W czasach dręczących upałów i duchoty, gdy aż strach wyjść do ogrodu, bo to i gorąc atakuje i gryzące owady dopadają, zdarzają się niekiedy błogie chwile wytchnienia. Najczęściej są to poranki, kiedy mimo bezchmurnego nieba i słońca już ostro przyświecającego w powietrzu wyczuwa się delikatną rzeźkość i upragnioną ochłodę, gdy trawę okrywa rosa i aż chce się po niej pobiegać boso. Jak wielką ulgę daje to człowiekowi umęczonemu codziennym żarem, czy też minioną, duszną nocą! Jak ogromną radością i haustem nowej siły jest dla całej przyrody taki przyjazny początek dnia. Wszystko wtedy w ogrodzie pachnie, żyje pełną mocą, wręcz jaśnieje ze szczęścia i docierającej zewsząd fali optymizmu.
Najmilej jest jednak, gdy poranna mgła otula pieszczotliwie świat a kropelki wody diamentowo lśnią na roślinach, pajęczynach, płotach i sznurkach na bieliznę. Łąka jeszcze wczoraj oślepiona bezlitosnym słońcem, unieruchomiona bezwietrznym zastojem, dziś z lubością zaczyna się delikatnie kołysać, a do tego drzemać i smacznie pochrapywać pośród miękkiego tiulu wszechobecnego oparu.
Zdaje się, iż
nic nie zagraża, nic nie przeraża. Spokój płynie wokół tkliwą melodią słodkiego
lata. Mgła ukrywa pośród swych srebrzystych woali takoż detale jak i oddale.
Spowija opalizującym melanżowo cieniem królujące tu do niedawna liliowe koniczyny
i żółte skupiska dziurawców. A jednocześnie ukazuje w zupełnie nowym, bardziej
pastelowym przedstawieniu zupełnie niedostrzegane wczoraj zioła i kwiatki.
Wszystko przeniknięte jest świeżym zrozumieniem, nowo odkrytym sensem i
istotnością. Dojrzała przyroda paruje, oddycha, skwapliwie przemywając znużone od
wczorajszego upału zakurzone oblicze.
A w ogrodzie
przychodzi wreszcie pora kwitnienia hibiskusów. Jak na komendę jeden po drugim
otwierają one zamknięte jeszcze wczoraj ściśle pąki. Morze fioletu, różu, bieli
przetykane oranżem dojrzewających owoców jarzębiny i kaliny faluje, rozprzestrzeniając się co dnia pod oknami.
Jedyny to czas w roku, gdy widok z naszej sypialni jest tak kolorowy i
zachwycający.
Po wonnych
jaśminach i bzach rosnących w innej części ogrodu zostało już tylko
wspomnienie. Przekwitł także pachnący
intensywnie ligustr, zniknęły też dawno przepyszne pąki amarantowych piwonii
oraz oszałamiająco pachnące goździki. A że przyroda nie znosi próżni przeto
zaraz inne krzewy oraz byliny pchają się na plan pierwszy i wspaniałe
przedstawienie natury wchodzi w kolejny akt. Opadnięte po licznych burzach róże
jak gdyby nigdy nic znowu pysznią się nowymi barwami. Także kilka ocalonych
przed ślimaczą nawałą malw nieźle sobie radzi. Zaczynają też kwitnienie
mieczyki. I mięta obficie bujni się na rabacie, choć jeszcze niedawno wydawało
się, że zaczyna już zanikać.
Tropikalna,
parna pogoda a wraz z nią częste burze i ulewne deszcze sprawiają, że
roślinność miewa się świetnie. Wszystko śpieszy się do życia. Do przejścia
pełnego, przeznaczonego sobie cyklu. Aż wierzyć się nie chce, że kilka miesięcy
temu wszystkiego tego tu nie było, no i że już wkrótce śladu po tej obecnej
bujności nie będzie. Ale jeszcze jest, jeszcze cieszy, szczodrze dzieląc się
swoją energią i nadzieją z człowiekiem…
Lato…Lato mogące
być czasem błogiego odpoczynku, ale i okresem wytężonego wysiłku oraz
towarzyszącego mu zmęczenia. Porą intensywnego dziania, ale i łagodności,
oddechu od spraw kłujących podstępnie i z nagła. Lato trwa też na tym blogu i
nie daje się tu przecisnąć innym, budzącym poważniejszą refleksję, troskę
czy nawet smutek tematom. A te tematy przecież istnieją. Wiem o nich, bo nie da
się tu i teraz nie wiedzieć. Mieć klapki na oczach albo udawać przed samą sobą,
że nie dzieje się nic…Gdzieś tam daleko, ale i całkiem blisko mali czy więksi
drapieżcy nadal śledzą wszystko dokoła, mają swoje plany i zaciągają sieci
bezlitośnie polując na swe upatrzone ofiary. A ofiary robią co mogą by znaleźć
jakąś obronę, kryjówkę, by umknąć, nie dać się złapać czy boleśnie
pokaleczyć. I w istocie takimi prawami
rządzi się rzeczywistość okolicznych łąk.
Przy pomocy takich samych praw urządzona jest także rzeczywistość ludzi.
Na pierwszy rzut oka pogodna baśń i sielanka a gdy wejrzeć uważniej zaraz
pojawiają się straszydła, zmory i demony. Nie pierzchły nigdzie dawne zagrożenia
a tylko ich pazury nieco stępiały, nieco mniej boleśnie dosięgają teraz celu.
Pewnie jesienią i zimą wszystko nabierze zwyczajnej o tej porze wyrazistości i
większego natężenia. I zarówno zło, jak i dobro staną się o wiele bardziej
widoczne. Surowsze w swej formie i bardziej wymagające. Kolory bujnej natury
nie będą już wtedy czarować, mamić, odsuwać uwagi i oddzielać od tego, co w
chłodniejszych miesiącach mocno duszę dotyka. Zostanie świat zewnętrznego
dziania i wewnętrznych przeżyć. Zostaną nagie, bezbronne uczucia i emocje. Wyłonią
się z cienia stare i nowe paranoje…Pewnie i na blogu, (jeśli nie minie mi
ochota do pisania, czego zwiastuny obserwuję u siebie coraz częściej) zaczną
się tu pojawiać nieco inne, nie tak beztrosko letnie tematy. Zobaczymy…
Ale na razie
jeszcze lato, lato wszędzie. Czas wytchnienia i nucenia starych, ale
zyskujących nowe oblicza i znaczenia piosenek. Odkryłam niedawno dla siebie po
latach dawne piosenki Urszuli. Zachwycałam się kiedyś nimi jak prawie
każda nastolatka w zamierzchłej epoce lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Tańczyłam do ich melodii albo razem z moją przyjaciółką Bożeną śpiewałam je na
całe gardło podczas spacerów, koleżeńskich ognisk, górskich wędrówek czy domowych
prywatek. Znałam te teksty na pamięć, ale chyba nie rozumiałam wtedy o czym one
tak naprawdę opowiadają. Dopiero dzisiaj nucę i zastanawiam się, a jednocześnie
fascynuję się głębią treści w nich zawartą, dojrzałością i siłą ich przekazu,
specyficzną liryką i poezją… A wędrując
przez czas kolejnego lata mego życia, na
powrót tamtymi piosenkami zaczarowana, zajęta pracą w ogrodzie albo w domu
śpiewam je sobie cichutko. Śpiewam prawie cały czas. Choćby tylko w myślach. A to śpiewanie koi mnie niczym rosa i sprawia, iż unoszę się, lecę ponad łąką, choć przecież cały czas stąpam po ziemi. I
jestem mieszanką nie wiedzącej jeszcze nic o świecie, wkraczającej dopiero w
życie naiwnej nastolatki oraz siwiejącej już mocno Oli, gospodyni jaworowego
siedliska pod lasem…