To nieprawda,
przecież słońce to nie księżyc i nie ma ciemnej strony. Jednak w moim tekście
mowa będzie o Australii, krainie która powszechnie kojarzona jest ze słońcem,
beztroską, wolnością i tęczowym snem na jawie. I cóż, także ta cudowna kraina ma niestety swoją
ciemną stronę, choć wielu o niej nie wie a może nie chce wiedzieć, bo łatwiej i
przyjemniej się żyje, jeśli postrzega się dalekie strony jako baśniowe ostoje spełnionych
marzeń. Ale wszystko na tym świecie ma swój awers i rewers a to, co na pozór
wygląda idealnie, bardzo często skrywa pod podszewką brud, cierpienie i zło. A
nie mówienie, czy nie pisanie o tym niczego nie zmienia. Wręcz przeciwnie.
Sprawia, że jeśli nie wyciągnie się odpowiedniej lekcji z pewnych kart swojej
historii, to zło w takim czy innym wydaniu może się powtórzyć i w przyszłości zahaczać
swym ostrym pazurem nie spodziewające się niczego istoty.
Dawno już nie
pisałam o Australii a kiedyś zdarzało mi się to dość często. Jest tak z dwóch
powodów. Po pierwsze moje wspomnienia stamtąd już coraz bardziej bledną,
zacierają się a niektóre zupełnie znikają. A po drugie mocno rozczarowało mnie
czy nawet zraniło wyjątkowo zamordystyczne podejście władz Australii do
problemów covidowych w latach 2020 - 2022. Zamieszczałam tu na blogu teksty o
ogromnych protestach Australijczyków przeciwko drastycznym obostrzeniom i
przymusowi szczepień z tamtego okresu (a były to chyba najsroższe i najbardziej
dotkliwe obostrzenia na całym świecie). Relacjonowałam policyjny terror
panujący na ulicach Melbourne. Pobicia, aresztowania, odbieranie praw
obywatelskich, zwolnienia z pracy. Smutno mi było, przykro i wstyd, że kraj
który kiedyś pokochałam, który wspominałam jako oazę wolności i słonecznej sielanki
stał się w tamtym czasie ponurym przedsionkiem piekła.
Kilka lat temu pisałam na blogu o smutnej historii Aborygenów (https://wewanderers.blogspot.com/2019/02/aborygeni-lud-zamierzchy-lud-wspoczesny.html.
To wyjątkowo ciemna karta z dziejów
Australii. Ale nie jedyna, niestety…Bo jest i następna, o której mam zamiar
napisać właśnie dzisiaj. Otóż chcę Wam opowiedzieć o strasznym procederze,
który przez wiele lat krzywdził dziesiątki tysięcy dzieci, przymusowo zwożonych
z Wielkiej Brytanii do sierocińców i na farmy australijskie. Były tam
wykorzystywane jako tania siła robocza, poddawano je przemocy seksualnej, głodzono, maltretowano, poniżano, separowano na zawsze od rodzin i okłamywano, że ich
bliscy pomarli lub się ich wyrzekli. Aby oddać grozę położenia owych
nieszczęśliwych, małych migrantów przytaczam poniżej zestaw kar jakie nakładano
na dzieci w australijskich sierocińcach. Kar za jakiekolwiek nieposłuszeństwo
czy tak błahe rzeczy jak np. moczenie nocne. Było to np. zamykanie w ciemnej
piwnicy, w szafie lub w maleńkiej celi i stanie przez wiele godzin w jednej
pozycji, polewanie zimnymi prysznicami, nakaz chodzenia nago pośród
rówieśników, czy całodzienne pozbawianie jedzenia i picia. Taki sam zimny chów
obowiązywał zresztą także od dawna w angielskich domach dziecka ( tu przypomina się np. okropny
przytułek, do jakiego trafiła Jane Eyre, bohaterka powieści Ch.Bronte). Nikt
nie zastanawiał się wówczas nad uczuciami i prawami małych podopiecznych. Były
niczym więcej jak żywymi przedmiotami, z którymi wolno było robić wszystko, co
tylko bezlitosnym wychowawcom przyszło do głowy.
Taka przymusowa
emigracja dzieci odbywała się nie tylko w stronę Antypodów. Królestwo Wielkiej
Brytanii wysyłało bowiem dzieci do wszystkich swoich zamorskich terytoriów. Do
Kanady, Nowej Zelandii, RPA i Zimbabwe. Wszędzie czekał je podobny los. Praca ponad
siły, krzywda, izolacja, ból fizyczny i psychiczny. Trauma i wpływający na
dorosłe już życie ciężki uraz psychiczny.
Przyczynkiem do podjęcia tego tematu jest przeczytana przeze mnie jakiś
czas temu książka pt. „Skazane na
poniewierkę”. Autorka, Diney Costeloe opisuje w swej powieści
historię dwóch dziewczynek Rity i Rosie, które na jakiś czas były oddane do
sierocińca przez matkę ( wdowę po lotniku) a wkrótce zostały bez jej wiedzy i
zgody wysłane do Australii. Obiecywano im tam radosne, pełne swobody, wspaniałe
życie wśród plaż, słońca i pomarańczy. Życie, które miało wyglądać jak
niekończące się, cudowne wakacje a w rzeczywistości stawało się okrutną
poniewierką i dojmującą samotnością, pozbawieniem prywatności i prawa do posiadania rzeczy osobistych a
do tego zupełnym uzależnieniem od psychopatycznych wychowawców, dysfunkcyjnych
rodzin zastępczych i nieludzkiego, biurokratycznego systemu opieki społecznej. W
istocie te dzieci były ubezwłasnowolnionymi, młodymi istnieniami, które dały
się plastycznie kształtować i wykorzystywać zgodnie z potrzebami władz danych
państw. Białymi istotami mogącymi stanowić przeciwwagę dla zbyt dużej, zdaniem anglosaskich
biurokratów, ilości tubylczych Aborygenów, czarnoskórych czy też Indian,
sprawiających samozwańczym panom tychże ziem mnóstwo problemów i
przysparzających pracy.
Wróćmy jednak do
początku powieści…Już sam fakt, że matka może oddać swoje dzieci do sierocińca
czy przytułku – przeraża, budzi oburzenie, sprzeciw i gniew. Mimo wszystko
czytelnik stara się zrozumieć postępowanie owej nieszczęsnej kobiety,
wytłumaczyć je jej trudną sytuacją rodzinną, słabym charakterem, kompletną
zależnością od ojczyma dziewczynek, tyrana, który zmusił kobietę do wyrzeczenia
się własnych dzieci. Jednak wstrząsający los, który potem jest udziałem dwóch
bezbronnych dziewczynek budzi tak wielkie współczucie, że nie udaje się znaleźć
dla ich matki wystarczającego usprawiedliwienia jej postępku. I choć żal także owej
biednej, bezwolnej i zastraszonej kobiety, zmuszonej do tak nieludzkiego zachowania,
to jednak znacznie bardziej żal jej córeczek. Niczemu przecież niewinnych.
Pragnących po prostu żyć bezpiecznie w domu rodzinnym, ufnym w miłość i opiekę
swej rodzicielki a tak nagle i bezwzględnie z tego co znane i kochane wyrwanych.
Akcja książki rozpoczyna się w Anglii, tuż
po zakończeniu drugiej wojny światowej, jednak proceder, o którym mowa trwał od
lat dwudziestych do siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Oddano w tym okresie
do sierocińców ok. 500 tys. maluchów a wywieziono z kraju ponad sto
pięćdziesiąt tysięcy dzieci w wieku przeważnie od siedmiu do dziesięciu lat,
odciążając w ten sposób niewydolny brytyjski system opieki społecznej i jednocześnie
zasilając tanią siłą roboczą docelowe kraje zesłania. Twórcy i wykonawcy owego
masowego odsyłania dzieci tłumaczyli go różnie. Np. chęcią pozbycia się z kraju
hołoty i biedoty nie rokującej według nich szans na poprawę swej sytuacji. Innym razem
znowu usprawiedliwiali się potrzebą zasilenia byłych kolonii brytyjskich dawką
nowego, dobrego materiału genetycznego oraz chęcią dania swym podopiecznym
dobrego zawodu na przyszłość (np. farmera).
Większości obywateli wydawało się, iż ówczesnemu systemowi opieki społecznej
przyświecały szczytne ideały. Jego założeniem było wszak umieszczanie w sierocińcach
tylko tych dzieciaków, których rodziny były rozbite (samotna matka), ubogie, nie
rokujące szans na wyjście z zaklętego kręgu powielania życia w skrajnej biedzie
i zależności od państwa. Dlatego też ów proceder zamykania dzieci w domach
opieki oraz w odsyłaniu do innych krajów trwał tak długo. Wielu zdawało się, że
nic złego się z owymi malcami nie dzieje. A wręcz przeciwnie, dużo zyskują, od
kiedy państwo wzięło na siebie odpowiedzialność za ich życie. Wygodniej im było
nie wiedzieć. I dopiero po wielu latach okazało się jak z tą państwową opieką
było naprawdę. Jak wiele cierpień i niesprawiedliwości było udziałem owych
młodych Anglików oraz ich rodzin.
Oczywiście książka,
o której wspominam nie jest dla mnie jedynym źródłem informacji o losie wysyłanych
do Australii dzieci. Będąc w kraju koali zetknęłam się już z tą tematyką. W
2009 roku głośna była sprawa przeprosin
wystosowanych przez ówczesnego premiera Australii, Kevina Rudda w stosunku do
zesłanych kiedyś do jego kraju białych dzieci, nazywanych obecnie zapomnianym
pokoleniem, zapomnianymi Australijczykami (forgotten generation) . „Przepraszam
za tragedię utraconego dzieciństwa. Przepraszam, że jako dzieci zostaliście
oderwani od swoich rodziców i umieszczeni w instytucjach, gdzie padaliście
ofiarą nadużyć. Przepraszam za psychiczne cierpienia, emocjonalny głód i brak
miłości, czułości oraz troski” – mówił wtedy premier a starsi już ludzie, do
których trafiały te przeprosiny (dotąd ok. siedem tysięcy wywiezionych niegdyś
do Australii osób mieszka żyje nadal w tym kraju) płakali jak dzieci przypominając
sobie to wszystko, czego kiedyś doświadczyli, do czego przez lata byli
zmuszani. Wszak tamte wydarzenia z dzieciństwa wywarły wpływ na resztę ich
życia. Na skutek młodzieńczych traum, poczucia separacji i odtrącenia wielu z
nich nie potrafiło nawiązać bliskich relacji z innymi ludźmi. Doświadczało
depresji i stanów lękowych. Miało problemy tożsamościowe oraz zaburzenia
osobowości. Czy takie oficjalne przeprosiny
mogły tu cokolwiek zmienić, naprawić? Może tylko tyle, że osoby owe nareszcie
mogły zacząć mówić głośno o swoich problemach. Zacząć szukać pomocy u
specjalistów. Spotykać się z innymi, doświadczającymi podobnych stanów ludźmi.
W jakiś czas potem
podobne przeprosiny w stosunku do tychże zapomnianych dzieci wystosował premier
Wielkiej Brytanii, Gordon Brown.
A wracając do
książki Diney Costeloe „Skazane na
poniewierkę”. Uważam, że jest dobrze, z dużą umiejętnością wczucia się w
swych bohaterów napisana. Trzyma w napięciu. Wzrusza i przejmuje. Na długo
pozostaje w pamięci. Sprawia, że człowiek zastanawia się jak by sam postąpił na
miejscu owych dwóch dziewczynek. A wreszcie najważniejsze pytanie: jak
potoczyły się losy Rity i Rosie? Czy mimo wszystko udało im się odnaleźć w życiu szczęście?
Czy spotkały się w końcu z mamą albo ukochaną babcią? Jak zmieniły je te
wszystkie traumatyczne doświadczenia? W
czytelniku budzą się też refleksje jak wiele z jego własnych przeżyć z dzieciństwa
wywarło silny wpływ na zachowanie, psychikę, na dalsze koleje życia. Wielu z nas
nosi wszak w sobie jakiś żal czy gniew, jakieś wspomnienie odległego cierpienia,
które do dzisiaj sprawia, że jesteśmy tacy a nie inni. Wielu też dzięki dawnym traumatycznym
przeżyciom potrafi lepiej zrozumieć przeżycia innych, słuchać ich, rozmawiać i
pomagać im otworzyć się, uwolnić z siebie demony i zmory, które tkwią w duszy
od dawna i sprawiają, że wciąż coś tam w środku boli i uwiera…I choć na
zewnątrz widać kolorową i promienną, pachnącą eukaliptusem, pocztówkową
Australię, to wewnątrz skrywa się i boi ujawnienia ciemna strona słońca…
„Skazane na poniewierkę” , Duney Costeloe, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015, 606 stron
Poniżej zamieszczam link do krótkiego filmu dokumentalnego na temat zapomnianych Australijczyków. M.in. posłuchać tam można kilku wypowiedzi osób, które na własnej skórze jako dzieci doświadczyły wielu tych wszystkich strasznych rzeczy, o których piszę powyżej.