Długo nie odzywałam się na blogu i wiem, że niektórzy z Was niepokoją się tym moim nietypowym milczeniem. To był trudny dla nas obojga a zwłaszcza dla mnie czas. Najpierw musiałam wyjechać stąd na kilka tygodni by zaopiekować się chorym tatą a gdy ogarnęłam jako tako tamte sprawy i wróciłam na Podkarpacie wkrótce sama rozchorowałam się poważnie. Dopadł mnie wirus RSV a potem przejechało po moim organizmie niby walcem ostre zapalenie płuc. Teraz na szczęście już zdrowieję i powoli dochodzę do siebie, ale nadal jestem bardzo osłabiona.
Te ciężkie przejścia sprawiły, że dziwnie zobojętniałam na wiele rzeczy, które przedtem wydawały mi się ważne i zajmujące. Chyba zrozumiałam, iż zdrowie, życie, najbliżsi są to dla mnie najistotniejsze, najcenniejsze sprawy. To jest to czemu powinnam poświęcać głównie uwagę, bo to jest tym, na co mogę mieć jako taki wpływ. A przynajmniej starać się go mieć. Bo przecież i tak, cokolwiek by się nie robiło, my ludzie jesteśmy niczym bezradne listeczki miotane falami ogromnego oceanu. Przez jakiś czas udaje nam się unosić na powierzchni i cieszyć słońcem czy błękitem nieba, jednak w końcu opadamy w ciemną głębię. Takie jest przeznaczenie wszystkich listeczków. I tych maleńkich i tych dużych, i tych szaroburych i tych kolorowych.. A nawet wielkich, twardych jak kamień i wydawało by się niezniszczalnych dębów. Nie myśli się o tym na co dzień, nie powinno myśleć, by nie popaść w depresję i beznadzieję. Bywają jednak chwile, gdy na skutek bolesnych doświadczeń człowiek uświadamia sobie mocno to wszystko i przewartościowuje wiele spraw, które dotąd uważał za naprawdę istotne. Myślę, że i takie momenty są potrzebne. Dowiadujemy się wiele o sobie przez całe życie, bo życie to nieustanna nauka i zmiana.
Niechże ta nauka trwa dla nas wszystkich jak najdłużej. Niech poza gorzką refleksją przynosi nam także wiele radości, prostego szczęścia, miłości, satysfakcji i jakichkolwiek powodów do uśmiechu A przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa i stałości. Możliwości spokojnego cieszenia się tym, co jest. Bez lęku, że zaraz pryśnie jak bańka mydlana...
Na zdjęciu ilustrującym ten tekst widać miejsce po starej wiacie na drewno, którą tego lata udało nam się rozebrać z Cezarym. Myśleliśmy, że damy radę w tym roku zbudować nową, ale będzie to chyba musiało poczekać do przyszłego roku. Możliwe jest też, że nie zdecydujemy się na tę budowę wcale, bo jakoś podoba nam się to puste miejsce, daje nowe, fascynujące spojrzenie na ogród. Czasem w słoneczny i ciepły dzień siadamy sobie na krzesełkach pod ostatnią z naszych starych jabłoni - renetą i wyobrażamy sobie, że można by tam coś w przyszłości zasadzić czy zasiać, inaczej zagospodarować ten placyk w ogrodzie. A wiata? Może powstać w zupełnie innym miejscu. A może też nie powstać. To, na szczęście, zależy tylko od nas obojga...