Kiedyś, w bardzo
zamierzchłych już latach miałam ciekawą, obfitującą w spotkania niezwykłych
ludzi pracę. Teraz chciałabym opowiedzieć o pewnej poznanej przeze mnie w tamtych czasach pięknej, niezwykłej kobiecie…
Natasza była śpiewaczką operową, młodą,
utalentowaną, rozchwytywaną przez menadżerów muzycznych z całego świata divą.
Jej kariera rozwijała się wspaniale. Podróżowała po wszystkich kontynentach.
Zwiedziła najciekawsze zakątki ziemi. Poznała wielu sławnych ludzi. Miała
mnóstwo adoratorów, fanów i przyjaciół.
Prawie nigdy nie była
sama. Zawsze jakaś świta w osobie aktualnego wielbiciela lub zapatrzonego w nią
poety towarzyszyła jej w podróżach. Zawsze ktoś bliski stał za kulisami i
obserwował z biciem wzruszonego do głębi serca kolejny jej występ na scenie
opery lub operetki.
Malarze, zainspirowani niezwykłą urodą Nataszy
malowali jej portrety i przysyłali swe dzieła z prośbą o spotkanie.
Fotografowie jeździli jej śladem, aby uwiecznić ją obiektywem aparatu w najbardziej
niezwykłych czy też zaskakujących okolicznościach. Jej liczne romanse dostarczały
im mnóstwo natchnienia i powodów do wytężonej pracy.
A jaka była Natasza wewnątrz? Pełna życia,
uśmiechu i radości, ale niekiedy popadająca w nieoczekiwanie smutne zamyślenie,
w stan gorzkiej zadumy nad światem i otaczającymi ją ludźmi. Czasem zdarzyło
jej się obserwować z przykrością jak szybko odchodzą w zapomnienie niedawne
sławy i utalentowani artyści. Ludzie ci bardzo łatwo popadali w niełaskę mediów
i fanów. Wystarczyło czasami zrobić, czy też powiedzieć coś nie tak, wychylić
się ponad obowiązującą poprawność polityczną, albo zaśpiewać coś po swojemu, w
odmienny, nietuzinkowy sposób. Doszła do wniosku, że aby utrzymać popularność
trzeba przypominać rajskiego motyla – barwną, pół bajkową istotę bez wieku, światopoglądu i dążeń do zwykłego, normalnego życia rodzinnego. Media kochały
skandale i takich należało im dostarczać. Jednak trzeba było umieć utrzymać się
w jakimś tonie, w pewnej obowiązującej konwencji lekkości i kolorytu cygańskiej
bohemy artystycznej.
Tymczasem Natasza od pewnego czasu
utrzymywała w głębokiej tajemnicy swój związek z pewnym polskim inżynierem. Poznała go
kiedyś we Włoszech, w restauracji hotelowej. I chociaż pochodzili z dwóch
odmiennych światów, coś ich do siebie mocno przyciągało. Może to było podobne
poczucie humoru? Może zapatrywania na rzeczywistość? A może była to tylko ta
tajemnicza chemia, która dokonuje cudów między dwojgiem, poznających się
wzajemnie ludzi? Marek zajmował się budową
mostów. To była jego praca i pasja. Poza tym jednak miał romantyczną,
ciepłą duszę, wrażliwą na piękno krajobrazu, poezji i muzyki. Jednak poznając
Nataszę nie wiedział, że jest śpiewaczką operową. Po prostu spodobała mu się
jako kobieta. A poza tym zauważył ją w momencie, gdy siedziała samotnie przy
barze i pełnym zamyślenia, poważnym wzrokiem spoglądała gdzieś przed siebie…Podszedł,
przedstawił się, zapytał czy może usiąść obok i postawić drinka. Alkoholu
odmówiła, bo jako śpiewaczka już dawno zrezygnowała z takich przyjemności. Ale
uśmiechnęła się i poprosiła o szklankę soku pomidorowego…Popatrzyła na tego
szczupłego, nie wyróżniającego się niczym nadzwyczajnym mężczyznę i
nieoczekiwanie dla samej siebie poczuła do niego dziwną sympatię.
Siedzieli więc tak razem i rozmawiali a czas
płynął i płynął aż nieoczekiwanie nastała noc i zostali sami w tej hotelowej
restauracji. Barman od jakiegoś czasu patrzył na nich znacząco. Pewnie miał
wielką ochotę pójść wreszcie do domu i zdrzemnąć się chociaż parę godzin, a przecież
nie wolno mu było opuścić swego stanowiska za barem, póki na sali jest jeszcze
choć jeden gość.
Tymczasem tych dwoje nigdzie się nie
spieszyło. Spokojnie szeptali coś do siebie, patrząc głęboko w swoje oczy i
czując się tak, jakby znali się od zawsze. Wreszcie pożegnali się ze sobą,
rozstając się z widoczną niechęcią i ociąganiem.
Ale nie chcieli
niczego przyśpieszać ani postępować w zwykły w takich razach sposób. Mogli
przecież pójść od razu ze sobą do łóżka. Zaszaleć, zabawić się na całego. Ale
co dalej? Szybkie znudzenie sobą i rozstanie? O nie, nie
taki scenariusz wymarzyli sobie dla swego ledwo co rodzącego się uczucia. W
obojgu ich powstała dziwna pewność, że chcą dla siebie o wiele więcej, niż
przelotnego, podobnego do tylu innych romansu. Czy więc musieli się spieszyć i
sztucznie ponaglać tok ich rozpoczynającej się dopiero historii?
Spotykali się ze sobą codziennie. Ona miała
trzymiesięczny kontrakt w La Scali w Mediolanie . On miał jeszcze sporo roboty
przy zaczętym niedawno wielkim projekcie mostu. Czas był dla nich łaskawy.
Łapali dla siebie każdą chwilę aby spędzać je wspólnie na długich spacerach po
barwnej, artystycznej dzielnicy tego miasta zwanej Brerra. Mnóstwo tam było maleńkich,
zacisznych kafejek i urokliwych zaułków. Siadywali w cieniu drzew, bezpiecznie
schowani przed ciekawskim wzrokiem papparazzich oraz wścibskich dziennikarzy i rozmawiali
godzinami lub milczeli, trzymając się za ręce i patrząc w swoje oczy. Wędrowali
ścieżkami wspaniałego ogrodu botanicznego Cimitero. Sycili swe zmysły tymi
niespotykanymi barwami i zapachami. A pewnego dnia, gdy zwiedzali wspólnie
gotycką katedrę Duomo di Milano poczuli, że znaleźli się tu nie bez powodu.
Ogarnął ich niezwykły nastrój wzruszenia, oczekiwania na coś bardzo ważnego, co
zaraz miało się między nimi wydarzyć i złączyć ich już na zawsze.
I tak się stało. To tam, w cieniu sakralnej
nawy Marek oświadczył się Nataszy prawie tak samo jak książkowy Ketling Krzysi.
Po usłyszeniu jego prośby Natasza spoglądała przez moment w jego oczy, jakby w
niedowierzaniu, że właśnie usłyszała te piękne, proste i głęboko zapadające w
serce słowa. A zamiast odpowiedzi przytuliła się do niego i głęboko westchnęła,
jak tułacz, który nareszcie znalazł swoją przystań.
Ponieważ tak wspaniale się składało, że
oboje mieli przed sobą kilka dni wolnego postanowili pojechać na parę dni w
góry, aby spędzić tam, już jako narzeczeni, kilka radosnych, pogodnych dni.
Wyruszyli w
słoneczny, bezchmurny poranek sierpniowy drogą wiodącą w kierunku Mont Blanc.
Zielone, sportowe Lamborghini z odkrytym dachem wiozło ich wspaniałymi
serpentynami Colle del Nivolet. Natasza uwielbiała prowadzić ten samochód. Miała
go od niespełna roku a wciąż nie mogła się nasycić jego szybkością i wygodą.
Marek siedział obok i z zachwytem przypatrywał się swojej szczęśliwej, pełnej
euforii narzeczonej. Na głowie miała błękitną chusteczkę, która nie pozwalała
wymknąć się na spotkanie wiatru jej złocisto miodowym, długim włosom. Zielone
oczy Nataszy lśniły niezwykłym blaskiem a na jej ustach gościł promienny,
beztroski uśmiech, którym obdarzała go raz po raz. Czasami spoglądali na boki i to, co widzieli aż zapierało im
dech w piersiach. Droga wiła się między niebotycznymi górami, przepaściami i
polanami. W dole widoczne były dwa turkusowe, lśniące diamentami jeziora. Tam
właśnie mieli dotrzeć, bo gdzieś obok jednego z tych jezior usytuowany był
maleńki hotelik, który miał stać się ich domem na kilka następnych dni.
Było ciepło a powiew wiatru wysuszał Nataszy
usta. Poprosiła więc Marka o podanie butelki wody mineralnej. Już po pierwszym
łyku zakrztusiła się. Oczy nabiegły jej łzami a ramiona i klatka piersiowa
wstrząsane były niepohamowanym kaszlem. Marek mocno przytrzymał kierownicę,
widząc co się z nią dzieje lecz nie zauważył, że samochód niebezpiecznie
zbliżył się do krawędzi i pędzące z naprzeciwka auto dostawcze uderzyło w nich z
ogromną siłą…
Przez kilka następnych dni prasa i telewizja
prześcigały się w doniesieniach o miejscu, przyczynach a przede wszystkim o
uczestnikach katastrofy. Rozbite, zielone Lamborghini pokazywano w każdym
dzienniku telewizyjnym. Potrzaskana maska samochodu widoczna była na pierwszych
stronach największych codziennych gazet.
Wszystkich bardzo
interesowało kim był ów mężczyzna, który zginął w wypadku. Jak to się stało, że
nikt niczego na jego temat nie wiedział? Nataszy też nie dało się na razie o to
zapytać, gdyż leżała nieprzytomna w szpitalu i nic nie zapowiadało, by szybko
miała wyjść z bardzo ciężkiego stanu, z którego najgorszy był poważny uraz kręgosłupa.
Po miesiącu już nikt nie interesował się jej
losem. Przecież właśnie wchodził na ekrany nowy film z Elizabeth Taylor a
mówiło się, że występuje w nim z przywróconym znów do łask, byłym mężem
Richardem Burtonem. Na wybiegach modelki
przechadzały się w coraz krótszych, kuszących spódniczkach a w USA wybuchła niedawno afera
Watergate.
Nataszy doglądała w szpitalu jej starsza
siostra, Krystyna. Skromna księgowa, która wzięła bezpłatny urlop w przedsiębiorstwie
i postanowiła poświęcić cały swój czas leżącej w śpiączce Nataszy. Po dwóch
miesiącach stan poszkodowanej w wypadku kobiety poprawił się na tyle, że
odzyskała przytomność. Krystyna nie zamierzała jej mówić niczego o Marku by nie
pogorszyć stanu zdrowia siostry, ale Natasza sama domyśliła się wszystkiego i popadła
w wielotygodniowe odrętwienie, otępienie, duchową martwotę.
Włoscy lekarze próbowali na Nataszy wielu
innowacyjnych technik leczenia. Na konsultacje przyjechali profesorowie ze Szwajcarii
i USA. Jednak nie udało w jakiś znaczący sposób polepszyć stanu zdrowia
śpiewaczki. Była zupełnie sparaliżowana.
Mogła poruszać
tylko oczami i ustami. Całe dnie leżała w szpitalnym łóżku, wpatrując się tępo
w jeden punkt. Nie płakała. Nie rozpaczała. Po prostu jakby jej nie było…
Prawie
dwadzieścia lat potem odwiedziłam ją w jej skromnym mieszkaniu, mieszczącym się
na piętrze ogromnego bloku w jednym z większych, śląskich miast. Miała pokój
cały przystosowany dla jej potrzeb. Ogromne łóżko z wyciągami i ruchomymi
szafeczkami, uchwytami i poręczami. Ściany zawieszone kolorowymi obrazami,
przedstawiającymi wspaniałe pejzaże górskie. Z magnetofonu dobiegał kobiecy,
cudowny śpiew. Było to stare nagranie Nataszy wraz z jej niezapomnianymi ariami
i pieśniami z „Wesołej wdówki”, „Księżniczki Czardasza”, „Wiedeńskiej krwi”…
Nadal opiekowała
się nią Krystyna. Sama już schorowana i słaba lecz wciąż ofiarnie i z miłością
poświęcająca każdą chwilę sparaliżowanej siostrze. Na szczęście, miała do
pomocy kilkoro wolontariuszy i codziennie ktoś z nich robił dla sióstr zakupy,
dowoził leki, organizował wyprawy do przychodni. Pewna bibliotekarka dowoziła
jej co jakiś czas nowe książki mówione, czyli książki zapisane na płytach i
kasetach magnetofonowych. Niekiedy siadywała długo przy jej łóżku rozmawiając z
Nataszą o przesłuchanych właśnie bestsellerach literatury. Zaprzyjaźniły się.
Kiedyś, w dawnych przedwypadkowych latach śpiewaczka nie miała czasu ani ochoty by czytać cokolwiek. Jej życie było wówczas intensywnym dzianiem, pasją, podróżą i nieustającym lotem ku nowym zachwyceniem, miłościom i przygodom. Teraz, przykuta do łóżka, poznawała największe dzieła literatury światowej i uwielbiała przenosić się wyobraźnią w inne czasy, pośród innych ludzi.
Kiedyś, w dawnych przedwypadkowych latach śpiewaczka nie miała czasu ani ochoty by czytać cokolwiek. Jej życie było wówczas intensywnym dzianiem, pasją, podróżą i nieustającym lotem ku nowym zachwyceniem, miłościom i przygodom. Teraz, przykuta do łóżka, poznawała największe dzieła literatury światowej i uwielbiała przenosić się wyobraźnią w inne czasy, pośród innych ludzi.
Natasza była
teraz pogodną, niespełna pięćdziesięcioletnią kobietą. Jej złociste niegdyś i
długie włosy były teraz krótko obcięte i puszystą, srebrzystą czuprynką
otaczały jej szczupłą twarz. Nie mogła już śpiewać, ale jej artystyczna dusza
tęskniła za jakąś formą ekspresji, za możliwością wyrażenia siebie…A pewnego
dnia jeden z wolontariuszy wpadł na cudowny pomysł i przyniósł farby, pędzle i
blejtramy. Potem skonstruowano dla Nataszy przemyślną półeczkę z uchwytem na
pędzle, farby i sam obraz. Natasza trzymając w ustach pędzel delikatnie wyczarowywała
na płótnie niezwykłe pejzaże, portrety i abstrakcje. Ale najbardziej lubiła malować
górskie doliny, łąki, jeziora i niebotyczne szczyty gór…Były to prześliczne,
pełne ekspresji lub melancholii dzieła, tworzone lekko, z ogromnym talentem i
ciekawą techniką. A przecież ta kobieta nigdy przedtem nie malowała! Kiedyś
cała była śpiewaniem…
Z mojej ostatniej
wizyty u Nataszy zapamiętałam ją taką pogodną, rozmarzoną, malującą coś i wsłuchaną
przy tym w głos Zbigniewa Zapasiewicza, który dobiegał z magnetofonu, czytając
„Czarodziejską górę” Tomasza Manna…
(Natasza jest
prawdziwą postacią, ale wszystkie użyte w tej opowieści imiona, nazwy i
zdarzenia są tylko luźno oparte na prawdziwych faktach)
Jak to sie czasem ludzkie losy pokreca. Szczescie jest na wyciagniecie reki... gdy nagle wszystko obraca sie w proch i pyl. Podziwiam ludzi, ktorzy w podobnej sytuacji maja jeszcze ochote na cokolwiek, znajduja jakas pasje, zeby do konca nie zwariowac.
OdpowiedzUsuńJa nie chcialabym tak zyc, a wlasciwie wegetowac, wolalabym smierc.
Ehhh, mam juz od wczoraj zwisly nastroj, a Ty mi tu jeszcze go pogarszasz takimi smutnymi opowiesciami.
Dzień dobry Panterko! Opowieśc smutna, ale ma także optymistyczny wydźwięk. Jak wiele zależy od naszej siły ducha! Od mocy i talentów, które w nas drzemią. My załamujemy się pod brzemieniem jakże błahych nieraz problemów a tymczaem są ludzie, którzy nawet w tak tragicznej sytuacji potrafią znaleźć dla siebie drogę i światło. Podziwiam takie osoby i są mi jak busola w chwilach, gdy nachodzi mnie nastrój depresyjny. Cieszmy sie z tego, co mamy i doceniajmy to póki jest, bo może się przecież wszystko odmienić na gorsze...
UsuńPiekne to opowiadanie. Smutne...i piękne. Wszystko jest takie ulotne...
OdpowiedzUsuńA Ty kobieto o duszy motyla dużo masz jeszcze w zanadrzu takich perełek? Bo coś mi się wydaje, że jest ich nieprzebrana ilość:-)
Twoja wierna czytelniczka Iza
To odpowiadanie długo czekało na spisanie, ale wreszcie sie udało. Rzeczywiscie, mam jeszcze w pamięci sporo takich historii. Jeśli czas i natchnienie pozwola, to będę je tutaj niekiedy zamieszczać.
UsuńMiło mi, ze Ci się to podoba Izo.I cieszę się, że masz ochotę na więcej moich historii. Takie, jak Twoje słowa bardzo pobudzają do śmigłego lotu moje pióro. Dziękuję Ci!:-)))
Olus czytam zawsze z zapartym tchem ale pierwszy raz cos napisze :-) wzruszylam sie czytajac to i poplakalam. To takie piekne i smutne zarazem znalezc miolosc ale tylko na chwilke :-( czemu szczescie jest tak ulotne :-(
OdpowiedzUsuńAle zobacz kochana, jak wiele było jej dane w życiu! W krótkim czasie Natasza doświadczyła całego wachlarza przeróznych, niezwykłych sytuacji i uczuć a na dodatek spotkała prawdziwą, przepiekną miłość. Wielu z nas nie jest to dane nigdy. Czasami czekamy na miłośc całe życie i przegapiamy ją albo lokujemy nasze uczucia nie tam, gdzie powinnismy. Niekiedy intuicja zawodzi, niestety.
UsuńAle póki zyjemy wszystko jest mozliwe i wciąż czekają na nas za zakrętem pozytywne zaskoczenia, mnóstwo dobrych uczuć i magia tego najpiękniejszego ze światów.I choćby miłośc miała potrwać tylko chwile, to i tak warto, gdyż jest czyms niezapomnianym, czymś co dodaje zyciu barwy i smaku.A że cos szybko się kończy? Zawsze to, co najpiekniejsze jest tylko chwilą. Nasze całe istnienie to taka chwila przeciez...
Nie smuć się już dziewczyno i głowa do góry! Kurtyna życia dopiero sie przed Tobą rozsuwa!:-)
Cieszę się, że nareszcie napisałaś do mnie! Potrzebuję takich słow, jak Twoje by pisać. To mnie inspiruje i napędza!:-)Dziękuję!!!
Olus powiem ci tak ja jestem szczesliwa w moim zwiazku a to szczescie udaje sie prawie ze niewiarygodne ze zastanawiam sie kiedy cos nam je zniszczy :-( i czytajac takie historie jeszcze bardziej sie boje o to moje ulotne szczescie :-/ wie, ze to glupie ale zmienic nie moge tego strachu.
UsuńKochana jesli moje slowa cie napedzaja bede pisac czesciej ;-)
Postaraj się opanować te swoje lęki, bo one zabijają Ci część radości z tego, co masz. A masz, jak sama piszesz, wspaniały związek i szczęście. Od Ciebie w dużej mierze zależy siła i długośc tego związku oraz wspólnego szczęścia. A poza tym, niekiedy z naszymi lękami jest tak, że są jak samosprawdzajace się przepowiednie. Czyli nie myśl o hipopotamie, bo w końcu ten hipopotam ucieknie z zoo i zapuka do drzwi!:-))
UsuńBardzo sie cieszę, że napisałaś do mnie i nie pogniewam się wcale, jak dasz głos częściej!:-)))))
bo dusza artysty nigdy nie umiera, cięzko ją okaleczyć! Artysta zawsze znajdzie sposób, aby uwolnić dzieło tkwiące w jego duszy! Tu przypomina mi się niesamowicie wzruszający film "Motyl i skafander".
OdpowiedzUsuńPiekna historia Nataszki:)
Będę musiała zobaczyć sobie wobec tego ten polecany przez Ciebie film, bo jeszcze go nie znam. A lubię tego typu historie. Kiedyś na przykład bardzo wzruszył mnie film "Moja lewa stopa"albo historia Hellen Keller
UsuńSiła ducha moze naprawdę wiele! A Nataszka po prostu śpiewała pędzlem...:-))
Motyl i Skafander bardzo dobre francuskie kino, wzruszający ale nie pompatyczny czy na siłe grający na uczuciach - dobry kawał filmu. "Moja lewa stopa" oglądałąm i czytałam ksiązke - poruszające i wzruszająca historia. Dlatego w życiu tak wazne jest posiadanie talentu, pasji, zainteresować, po to by dążyć do lepszego życia, żeby mieć motywacje...wtedy można osiągnąć wiele, wtedy można być szczęsliwym w każdej sytuacji i w kazdym miejscu na ziemi.
UsuńMoim zdaniem, ciekawe jest też to, że czasami talenty, mozliwości i zdolności pojawiają się dopiero po zaistnieniu jakiejś tragicznej czy też diametralnie innej niż dotąd sytuacji. Człowiek zmienia sie całe życie i sam siebie zaskakuje. Ile się w nim mieści nieodkrytych przestrzeni? Ile mozliwosci? Dowiadujemy sie o tym czasami w najmniej spodziewanych okolicznościach. Czasami wystarczy zmiana zamieszkania - tak jak w przypadku mojej i Cezarego przeprowadzki na wieś.Czy mogliśmy kiedys przypuszczać, że tacy z nas siłacze? A tymczasem co roku tony drewna, dachówek albo brykietów przenosimy na własnych, słabowitych plecach...:-)))
UsuńMasz dużo racji w tym co piszesz. Dopiero wyzwania i zmiany okazują ile w nas tkwi siły i na ile nas stać cieleśnie i psychicznie. Wtedy się dowiadujemy, że granice tego co potrafi człowiek dokonać i znieść, są o wiele dalej niż ośmielalismy sobie to wyobrazić.
UsuńPiękna historia Olu.
Gratuluję talentu i lekkiego pióra.
Boimy sie czegoś, zanim to coś się wydarzy. Myślimy,że to nas przerośnie, przytłoczy, żesmy słabi i nieprzygotowani na wielkie zmiany i nagłe ciosy. A potem zbieramy się jakoś w sobie i mimo wszystko zazwyczaj idziemy do przodu z siłą, o jaką bysmy się nie podejrzewali.
UsuńMiło mi czytać tak ciepłe słowa do mnie skierowane. Sił mi to dodaje i ochoty do pisania. Dziękuję Ci błękitna Utygan!:-)
No tak, a niektórym się wydaje, że nie mogą zmienić swojego życia i żyją w maraźmie, w letargu i apatii. Tak ciężko przez los doświadczony człowiek , potrafi uczynić swoje życie ciekawym.
OdpowiedzUsuńZdrowi ludzie niejednokrotnie mają z tym problemy.
Ja też coś wtrącę u siebie na ten temat.
Czasem potrzebny jest nam chyba jakiś wstrząs byśmy mogli sobie coś przewartościować i dostrzec w swojej sytuacji i w sobie samej nowe, zaskakujące nas, niezauważalne fo tej pory pozytywnie cechy.
UsuńA tak naprawdę, to pókiśmy zdrowi możemy wszystko. Szczęściarze z nas prawdziwia marudzimy! A ludzie doświadczeni okrutnie przez los, chorzy wiedzą co jest w życiu ważne i często potrafią zrobić ze sobą i swoim życiem prawdziwe cuda.
Ciekawa jestem Zofijanko, co napiszesz u siebie na ten temat!:-)
Nic szczególnego- jakoś niezależnie od siebie podjęłyśmy podobne rozważania, ale Twoja opowieść jest piękniejsza. Czysty przypadek- zbieżność myśli.
UsuńPozdrawiam Cię Olgo.
Nie widzę na razie u Ciebie na blogu nowego posta. U mnie też zdarzają się ostatnio takie hocki klocki, że coś opublikuję a nie ma tego godzinami. Chyba blogger ma problem z aktualizacją danych...
UsuńPozdrowienia o poranku zasyłam!:-)
Będzie może dzisiaj wieczorem.
UsuńAcha! Będę patrzeć.
UsuńBo podobno kobieta jest jak dobra herbata -
OdpowiedzUsuńw im większym znajdzie się ukropie,
tym jest mocniejsza...
Dobry wieczór Mar! Nie znałam tego powiedzenia o kobiecie jak herbacie, a jest świetne i jakże prawdziwe! Muszę sobie to zapamiętać. Wymowa tego powiedzenia jest nieco podobna do innego a mianowicie, co nas nie zabije, to nas wzmocni!:-)
UsuńPięknie opisana historia z cyklu- samo życie:)W człowieku tkwi przeogromna siła. I zabrakło mi słów:( Koniec komentarza- przepraszam:(
OdpowiedzUsuńCzasem i mnie brakuje słów...Czasem wystarczy mocno czuć i współodczuwać.
UsuńI każdy z nas tę siłę ma, Jaskółko! W Twoich smutnych historiach z uczelni też przebija się wciąż i wciąż Twoja siła, silny charakter i nieugięta prawość. Dałaś radę przejść przez to wszystko z tarczą a teraz masz nagrodę w postaci czystego sumienia i poukładanej po swojemu, spokojnej rzeczywistości!:-))
Piekna i wzruszajaca opowiesc o prawdziwej milosci, ktora zakonczyla sie tak tragicznie.
OdpowiedzUsuńChyba kazdy z nas zastanawia sie co by bylo gdyby... No wlasnie, gdyby?! W tym przypadky, gdyby nie wsiedli do tego samochodu.....
Cale nasze zycie, to takie gdybanie. Podobaja mi sie Twoje slowa Olu - "poki zyjemy wszystko jest mozliwe".
Może czasem coś jest nam pisane i niewielki mamy wpływ, na to, co się ma wydarzyć? Jest mnóstwo przypadkó potwierdzajacych tę myśl.
UsuńMoc serdeczności zasyłam!:-))
Oleńko pięknie spisałaś losy Nataszy, jakże smutne a zarazem piękne życie utalentowanej śpiewaczki apotem malarki.Wzruszyłam się bardzo i przez moment nie wiedziałam co napisać. Nie wiemy co los nam niesie, nie możemy przewidzieć. Piękna, utalentowana kobieta, szczęśliwa bo spotkała miłość odwzajemniona i ten straszny wypadek, który zmieniła całe jej życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię Olu serdecznie
Życie pisze nam czasami naprawdę zaskakujące scenariusze...Jedyny wniosek z tego, to cieszyć sie tym, co sie ma, póki się ma. A jesli sie to straci, to cieszyc się, że w ogóle było. Byleby nie popadać w marazm i wieczny smutek. Życie toczy sie dalej i ma dla nas jeszcze wiele niespodzianek, tylko musimy zyciu pomagać!
UsuńSerdeczności Ci zasyłam Alinko!
Smutne to życie lecz zawsze jest nadzieja.
OdpowiedzUsuńI nadzieją warto zyć...oraz wspomnieniami!
Usuń