. 2 - 4 dag drożdży świeżych albo ok. 7-10 gram suszonych oraz duży kubek ciepłej wody.
      Wszystkie składniki mieszasz razem i wyrabiasz w misce ciasto długo i porządnie, tak żeby odstawało od ręki, ale było jeszcze nieco kleiste i lsniące. Jak byłoby za za rzadkie to dosypujesz mąki a jak za gęste i twarde to ciepłej wody. Potem zostawiasz to ciasto w misce do wyrośniecia w ciepłym miejscu. Po ok. godzinie, gdy podwoi swoją objetość znowu je wyrabiasz, dzielisz na dwa podłużne wałki i układasz na wyłozonej papierem do pieczenia blasze. Blache stawiasz w ciepłym miejscu i znowu czekasz, aż chlebki urosną, co też trwa ok. godziny.
      Nagrzewasz piec do temp. 180 - 200 stopni. Wkładasz tam blache z chlebkami i pieczesz je przez ok. godzinę.Aż do zrumienienia z wszystkich stron (mozna sprawdzic ich gotowosc wtykajac w najgrubszym miejscu bochenka zapałkę - jak wyjdzie sucha, to znaczy, że chlebek gotowy).
      Potem kładziesz gorące chlebki na jakiejś metalowej kratce albo głebokich talerzach żeby wystygły porządnie a nie zwilgotniały od spodu.
      Uff! To chyba wszystko, ale jak będziesz miałą jeszcze jakies pytania, chetnie odpowiem.
      Pozdrawiam, Haniu!:-)

      Usuń
    2. Acha! Przypomniało mi się, że dodaje jeszcze do moich chlebków siemię lniane. Ale to nie jest konieczne!:-)

      Usuń
  14. Dobrze, że widziałam Wasze zapasy bo jestem o Was spokojna. Chociaż osiem brzuszków do wykarmienia to wielkie przedsięwzięcie dajecie radę i Was za to podziwiam.
    Wasze schronisko to cudne miejsce na trudne czasy, a wiem, że nudzić się nie umiecie. Sporo teraz oglądam na YouTube filmów o życiu w lesie, na maleńkich wyspach, na Syberii, na Alasce - oni mają tam na codzień to co nam się przydarzyło teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak, Krystynko - teraz nasze zapasy spiżarniane na pewno sie przydadzą. Okazuje się, że wszystko, co człowiek w życiu zrobił, czego się nauczył i czego doświadczył przygotowywało go do zmierzenia sie z obecną sytuacją. A wykarmienie ośmiu brzuszków zawsze było wyzwaniem - teraz będzie o wiele większym.
      Dobrze mieć jakieś spokojne schronisko na te czasy.Dobrze, że i Ty je masz.
      Też ogladam rózne filmiki naYT, szczególnie te o jadalnych, dzikich roślinach.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Krystynko!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost