niedziela, 19 maja 2024

Szaleństwo wiatru…

 


   Oj, chyba zezłościł się na mnie wiatr, że tak lekceważąco napisałam ostatnio o jego sile, a właściwie o jej braku w przypadku zaginionej, różowej miski. Zirytowany moim niezamierzonym wszak szyderstwem postanowił pokazać na co naprawdę go stać. Udowodnić, że w jego mocy jest nie tylko zabawa liśćmi, trawami i dmuchawcami czy też tak marnym przedmiotem jak miska, ale i większym niż nasz dom. A jak to było? O tym właśnie traktuje poniższa opowieść.

   Wiać zaczęło mocno już w czwartek. Przeginało gałęzie, konary drzew i kwiaty łubinów we wszystkie strony. Targało i nami. Zabierało nam raz po raz czapki z daszkiem. Przeczesywało futra psów. Miotało parasolem przeciwsłonecznym i stojącym pod nim lekkim stolikiem. Rozsypywało wszędzie trociny zalegające na podwórzu. Przez to nie dało się długo w ogrodzie wytrzymać. Człowiek miał wrażenie, że dech mu zapiera a wpadający do oczu i nosa kurz utrudnia widzenie i oddychanie. Po tym wietrznym dniu z ulgą udaliśmy się na nocny spoczynek, choć i on był przerywany szczekaniem psów na dworze, łoskotem blach na dachu i dzikim poszumem wichury dobiegającym zza okna.

                                          * gałęziasto


   Około piątej rano Cezary umęczony codzienną pracą przy cięciu drewna oraz nieomal bezsenną nocą z głuchym jękiem podniósł się z łóżka i poczłapał do kuchni. Ja natomiast westchnąwszy głęboko przewróciłam się na drugi bok mając nadzieję podrzemać jeszcze trochę zanim kolejny dzień porwie mnie znowu w kołowrotek swojego nieustępliwego dziania. I już owładnęła mną fala porannego, dziwacznego śnienia. Już wzbijałam się w powietrze i niby motyl szybować zaczynałam ponad meblami sypialni, gdy wtem ze świata jawy dobiegło mnie niepokojące nawoływanie męża:

- Ola! Chodź tutaj szybko. Musisz coś zobaczyć!

- Co tam znowu? – sapnęłam pod nosem.

-  Czemu nie dają człowiekowi pospać? Pewnie jakieś tam z igły widły a ja tu fruwać właśnie miałam! – jęknęłam półprzytomnie. Jednak ponaglona dziwnym tonem głosu Cezarego niechętnie wstałam i podreptałam do kuchni.



  Tam moim oczom przedstawił się kompletnie odmieniony a przy tym niepojęty i fantastyczny, choć w pewien sposób piękny widok. Otóż znany od czternastu lat pejzaż za kuchennym oknem przedstawiał się tego ranka zgoła inaczej. Większość trawnika przed domem pokrywała jakaś ogromna i bujna zieloność. Tajemnicza gęstwina liści wyrosła widocznie tej właśnie nocy. Targał nią z całej siły wicher tak, że wydawało się, iż to wzburzone, szmaragdowe morze owładnięte groźnym sztormem. Z trudem dostrzegłam tuż za owym morzem fragment naszego srebrzystego autka, co to niby bezbronny jacht prawie zupełnie przez ową groźną zieleń był okryty.



- Co to jest? – szepnęłam zastanawiając się, czy to się dzieje na jawie, czy może jeszcze śpię.

- To nasza stareńka lipa się złamała! – odrzekł zmartwiony Cezary po czym ubrał się pośpiesznie i wyszedł z domu żeby oszacować rozmiary zniszczeń. Ja włączyłam czajnik żeby zagotować wody na kawę a potem wdziawszy na siebie ciepłe ciuchy pobiegłam za mężem.

   Złamał się ogromny konar lipy zwieszający się dotąd nad naszym podwórkiem i samochodem. A bujne listowie wraz z licznymi gałęziami zajmowało dużą połać podwórka. Lipa wprawdzie już kilka razy w przeszłości gubiła gałęzie, ale nigdy jeszcze tak wielkie jak teraz. Przed kilkunastoma laty musieliśmy poprosić gminę o sprowadzenie do nas ekipy drwali ze specjalnym wysokościowym wysięgnikiem. Podcięli wówczas lipę dość drastycznie, ale wbrew naszym obawom nie zaszkodziło to jej a chyba wręcz pomogło. Wiekowe, bo prawie trzystuletnie drzewo wypuściło mnóstwo drobnych gałązek, które w krótkim czasie wzmocniły się, zgrubiały i okryły bogactwem liści. W ubiegłym roku natomiast Cezary zauważywszy, iż jedno z ramion lipy spróchniało przystawił do niej naszą najwyższą drabinę i wlazłszy na samiuteńki jej szczyt z trudem ściął owo ramię.

   Wydawało się, iż od tamtej pory nasza lipa miała się całkiem nieźle. Co więcej, właśnie okryła się zielonymi pąkami i lata chwila miała bujnie zakwitnąć. Już się cieszyłam na to kwitnienie, na wspaniałe aromaty unoszące się wówczas dookoła, na buczenie uszczęśliwionych owym kwieciem os, trzmieli i pszczół. A tu bach! Wielki konar złamał się niby zapałka. A pozostałe dwa konary też wyglądały podejrzanie.




   Nie było rady i brać się musieliśmy z mężem za uprzątanie tych wszystkich liści i gałęzi. Najważniejsze było uwolnienie spod nich samochodu i oszacowanie ewentualnych uszkodzeń. Po kilkunastu minutach intensywnej pracy udało się odsłonić tylną maskę auta i odjechać nim w  inne miejsce podwórka. Okazało się, że nic mu się nie stało! Impet uderzenia konaru oparł się tuż za autem a pomniejsze, silnie ulistnione gałęzie opadły na bagażnik i dach, okrywając go miękką, zieloną falą, ale nijakiej szkody przy tym nie czyniąc.

- To ten wiatr! – wyszeptałam – On chciał nam w ten sposób dać do zrozumienia, ze nie powinniśmy go lekceważyć, ale nie miał zamiaru nikogo ani niczego krzywdzić! – orzekłam i uniósłszy wysoko głowę, przekrzykując poświsty nadal nieustępliwie wiejącego wichru pełna wdzięczności i respektu zawołałam ile sił w gardle:

- Dzięki ci wietrze!

  On zaś chyba usłyszał moje zawołanie, bo na chwilę uspokoił się  a potem figlarnie zdmuchnął obojgu nam z Cezarym czapki z głów i rozczochrał czupryny, upodobniając je do spłowiałych, suchych traw.



    Potem mimo mało nieustających, wyszukanych figli upartego wietrzyska cięliśmy piłami gałęzie i konary. Wynosiliśmy na bok cieńsze gałęzie z liśćmi. Tworzyły się z nich ogromne stosy czekające na zmielenie w maszynie do robienia zrębków. Wywoziliśmy taczkami pocięte, grubsze drewno pod wiatę oraz na miejsce, gdzie czekać będzie na połupanie. Takie majowe, lipowe drewno jest bardzo mokre a przy tym mało kaloryczne, dlatego nie będzie z niego pożytku przy paleniu. Może za jakiś czas nadałoby się do rzeźbienia, ale nasz znajomy rzeźbiarz nie ma w tym roku czasu ani zapotrzebowania na lipowe dłubanki.




   Przez kilka godzin krążyliśmy po podwórzu i robiliśmy co w naszej mocy by doprowadzić je do porządku. A wiatr cały czas nam towarzyszył. Podobało mu się widocznie miotanie lipowymi liśćmi. Dmuchanie nam w spocone twarze. Zawiewanie kolejną falą kurzu w oczy.

   W pewnym momencie, gdy zajęci byliśmy cięciem przy pomocy sekatorów cieńszych gałęzi usłyszeliśmy dziwne skrzypienie. To wicher uznał, że dzieło z lipą jeszcze jest nieskończone. Ledwo zdążyliśmy odbiec parę kroków do tyłu, gdy kolejny, tym razem o wiele mniejszy konar runął na ziemię. Część gałęzi spadła na dopiero co uprzątnięty placyk przed domem. Większa zaś część wylądowała za bramą a kawałek sporej gałęzi zwisał i gibał się tuż nad drogą tarasując ewentualnym samochodom przejazd.

   Cóż było robić? Podążyliśmy i my za bramę by jak najszybciej uprzątnąć drogę,  złamać albo obciąć ów zwisający konar. Nieco pomógł nam w tym uczynny kurier, który akurat wtedy podjechał pod nasz dom z pilną przesyłką. Potem znowu zostaliśmy sami z całym liściasto-gałęziowym dobrodziejstwem inwentarza i działaliśmy dalej mimo obolałych od wysiłku rąk, ramion i nóg.



   Ponad dwanaście godzin zajęło nam uprzątanie zielonego pobojowiska na podwórzu (z przerwą na kawę, kanapki i nakarmienie psów). A gdy krańcowo znużeni skończyliśmy wreszcie dzieło, popatrzyliśmy z troską na rany lipy pozostałe po opadłych konarach, na podejrzanie teraz wyglądające pozostałe dwa konary.

 - Obawiam się, że nasza lipa straciła nie tylko urodę, ale i równowagę – westchnął ze smutkiem Cezary.

- I może się okazać, że konieczne będzie drastycznie skrócenie, podcięcie owych konarów żeby uratować drzewo i żeby nie stanowiło zagrożenia dla nas i dla przejeżdżających obok samochodów – dodał a mnie zrobiło się przykro, bo wyobraziłam sobie taką oszpeconą lipę. Taki ponury pień z dwoma grubymi, sterczącymi z niej jak rogi kikutami. A taka była piękna, gdy się tu sprowadziliśmy czternaście lat temu! Dostojna, niesamowicie rozłożysta,  bujna i ogromna. Dająca schronienie wielu tutejszym ptakom. Żywiąca całe pokolenia owadów. Otulająca życzliwym cieniem połowę podwórza i pozwalająca na błogi wypoczynek w jej pobliżu. Zachwycająca o każdej porze roku. Latem poprzez obfitość liści i kwiatów. Zimą poprzez delikatne koronki szronu, błyszczące w słońcu diamenty szadzi, bielusieńkie czapeczki śniegu.





   - Zadzwoń Oleńko do gminy i poproś ich o radę i pomoc. Niech przyjadą, popatrzą i oszacują co da się zrobić z naszą lipą. Bo przecież i im chyba zależeć powinno na bezpieczeństwie przejeżdżających pod nią ludzi. A poza tym to bardzo stare drzewo. Pewnie nawet zabytek przyrody. Należy mu się troska i uwaga – orzekł mój mąż z pewnością i nie dającym się podważyć rozsądkiem. Tak też uczyniłam. W przyszłym tygodniu pojawi się tu pewnie ktoś z Urzędu Gminy i wówczas okaże się, jakie działania zostaną podjęte w najbliższym czasie. Miejmy nadzieję, że do tej pory szalony wiatr nie zdecyduje się załamać kolejnego konara, że usatysfakcjonowany jest na razie dotychczasowymi efektami swoich beztroskich igraszek…



P.S.

I jeszcze jedna ciekawostka, która rzuciła nam się w oczy w trakcie oglądania zdjęć zrobionych w dzień lipowego Armagedonu. Otóż na jednej fotografii powyżej  (podpisanej "gałęziasto")widać u góry dziwny, nie dający się wytłumaczyć w logiczny sposób mały prostokąt. Wygląda to tak, jakby w powietrzu zawisł geometryczny w kształcie fragment innych zdjęć albo …kawałek innej rzeczywistości. Nie wiemy co to jest, ale do głowy przychodzą od razu dziwne, fantastyczne wyjaśnienia. Jak np. takie, że żyjemy wszyscy w wirtualnej rzeczywistości. W jakiejś grze, gdzie poruszamy się po wyznaczonych przez kogoś obszarach i planszach. Ale czasem, jak w prawie każdej grze zdarzają się błędy twórców. I widać coś, czego widać być nie powinno. I włazi się tam, gdzie teoretycznie wleźć się nie da. W jakieś poboczne plansze, w jakieś zbiory oderwanych od reszty pikseli. I może to, co widać na owym gałęziastym zdjęciu jest właśnie taką błędną planszą? A szalony wiatr tak naprawdę wcale nie jest szalony a mądry i po prostu w ten nietypowy sposób pokazać nam chciał kawałek intrygującej tajemnicy istnienia, o której inaczej nie mielibyśmy bladego pojęcia…?

 

32 komentarze:

  1. Przywykłam do tych okropnych wichur, ale autko zawsze stawiam daleko od drzew, na wszelki wypadek, dobrze, że Wasze ocalało. Te silne wiatry mają niekorzystny wpływ na psychikę słabszych ludzi ( syn koleżanki, młody człowiek, popełnił samobójstwo, nie pierwszy to przypadek takich " zbiegów okoliczności')
    Jako mała dziewczynka doradzałam tacie, żeby wyciął na podwórku wszystkie drzewa, bo to one robią wiatr:-)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ufając już naszej lipie też na razie trzymamy autko w innym miejscu. Potężne wiatry, póki co, ustały i mam nadzieję, że nie pojawia się dopóki nie będzie rozwiązana sprawa z lipą.
      A propos tych samobójstw w czasie wiatru, to moja mama mawiała czasem, ze w taki wiatr Cygan się powiesił. I jeszcze, że górale w czas halnego mają tendencje do agresji i autodestrukcji. Coś w tym jest na pewno...
      Drzewa pięknie tańczą w wietrze.Byleby tylko ten wiatr im ramion nie odrywał!

      Usuń
  2. Z tym prostokątem to mi na myśl przychodzi seria Mroczne Materie Pullmanna 💜 które osobiście uwielbiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja lubiłam kiedyś tą serię "Mroczne materie". W ogóle baśnie z elementami fantasy...

      Usuń
  3. Te wichury wszędzie dały się we znaki, w naszym parku także,
    Dobrze że wam się nic nie stało!
    Szkoda tak pięknej lipy i lepiej sprawdzić, czy nic gorszego jej nie spotka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, czytałam że w ubiegły piątek w wielu miejscach powalało drzewa i wiele zniszczeń powodowało. Natura jest nieprzewidywalna.
      Żal lipy...Ech! Miejmy nadzieję, że uda się ją uratować, że jeszcze będzie kiedyś piękna.

      Usuń
  4. A nie jest to po prostu okno Waszego domu, z odmiennej zupełnie perspektywy, poprzez liście lipy?
    Szkoda drzewa, a ze strony wiatru miło, że Wam samochód oszczędził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe Agniecho, że jest to właśnie okno widziane z innej perspektywy. Tak czy siak widok ten dał nam spore pole do wyobraźni!:-)

      Usuń
  5. Hej Olu, rzeczywiscie ciekawa historia, lipa jakby kawalek po kawalku zrzucala z siebie sprochniale galezie, jakby chciala zrzucic to jarzmo i jeszcze sprobowac sie odrodzic. Te wichury jesienne i wiosenne sa wlasnie po to, to narzedzie natury na oczyszczenie, leca suche liscie, leca stare suche galazki i stare konary. Tak musi byc... jakze inaczej drzewo mialoby sie pozbyc balastu? Wiatr i wichura sa jego sprzymierzencem. Ciekawa rzecz ten prostokat - nie ma tam nic, coby moglo sie odbic na zdjeciu? Czasem zdjecia pokazuja to czego oko ludzkie nie umie dostrzec ... buziaki Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Wichury są narzędziem oczyszczenia, tylko z ludzkiego punktu widzenia smutno, że dotyczy to tak pieknej i starej lipy. A domyslamy się, że do dzieła jej zniszczenia przyczyniła się niestety działalnosc człowieka. Pewien człowiek rok temu i dwa lata temu obficie polewał raundapem łąkę po drugiej stronie rowu. Wszystko to spłyneło na naszą stronę. I zabiło modrzew rosnący w naszym ogrodzie. Teraz wychodzi, że i lipa na tym polewaniu ucierpiała...
      Buziaki dla Ciebie, Kitty!*

      Usuń
  6. Oj, Olu, to szczęście w nieszczęściu, że "temu autku" nic się nie stało, bo szkoda byłaby niepowetowana. Takie samo szczęście mieliśmy i my, kiedy dwie zimy temu runął stary orzech włoski, potężny pień trafił między ule a pszczeli domek, nie czyniąc żadnej szkody przede wszystkim pasiece, ktoś czuwał nad naszymi pszczołami:-) serdeczności ślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to ważne że autku nic sie nie stało bo nie wiem co byśmy poczęli bez niego. Okazało się jednak, że ów upadajacy konar uszkodził nam brame wjazdową. Wczoraj trzeba było ją spawać i podnosic.
      Uściski serdeczne Ci zasyłam Marysiu!

      Usuń
  7. Jaka szkoda, że już nie będziesz miała pełnego drzewa w rozkwicie i w bieli. Może wiatr strącił to, co mogło wyrządzić Wam krzywdę. Miałam takie drzewo wielkie, po którym ciągle sprzątaliśmy, leciały całe kłody, starałam się pod nim nie przechodzić. Oszczędził samochód, to dobra wiadomość, druga dobra, że opał przyszedł pod dom. Podoba mi się prostokątny wizjer do innej rzeczywistości, odsłonięty przez zaburzenia przyrody. Ciekawe jakie światy mogłabyś zobaczyć, gdybyś zajrzała. Opowieść z dreszczykiem przeczytałam z wielką przyjemnością, chociaż przyjemności nie powinno być, ale skoro tak potrafisz, to co mam począć. Serdeczne uściski:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze rzeczywiscie spadło to, co spasć miało. Tak czy siak szkoda lipy. Powyżej pisze do Kitty, co m.in. mogło być przyczyną jej fatalnego stanu.
      A opał z niej marny. Przede wszystkim bardzo długo będzie schła a potem będzie sie palic szybko jak papier i niewiele wiecej dawać ciepła.
      Opowieśc z dreszczykiem Ci sie spodobała? Dzięki, Marylko. Wyobraźnia czasem szaleje a jak mi sie chce pisać i mam na to siłe, to wtedy są takie efekty jak powyżej.
      Ściskam Cię serdecznie!:-)))

      Usuń
  8. To przykre że wiatr może narobić tyle szkody. A przecież potrafi też być piękny i delikatnie sobie szumieć w listeczkach.
    Pozdrawiam Cię najserdeczniej Olgo...
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiatr to potęzna, ale nieprzewidywalna i niemozliwa do okiełznania siła. W ogóle natura. Jednoczesnie moze zachwycać i przerażać.
      Pozdrawiam Cie równie serdecznie, Stokrotko.

      Usuń
  9. Jaka ta lipa piękna zimą 🤍. Żal. Ktoś czuwał że ogrodzenia nie zniszczyło i autka. 12 godzin uprzątania - współczuję. A to okienko to moje małe kwadratowe w gołębniku. Bo ja często Was wspominam czule i stąd taki matrix.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, żal. Zobaczymy co uda sie z niej ocalić. Uśmiechnęłam sie czytajac, że to okienko nas łaczy. To piekny pomysł, Krystynko!:-)*

      Usuń
  10. Rany, szkoda drzewa. :-/ Daj znać Olu jak poszło w gminie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano szkoda! A co do gminy to jeszcze nic nie wiadomo. Oni tam w urzędzie jakoś sie nie spieszą!

      Usuń
  11. No coś niesamowitego, dobrze, że nikomu nic nie stało się, jak również i "czterokołowiec" nie ucierpiał.
    Szkoda lipy, ale zabezpieczyć trzeba. Szalejący wiatr, miota nieraz wszystkim co napotka na drodze,
    nie zważając na nic. Ciekawe jak skończy się historia tej lipy. Pracy Mieliści w bród. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedna ta nasza lipka. Prawie trzysta lat przetrwała a teraz miałaby zginąć? Oby udało sie ją uratować. To prawie zabytek przyrody a dla nas ważny element naszej codzienności.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Olu!

      Usuń
  12. O matko, toż to prawdziwy kataklizm. Szkoda drzewa. Też jestem ciekawa, co powiedzieli na to w gminie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ucierpiała mocno nasza lipa. A co z nia dalej? Czekamy na przyjazd drwali z gminy...
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  13. Witaj już czerwcowo Olgo
    Tak, wiatr potrafi pokazać swoją ogromną, czasem niszczycielską moc. Zawsze szkoda mi wówczas drzew...
    Daj znać co tam powiedzieli w gminie.
    Pozdrawiam jeszcze majowymi wspomnieniami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Ismeno.
      Chciałabym bardzo by lipa ocalała. Na razie czekamy na przyjazd drwali, którzy obejrzą drzewo i zdecydują co jest do wycięcia, czy w ogóle da sie uratować lipę.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Puk, puk....
      Pozdrawiam zapachem lawendy

      Usuń
    3. Odpukuję Ci zatem serdecznie, pozdrawiając zapachem ...deszczu!:-)

      Usuń
  14. Oj żyjemy w jakieś grze Olu, oj żyjemy:) A lipa też swoje przeżyła a ile widziała a ile słyszała? A ty jak zwykle pięknie , poetycko to nam wszystko opisałaś:) Pozdrawiam i niech wiatr zawsze będzie Wam łaskawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tej naszej lipie już kilka razy na blogu pisałam. Jest dla mnie ważna. Była tu w czasach, o których czyta sie w ksiązkach historycznych. Niemy świadek tylu zdarzeń....
      A co do życia w grze, w matrixie to coraz częściej wydaje mi się, że jest to jedyne logiczne wytłumaczenie absurdu wielu dziwnych rzeczy, które się dzieją.
      Pozdrawiam Cię serdecznie, Pati!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost