niedziela, 7 grudnia 2025

Co było a nie jest...

 




...”Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr” - głosi popularne powiedzonko. I pewnie sporo w nim prawdy, czyli podpowiedzi by żyć dniem dzisiejszym nie oglądając się przesadnie za siebie i nie przegapiając w ten sposób tego co jest. A jednak człowiek niekiedy się zapętla i spogląda w tył chcąc znaleźć tam przesłanie, wyjaśnienie po co to było i co z tym teraz począć. I chyba ja troszeczkę tkwię teraz w takim zapętleniu, pytając nie raz samą siebie, dlaczego właściwie ścieżka mojego życia na kilka tygodni zboczyła w tę dziwną, zupełnie nieoczekiwaną stronę? Było to trochę tak jakbym przez ten czas znalazła się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w odmiennej linii życia, gdzie poddawana byłam rodzajowi testu na wytrzymałość psychiczną, na umiejętność dostosowania się do tego, co się działo oraz na wyciąganie z tego wniosków na przyszłość, czyli nauki co do wagi i sensu dalszego ciągu istnienia.

   Nie mam pojęcia, czy udało mi się zdać ów test. I dlaczego ktoś zdecydował aby poddać mnie owemu testowi. Pewnie tak trzeba było. Może po to bym do głębi zrozumiała, jak niepewna, krucha i łatwopalna jest zwyczajna codzienność, bym ją bardziej doceniła i zwyczajnie potrafiła się cieszyć ową powtarzalną rzeczywistością, tym, co mam, co wokół mnie i we mnie. No tak, ale to pewnie tylko czubek góry lodowej tych wszystkich nauk, które można z takiego doświadczenia wyciągnąć. Dlatego próbuję wciąż sięgać niżej. Dokopać się do głębszych warstw tych znaczeń. Myślę, że to nie jest przejaw obsesji czy zupełnie niepotrzebnej dociekliwości a tylko otwartości na wyzwanie, z którym powinnam się zmierzyć oraz podejścia do fascynującej zagadki, którą chciałabym próbować chociaż w części rozwiązać.

   Tak czy siak mądry Los, czy może nieprzenikniony zamysł wszechświata pewnego późno letniego dnia skierował mnie na tą alternatywną ścieżkę, gdzie już na wstępie zionęła przede mną otchłań niepewności, grozy, lęku i bólu. A potem ni stąd ni zowąd przy końcu jesieni zawrócił mnie z owej ścieżki i pozwolił bezpiecznie wylądować tam, gdzie byłam przedtem. I niby wszystko jest tak, jak było. I ja taka sama i świat wokół. A jednak coś jest inaczej...Dzięki zajrzeniu w odmienną rzeczywistość doświadczyłam tylu przeróżnych uczuć i emocji, tyle się nowych rzeczy o sobie samej i innych dowiedziałam, że aż nie potrafię i długo chyba jeszcze nie będę umiała tego ogarnąć i nazwać słowami.

   Mógłby ktoś powiedzieć (i zapewne sporo miałby w tym słuszności): otrząśnij się wreszcie kobieto! Nie rozpamiętuj niepotrzebnie tego, co było i idź dalej bo czas ucieka! Ech! Gotowam przyznać temu komuś rację. Bo patrząc z boku tak to właśnie wygląda. Nic się przecież nie stało, o czym tu więc gadać? Na cóż te żmudne i czcze domysły? Nie byłabym jednak sobą, gdybym w ten sposób do tego, co mnie spotyka nie podchodziła. Gdybym nie rozmyślała, nie zastanawiała się, nie pytała...Zatem czy się to komuś podoba, czy też nie żyję znowu tak jak żyłam wprzódy, ciesząc się tym, co jest, ale jednocześnie nie potrafię i nie chcę bagatelizować tego, co mi się przydarzyło. Wierzę bowiem, że wszystko jest po coś, bo całe życie to nauka i muszę być gotowa na kolejne lekcje, na uważne ich zrozumienie oraz umiejętność wyciągania z nich wniosków w przyszłości.

   Wdzięczna jestem Losowi, iż zdecydował się mnie zawrócić z tej pełnej grozy, raniącej stopy i serce ścieżki, że dał mi szansę na kontynuowanie tego, co było przedtem. Bo przecież w tym samym czasie wiele osób nadal musi podążać tą złowieszczą, usianą kolcami drogą. Nikt ich nie odwraca z tej drogi przez mękę i nikt w żaden sposób nie gwarantuje im tego, iż w końcu dane im będzie dojść do jakiejś zbawiennej przystani czy oazy. Podczas gdy ja wybiegłam ze szpitala z taką lekkością w duszy i w ciele, jakby mi w cudowny sposób kilkadziesiąt lat ubyło, tam na miejscu zostało mnóstwo nieszczęśników, którym kolejne badania potwierdziły wstępną diagnozę i którym nic nie miało być oszczędzone. Wyfruwałam do zwykłego świata ubranych już świątecznie wystaw sklepowych, przyozdobionych w czapy świeżego śniegu skwerów, podążających w zaaferowaniu i nieodmiennym pośpiechu ubranych w kolorowe kurtki ludzi.... Leciałam spoglądając po raz ostatni w okna na pierwszym piętrze szpitala, gdzie w welurowej piżamie w kwiatki pozostała pani Teresa zbyt słaba, by móc wstać i pomachać mi przez okno, gdzie został pozornie dziarski, lecz podskórnie pełen obaw pan Antoni, u którego poprzedniego dnia wykryto złośliwego guza na oskrzelach, gdzie nadal tkwiła chudziutka pani Zosia, wiecznie zmarznięta i pogrążona w depresji po niedawnej resekcji jelita grubego a do tego trawiona nieoperacyjnym nowotworem płuc. Tymczasem ja pełna wdzięczności i optymizmu a jednocześnie wyrzutów sumienia i dziwnego żalu żegnałam ten świat, który w jednej chwili potrafił odebrać nadzieję i radość życia, po to by w kolejnej ni stąd ni zowąd ją przywrócić. Nie, nie mam do nikogo z lekarzy pretensji mimo, iż przedwcześnie i nazbyt pochopnie stwierdzono u mnie złośliwy nowotwór płuc. Może też nazbyt szybko wyrobiono dla mnie kartę szybkiego leczenia onkologicznego DILO? Może niepotrzebnie od samego początku nakreślano przede mną plan operacji i chemioterapii po niej? Tak, to wszystko spadło na mnie tak nagle, tak mocno uderzyło mnie obuchem w głowę. Ale rozumiem, iż lekarze na co dzień stykają się z podobnymi do mojego przypadkami i dlatego kierowani pewnie rutyną i poczuciem obowiązku a także koniecznością pośpiechu starali się działać tak szybko, tak zdecydowanie jak się da, by uratować mnie i dać szansę normalnego życia. Bo mnóstwo wszak jest przypadków, gdy nowotwory wykrywa się zbyt późno, bo człowiek przegapia albo bagatelizuje objawy choroby a do tego kolejki do specjalistów ciągną się miesiącami i latami. Nie dziwota więc, że wiele osób do specjalisty trafia dopiero wtedy, gdy niewielkie są już szanse na wyleczenie a czasem nie ma ich wcale. W Polsce co roku na raka płuc umiera ok. 20 tys. osób. I ta liczba wciąż rośnie...

   A wracając do owego sobotniego popołudnia, gdy opuszczając mury szpitala szłam szybko u boku mając panią A., niedawną sąsiadkę z łóżka obok, której tak jak i mnie dane było uciec katowi spod topora...Ogromnie zbliżył nas do siebie ten szpitalny czas. Mam wrażenie, iż otworzyłyśmy się przed sobą bardziej, niż przed kimkolwiek, kiedykolwiek przedtem. Szpitalna codzienność oraz towarzyszące nam tam przeżycia i lęki sprawiły, iż rozumiałyśmy się wtedy lepiej, niż z kimkolwiek bliskim, kto nie doświadczał tego, co my. Na moment przecięły się nasze ścieżki, lecz oto zostawiałyśmy za sobą to wszystko i rozstawałyśmy się podążając tam, gdzie czekały na nas nasze rodziny i przyjaciele, gdzie pragnęło naszego powrotu zwyczajne, pełne wyzwań, wspomnień i marzeń życie. Jak sobie z tym wszystkim poradzimy? I czy jeszcze się kiedyś spotkamy? Małe są na to szanse, ale nie mam co do tego pewności. Wszak życie jest kompletnie nieprzewidywalne. A ta nieprzewidywalność jest z jednej strony piękna i fascynująca a z drugiej straszna i odpychająca. I nigdy nie wiadomo, z którą z nich będzie się miało do czynienia.

   A tymczasem wokół rozpościera się jak gdyby nigdy nic kolejny grudzień. Tuląc do piersi kotkę patrzę przez okno i zauważam, że znikła już zupełnie z okolicznych pól cała ta niedawna wspaniała, śnieżna biel. Została listopadowa szarość, srebrzysta mglistość, żółtość traw, nagie konary drzew i spowijający to wszystko wilgotny chłód. To surowa w formie, lecz nadal ujmująco piękna rzeczywistość. Spoglądam na stare zdjęcia. Okazuje się, iż w zeszłym roku było podobnie. I w jeszcze poprzednim też. A mimo to wciąż z niegasnącą nadzieją czekało się i nadal czeka na śnieg, na tę grudniową dziewiczą biel otulającą rzeczywistość nieco magiczną pierzynką. Bo przecież dobrze jest móc na coś czekać. Dobrze jest móc mieć nadzieję i jakiekolwiek marzenia...

   Oby ten grudzień przyniósł mnie, Wam i wszystkim naszym bliskim mnóstwo dobrych niespodzianek. A jeśli nawet zdarzą się te złe, to jest szansa, że i przez nie przejdziemy jakoś obronną ręką. Bo przecież do większości z nas Los wciąż wyciąga pomocną dłoń i pozwala byśmy mogli kiedyś odetchnąć wreszcie głęboko i tak po prostu stwierdzić: co było a nie jest, nie pisze się w rejestr...




Etykiety

Aborygeni absurd afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka cywilizacja czarny bez czarny humor czas czekolada czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka jabłoń Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Japonia Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolęda kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos koszenie kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość rak recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum róże rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słodycze słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado Star starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg śpiew środowisko świat światło świeta święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma troska truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiadomości wiadomość wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wieża wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wybory wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw wzruszenie zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żałoba żart życie życzenia Żydzi żywokost