sobota, 15 września 2018

Zagubiona kura...






…Jakiś czas temu krążąc po dynowskim targu w poszukiwaniu słoiczków na moje przetwory zaszłam w rejony, gdzie handluje się przeróżnym drobiem. Nie  umiem sobie przypomnieć dokładnie kiedy to było. Pewnie gdzieś między konfiturami z czarnego bzu a kolejną partią malinowego soku. A może jednak trochę później, między nastawieniem kolejnego gara powideł a cięciem nowej partii drewna na opał? Tak czy siak nie czułam się wtedy najlepiej. Głowa bolała mnie od rana i nie umiałam zebrać  w sensowną całość rozbieganych, poszatkowanych myśli.  Najchętniej schowałabym się w jakiś ciemny kątek, zasnęła albo i całkiem zniknęła. Czasem tak bywa, iż choć aura na dworze emanuje energią, soczystą zielenią i słońcem to człowiek snuje się półprzytomny, zmęczony  a na dodatek czujący się wiele lat starzej, niż by wskazywał na to kalendarz. Niekiedy samo wyjście z domu pomaga na taki stan, pozwala włączyć jakiś guzik i ożywić zardzewiałą machinę a innym znów razem idzie się między ludzi a nadal tkwi jak w kokonie męczącego snu albo pod dusznym kloszem, którego nijak nie da się z siebie zdjąć. Tak było ze mną właśnie wtedy. Namówiona przez męża postanowiłam ruszyć się z naszej górki w nadziei na rychłą poprawę samopoczucia.
   Pogoda zapowiadała się wspaniała, prawdziwie letnia. Na targu pachniało kawą, kurzem i świeżymi bułeczkami.  Kolorowy tłum obojętnie mijał kiczowate malowidła ustawione zaraz przy wejściu, ożywiał się na widok ogromnych pak papieru toaletowego a potem krążył zaaferowany między kramami, budkami i stoiskami z chińskimi sukienkami i majtkami,  tureckimi radyjkami, czy polskimi warzywami wyszukując dla siebie to, co potrzebne i co ważne, tanie.
    Przede mną szedł Cezary i niczym taran torował nam drogę wśród tego ludzkiego mrowia.  Tu spodobał mu się jakiś garnek, tam nożyk a jeszcze gdzie indziej dorodne pomidory malinowe. Tu uparcie targował się ze sprzedawcami tarcz do pił, tam w skupieniu radził się innych w sprawach preparatów do kompostowania. Od czasu do czasu coś tam dorzucał do naszej torby, coś pokazywał, czekając na jakiekolwiek zainteresowanie ze strony swej połowicy. Połowica spod swojego klosza grzecznie potakiwała, uśmiechała się stosownie do okoliczności, ale szła dalej ogłupiała jak wprzódy, nie umiejąc zaciekawić się czymkolwiek a tylko marząc o jak najszybszym powrocie do domu i położeniu się choćby na trochę w zaciszu sypialni. Przed nami był jednak cały, duży plac targowy do obejścia. 

   Na koniec dotarliśmy do klatek z kurami i kaczkami. Nigdy nie lubiłam tych miejsc.  Uczucie, które nieodmiennie mnie wówczas przenikało było mieszaniną smutku, bezradności, poczucia winy oraz współczucia dla tych biednych, opierzonych istot, które zdane na łaskę człowieka czekały tu na dopełnienie swego, jakże łatwego do przewidzenia, losu.
   Nie dość, iż w tej części targu panował zawsze specyficzny zapach, to jeszcze stłoczony w klatkach drób darł się tak głośno, jakby już obdzierano go z pierza i skóry. Najbardziej jazgotały kilkutygodniowe pisklęta.  Oznajmiały światu swoje istnienie, zakrzykując lęk przed tym światem a może nawet rzucając mu wyzwanie? Rozkładały skrzydła i puszyły kryzy. Dziobały się wzajemnie, przepychały, deptały, atakowały. Milkły tylko na moment, gdy zdecydowana, ludzka ręka nieodwołalnie wyławiała spośród nich jedną lub dwie kurki, które chwilę potem lądowały w jakimś pudełku czy torbie i potulnie oraz niemo podążały na spotkanie swej nowej doli - niedoli.  Już nigdy więcej nie miały ujrzeć swoich braci i sióstr z klatki. Ten rozdział życia był dla nich na zawsze zamknięty. Zresztą krewniacy bardzo szybko zapominali o ich zniknięciu. Wszak tyle się dokoła działo! Na dodatek palące od rana słońce, świecąc coraz mocniej na ich rozgrzane, ptasie główki, sprawiało, iż kurczaki otwierały dzioby i  łaknęły wody, której w klatce przecież nie było. Zgrzane i zirytowane znowu gdakały przeraźliwie albo dokuczały sobie wyrywając wzajemnie rudawe piórka czy kalecząc małe, purpurowe grzebyczki.
   W tamten targowy, zwyczajny czwartek w gęstwie rozkrzyczanych, kolorowych kurczaków zielononóżek kuropatwianych dostrzegłam nagle zagubioną wśród nich, różniącą się od reszty kurkę. I choć od jej ujrzenia minęło parę tygodni, to nie potrafię o niej zapomnieć. Dziś już nawet nie wiem czy udało mi się wówczas kupić potrzebne słoiki i co robiłam po powrocie do domu. Pamiętam tylko ową jedną, inne niż wszystkie zielononóżkę.
   Kurka milczała.  Tkwiła nieruchomo w centrum ptasiego tumultu i rozglądała się wokół zagubionym wzrokiem, w którym widać było strach oraz ciekawość. Strach, bo otaczał ją nieznany wcześniej ludzki wszechświat, bo barwy pstrokate migotały i falowały wokół jak w fantastycznym śnie, ogarniając ją i  wywołując w jej siostrach kolejne fale podniecenia oraz histerii. Ciekawość, bo niczego takiego nigdy wcześniej nie widziała, nie przypuszczała nawet, iż może istnieć coś innego poza pełnym hałaśliwego ptactwa kurnikiem. Wszystko tu ją dziwiło i szokowało. Bo czymże to wszystko dokoła było? Końcem jej świata, czy dopiero początkiem? Przynoszącym nadzieję marzeniem czy może koszmarem, przed którym nie było ucieczki? Jak zrozumieć tę wielowarstwową, nową rzeczywistość? Ten wielokolorowy tłum dwunożnych, wielkookich istot? Jak wtopić się w niego i znaleźć tam dla siebie miejsce? Czy to wszystko istnieje naprawdę? Czego ten dziwny świat chce, dokąd tak pędzi, o czym krzyczy? I czym jest ona w tym świecie? Czy jej istnienie kogoś obchodzi? Gdzie w tej kakofonii dźwięków, uczuć, barw i zapachów można znaleźć sens i powód istnienia?

   Cezary odszedł do pobliskiego działu z sadzonkami krzewów ozdobnych a ja wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w oczy tej młodej kury i wstrząśnięta głębią jej spojrzenia nie umiałam ruszyć się z miejsca. Kura patrzyła na mnie z dziwną intensywnością. Jakimś cudem wyłowiła mnie w tym tłumie. Zadawała mi wszystkie swoje ważne pytania, nieustępliwie zaglądała w głąb mej duszy a nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi osowiała skuliła się i pełna rezygnacji odwróciła. Dostrzegłam, iż postanowiła znaleźć dla siebie jakiś spokojny kącik w załadowanej wrzaskliwym, kurzym towarzystwem klatce. Desperacko przepchnęła się do tyłu i spróbowała zagdakać tak jak inne ptaki, ale żaden z nich nie usłyszał jej słabego głosiku. Jeden z drugim dziobnął ją boleśnie w głowę, inny potrącił aż się zatoczyła. Mimo to starała się wtopić w gęstwę pobratymców, znaleźć w niej oparcie albo ukojenie, a nawet mimo toczącej ją rozpaczy udawać zwyczajną kurę. Nie bardzo jej to wychodziło…

- Idziesz, Oluniu? Chodź, sprzedają tutaj kwitnącą kalinę. Pasowałaby nam do ogródka. Zobacz, jaka ładna! – wtem doszło do mych uszu wołanie męża, który zaniepokojony o mnie, dojrzawszy w końcu w ciżbie ludzkiej moją piegowatą twarz najwyraźniej doznał ulgi, że nigdzie mu się nie zgubiłam.
- Idę, już idę! – odparłam a podążając w stronę Cezarego jeszcze raz zerknęłam w stronę tamtej kurki. Niestety, gdzieś mi zniknęła w kurzej ciżbie…

67 komentarzy:

  1. Przykro się zrobiło... Tym zwierzętom przypadł chyba najgorszy w udziale los. Może gdyby świadomość ludzka była większa, kury miałyby szansę na spędzenie swojego krótkiego życia w godnych warunkach. Bo o to tylko (i aż) chodzi - o godne warunki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkąd zamieszkałam na wsi i zajęłam się w pierwszych latach hodowlą zielononóżek mnóstwa rzeczy dowiedziałam się na temat zachowań kur, więzi społecznych między nimi, uczuć i potrzeb. Teraz patrząc na te ptaki na targu potrafię sobie wyobrazić, co czują. Może wyobrażam sobie za dużo, ale inaczej nie umiem...

      Usuń
  2. Pomyślałam, że ją kupiłaś. Ale jeśli nie masz u siebie kurek, to właściwie co miałabyś z nią potem zrobić...
    Wiem jednak, ze nie tylko o kury chodzi w tej notce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kupiłam. Mam pięc kur staruszek i stareńkiego koguta. Nie zdziwię się, jeśli do następnej wiosny nic już nie będzie z mojego stadka. W tym roku kilka z nich padło mi ze starości, kilka wykończyły jastrzębie albo inne drapieżniki, których tu mnóstwo. Zamieszkiwanie pod lasem ma swoje plusy i minusy.I już wiem, że to miejsce nie nadaje się dla kur, choć mój ogród jest duży, piękny i zielony. Dlatego m.in. nie chcę mieć więcej kur.Kończę ten etap.
      I tak oczywiście, że nie tylko o kury chodzi w tej notce...

      Usuń
  3. Wszystko płynie, strach zmienia się w odwagę, odwaga w radość, radość w siłę.. I kiedy znów przypłynie strach, siła już jest. Nie jesteśmy ofiarami. Nie wtedy gdy kochamy siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wszystko płynie. Zmieniamy się, co dzień rozumiemy więcej, wiele uczuć, emocji, wspomnień nawarstwia się. Tworzy nas. I coraz mocniej czujemy i przeżywamy rzeczy, które kiedyś nie wywierały na nas aż takiego wrażenia.

      Usuń
  4. Ja, podobnie jak Ania, mialam nadzieje na happy end, na to, ze kupicie ja i uratujecie jej zycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawsze wszystko kończy się happy endem...Przeczytaj sobie powyżej moją odpowiedź dla Ani w kwestii hodowania tutaj kur.

      Usuń
  5. Mieliśmy jedną zielononóżkę wśród naszych kur - ona była INNA. Wskakiwała mojemu mężowi na kolana, jak siadaliśmy w ogrodzie przy kawie, mało tego to czasem i na stół wskakiwała i dziobała kawę z kubka. Ale to jeszcze nic, kiedy wystawiliśmy przed drzwi wejściowe zepsutą lodówkę taty, ona na nią wskakiwała rano i tam na górze znosiła jajko. Nie trzeba było daleko szukać, otwierałaś drzwi i jajko gotowe ;)Potem kiedy złomiarze lodówkę zabrali, próbowała robić to samo na parapecie, ale on pochyły i jajka spadały. To dopiero była kura :) To tak dla rozweselenia... Odeszła też z przytupem bo w dzień Wszystkich Świętych... Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykła była ta Twoja kura, Gabrysiu. Kura indywidualistka, kura dziwaczka, niezapomniana istotka. Też zauważyłąm u swoich zielononózek jak rozumne to stworzenia. Moje składały kiedyś jajka w budzie mojej suni Zuzi a mądra sunia brała te jajka ostrożnie do pyska i wynosiła mi nienaruszone!:-)
      Buziaki, Gabrysiu!

      Usuń
  6. Zwykła kura, a niezwykła, tym bardziej że bez szczęśliwego zakończenia w postaci kurnika u Ciebie. A może jej tam wcale nie było, tylko Twoja skołatana głowa ja widziała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, była, była tam ta kurka. Czasem daje sie zauważyc w jakiejs zbiorowości ludzi albo zwierząt osobniki inne,nietypowe, bystrzejsze, a może tylko wrażliwsze? Niestety, zazwyczaj ta wrażliwosc jest ich przekleństwem...

      Usuń
  7. Moznaby powiedziec "to tylko kura" a przeciez taki los czesto spotyka ludzi. Jakos wewnetrznie jestem przekonana, ze to wlasnie mialas na mysli, to spowodowalo, ze tak bardzo ta kura utkwila w Twojej pamieci. Swiat bywa okrutny dla takich kur i dla ludzi, ktorzy sa za wrazliwi na jego okropienstwa i tylko na szczescie niektorzy trafiaja na takich jak Ty, ktorz potrafia sie pochylic nad ich niedola.
    Dziekuje Ci za te notke Olenko:****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Marylko - ta opowieśc dotyczy i zwierząt i ludzi. Wielu spośród nas czuje się obco wśród bliźnich, nie potrafi sie dostosować, uśrednić, czuje za mocno, przeżywa za mocno. To, co po jednym spłynie jak woda po gęsi, dla drugich jest powodem stresu, bólu, smutku, wycofania. Innośc musi istnieć, nie wszyscy powinni być tacy sami, ale czasem cięzko jest tym "innym" na tym dziwnym wiecie...
      Dziękuję, że uznałaś to, o czym napisałam w tym poście za ważne!***

      Usuń
  8. Ostatnio jak byłam na targu dla koleżanek robiłam zdjęcia bazaru, na który często jeździmy, własnie taki jak ten twój, i nie zrobiłam zdjęć z części zwierzęcej właśnie z obawy, że ktoś tak to odbierze jak Ty napisałaś :). Jestem z pokolenia, w którym mało co było więc kanarka transportowałam w takiej klasycznej papierowej torebce z dziurką. Więc może dlatego podchodzę do tych klatek inaczej. W końcu kota, małego psa też przewozi się w ,,klatce" do weta czy gdziekolwiek. Myślę sobie, że im dużo raźniej razem w tych klatkach niż z osobna w komfortowych transporterach. My ludzie też rozchodzimy się rozpoczynając nową drogę życia :)
    Pięknie opisałaś mój stan ducha, tuż przed wszystkimi tymi zwierzętami jakie mam w domu na zasadzie, że to one właśnie mnie wybrały i zabrałam je ze sobą :D. Tak było z kurami... w sumie jest... tak było z kaczkami a nawet z kaczkami... Buziaki kochana :D Nieustająco jestem zakochana w twoim pierwszym zdjęciu i jak kiedyś będziemy stawiać murowany budyneczek gospodarczy podstawię mężowi pod nos to właśnie zdjęcie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klatka na targu to tylko czasowe miejsce przetrzymywania kur. Pewnie są do niej przyzwyczajone, bo w wielkich, przemysłowych kurnikach, z których pochodzą warunki są chyba podobne. Tylko ten brak wody, gdy z nieba leje sie żar. Kto by sie tym przejmował. Taka to już dola kur...
      Wiesz, Agatko myślę, że nie sama rzeczywista żelazna klatka jest w tym wszystkim najgorsza, ale klatka naszej wrażliwości, powodującej ból serca odmienności, z której wyjść nie umiemy a staramy się, bo przecież tym twardoskórym łatwiej sie zyje na świecie.Tak skonstruowany jest ten świat.
      Cudownie byłoby móc wyjśc z tej klatki w lepszy, przyjaźniejszy świat, umieć sie w nim odnaleźć i nie cierpieć z byle powodu. Nie zawsze jednak jest to możliwe i dla tej kurki z opowieści i dla ludzi. tacy wszędzie są inni a przez to szturchani, dziobani, wyśmiewani...
      Tak, zwierzęta wybierają nas tak samo, jak my wybieramy je. Dzieje sie tak za sprawą intuicji, jakiejś magicznej wręcz nitki, łączącej dwie istoty. A może to przeznaczenie?
      Fajnie, że podoba Ci się nasz budynek gospodarczy. To ważne dla nas miejsce, tyle tam sie działo, tyle tam sie mieściło i mieści. I mnie podobają sie budynki nie pokryte tynkiem. Cegła ma w sobie cos szlachetnego!:-)

      Usuń
    2. Zgadzam się z Tobą w stu procentach :) Myślisz, ze to o cegłę chodzi? hymmm... może... :D

      Usuń
    3. Cegła, stół i ławka, drzewo (którego niestety już nie ma...): D

      Usuń
  9. Pięknie napisane Olgo. Ja też myślałam, że kurka znalazła u Was azyl...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz azyl nie jest, niestety, azylem. Coraz więcej ptaków drapieżnych, lisów i kun grasuje w okolicach.Moje biedne, zestresowane kurki już prawie wcale nie wychodzą z kurnika...

      Usuń
  10. Dla mnie targ czy sklep to też nie jest dobre miejsce na pozbycie się bólu głowy. Nie znoszę tego hałasu, a targować się nie potrafię. Do tego te biedne stworzenia w klatkach... Po dłuższym czasie zaczynam się czuć tak jak one :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie czasem takie wyjście z domu pomaga na ból głowy, na rozruszanie się, na przewietrzenie ciała i ducha.Wtedy jednak nie pomogło a wręcz przeciwnie, nasiliło się...

      Usuń
  11. Właśnie zastanowiłam się jak my spostrzegamy drób. I doszłam do wniosku, że prawie wszyscy - z perspektywy obiadu, brutalne ale prawdziwe. A przecież to istoty żywe. Niestety nie zmienimy w stu procentach naszych nawyków żywieniowych. Jednak powinniśmy trochę inaczej traktować zwierzęta, mimo, że większość hodowlanych skończy tak jak skończy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drób postrzegamy stereotypowo - jako żródło mięsa. Tak samo jest ze świniami i krowami. Nie chcemy zmieniać tego patrzenia, bo zapłacilibyśmy za to wyrzutami sumienia, bólem duszy, dręczącym i nieopuszczającym nas nigdy poczuciem niezgody na okrutny porządek tego świata. Czulibyśmy silną potrzebę zmiany tego porządku a to nas przerasta...

      Usuń
  12. Teraz pewnie Olu myslisz o niej codziennie.Ja też tak mam ,smutne to ,ta nasza wrażliwość.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kilka razy przeczytałam Twój tekst Olu i nie znalazłam słów, bo tego co poczułam nie potrafię wyrazić słowami. Zresztą Ty już wszystko napisałaś, mogłabym jedynie powtórzyć za Tobą...
    I przyszło mi tylko do głowy, że może ta kurka znajdzie swój przyjazny kurnik, a może padnie zadziobana przez inne przestraszone i walczące o własne przeżycie kury, a może trafi do garnka...może...
    Marytka***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiadomo Marytko, jaki będzie dokładnie los tej kurki, ale pewnie niezbyt wesoły. Nawet jeśli trafi do przyjaznego dla kur miejsca, z zielonym, bezpiecznym wybiegiem, duzym wygodnym kurnikiem i dobrymi gospodarzami, to inne kury nadal mogą postrzegać ją jako tę "inną" i nie pozwolic jej byc szczęsliwą w tym miejscu...Tak bywa i wśród ludzi i wśród kur.
      Uściski, Marytko!***

      Usuń
    2. Oleńko, przeczytałam komentarze i tak jeszcze w kwestii udzielania pomocy innym ludziom.
      Od dziecka przyciągałam ludzi dla których byłam opoką, fundamentem bezpieczeństwa. Wesoła, żartująca sobie z własnych problemów wspierałam jak mogłam. Byłam szczęśliwa kiedy inni wokół mnie byli szczęśliwi. Aż nagle zachwiał się cały mój świat, cegiełka po cegiełce i to ja potrzebowałam pomocy. Jakiż to był szok dla osób, które wspierałam, o których myślałam, że są moimi przyjaciółmi. Zareagowały oburzeniem odmawiając mi pomocy, odsuwając się ode mnie. Zostałam sama z walącym się w gruzy światem, zszokowana, ogłuszona tą odmową.
      Długo zastanawiałam się dlaczego tak się stało. Myślę, że reakcja tych osób wynikała z tego, że straciły w mojej osobie fundament dający im poczucie bezpieczeństwa. Bo jakże osoba tak świetnie radząca sobie w życiu może mieć jakieś problemy. Ona nie ma prawa ich mieć, ma wspierać, dawać poczucie bezpieczeństwa innym. Co to za fundament, który wali się i woła o pomoc.
      Tak jest kiedy szukamy oparcia w innych, a nie w sobie.
      Wiele lat zajęło mi przewartościowanie własnego życia. Ze swoimi problemami poradziłam sobie jak umiałam najlepiej.
      Dzisiaj ostrożnie udzielam wsparcia innym, co nie znaczy, że go nie udzielam. Takiego rysu w charakterze nie da się usunąć. Jednakże kiedy widzę, że ktoś, kto przychodzi po pomoc, wisi na mnie, nie słucha podpowiedzi, nie robi nic z własnym życiem, traktując mnie jak kogoś, kto rozwiąże za niego jego własne problemy, wycofuję się. Takim ludziom nie pomogę, już wiem, że się nie da. Ale też nikogo już nie proszę o pomoc. Nie chcę po raz drugi usłyszeć odmowy i to takiej jak kiedyś. No i często zdarza się, że otrzymuję nagle pomoc nie prosząc o nią od zupełnie obcych ludzi. Tych ludzi niosę w sercu błogosławiąc ich i życząc im by ich życie było jak najlepsze.
      Marytka:-)*

      Usuń
    3. Marytko, przykre jest to, co spotkało Cię ze strony ludzi, nie umiejącymi i nie chcącymi Ci pomóc. Przyzwyczajone do brania nie wyobrażały sobie nawet, że one też powinny cos dawać. Tak jakby im sie wszystko należało. Tak, jakby ludzie byli podzieleni na dwie strony - dajacych i biorących, pomagających i przyjmujących pomoc. Osoby pozbawione empatii, skupione tylko na sobie - duzo takich wokół. Łatwo takich rozpoznać w rozmowie - oni tylko mówią o sobie, monologują, potrzebują wolnego słuchacza, są centrum wszechswiata i wokół nich wszystko powinno sie kręcić.Niczym celebryci. A przeciez każdy ma prawo do słabości. I na każdego preczej czy później jakaś słabośc, czy nieszczęście spada. W społeczeństwie wszystko powinno polegać na wzajemności, bo jesteśmy systemem naczyń połączonych, kto tego nie rozumie, ten albo nie chce rozumieć albo los nie doświadczył go jeszcze na tyle, by zrozumiał.
      Trudno jest innych prosić o pomoc. Bardzo trudno. Przeważnie czekamy aż ktos sam sie domyśli, bo boimy sie odsłonięcia swej słabości, tej swoistej nagosci wobec drugiej osoby. Boimy się, że bliźni nagle przestanie być bliźnim, bo jest jakaś niewidzialna granica, której nie wolno nam przekraczać, jakieś tabu nawet.A przekroczenie tego tabu mogłoby owocować niechęcią z drugiej strony, odsunięciem sie od nas, ostracyzmem, zniknięciem z naszego kręgu. I próbujemy radzic sobie sami. Dobrze, jeśli sie nam to udaje, a jeśli nie? Strasznie to wszystko skomplikowane.
      I w tym kontekście pomaganie zwierzętom jest łatwiejsze niż ludziom. To istoty z natury niewinne, niezepsute, bezbronne, nie kalkulujące niczego, zdane na łaskę i niełaske człowieka. Nie gryzące ręki, która głaszcze. Przyjmujące wszystko prosto. Odpłacające sie uczuciem, wiernością, dobrostanem, ufnością.

      Zapowiada sie dzisiaj piękny, słoneczny dzień.Liście złotym deszczem lecą z mojej lipy.Srebrzyste trawy falują na wietrze. Powietrze słodko pachnie nadchodzącą jesienią. Psy leżą u moich stóp. Czasami niewiele człowiekowi do szczęścia potrzeba, prawda?
      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, Marytko!:-)*

      Usuń
    4. Tak, czasami niewiele potrzeba do szczęścia. To takie chwile jak świetliki, o których pisze Orszulka:-) Zbieram je bardzo skrzętnie, znajduję je też w Twoim pisaniu, postrzeganiu świata, wrażliwości. Dziękuję za te świetliki Oleńko<3
      Buziaki!
      Marytka

      Usuń
    5. Nie zawsze potrafię dawać te swietliki, choc chciałabym by mogły rodzic sie codzień... Czasem snują się wokół mnie rózne smutki i oplatają dokoła jak pajęczyną. Piszę o nich wówczas, by odczarować je, osłabić ich siłe, przedrzeć się do światła. I czasem to pomaga a czasem nie.Ale na szczęście po jakimś czasie znowu pojawia sie znikąd jakis cudowny świetlik i bywa, iż uśmiecham sie na jego widok przez łzy.
      Buziaki, Marytko droga!:-)*

      Usuń
  14. Oj, kuro, kuro!
    Mam nadzieję, że w tym cichym kąciku zrozumiesz, że byłaś o krok od odczucia bezwarunkowego szczęścia, radości istnienia, które można znaleźć tylko żyjąc zgodnie z najgłębszą wewnętrzną prawdą. Gdy tak się stanie, nie będziesz już musiała szukać oparcia i ukojenia u innych kur, bo znajdziesz je w sobie. Strach nie będzie już miał do ciebie dostępu, nawet... gdybyś miała wylądować w rosole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiszę jeszcze, co mi przez popołudniowy sen powiedziała moja dusza:
      Jestem w pracy, wśród dawnych szkolnych współpracowników. Zdaje mi się, że chcę wszystkim pomóc w przygotowaniu jakiejś ważnej uroczystości. W szkole chaos i gwar, jak w kurniku. A ja wyglądam dziwnie, bo mam świeżo umytą głowę i włosy zawinięte w ręcznik. Ale noszę ten turban z godnością i nie przeszkadza mi to, że patrzą na mnie jak na dziwadło. Niby jestem fizycznie z nimi, ale obok nich. Od dyrektorki czuję zazdrość, że miałam czas umyć sobie głowę, a ona taka zapracowana... Nie tłumaczę się nikomu, ale też nie liczę na zrozumienie, bo wiem, ze dopóki sama nie umyje sobie głowy, nie znajdzie na to czasu, to to uczucie będzie u niej dominować. Robię swoje bez większego wysiłku, wiedziona intuicją i to mi sprawia radość. Wiem, że dla kogoś, kto sobie umył głowę, bo miał potrzebę czystości nie będę "inna" i tylko on mnie zrozumie.

      Usuń
    2. Oczywiście, że życie w zgodzie z sobą, z wewnętrzną prawdą może dawać spokój ducha i jakiś rodzaj szczęścia, jednak mało kto to potrafi. Może święci i pustelnicy? A przecież nie żyjemy na pustyni. I ludzie i kury muszą wchodzić w interakcje ze swoimi bliźnimi. Chcą być rozumiani, akceptowani a może i lubiani tacy, jacy są. Od walenia głową w mur bardzo ta głowa boli. Poza tym poczucie szczęścia to motyl, który ulatuje ledwo go zobaczymy. Cudownie, gdy przylatuje, ale najczęściej jego pojawienie nie zależy od nas. Natura motyli jest nieodgadniona...
      A co do Twego snu z umytą głową i turbanem, to oczywiście, że można go nosic z godnością, to najlepsza obrona w przypadku cudzej zazdrości, irytacji i złości. Trzeba mieć w sobie dużo siły by umieć nosić w ten sposób swój turban. Zwłaszcza, że to noszenie trwa całe zycie i bardzo trudno spotkać innych,wspierających nas "turbanowców"!:-)

      Usuń
    3. Pustelnicy to ludzie, którzy nie chcieli nasiąknąć brudem świata i się w nim zatracić i wybrali siebie. Na jakiś czas każdy powinien być pustelnikiem, żeby w ciszy usłyszeć swój wewnętrzny głos. Ale później powinien w świecie działać choćby poprzez dawanie przykładu życia godnego człowieka. Zrozumienie obcości w tłumie wszystkich wyżej rozwiniętych istot trzeba zaakceptować jako jedno z praw natury. Tylko jednorodni mogą się ze sobą dobrze czuć i rozumieć. Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać, tak jak one. Jeśli nie chcesz być zadziobana, to albo zaczniesz upodabniać się do wrony, albo oddalisz się od stada. Niestety, tego prawa nie da się obejść w żadnej sytuacji. Człowiek wybiera sam, czy chce się doskonalić i rozwijać, czy tkwić w miejscu.

      Usuń
    4. Odkryłam, że ogromną ulgę przynosi rezygnacja z chęci bycia lubianym. W pracy nauczyciela miałam wiele takich doświadczeń. Kiedy czułam, że postępuję słusznie, zdarzało się, ze dziecko powiedziało "a ja pani nie lubię". Na co przydała się słynna odpowiedź "nie musisz mnie lubić, bo ja nie jestem zupa pomidorowa". Jak włącza się w człowieku duch ( nie mylić z duszą!), to wszystko działa inaczej.

      Usuń
    5. Tak, Iwonko.Czasem trzeba odejsć gdzieś na bok, pomysleć w ciszy i samotnosci...
      Człowiek pewnych praw nie może obejsc. Trzeba sie nauczyć z nimi zyć i mimo wszystko pozostać sobą. Robić, co w jego mocy, by mieć czyste sumienie, by choć odrobinę zmniejszyc ilosc cierpienia na tym świecie. Nie poddawać się i nie zrażać się "dziobaniem" czy alienacją.Przetrwać i umieć znaleźć dla siebie jakieś światełko.Bo bez tego światełka życie traci sens...

      Usuń
    6. Pisałyśmy do siebie w tym samym czasie!:-)
      Dobre to z tą zupą pomidorową!:-) No bo rzeczywiscie, jeśli jesteśmy przekonani, że robimy cos dobrze, że mamy rację, to czyjeś lubienie za to czy nielubienie powinno byc sprawą drugorzędną. To tylko jego strata, że nie potrafi poczuć wyśmienitego smaku zupy pomidorowej!:-)

      Usuń
  15. Życie na Ziemi jest porąbane i tyle ...
    A zwierzętom zafundowaliśmy - jako ludzie, taki holokaust, że brak słów. A jak to pięknie jest wszystko w podręcznikach wyjaśnione, a po co tak, dlaczego, a czemu klatki .... a te paskudne dyrektywy, które każą hodowcom polepszać dobrostan zwierząt ... jakie to straszne wydatki!!
    ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Lidko - ten świat jest okrutny, opiera się na okrucieństwie i na udawaniu, że go nie ma, na obojętności wobec słabszych i na kulcie pieniądza.A przecież czasem bywa tak pieknie i zdawać by sie mogło, że może istnieć raj na ziemi. No tak, gdyby nie ludzie i ich zawiła plątanina egoistycznych interesów...

      Usuń
  16. Nawet ptactwo czuje Twoje dobre serce Oleńko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech,Basiu kochana. Ja po prostu w życiu wiele razy czułam się jak ta kurka. I może ona poczuła to we mnie...

      Usuń
  17. Nie każda kura aklimatyzuje się w nowym stadzie, czasami dostanie mocno za swoje, zanim pozostałe bractwo przywyknie do jej obecności; miewaliśmy w domu takie dziwne kury, jedno pisklę wykluło się o wiele za wcześnie i hołubione przez nas zawsze odstawało od stada:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, Marysiu. I ja obserwowałam wśród moich kur (i kóz) takie dziwaki odstajace od innych, drażniące innych swoją innością. Czasem to był jakis widoczny rodzaj kalectwa a innym razem, trudno było doszukać sie przyczyny.Szykany trwały długo i cięzka była dola tego zwierzęcia. Tak też bywa z ludźmi, niestety.
      Pozdrawiam Cię ciepło:-)

      Usuń
  18. Jak sie Ciebie czyta Olu, to sie wierzy w reinkarnację bo skąd by takie porozumienie dusz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele rzeczy jest na tym świecie niezrozumiałych, tajemniczych i fascynujących. Istoty ludzkie i zwierzęce rozpoznaja sie jakos intuicyjnie w tłumie na zasadzie podobieństw dusz. To chyba trochę jak zakochanie od pierwszego wejrzenia...

      Usuń
  19. Rozumiem Cię Olu i nie rozumiem jednocześnie... Mam wrażenie, że wyłowilas tę kure z tłumu zwierząt bo zdało Ci się, że ona patrzy na ten świat jak Ty w tym momencie - zagubiona i zmęczona w tym tumulcie świata - bazaru. Czy naprawdę tak było? Czy zwierzęta tak czują? Czy może my nadgorliwie je antropomorfizujemy? Dlaczego tak robimy? Bo to modne... Bo wypada być wrażliwym... A może dlatego że w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie samej sposób łatwiej pomagać zwierzętom niż ludziom? Czy naprawdę tak trudno zauważyć, że im więcej praw mają zwierzęta tym mniej cenimy ludzi? Miłe złego początki - mówi stare Przysłowie. To w końcu Hitler wprowadził do prawodawstwa "prawa zwierząt".
    Olu możesz mnie opiorkac, ale tytuł tego posta wprowadza w błąd czytelnika. Nie wiem czy zrobiłaś to celowo (wszak jesteś doskonałą pisarką) czy nie... ale ta opowieść jest o Tobie - delikatna, wrażliwa kobieta nie umiejąca się rozpychac łokciami, zamknięta w klatce - życia na krzykliwym, chaotycznym i hałasliwym świecie - bazarze. Może wbrew pozorom trudno jest wciąż mówić o uczuciach swoich i innych... więc blaznujemy, zgrywamy twardzieli, przewrazliwiamy temat zwierząt. Jednak za tym wszystkim kryjemy się my - ludzie. Z naszymi problemami, emocjami, lękami.
    Podejrzewam, że wiele osób się obruszy na to co napiszę, ale co tam - raz się żyje! Nie umiem płakać i uzalac się nad kurami i wielkością klatek w których spędzają życie, kiedy wciąż tylu ludzi żyje w warunkach wprost przerażających i to nie gdzieś daleko na innym kontynencie, tylko nieopodal... W sąsiedniej wiosce, na tej samej ulicy a może za ścianą? Nie czas żałować róż gdy płonie las...
    Wybacz Olu ten przydlugi komentarz i trzymaj się ciepło! Pamiętaj, że nie jesteś sama, najważniejsze, że z Cezarym się kochacie. No cóż a w życiu jak to w życiu jedni przechodzą przez nie robiąc wokół siebie tumult a inni po cichu i z uwagą obserwując innych.
    Pozdrawiam Was słonecznie ☀ i ściskam mocno! 🙋

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja cię Zosia nie opiórkam, ja tylko powiem, że nie musimy wybierać. Możemy równocześnie być wrażliwymi na cierpienie zwierząt i ludzi. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Cierpienie jest takie samo dla wszelkich istot. A skoro w oczach zwierzęcia odbija się nam nasza Dusza, tak samo jak w oczach innych ludzi czasem, to jaka różnica między nami a kurami? Żadna. Biedny Hitler, wszyscy się nim podpierają :-)

      Usuń
    2. Z moich obserwacji wynika, że kto jest wrażliwy na cierpienie ludzi z reguły nie krzywdzi zwierząt, a nie zawsze jest odwrotnie. Można skrzywdzić kogoś poprzez choćby zaniedbanie. Możemy być wrażliwi na cierpienie i ludzi i zwierząt, ale komu w danej chwili pomóc, musimy wybierać. Ciągle musimy wybierać, dlatego życie bez prawidłowo ustalonych priorytetów bywa męczące. Ale od oceny ludzi trzeba się uniezależnić, bo można wpaść w chore poczucie winy.
      Lubię różne zupy, ale mój żołądek ma ograniczoną pojemność. I przykro mi, że kiedy danego dnia zjem pomidorową, to barszczyk lub żurek mogą poczuć się zignorowani...

      Usuń
    3. Zosiu, być może jest tak, jak napisałaś, że czułam sie w tamtym dniu tak, jak tamta kura i dlatego właśnie ją dostrzegłam i dlatego ona dostrzegła mnie. Jakoś się wzajemnie wyczułyśmy.Tak bywa nie tylko między ludźmi, ale i między ludźmi i zwierzętami. Wszyscy bowiem wywodzimy sie z jednego pnia. Potrafimy czuć podobnie. Ból, radośc, smutek, lęk. Widzę to w moich kurach, psach i kotach. Widziałam też to w kozach.Dlatego myslę, że nie antropomorfizuję. Obserwuję, uczę się i wyciągam wnioski. A z wiekiem, niestety, staję się coraz wrażliwsza i na cierpienie zwierząt i ludzi. Robię się wrażliwsza nie dlatego, że tak wypada. Wolałabym byc mniej wrażliwa, bo to przynosi za dużo bólu. Nie umiem być jednak inna... Myślę, że wiele osób czuje podobnie. W pewnym wieku, gdy dzieci są juz odchowane i czymś istotnym trzeba wypełnić swoje zycie pojawia się idea pomocy zwierzętom. Moim zdaniem, bardzo dobra idea. I nie uważam, że poświęcanie uwagi zwierzętom odbiera tę uwagę ludziom. Można robić i jedno i drugie. Niestety, bardzo często ludzi czują się bezradni tak wobec cierpienia ludzi, jak i zwierząt.Robią, co mogę, a często mogą niewiele, niewiele...
      Oczywiście, że zdarzaja się przypadki, że ktoś robi interes na pomaganiu zwierzętom, że w tym samym czasie potrafi być obojętny albo i okrutny dla ludzi.Taka jest natura ludzka - demoralizuje się, wyypacza w zetknięciu ze światem, w którym najważniejsze są pieniądze. Jednak czy to oznacza, że nie powinniśmy pomagać zwierzętom? Kto, jeśli nie my?Przecież to my jesteśmy odpowiedzialni za ten świat.A tyle złą sie na nim dzieje, w stosunku do ludzi i zwierząt. Bo przecież, jak napisała powyżej Anna Bzikowa wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
      Jesteśmy źli na ten świat. Oburza nas jego bezdusznosć i okrucieństwo. Boli bieda i cierpienie. Tak dużo tego wszędzie.Chcemy uciec przed tym, zbudować sobie jakas arkę, ale wciąz wlewa siedo niej woda...
      Tak, trudno jest mówić i pisać o swoich emocjach i uczuciach. Ukrywamy sie więc za jakimiś opowieściami i działaniami. Tkwimy w klatce swojego cierpienia. Próbujemy wyrwać się choc na moment i znowu do niej wpadamy.A między tym łapiemy chwile prostego szczęscia, uczucia, że jednak jest w tym wszystkim jakis sens.To pojawia sie na moment i odlatuje, jak motyl...
      I jeszcze jedno - człowiek jest często dla zwierząt jak Bóg. Tylko człowiek moze polepszyc ich los. Gdyby zwierzęta umiały sie modlić pewnie by zanosiły do nas modły. Niestety, człowiek często patrzy a nie widzi, mógłby coś zrobić a nie robi. Milczy i zostawia wszystko swojemu losowi...
      Cieszę się, że napisałas tak długi i dajacy do myslenia komentarz, Zosiu. Dziękuję Ci za Twoje refleksje i pozdrawiam bardzo serdecznie!:-)***

      Usuń
    4. Pozwólcie proszę, że dodam swoje trzy grosiki. Ludzie zawsze mają wybór. Nie zawsze zdają sobie z tego sprawę, czasem nie chcą w to wierzyć bo się wiąże z wzięciem odpowiedzialności za własne życie i poniesieniem konsekwencji wybory ale on jest. W pewnym wieku ten wybór się pojawia. No chyba, że ktoś nas trzyma w zamkniętej piwnicy w kaftanie bezpieczeństwa.
      Zwierzęta związane z człowiekiem najczęściej tego wybory nie mają bo... są zamknięte fizycznie bądź mentalnie. Ale nie znaczy to, że odżegnuję się od pomocy ludziom. Tylko jak często bywa, że ta pomoc jest jak kropla w morzu, ginie w nim i nie jest wykorzystywana, jest niewłaściwie podana. Zmarnowana...

      Usuń
    5. Tak, zgadzam sie z Tobą Luno. Ludzie zawsze mają jakis wybór...Próbować polepszyc swój los, próbować zmienic cokolwiek wbrew lękowi, zniechęceniu, fatalizmowi. Zdarzają siecuda, gdy człowiek wychodzi z najstraszniejszej biedy, z najgorszych okolicznosci, tylko dlatego, że nie stracił nadziei albo, że porwał sie na coś, co wydawało się przerastające jego możliwości. A jesli do tego dojdzie łut szczęścia, to mogą zdarzyć sie cuda. Tu przypomniał mi sie film "Slumdog-milioner". No a ostatecznie zawsze jeszcze pozostaje ostatecznosć, jako wyzwolenie.
      I rzeczywiście, czasem pomoc udzielona komuś wpada niczym do czarnej studni, jakby nigdy jej nie było. A niekiedy ci, którym sie tej pomocy udzieliło zamiast z niej skorzystać narzekają, dzielą włos na czworo, tak jakby pasowała im bardziej rola pokrzywdzonego przez los niz tego, który może w koncu z tym losem sie zmierzyć.
      A zwierzęta tego wyboru nie mają. Ludzie sprowadzili je do roli przedmiotów i nie zapowiada się, by kiedykolwiek miało sie to skończyć...

      Usuń
  20. Oleńko, No cóż taki jest ten nasz życiowy padołek - na wiele rzeczy, wydarzeń nie mamy wpływu. Mój Tato ma na to powiedzenie ale nie przytoczę ze względu na pewien epitet ;) Trzeba iść do przodu, łapać dobre chwile jak świetliki do słoiczka, a w tych gorszych dniach je stamtąd czerpać i się nimi cieszyć. Ale się nawymadrzalam... Serdecznosci kochana ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Na wiele spraw nie mamy wpływu. Coś nas boli, cos nas cieszy, cos smuci albo przeraża, cos budzi nadzieję. Żyjemy oplątani mieszaniną tych uczuc. Raz dominuje jedno, raz drugie i tak toczy sie życie.
      Piękne ta metafora z dobrymi chwilami, które są jak świetliki ze słoiczka.Chrońmy te nasze świetliki. Niech zawsze będzie chodziaż jeden w zapasie na smutny, ciezki czas.
      Pozdrawiam Cię z serdecznym usmiechem, kochana Orszulko!:-)♥

      Usuń
  21. Oj czekam na jakiś bardziej słoneczny wpis. Choć nie zaprzeczam - ten też jest ważny. Poczytałam komentarze i z wieloma się zgadzam,... Eh. Ciężko walczyć o zwierzęta, o te futerkowe, o te na farmach i w hodowlach... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zwierzęta hodowlane są właściwie na beznadziejnej pozycji...
      A co do wpisów, to pewnie będzie i bardziej słoneczny post, jak przyjdzie na niego pora. Piszę zgodnie z tym, co mi tam w duszy gra. A czasem nic nie piszę, bo i niepisanie ma swoje dobre strony.
      Pozdrawiam słonecznie, Kocurku!:-)

      Usuń
  22. Przyznam, że czekałam do końca na to że kupisz tę kurę, ale jak widać nie ja jedyna na to liczyłam.
    Najpierw w tej wielowarstwowości tekstu i przekazu najbardziej rzuciło mi się w oczy to co najbardziej prymitywne, brak wody przy palącym słońcu dla kur.
    Dopiero po chwili zaczęły docierać te bardziej subtelne uczucia i oceny. Widzę niczym w kadrach filmowych was dwie. Kurę w klatce i Ciebie na bazarku. Obie szturchane, nieco pogubione, niezrozumiane połączone jakąś dziwną więzią.
    Ale rozumiem czemu nie chciałaś jej kupić. Chociaż ja pewnie bym się zlitowała i tłumaczyła sobie, lepiej zginąć od lisa czy jastrzębia zaliczywszy nieco wolności niż... no cóż, może zaliczy. Bo kto taką nietypową będzie chciał na jajka czy rosół. Może za tobą kwadrans później stała inna dusza, wzięła ją i teraz biega po czyimś ogrodzie. Ja lubię happy endy - taka jestem. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze rok, czy dwa temu i ja pewnie zdecydowałabym sie na jej kupienie, ale sporo zmieniło sie w tym czasie w moim gospodarstwie, zmieniło we mnie. Choc serce podpowiada jedno, to zwycieza rozsądek i staję sie ostrożniejsza w podejmowaniu decyzji, niż niegdyś.
      Może ta biedna kurka trafiła w końcu do jakiegoś dobrego dla kur miejsca, gdzie pożyje troche szczęśliwie, gdzie pozna smak wolności? Oby!:-)
      Pozdrawiam Cię życzliwie Luno i dziekuję za Twoje pełne refleksji, ciekawe komentarze!:-)*

      Usuń
  23. Oj Olu, Twoja wrażliwość jest bardzo wzruszająca. Zastanawiam się jak musiało Ci być bardzo ciężko w tych realnych czasach, gdzie jest tyle zła, niesprawiedliwści, nienawiści. Dobrze, że znalazłaś swój azyl na Pogórzu gdzie chociaż częściowo możesz się od tego wyścigu szczurów odizolować.
    Twoja opowieść o kurze jest kolejnym przykładem, że jesteś wyjątkowa.

    Pozdrawiam Was serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Renatko, jeśli idzie o wrażliwość, to myślę, iż chyba nie ma większego znaczenia, czy mieszka sie w mieście, czy na wsi. Wszędzie istnieje to, co boli i to, co może dawać ukojenie. Najważniejsze by umieć znaleźc sobie jakaś bezpieczną niszę. Wszystko zależy od naszego patrzenia, od czucia i od potrzeb. Wszędzie potrafią nas dopaśc stare zmartwienia, smutne wspomnienia, nowe kłopoty. Wszędzie ma sie swoje nadzieje i radości. Nigdzie nie zyje się w izolacji od otoczenia (choć ma sie nieraz takie wrażenie, dziwne poczucie wyobcowania, utkwienia za kratami swoich lęków). Nigdzie nie można uciec przed sobą.Człowiek wprawdzie na pewne rzeczy obojetnieje, przywyka, ale inne ranią go jak niegdys a niekiedy i mocniej. I stale trzeba szukać sobie czegoś, co koi duszę, jakiś pozytywnych miejsc, działań, jakiś sensów, dobrych, dających spokój i poczucie spełnienia chwil.Każdy robi to po swojemu, każdy wie, co jest mu ratunkiem i pociechą. Dla mnie np. kontakt z naturą ma bardzo duże znaczenie. Dla innych będą to pasje, praca, podróze, spotkania z ludźmi...Ile ludzi, tyle róznych, sposobów na oswojenie rzeczywistości.
      Ataner kochana! Dziękuję Ci za dobre słowa. Pozdrawiam Cie przyjaźnie i serdecznie, wielu takich dobrych chwil życząc!:-)*

      Usuń
  24. Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, że to smutne...Mocno wówczas przeżyłam tę wyprawę na targ. I któż by sie spodziewał, że spacer po miejskim bazarze może tak mocno poruszyć coś w sercu...?

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost